Bój o Prusy Wschodnie

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Informacje o książce
Autorzy: Kurt Dieckert, Horst Grossmann
Tłumaczenie: Wawrzyniec Sawicki
Wydawca: Maszoperia Literacka
Rok wydania: 2011
Stron: 333
Wymiary: 23 x 16 x 2,3 cm
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-62129-76-8

Recenzja
We wczesnych okresach mojego życia miałem okazję czytać dość dużo literatury uznawanej ówcześnie za „patriotyczną” lub martyrologiczną. Zarówno książeczki TBiU, jak i przede wszystkim „Wojsko Polskie 1939-1945. Barwa i broń” Komornickiego stanowiły pewien fundament budowy pasji i światopoglądu, do czego należało oczywiście dodać wpływ szkoły, mediów i szeroko rozumianej „atmosfery” panującej pośród innych zainteresowanych. Choć to oczywiste, dla porządku wymienię najważniejsze przesłania tamtych treści: wojsko polskie było nad wyraz bohaterskie, przeciwnik z kolei dysponował przewagą w każdym aspekcie i walczył nieopisanie brutalnie i bestialsko. Ludność cywilna była niemą i bierną ofiarą zawieruchy dziejowej, ponadto została zdradzona przez swoje najwyższe autorytety. Postanowiłem zatem zobaczyć relację z drugiej strony. I chyba nikogo nie zaskoczę, że stanowiła de facto odbicie lustrzane.

Książka „Bój o Prusy Wschodnie. Kronika dramatu 1944-1945” to niemiecka relacja z ostatnich miesięcy II wojny światowej, które przyniosły zdobycie najbardziej wysuniętych na wschód rejonów III Rzeszy przez ZSRS. Suchego opisu batalistycznego jest tutaj stosunkowo niewiele, może nawet aż za mało, za to autorzy skupili się na naszkicowaniu atmosfery strachu i nieuchronnej klęski zarówno lokalnej, jak i strategicznej całego narodu. Autorzy, a więc major Kurt Dieckert i jego współpracownicy, generał Horst Grossmann (dokończył książkę po śmierci Dieckerta) i poniekąd generał Dietrich von Saucken (konsultacje), byli osobami blisko związanymi z losem Prus Wschodnich i frontem, co bardzo jaskrawo uwydatnia się w tekście przepełnionym lokalnym, martyrologicznym patriotyzmem. Sądzę, że i dla współczesnych mieszkańców tych terenów to ciekawe doświadczenie, aby poznać pasję i miłość do własnych ziem, ale od innej strony.

Tak samo interesujący jest ogólny stosunek do wydarzeń II wojny światowej i to stanowi chyba najważniejszą przyczynę, dla której warto sięgnąć bo „Bój…”. Polski punkt widzenia znamy. Opisy zwycięzców raczej też, szczególnie dzięki kinematografii na przestrzeni dekad. Ale co Niemcy myśleli o inwazji na Polskę i potem o utracie własnych ziem? Tutaj niejednego czytelnika mogłoby zaskoczyć wiele aspektów. Na przykład to, jak bardzo niemieckojęzyczna część tamtejszych społeczności obawiała się państwa polskiego za czasów Piłsudskiego. W sumie nie jest to takie dziwne… Polska prowadziła ekspansywną politykę np. wobec ziemi wileńskiej, a Republika Weimarska nie dysponowała poważnymi siłami zbrojnymi. Interesujący może być też szok, jaki przeżyli szeregowi obywatele niemieccy, spotykając się z polskim odwetem, np. w wykonaniu polskich jednostek lub partyzantów. Pada nawet zdanie „Polacy nas nienawidzili bardziej niż Rosjanie”. My wiemy dlaczego, ale dla Niemca czytającego tę książkę w latach 60-tych mogło to stanowić odkrycie.

Niestety, ale tekstowi brakuje podstaw obiektywizmu, którego wymaga historiografia i stanowi z jednej strony dziecinną laurkę dla oddziałów Wehrmachtu i ludności cywilnej, absolutne wybielenie narodu niemieckiego jako takiego, a także dość płytkie opisanie Sowietów jako de facto bestialskiego żywiołu. Jestem ostatnią osobą, która odmawiałaby Niemcom i innym uczestnikom II wojny światowej człowieczeństwa oraz zdaję sobie sprawę, że strach, ból i śmierć były dla nich tak samo straszne jak dla Francuzów, Polaków, Rosjan czy Japończyków, to jednak przemilczenie charakteru polityki III Rzeszy i jej działalności najzwyczajniej w świecie uniemożliwia właściwe zrozumienie konsekwencji. Czyli dlaczego Rosjanie i Polacy pragnęli zemsty. Dlaczego walki były tak okrutne, a obie strony odznaczały się fanatyzmem. Bez tego czytelnik raczej nie zrozumie kontekstu wydarzeń.

„Całe zło” zostaje przypisane wysokim dygnitarzom totalitarnego aparatu władzy, od Hitlera, przez Forstera, po Kocha, co oczywiście jest do pewnego stopnia prawdziwe. Ci ludzie byli zbrodniarzami, odpowiedzialnymi za okrutne i fatalne decyzje, jednak zostały one wykonane czyimiś rękami, także cywilów. Tymczasem tutaj autorzy wykazują się wstrzemięźliwością i nawet wątek obozu Stutthof został ujęty w taki sposób, że właściwie nie da się odkryć, dlaczego było to miejsce kaźni. Jednakże nie dziwi mnie, że w okresie publikacji „Boju…” czytelnik niemiecki nie za bardzo miał ochotę wnikać w zbrodnie własnego narodu.

Tak czy siak z tej propagandowej masy można wyłuskać trochę obiektywnych detali dotyczących polityki, a przede wszystkim przekonać się o panującym wtedy chaosie i zaniechaniach ze strony władz, chociażby w kwestii ewakuacji ludności cywilnej. Opisano konflikt na linii autorytetów wojskowych i partyjnych (z wybieleniem tych pierwszych), a to pozwala zweryfikować mity o perfekcji Niemców w organizacji wielkich przedsięwzięć i trosce o własną ludność. W starciu z totalitarną polityką nic się nie ostanie.

Teoretycznie w weryfikacji treści i oddzieleniu propagandy od obiektywnych faktów mogłaby pomóc współczesna redakcja książki, tak jak robił to choćby IW Erica. Niestety, ale w przypadku „Boju…” ograniczono się jedynie do krótkiego wstępu, gdzie z jednej strony wskazano na polityczny wydźwięk dzieła, z drugiej pochwalono treść pod kątem merytorycznym („…[książka] jest solidnie udokumentowanym studium walk…”), z czym nie mogę się zgodzić. Zarówno kwestie subiektywne (opinie autorów), jak i obiektywne (batalistyka) nie zostały opisane wiarygodnie i zbyt dokładnie.

Przejdźmy do oceny książki jako dzieła literackiego. Tutaj z mojej strony czas na neologizm i ujmę to litotycznie: pozycja jest niepiękną beletrystyką. I to dość nudną.

Po pierwsze, powtarzalne opisy. To oczywiste, że zachowując pewien realizm niekoniecznie powinno się sztucznie różnicować kolejne epizody wojenne, gdyż poszczególne ataki mogły wyglądać identycznie, a i losy ludności cywilnej w swej tragiczności się powtarzały. Niemniej w książce można właściwie przeskakiwać opisy „bezlitosnych sowieckich bombardowań”, jak i „dramatycznych losów ludności cywilnej”, gdyż brzmią tak samo. Przeczytaliśmy jeden, to przeczytaliśmy każdy i raczej konkretów się nie dowiemy.

Ogólnie pozycja nie grzeszy precyzją. Przeważają opisy typu: „ruszyły masy piechoty i obrońcy zniszczyli mnóstwo czołgów nieprzyjaciela”. Do plusów mogę zaliczyć umieszczenie kilku map i wkładki z fotografiami.

Równocześnie pozycja powiela liczne grzechy swojej epoki. Czuć w niej wyraźnie intencję pisania „ku pokrzepieniu serc”. Ten aspekt łączy się z patriotyczną dumą, tworząc w efekcie dzieło czysto propagandowe, gdzie narracja wypada wybitnie jednostronnie. Wygląda na to, że poszukiwanie obiektywizmu niezbyt interesowało twórcę. Takich rzeczy nie czyta mi się zbyt dobrze, gdyż tracę zaufanie do autora i wraz z kolejnymi stronami tekstu narastające pytania przesłaniają treść.

Warto pamiętać, że nasi sąsiedzi zza Odry również szukali pocieszenia po II wojnie światowej, szczególnie w kontekście utraconej ojczyzny na wschodzie. I nic dziwnego, że „Bój…” uzyskał taki, a nie inny kształt. Dlatego z dzisiejszego punktu widzenia polecam tę książkę osobom zainteresowanym: po pierwsze, ogólnym punktem widzenia drugiej strony na znane wydarzenia, a po drugie czytelnikom chcącym przypomnieć sobie jak wyglądała literatura historyczna kilka dekad temu. Natomiast dla poszukujących prawdy historycznej może to być jedynie literatura uzupełniająca, pozwalająca poczuć pewien klimat, lecz na pewno nie poznać fakty.

Autor: Jakub Orłowski

Opublikowano 30.12.2023 r.