Tczew 1627

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Informacje o książce
Autor: Kuba Pokojski
Wydawca: Instytut Wydawniczy Erica
Seria: Husaria – chwała polskiego oręża
Rok wydania: 2015
Stron: 217
Wymiary: 23 x 16 x 1,8 cm
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-64185-79-3

Recenzja
Niedawno przeczytałem monografię bitwy pod Tczewem z 1627 roku napisaną przez Kubę Pokojskiego. Została ona wydana przez Instytut Wydawniczy Erica w zeszłym roku w ramach serii wydawniczej „Chwała polskiego oręża”. W tej samej serii wydawane są już dość liczne prace Radosława Sikory dotyczące husarii, wśród których wymienić można choćby ostatnią pod tytułem „Husaria w walce”. Zarówno Radosław Sikora, jak i autor omawianej pracy związani są z ruchem rekonstruktorskim miłośników staropolskiej sztuki wojennej, ze szczególnym uwzględnieniem roli husarii, stąd też nie dziwi ani tematyka pracy, ani fakt napisania przez Radosława Sikorę wstępu do niej.

Sama praca jest rozszerzoną wersją pracy magisterskiej pod tym samym tytułem, napisanej na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach pod kierunkiem profesora Ryszarda Skowrona. Oczywiście dużą pomocą służył też autorowi wspominany wyżej Radosław Sikora. Podobnie ważną rolę w zbieraniu informacji i ich analizie odegrały, jak sam autor wspomina we wstępie, kontakty z innymi badaczami wojskowości epoki, zarówno z naszej jak i szwedzkiej strony Bałtyku, w tym ze znanym z Forum Strategie Michałem Paradowskim.

Pracę poprzedza przedmowa napisana przez Radosława Sikorę. W zasadzie opowiada ona w skrócie (12 stron) o tym, czym analitycznie zajmuje się Kuba Pokojski, opowiadając dzieje wojny o ujście Wisły jako historię starcia szwedzkiego „Lwa Północy”, czyli Gustawa II Adolfa Wazy z polskim „Nacinaczem”, czyli hetmanem Stanisławem Koniecpolskim, w którym to starciu główną rolę odgrywała husaria – główny przedmiot badan historycznych oraz działalności rekonstruktorskiej (w znaczeniu odtwarzania owej formacji) autora przedmowy. Taki narracyjny kształt przedmowy jest, przynajmniej dla mnie, dość nietypowy. Zwykle bowiem przedmowa nie opowiada tego samego co i tak w szerszym zakresie opowie główna treść danej pracy. Jednak myślę, że można taki właśnie kształt przedmowy zrozumieć i wybaczyć owo zamiłowanie do opowiadania historii tej bitwy i wojny. Tym, którzy znają pisarstwo Radosława Sikory, jest bowiem wiadome, że ta właśnie wojna stanowi jakby początek jego drogi pisarskiej i naukowej, której głównym motywem jest przedstawienie historii tej formacji w pełnym blasku i chwale, i jeden z głównych jej tematów. Tym zaś, którzy tego nie wiedzą, wspomnę, że początek polemiki z obowiązującym w historiografii krytycznym spojrzeniem na husarię stanowi pierwsza opublikowana książka Radosława Sikory „Fenomen husarii” rozpoczynająca się od dyskusji z artykułem Jerzego Teodorczyka, poświęconym zaledwie o rok wcześniejszej bitwie pod Gniewem.

Ponieważ głównym tematem tej recenzji jest to co napisał Kuba Pokojski, więc jeśli chodzi o przedmowę to wspomnę jako o ciekawostce tylko o samym tytule przedmowy, a dokładniej o określeniu Stanisława Koniecpolskiego jako „Nacinacza”. Otóż autor tej pracy na stronie 73 również wspomina o takim określeniu hetmana przez swoich żołnierzy i wyraża przypuszczenie, że pochodzi ono od kunsztu szermierczego hetmana. Oczywiście jest możliwe, że jak wielu Sarmatów, był za młodu „kawalerem wielkiej fantazji” i innych zalet, dla których zyskał w swej karierze protekcję hetmana i kanclerza Żółkiewskiego. Przyznam się jednak, że, jeśli mnie pamięć nie myli, taki przydomek otrzymał hetman raczej ze względu na pewną przypadłość fizyczną. Mianowicie jąkał się. Podkomendni mówili podobno nawet, że „pierwej Pan Hetman uderzy, niźli wymówi”. Nieco zdziwiłem się, że autor nie wspomniał o tym.

Co do rzeczy ważniejszych, czyli samej pracy, to autor zgodnie ze sztuką historyka wymienia i omawia na początku literaturę przedmiotu i źródła, jakie dotyczą omawianego tematu. Nie jestem specjalistą, a tylko historykiem z wykształcenia, więc według mojej orientacji wymienia on dość szeroką literaturę przedmiotu, zarówno polsko, jak i obcojęzyczną, jak też i szeroką bazę źródłową. Są to głównie źródła opisowe (epistolograficzne, kronikarskie) zarówno polskie, niemieckie, szwedzkie, jak i holenderskie. Sam chętnie widziałbym lub wymienił (gdybym się lepiej orientował w przedmiocie badań) jakieś źródła dokumentowe, szczególnie skarbowe, które mogłyby dać informację np. na temat liczebności jednostek uczestniczących w starciu, ale zdaję sobie sprawę, że ze strony polskiej takie źródła w dużej części zostały zniszczone podczas Powstania Warszawskiego. O źródłach dokumentowych szwedzkich jako dyletant nie będę się wypowiadał.

W dalszych rozdziałach tej monografii omawiana jest pokrótce trwająca od 1600 roku wojna Rzeczpospolitej ze Szwecją, siły zbrojne obu państw oraz początkowe działania wojenne kampanii pruskiej z lat 1626-1627, poprzedzające bitwę pod Tczewem, do których dołączone są krótkie biografie najważniejszych dowódców obu stron.

Treść zasadniczą i analityczną tej pracy stanowi rozdział piąty. Zajmuje on ponad połowę jej zawartości. Zawiera on opis samej bitwy, która była wynikiem próby ofensywy szwedzkiej mającej za swój cel atak na Gdańsk. Dążąc ku temu wojska szwedzkie opanowały położony niedaleko (około 30 kilometrów w linii prostej) Tczew. Zajęcie Tczewa i zagrożenie Gdańska miało w ich rozumieniu zmusić Polaków do wydania bitwy armii szwedzkiej na wybranym przez Szwedów terenie i pozwolić rozbić tych pierwszych korzystając z przewagi ogniowej i liczebnej. Zgromadzonej pod Tczewem armii stawił czoło, blokując przejścia w kierunku Gdańska przez groble na Motławie, hetman Stanisław Koniecpolski. Dzięki determinacji i szczęściu udało mu się w dwudniowej bitwie powstrzymać silniejszych i dobrze dowodzonych Szwedów.

Co do konstrukcji tego rozdziału. Kolejno omawiane są: data bitwy (ze względu na różnice występujące między kalendarzami juliańskim obowiązującym w Szwecji a gregoriańskim obowiązującym w Rzeczpospolitej podawane są w źródłach różne daty dzienne), jej miejsce, skład liczebny wojsk obu armii, działania poprzedzające bitwę oraz starcia z obu dni bitwy. Na koniec autor przedstawia w podrozdziale „Po bitwie” wydarzenia po niej następujące oraz stara się odpowiedzieć na pytanie jak w kategoriach sukcesu i porażki jednej lub drugiej strony należy rozumieć to starcie.

Przy okazji rozważań dotyczących miejsca rozegrania owego starcia warto wspomnieć, co również zauważa autor, że bitwa ta została w zasadzie stoczona na tym samym terenie, co o pół wieku wcześniejsza bitwa pod Lubieszowem. I tu pozwolę sobie na dygresję, co do owej analogii. Można było tu się już przy opisie pola bitewnego oraz w rozdziale podsumowującym bitwę pokusić o analogię między obiema bataliami, zarówno pod względem postępu w sztuce wojennej, celach, do których osiągnięcia dążyli wodzowie, stosunku sił, oraz indywidualnych umiejętności dowódczych. Znając przebieg obu starć można by się pokusić o porównanie dowodzenia zarówno przeciwników armii Rzeczpospolitej, jak i hetmanów dowodzących w obu bitwach, czego mi nieco zabrakło. Trafnie opisany przez autora jako korzystny dla strony broniącej się i wykorzystującej fortyfikacje polowe teren zdeterminował w drugim przypadku obraz starcia. Jak się wydaje, Gustaw Adolf wyraźnie nauczony doświadczeniami przodków nie powtarzał błędu Hansa Winckelbrucha, nie dzielił armii i nie występował do otwartej bitwy z armią Rzeczpospolitej bez oparcia się o fortyfikacje polowe, których użycie w bitwach XVII-wiecznych stanowi ważny znak czasu w postępach sztuki wojennej. Podobnie, choć na mniejszą skalę starał się ich używać w niesprzyjających dla kawalerii warunkach terenowych słabszy liczebnie Stanisław Koniecpolski.

Ciekawy jest rozdział, w którym autor stara się dojść do liczebności jednostek uczestniczących w bitwie i poszczególnych jej fazach. Szczególne trudności napotyka on przy analizie wojsk polskich. Na dobrą sprawę bowiem szerzej wymienione są jedynie jednostki (chorągwie, roty i regimenty) armii polskiej bez podania ich stanu faktycznego. Znamy jedynie ich stany etatowe. Stąd duża hipotetyczność danych, do których dochodzi autor, co do faktycznej liczebności wojska polskiego, mających charakter raczej poglądowy, a nie ścisły. Punktem wyjścia, jedynym jeśli chodzi o podanie liczebności walczących jeźdźców (oprócz liczebności etatowej), jest tu ulotne pismo gdańskie opierające się najpewniej na relacji posłów holenderskich przebywających w obozie polskim i podające liczbę husarzy uczestniczących w pierwszym poprowadzonym przez hetmana Koniecpolskiego ataku jako 800 koni. I tyle. Autor musiał się więc oprzeć na tym źródle domniemując dobre poinformowanie autorów pisma, jak i ich niderlandzkich informatorów. Wywodzi on więc z niego zarówno liczebność atakujących husarzy, porównując liczbę podaną w owym piśmie ze stanami etatowymi chorągwi husarskich, oraz ich liczbą wymienianą przez kanclerza Oxenstiernę (15). Otrzymuje w ten sposób proporcję liczby uczestniczących w owym pierwszym polskim ataku do stanów etatowych jednostek (42,5%) wyjaśniając różnicę zarówno „ślepymi” porcjami, stratami marszowymi (marsz z Ukrainy do Prus), bojowymi oraz faktem niespodziewanego pierwszego ataku szwedzkiego 17 sierpnia, który zastał część koni na pastwiskach. Tak otrzymaną proporcję stosuje on też do rajtarów i kozaków. Dla późniejszych starć przypisuje on wyższą (po sprowadzeniu pasących się koni) proporcję (60%). Z kolei liczebność jazdy towarzyskiego zaciągu jest odejmowana od podanej za kroniką biskupa Pawła Piaseckiego liczebnością całej armii przed bitwą (4000 powiększone następnie do 5000 przez nadejście rot piechoty polskiej), którą to różnicę przyjmuje autor jako liczebność piechoty niemieckiej i dragonii. Ten przykład pokazuje zarówno trudności w ustaleniu faktycznej liczebności walczących, jak i metodę jej przybliżenia stosowaną przez autora, który zdaje sobie sprawę z możliwej przypadkowości swych danych i różnicy w szacunkach.

Podobnie do strony polskiej ujęte są liczby dotyczące strony szwedzkiej, podające zarówno liczebność całej armii w poszczególnych dniach bitwy, jak liczebność oddziałów uczestniczących w poszczególnych starciach. Godzi się tu wspomnieć, że rozważania te opatrzone są szkicami pokazującymi szczegółowo szyki obu wojsk w poszczególnych fazach bitwy.

Co do samego przebiegu bitwy to zdecydowanie szerzej przedstawione są starcia z dnia 17 sierpnia, mające zdecydowanie charakter bardziej manewrowy walki kawalerii na południowym (szwedzkim) brzegu Motławy. Praca stara się dokładnie prześledzić przebieg poszczególnych starć rozpoczynając od zaskakującego ataku szwedzkiej kawalerii, który spotkał się ze skutecznym kontratakiem, zakończonym jednak w obliczu oszańcowanego obozu szwedzkiego. Polacy nie zaatakowali szańców i wyczekiwali bezskutecznie na wyjście Szwedów w pole. Szwedzi co prawda wyszli w pole, lecz dopiero wtedy gdy Polacy zeszli z niego i zaczęli ściągać przez groble na Motławie do swego obozu. Doszło wtedy do zakończonej sukcesem szarży szwedzkiej kawalerii na zaskoczone polskie ubezpieczenie. Dopiero wieczór odsiecz piechurów dla kawalerii i ściągające z powrotem przez dalszą z dwu grobli chorągwie powstrzymały nacierających Szwedów. Z kolei drugi dzień przyniósł wyjście całej armii szwedzkiej w szyku bojowym po sformowaniu nowego szyku skwadronowego. Armia w tym szyku posunęła się w kierunku środkowej (głównej położonej niedaleko wsi Rokitki) i północnej przeprawy, za którymi leżał polski obóz. Koniecpolski nie wyprowadził kawalerii w pole i ograniczył się do obrony wsi Rokitki oraz umocnionych szańcami przepraw. Z pewnością niezakończone zdecydowanym sukcesem starcia z dnia poprzedniego oraz wzmiankowane w źródłach braki w wyposażeniu husarii w kopie sprawiły, że nie chciał ryzykować starcia. Z kolei Szwedzi dążyli do starcia wiedząc, że cesarskie posiłki dla Koniecpolskiego są już w drodze. Uporczywe walki, w których być może oprócz piechoty i dragonii uczestniczyła czeladź obozowa, zakończyły się szczęśliwie dla Polaków, bowiem najpierw Gustaw Adolf, a potem zastępujący go Johann Baner w późnych godzinach zostali ciężko ranni, co spowodowało odstąpienie Szwedów i de facto zakończyło poważniejsze działania wojenne w tym roku.

Po opisaniu bitwy autor stara się ocenić jej rezultat. Zajmują go tu dwie główne kwestie. Pierwszą jest dyskusja z zawartym w pracy M. Robertsa o Gustawie Adolfie twierdzeniem, że pierwszy dzień bitwy pod Tczewem był zmazaniem pamięci o Kircholmie, a co za tym idzie udowodnił, że kawaleria szwedzka stała się równorzędnym przeciwnikiem dla kawalerii polskiej. Na podstawie przedstawionych wcześniej starć Pokojski udowadnia, że walka kawalerii przyniosła co prawda lokalny i chwilowy sukces Szwedom, lecz nie był on trwały, gdy zmniejszyła się ich potężna przewaga liczebna (nadejście posiłków polskich). Polacy nie zostali do końca starć rozbici, lecz ucierali się aż do wieczora ze Szwedami mimo ich przewagi liczebnej. Elementami, które sprawiły, że w starciu bezpośrednim kilka chorągwi polskich mimo sukcesu początkowej szarży zostało przypartych do przeprawy dzięki użyciu odwodu szwedzkiego, były wg autora, oprócz potężnej przewagi liczebnej Szwedów, zaskoczenie oraz współdziałanie jazdy szwedzkiej z muszkieterami. Gdy do walki weszły inne oddziały polskie, to, mimo przewagi liczebnej, Szwedom nie udało się spędzić wojsk koronnych z pola. Moim zdaniem autor przekonywująco udowadnia, że bitwy pod Tczewem nie można uznać za kres przewagi kawaleryjskiej Polaków nad Szwedami, szczególnie, jeśli się pamięta o bitwie pod Trzcianą.

Druga kwestia, czyli odpowiedź na pytanie kto wygrał tę bitwę jest już nieco bardziej skomplikowana. Autor rozróżnia tu trzy wymiary, strategiczny operacyjny i taktyczny. W każdym z nich jest dla niego ważne jakie były cele poszczególnych stron walczących. Polacy, słabsi liczebnie zamierzali nie dopuścić Gustawa do marszu na Gdańsk i jego możliwego zdobycia (wymiar strategiczny), nie chcieli też zostać rozbici przez przeważające siły szwedzkie do czasu przybycia posiłków z głębi kraju i z Rzeszy (wymiar operacyjny). Gustaw Adolf zamierzał zniszczyć armię Koniecpolskiego, prowokując ją starciem kawaleryjskim do ataku w zasięgu broni palnej i artylerii z umocnionego obozu szwedzkiego (pierwszego dnia), zaś gdy to nie dało rezultatu przez atak całą armią na umocnienia na przeprawach i obóz polski. Koniecpolski zamierzał początkowo zwabić kawalerię szwedzką i zadać jej straty w bitwie polowej, a potem gdy to się nie udało, zamierzał bronić przepraw, którymi szedł trakt w kierunku Gdańska i to mu się udało, z niejaką pomocą celnego ognia muszkietowego, który pozbawił Szwedów obu głównych dowódców. Także więc i pod względem taktycznym autor przyznaje zwycięstwo Koniecpolskiemu. Ja tu byłbym nieco ostrożniejszy z przyznawaniem palmy zwycięstwa. Dla mnie po prostu był to remis ze wskazaniem na Polaków, którzy potrafili walecznie i umiejętnie bronić się przeciwko silniejszemu przeciwnikowi.

Zanim przejdę do ogólnej oceny pracy, to pozwolę sobie zająć się jeszcze kwestią głębokości szyku husarii jaką przyjmuje Kuba Pokojski w swojej książce. Otóż idąc za Radosławem Sikorą oraz malowidłem przedstawiającym chorągiew husarii w tej bitwie twierdzi, że głębokość szyku husarii wynosiła 5 szeregów, co ma odzwierciedlać przeciętną liczebność koni w poczcie. Biorąc pod uwagę fakt niskich stanów polskich oraz źródła ikonograficzne dotyczące wcześniejszych starć (malowidło Petera Snayera przedstawiające bitwę pod Kircholmem) chciałbym przedstawić swą wątpliwość w tym względzie, gdyż jak sadzę zarówno sposób ataku preferowany przez husarię, jak i stosowanie manewru zwanego „wyprawą po husarsku” preferowały płytszy szyk husarii. Pod Kircholmem np. widać husarię stojąca w szyku 3-szergowym. Być może właśnie straty związane z dezercjami, przemarszami oraz (w początkowej fazie bitwy) brakiem części koni sprawiły, że husaria była ustawiona w szyku płytszym. Podobnie przy większej liczebności kawalerii szwedzkiej płytszy szyk mógł wyrównać dysproporcje związane z potencjalnie krótszą linią bojową husarii.

Podsumowując, oceniam tą pracę bardzo pozytywnie pod względem analitycznego podejścia do przedmiotu. Bitwa jest tu bowiem przedstawiona drobiazgowo pod względem przybliżenia liczebności, szyków i składów ugrupowań obu wojsk oraz przebiegu zdarzeń zarówno w pierwszym, jak i drugim dniu walk. Ostrożnie i rzetelnie ocenia też autor straty obu armii w bitwie. Przedstawienie zarówno wojskowości, wodzów, wydarzeń poprzedzających bitwę i następujących po niej jest rzetelne i nieprzesadzone jeśli chodzi o rozmiar, tak że tło nie przesłania właściwego tematu książki. Tekstowi towarzyszą dość liczne i czytelne szkice pokazujące poszczególne starcia oraz uszykowanie ugrupowań bojowych. Można tylko zarzucić zbytnie uszczegóławianie liczebności poszczególnych wojsk i stosunku sił miedzy nimi, gdy wiadomo, że dane te, zwłaszcza po stronie polskiej, maja charakter przybliżony. W sumie mogę polecić tą pracę jako kolejną pozycję przybliżającą i pokazującą zarówno dawną wojskowość obu krajów, jak i wojnę o ujście Wisły.

Autor: Michał Wasil

Opublikowano 01.02.2016 r.

Poprawiony: piątek, 13 grudnia 2019 10:20