Sztuka wojenna Europy Zachodniej w epoce krucjat 1000-1300

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Informacje o książce
Autor: John France
Tłumaczenie: Grzegorz Smółka
Wydawca: Napoleon V
Rok wydania: 2012
Stron: 325
Wymiary: 24,1 x 17 x 2,4 cm
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-61324-86-7

Recenzja
Średniowieczna sztuka wojenna, szczególnie w ujęciu syntetycznym, to niełatwy temat. Zwłaszcza jeśli autor stara się powiedzieć coś nowego, niebanalnego, poszerzającego naszą wiedzę o epoce, a zarazem ma to być dobrze uzasadnione i logicznie spójne. Nie tak dawno temu zadania tego podjął się John France, wykładowca Uniwersytetu Walijskiego w Swansea. Jego książka „Sztuka wojenna Europy Zachodniej w epoce krucjat 1000-1300” ukazała się właśnie w naszym kraju za sprawą wydawnictwa Napoleon V.

Jak widać po tytule, książka poświęcona jest jedynie okresowi od roku 1000 do roku 1300, czyli w zasadzie tzw. pełnemu średniowieczu (przynajmniej na Zachodzie). Drugim istotnym zawężeniem jest ograniczenie się autora do „sztuki wojennej Europy Zachodniej”. Generalnie skupia się on na szeroko rozumianej Europie Zachodniej (w tym także np. Włochy), trochę miejsca poświęcono również terytoriom, gdzie sztuka wojenna Europy Zachodniej stykała się ze sztuką wojenną innych kręgów kulturowych. Poczytamy więc także o krucjatach, jak i o działaniach zakonów rycerskich (Krzyżaków i Kawalerów Mieczowych) w rejonie Morza Bałtyckiego i podboju ludów pogańskich na wschodnich rubieżach Niemiec.

Książka składa się z 16 rozdziałów i dodatku poświęconego bitwie pod Bouvines (1214), zawierającego kolorowe mapki, ukazujące przebieg bitwy. Rozdziały podejmują poszczególne zagadnienia średniowiecznej wojny. Jak niemal cała książka, mają one charakter syntetyczny, tzn. nie są ułożone w jakiś sposób chronologicznie ani terytorialnie. Odpowiada to charakterowi pracy, chociaż od początku niosło dla autora pewne zagrożenia, płynące z tego, że okres od roku 1000 do 1300 nie był monolitem jeśli chodzi o to jak wyglądała przez ten czas wojna. Autor w wielu miejscach to zauważa i stara się odnosić swoje wywody do konkretnych podokresów, jednak musiały się też pojawić uogólnienia, które czasami wydają się nie do końca adekwatne.

Nie będę komentował po kolei poszczególnych rozdziałów. Zacznę od tego co stanowi jedną z tez przewodnich książki i przewija się przez całą jej treść. Autor dużo uwagi poświęca tłu społecznemu i powiązaniu go z samym zjawiskiem wojny. Proponuje tutaj pod wieloma względami nowatorskie ujęcie średniowiecznych stosunków społecznych, zwłaszcza na tle tego co wydawałoby się jest od lat przyjęte. Główny nacisk zostaje położony na posiadanie ziemi, będącej źródłem władzy. Epoka średniowiecza to czas właścicieli ziemskich. Królowie, książęta i hrabiowie, a także możniejsi rycerze – wszyscy oni są przede wszystkim właścicielami ziemskimi, jedni większymi, inni mniejszymi. Władcy posiadają co prawda inne tytuły do sprawowania władzy, ale słabość aparatu państwowego w tamtej epoce oraz ograniczenia komunikacyjne i szereg innych czynników prowadzących do decentralizacji władzy sprawiają, że kluczowe staje się posiadanie ziemi. Wojny średniowieczne to w znacznym stopniu wojny między właścicielami ziemskimi.

A co z drabiną feudalną, instytucją hołdu lennego, seniorami i wasalami? Autor traktuje je w zasadzie jako… fasadę. Wskazuje między innymi na częste zmienianie seniorów przez wasali, odwołując się głównie do średniowiecznej Francji, i faktyczną dużą swobodę, którą nieraz mieli wasale. Dowodzi, że najczęściej wzajemna pozycja wasala i seniora zależna była w dużym stopniu od jego potencjału, płynącego z ilości posiadanej ziemi, stopnia kontrolowania swojego terytorium. Istnienie więzów feudalnych nie jest przez autora ignorowane, ale traktowane jako pewne tło dla rzeczywistych relacji społecznych. Cała ta koncepcja wydaje się na wskroś materialistyczna, odwołująca się do realnej kontroli nad podstawowym środkiem w postaci ziemi. Autor nie wspomina też ani razu o instytucji własności podzielonej. Stan rycerski (szlachtę) traktuje po prostu jako „pełnych” właścicieli ziemi swoich poddanych (chłopów), na której ci pracowali. Podobne podejście prezentuje do innych konstrukcji intelektualnych i czyni to w sposób świadomy.

Wydaje się, że sama koncepcja jest pod wieloma względami, zwłaszcza na ogólnym, syntetycznym poziomie, na jakim jest książka, przekonywująca, jednak dałoby się ją pogodzić z tradycyjnym ujęciem. Stąd odnoszę wrażenie, że to odrzucenie ogólnie przyjętych, biorących się przecież wprost ze źródeł historycznych pojęć, opisujących relacje feudalne, bardziej miało na celu zapewnienie nowej koncepcji wyrazistości, temu by nie rozmyła się ona pośród ujęcia tradycyjnego i by lepiej ukazać związki przyczynowo-skutkowe między tym jak wyglądało społeczeństwo i wojna epoki średniowiecza – będąca w końcu pochodną określonego układu społecznego. To odrzucenie co do zasady przez autora intelektualnej nadbudowy w postaci więzów senior-wasal i całej związanej z tym otoczki wydaje się o tyle niekorzystne, że średniowiecze to przede wszystkim epoka zaskakujących połączeń. Z jednej strony, całkowicie przyziemnych zjawisk i na poły zwierzęcej egzystencji znacznej części społeczeństwa, z drugiej strony wzniosłych ideałów, wyjątkowo wysublimowanej sfery wiary i intelektu.

Dobrą ilustrację takiego zaskakującego połączenia stanowić może drugi ważny wątek, już stricte militarny, również przewijający się przez znaczną część książki. Chodzi o rolę piechoty w średniowiecznej armii i stosunki panujące między piechotą (co do zasady plebejską) a jazdą (co do zasady składającą się z przedstawicieli rycerstwa i ogólnie klas wyższych). Przede wszystkim autor pokazuje, że wbrew utartej opinii przed rokiem 1300 na polu bitwy piechota nie była taka słaba ani mało wartościowa jak to się zwykło przyjmować. Kwestionuje tutaj wprost poglądy klasyków historiografii: Hansa Delbrücka i Charlesa Omana, traktujących okres, któremu poświęcona jest książka jako czas zdecydowanej dominacji na polu bitwy jazdy. Ocena Johna France okazuje się tu dość złożona. Mówi on, że z jednej strony owszem, to jazda była w tym okresie dominującą formacją. Z drugiej strony pokazuje, że piechota także miała znaczenie, i co najważniejsze – że nieraz doceniali jej rolę, choć nie chcieli tego wprost przyznać, także ówcześni dowódcy.

Pewne uznanie roli piechoty wynika choćby z prostego faktu, że werbowano ją, i to nieraz w znacznych ilościach, co przecież kosztowało, a na nadmiar środków finansowych średniowieczni władcy nie cierpieli. Gdyby była tak słaba, jak się niekiedy uważa, nie werbowano by jej tak często i w takich ilościach, bo po co? Z drugiej strony, stosunek do piechoty w źródłach pisanych często przepełniony jest pogardą, jej rolę, a nawet obecność na polu bitwy całkowicie się pomija, przypisując zwycięstwa i decydującą rolę rycerskiej jeździe. Bierze się to po części z charakteru ówczesnej kultury, która była kulturą rycerzy – dla nich tworzoną i dostosowaną do wizji świata swoich odbiorców. Stąd np. na tkaninie z Bayeux najliczniej występują najmniej liczni w armii Wilhelma Zdobywcy rycerze, drugie miejsce zajmują łucznicy, zaś najliczniejsza piechota jest najsłabiej reprezentowana. Mamy zatem jeden z wielu, nie do końca zrozumiałych dla współczesnego człowieka średniowiecznych paradoksów, bo wydaje się, że skoro rycerstwo tak pogardzało piechotą, to powinno w ogóle w większości z niej zrezygnować, albo, skoro jednak faktycznie uznawało jej rolę na polu bitwy, powinno się to wiązać z jakimś jej docenieniem przez źródła. Tego rodzaju logika była, jak widać, obca ówczesnym ludziom, co brało się w znacznej mierze z obowiązującego systemu społecznego. Jak piechota potrafiła być skuteczna w stosunku do jazdy, zwłaszcza w początkowej części prezentowanego okresu, pokazuje autor na konkretnych przykładach.

Powyższe dwie tezy wydały mi się dla tej pracy najbardziej znaczące, ale zawiera ona także szereg innych, równie interesujących i nowatorskich. Ważne jest skupienie dużej uwagi na aspekcie taktycznym bitew. Zazwyczaj tego rodzaju syntetyczne prace koncentrują się bowiem na innych kwestiach, takich jak np. werbunek i utrzymanie wojsk – które to autorzy starają się eksploatować do granic możliwości, często z uwagi na to, że na temat samej walki nie mają zbyt wiele oryginalnych przemyśleń. John France zwraca rzecz jasna uwagę, że średniowieczne bitwy (czyli większe starcia) były raczej wyjątkowym zjawiskiem. Najczęściej średniowieczna wojna to rajdy, pustoszenie i oblężenia, które – zdaniem autora – stanowią do pewnego stopnia przejaw dominującego wpływu na charakter wojny stosunków własnościowych (tym zjawiskom, zwłaszcza oblężeniom, także poświęcono sporo miejsca). Przy opisie samych bitew stara się natomiast znaleźć odpowiedź na pytanie, na czym polegała siła i słabość średniowiecznych armii. Co ważne, dąży do udzielenia odpowiedzi o charakterze systemowym, nie tylko dla konkretnej bitwy, czy konkretnego wycinka średniowiecznej rzeczywistości (walk toczonych w wąsko zakreślonym czasie i przestrzeni). Odpowiedzi te są przy tym ciekawe i przekonujące.

Jednym z bardziej frapujących problemów jest rola średniowiecznych dowódców na polu bitwy. Tutaj pojawia się co najmniej kilka kwestii, w szczególności w literaturze historycznej, zwłaszcza dotyczącej innych niż średniowiecze epok, spotkać można takie kontrastowe przeciwstawienie sposobu dowodzenia „średniowiecznego”, czyli według powszechnie przyjętych wyobrażeń wódz rusza do walki w pierwszym szeregu „jak zwykły rycerz” i właściwie wcale nie dowodzi oraz „nowożytnego” (choć znanego i powszechnie stosowanego już w czasach starożytnych) – polegającego na tym, że wódz stoi z tyłu i nie wdaje się bezpośrednio w walkę, a zajmuje się tylko dowodzeniem. Inny ciekawy wątek to wspomniane wyżej oblężenia średniowiecznych zamków i jak to było, że raz zamki te potrafiły się bronić miesiącami, a innym razem padały po kilku dniach, a ich szybki upadek niekoniecznie wynikał z braku przygotowania do obrony czy ograniczonych zapasów.

Książkę zamykają dwa rozdziały o walce z „obcymi” z innych kręgów kulturowych oraz podsumowanie. Pierwszy z tych rozdziałów poświęcony jest m.in. niemieckiemu podbojowi Słowian Zachodnich oraz podbojowi ludów zamieszkujących południowe wybrzeża Morza Bałtyckiego. Niestety, ogólnie rzecz biorąc, z tą bliską nam tematyką autor poradził sobie słabo, i jest to najgorsza część książki (na szczęście w sumie tylko niecałe 10 stron). Bierze się to w pierwszej kolejności ze słabości wykorzystanych źródeł (zwłaszcza jeśli zestawi się to z ogromną bazą źródłową książki). Podstawowym jest tutaj kronika Helmolda. Po pierwsze, proces ten ukazywany jest jako pewna całość – marsz Niemców (czy, jak by to napisali w dawniejszej historiografii – „żywiołu niemieckiego”) wzdłuż południowych wybrzeży Bałtyku. Autor pisze m.in. że na wschodnich wybrzeżach Bałtyku od nasady Półwyspu Jutlandzkiego aż do Finlandii i 200-300 km w głąb lądu zamieszkiwały „liczne ludy pogańskie” (s. 237), co ciężko pogodzić z faktami historycznymi, bo o ile rzeczywiście Pomorzanie długo byli pogańscy i jeszcze Bolesław Krzywousty podbijał ich i nawracał mieczem, to jednak mniej więcej od połowy poruszanego w książce okresu, był to kraj chrześcijański. Pomorze Gdańskie w XIII wieku i w chwili podboju przez Krzyżaków też było chrześcijańskie. Niestety, przez ogólnikową i niedokładną wypowiedź autora powstaje wrażenie, że wszędzie na tych terenach byli poganie, którym Niemcy nieśli światło wiary, przy okazji podbijając ich.

Generalnie autor ma niestety problem z Polską i porusza się tutaj trochę po omacku, najchętniej całkowicie ją pomijając, przez co powstaje swego rodzaju biała plama w środku Europy (bo jednocześnie na początku raczył wspomnieć w paru miejscach o Rusi Kijowskiej, kilkakrotnie pojawia się też Nowogród Wielki). O Polsce i Polakach wspomina tylko przy okazji bitwy pod Legnicą (1241), gdzie nie zapomina nadmienić, że w sojuszu z Polakami walczyli Krzyżacy (w rzeczywistości Krzyżaków była garstka, mimo to zachodnioeuropejskie opisy tej bitwy najczęściej wspominają ich jako co najmniej istotny, jeśli nie niemal równorzędny pod względem ilościowo-jakościowym składnik armii walczącej z Mongołami pod Legnicą). Drugi przypadek to wzmianka o tym, że początkowo polskie oddziały posiłkowały Zakon Krzyżacki podczas podboju Prus i istotnie mu w tym pomogły, co jest zgodne z prawdą. Nie znajdziemy natomiast nawet słowa o tym skąd wzięli się w Prusach Krzyżacy, tzn. że sprowadził ich książę Konrad Mazowiecki, który oddał im we władanie część swojego księstwa – Ziemię Chełmińską. Zamiast tego na s. 239 przeczytamy m.in., że „Zakon krzyżacki był niezwykle ambitną instytucją ziemską, która obstawała przy autonomicznym charakterze swych zdobyczy. Doprowadził do powstania państwa zakonnego w Prusach”. Jeśli chodzi o inne, co najmniej dyskusyjne stwierdzenia, na s. 240 autor sugeruje, że Zakonowi Kawalerów Mieczowych podbój ziem, na których utworzył później swoje państwo, udał się głównie dzięki wsparciu i determinacji Kościoła. Inne, niezgodne z prawdą twierdzenie, to że przytłaczającą większość właścicieli ziemskich na podbitych ziemiach Prusów stanowili przybysze, podczas gdy w rzeczywistości znaczną część stanowili podbici Prusowie, którym nadawano ziemię jako tzw. wolnym. Wreszcie jeśli chodzi o walki „żywiołu niemieckiego” z ludami bałtyjskimi, z jednej strony autor słusznie pisze o tym, że szczególnie w początkowym okresie Krzyżacy i Kawalerowie Mieczowi ponosili ciężkie klęski, wspominając także przy tej okazji bitwę na Jeziorze Pejpus (1242). Z drugiej strony, znaleźć możemy mity na temat wielkiej wartości kolczug krzyżackich, w zasadzie nieznanych przeciwnikom i ogólnie ludom tego regionu. Całkiem dobrze przedstawia natomiast autor strategię podboju Krzyżaków, polegającą w znacznej mierze na wykorzystaniu pojawiających się sezonowo krzyżowców i prowadzeniu aktywnych działań w okresie, kiedy byli oni obecni, oraz przechodzeniu do opartej na zamkach defensywy w czasie, gdy tych sił nie było, a także roli rzek i innych cieków wodnych w zapewnieniu komunikacji między zamkami.

Podbój przez Krzyżaków i Zakon Kawalerów Mieczowych ziem nad Bałtykiem oraz wcześniejszy podbój Słowian przez niemieckich margrabiów zostały częściowo zestawione z podbojem Walii przez Anglików, głównie za panowania króla Edwarda I. Kolejny, ostatni (nie licząc zakończenia) rozdział poświęcony został krucjatom – jeszcze innej, dużo bardziej egzotycznej kolonizacji prowadzonej przez Europejczyków z Zachodu. W tym rozdziale bardzo dobre wydaje mi się syntetyczne ujęcie dziejów państw krzyżowych poprzez ukazanie kierunków ekspansji (czy szerzej działań) za poszczególnych władców Królestwa Jerozolimskiego i widocznej tutaj ich niespójności i niekonsekwencji. Autor stara się również do pewnego stopnia zrehabilitować Gwidona de Lusignan za porażkę pod Hattin (1187), wskazując m.in. na przewijający się przez całą jego pracę „aspekt własnościowy” i kontekst społeczny w jakim funkcjonował Gwidon jako dowódca wojskowy i przywódca społeczny (konieczność niesienia pomocy swojemu wasalowi przez seniora, konieczność obrony ziem swoich i wasali do tej pory bezkarnie pustoszonych przez wroga, możliwy zarzut tchórzostwa – w związku z tym, że wcześniej unikał starcia). Nie sposób tu omówić tego szczegółowo, ale nie taka jest w końcu rola recenzji.

Zaletą książki jest niewątpliwie, co prawda często skrótowe, ale dość dobre i niepozbawione krytycznego spojrzenia przedstawienie różnych bitew i innych działań zbrojnych (zwłaszcza oblężeń) z epoki. Całkiem sporo przeczytać możemy o wojnach cesarza Fryderyka I Barbarossy z miastami włoskimi oraz wojnach z okresu panowania cesarza Fryderyka II i późniejszej walce z Papiestwem i jego poplecznikami prowadzonej przez spadkobierców cesarza (Manfred, Konradyn), która ostatecznie doprowadziła do opanowania przez Karola Andegaweńskiego Królestwa Sycylii. Mnóstwo będzie oczywiście o wojnach prowadzonych przez Anglików i działaniach królów angielskich na kontynencie, a w związku z tym także o Francji tego okresu. Także wcześniejszy okres historii Francji, szczególnie działania hrabiów i książąt francuskich w okresie słabości króla Francji (koniec X i XI wiek), znalazły poczesne miejsce. Z innych teatrów działań, szczególnie interesujące mogą być, wydawałoby się bardzo egzotyczne dla nas wątki średniowiecznej historii, jak podbój Majorki przez króla Jakuba I Aragońskiego czy wojny na terenie Niderlandów.

Książka zawiera potężną bibliografię (27 stron). Przypisy są na ogół obszerne i „zbiorowe” tzn. mowa w nich zwykle o kilku pozycjach. Merytorycznie pewne słabości biorą się najczęściej z syntetycznego ujęcia różnorodności zjawisk średniowiecznej historii i wtłaczania jej w ogólniejsze formuły, jednak generalnie w większości przypadków książka wychodzi z tego obronną ręką. Ogólnie czyta się ją dobrze. Wnioski i tezy stawiane przez autora są wyraziste. Przede wszystkim można się dzięki niej zapoznać z nowszymi teoriami dotyczącymi epoki średniowiecza, działań wojennych prowadzonych podczas tego okresu i obrazu ówczesnego społeczeństwa. Przy tym, tworzy to wszystko stosunkowo spójną wizję działań wojennych w tamtych czasach, mierzącą się z najczęściej stawianymi pytaniami, na które nieraz w publikacjach tego typu padają jedynie dość ogólnikowe odpowiedzi.

Na koniec parę uwag o polskim wydaniu. Bardzo mnie cieszy, że niewiele znalazłem literówek i błędów językowych, w składzie itp. Pod tym względem jest naprawdę dobrze. Trochę uwag miałbym natomiast do tłumaczenia, które generalnie także wypada dobrze, z drobnymi wyjątkami. I tak np. w rozdziale, gdzie mowa jest o Krzyżakach i Kawalerach Mieczowych, co rusz pojawiają się „Rosjanie”. Wydaje się, że dla XIII wieku należałoby używać określenia „Rusini”. Nie wiem jak stoi w oryginalnej wersji – może to znowu słaba orientacja anglosaskiego autora w temacie. Czytam też tam kilkakrotnie (i podobnie w odniesieniu do podboju Walii przez Anglików) o „fortach” – z opisów wynika jasno, że chodzi o grody. Innym razem mowa jest o „drewniano-ziemnych zamkach”. Na s. 169 znalazłem z kolei „blokhauz” – to określenie na jakieś tajemnicze umocnienia budowane przez Krzyżaków na podbitych terenach. Czasami zdarzają się też w książce określenia średniowiecznych jednostek jak „batalion” i „dywizja” (s. 175-176), chociaż rzadko i generalnie w tłumaczeniu najczęściej pojawia się właściwe w odniesieniu do tamtej epoki określenie „batalia” (albo podobnie, np. „battalia”). Z kolei na s. 198 zwróciło moją uwagę stwierdzenie o tym, że kawaleria angielska w XIX wieku zaczynała poruszać się kłusem dopiero 36,5 metra od przeciwnika (tak podobno przewidywał jej regulamin). Zapewne dystans jest prawidłowy tylko (to jedynie przypuszczenie) chodzi nie o kłus, ale o galop. Wnoszę to stąd, że polska kawaleria w powstaniu listopadowym potrafiła przypuszczać kontrszarżę z odległości 25 metrów od przeciwnika, ale wymagało to dobrego wyszkolenia i od razu na tej odległości rzucała się na niego pędem, czyli przechodziła w galop. Opis takiej kontrszarży podaje Tomasz Strzeżek w książce „Polska ofensywa wojenna w 1831 r.”, cytując ze wspomnień ukazujących działania polskiego 2 pułku ułanów. Wreszcie, przyznam, że trochę rozbawiły mnie w początkowej części książki „kolcze legginsy” (s. 29).

Książka warta jest ze wszech miar polecenia. Pisząc tą recenzję mam porównanie do innej, podobnej i uznawanej za przełomową pracy autorstwa Philippe’a Contamine pt. „Wojna w średniowieczu”, wydanej u nas jakiś czas temu przez Bellonę. Nie ujmując niczego tamtej znakomitej publikacji, ta książka wydaje się o tyle lepsza, że poświęcona została krótszemu okresowi i przez to jest bardziej szczegółowa. Wiele zagadnień, zwłaszcza dotyczących taktyki, zostało omówionych obszerniej i w nowatorski sposób. Dla miłośników średniowiecznej wojskowości pozycja obowiązkowa.

Autor: Raleen

Opublikowano 12.11.2012 r.

 

Poprawiony: poniedziałek, 12 listopada 2012 14:16