Limanowa 1914, czyli nie kupuj kota w worku...

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Informacje o książce
Autor: Wacław Polakiewicz
Wydawca: Bellona
Seria: Historyczne Bitwy
Rok wydania: 2014
Stron: 198
Wymiary: 12,5 x 19,5 x 1 cm
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-11-13331-0

Recenzja
Zachęcony tytułem straciłem czujność, i kupiłem. Pozycji traktujących o bitwach z czasów I Wojny Światowej u nas jak na lekarstwo, więc... Pobieżne przekartkowanie podczas marszu do domu wzbudziło pewien niepokój, ale myślę sobie, może trafiłem na „słabsze strony” w książce? Po kolacji się zobaczy.

Wstęp dał nadzieję, że pozycja będzie na temat, i dobra. Niestety, im dalej w tekst, tym gorzej... Pierwszy rozdział zaczyna równię pochyłą, skrótowo o armiach biorących udział w walkach, tak samo skrótowo o początku wojny i przebiegu działań na obu frontach. No dobrze, pozycja jest o „Limanowej 1914”, więc co się czepiać. Na stronie 23-ej mamy pierwszy kwiatek, pozwolę sobie zacytować: „Nieco więcej powiemy o armii austro-węgierskiej, bowiem to przede wszystkim ją będziemy obserwować, a także głównie jej oczyma patrzeć na zmienną sytuację i z jej punktu widzenia wydawać sądy. Oczywiście czyjś punkt widzenia trzeba obrać, a w okresie opisywanym polska myśl niepodległościowo-patriotyczna wraz z polskim czynem zbrojnym usytuowała się w logiczny* sposób po stronie austro-węgierskiej, zresztą nie tylko w Galicji. Poza tą orientacją pozostali tylko endecy z Ligii Narodowej oraz ugodowi lojaliści”.
* – podkreślenie i pogrubienie moje. Hmmm, bardzo ciekawe, dlaczego „logiczne” było postawienie na trupa, jakim była już monarchia habsburska. Ciekawe, czy autor pamięta, na którą stronę frontu uciekali w roku 1917 ci, którzy tak „logicznie” postawili na kartę cesarską i królewską. I kto internował tych, co nie uciekli.... Na stronie 25-ej mamy kolejne „trafne” stwierdzenie autora: „Cóż bowiem winien był prosty żołnierz rosyjski”. Nie bardzo wiem czemu miałby być winien, z kart książki to nie wynika. No chyba, że przyjąć punkt widzenia autora, omówiony niżej. Dobrze, że autor raczył zauważyć, że w armii carskiej służyli również Polacy, dobre i to. Potem trochę o tym, jak to von Hotzendorf w swej przenikliwości nie podzielił opinii Hindenburga, i tym samym uratował nie tylko Śląsk, ale i Państwa Centralne przed klęską już w 1914 roku. Dla zdziwionych powiem, że to nie niemiecka ofensywa w skrzydło „Walca Parowego” zatrzymała ów walec w bitwie łódzkiej, tylko armia habsburska pod Limanową.

Daruję sobie dalszy opis tego co w książce. Autor pała wielką miłością do monarchii rządzonej przez Franciszka Józefa, wolno mu. O niemieckim sojuszniku Wiednia tyle ile jest to absolutnie koniecznie, i to wtedy gdy nie da się uniknąć ich udziału w walkach. A tak w ogóle, to niemiecka propaganda zrobiła swoje, i zepchnęła w niepamięć wieści o wielkich zwycięstwach c.k. armii. Bezczelni... O stronie rosyjskiej mało konkretnie, za to autor daje upust swojej fantazji, często a gęsto pisząc o „masach” wojska, które „zapewne” gnano do przodu ogniem karabinów maszynowych, ewentualnie „pojono gorzałką”. A tak w ogóle, jak nie rabują, to gwałcą, napastują i tym podobne, choć widać, że niezbyt konsekwentnie, bo raz tak, a raz nie. No i żeby czytelnik się nie zapomniał z kim walczyli cesarsko-królewscy żołnierze, co kilkanaście stron autor określa armię rosyjską zwrotem „nas mnoho”...

A i bym zapomniał. Sporo jest o żołnierzach narodowości węgierskiej. Walczyli dzielnie, ponosząc krwawe ofiary, ale kto by zgadł dlaczego? Ano dlatego, że przyświecał im duch powstańców „Wiosny Ludów” i chęć zemsty na Rosjanach, którzy pod wodzą Paskiewicza pomogli zdławić węgierski zryw narodowy. Ciekawe, że autor ani razu nie wspomniał, kiedy i przeciw komu wybuchł ten zryw. Ot, walczyli sobie Węgrzy z kimś tam, i znowu przyszli Moskale, i powstanie zdławili. Więc się Węgrzy mszczą na potęgę. Za to ani słowa o powszechnej w armii c.k. „psychozie szpiegowskiej”, która objawiała się wieszaniem kto się nawinął, bo „zapewne szpieg”. Ot, skoro Rusin, to pewnie Ruski, więc to jego wina.

Bibliografia wygląda imponująco, w tekście tego zbyt nie widać. Szczególnie co do strony rosyjskiej. Są aneksy, czyli fragmenty artykułów z lokalnej prasy, i kronika jednej z tamtejszych parafii. Map jest zaledwie cztery, i na żadnej nie znajdziemy Limanowej, jest tylko literka L. Najmniejsza skalą z map obejmuje tereny od Szreniawy do Rudawki i od Pilicy do Krakowa. Ot paradoks... Jest słowniczek nazw geograficznych, ale niewiele ratuje to sytuację.

Stanowczo odradzam kupno tej pozycji. Książka w zamyśle autora miała przypomnieć zwycięstwo armii habsburskiej, i rozjaśnić obraz bitwy. Moim zdaniem, o zwycięstwie przypomina, ale obraz bitwy zaciemnia jeszcze bardziej.

Autor: Mariusz Mocek

Opublikowano 18.10.2014 r.

 

Poprawiony: sobota, 18 października 2014 22:36