Moja przygoda z wikingami (wywiad)

  • Drukuj

O archeologii i planach na przyszłość mówi profesor Władysław Duczko, autor słynnej książki „Ruś wikingów” i wydanych niedawno nakładem Instytutu Wydawniczego Erica „Mocy wikingów”

 

Kiedy po raz pierwszy zetknął się Pan z archeologią? Czy była to fascynacja od pierwszego „spotkania”?

Właściwie fascynowała mnie sztuka, ale ponieważ nie chciałem sobie studiami psuć jej obrazu jaki już miałem, uznałem, że najbliżej będzie mi do archeologii. I trafiłem wspaniale. Oczywiście potrwało zanim zrozumiałem w jaką dziedzinę wszedłem, zanim zrozumiałem, że ciekawszej i najlepszej nauki o przeszłości nie ma.

Kto był Pana (pierwszym) archeologicznym guru?

Guru raczej nie miałem. Docent Zofia Wartałowska, u której dwa razy byłem na wykopaliskach w Wiślicy, zainteresowała mnie wczesnym średniowieczem i badanie tego okresu w historii europejskiej zostało mi już na zawsze. Na studiach w Uppsali dużo się nauczyłem od mojego nieco starszego kolegi Ingmara Janssona. To on był moim przewodnikiem po archeologii Upplandu i po świecie wikińskich ozdób.

Jak wyglądały Pana studia na Uniwersytecie Warszawskim? W jakich badaniach wykopaliskowych brał Pan udział w czasie studiów?

Katedra Archeologii miała swój lokal przy ulicy Widok w wielkim przedwojennym mieszkaniu i samo to było bardzo przyjemne. Studiowałem z kilkunastoma kolegami będących świetnymi towarzyszami studiów. Niesłychanie ciekawe były wyjazdy na praktyki wykopaliskowe. Już pierwsza praktyka u Stefana Wojdy w Kleszewie pod Pułtuskiem była fenomenalna. Nie dość, że zapoznałem się z cmentarzyskiem kobiet gockich (kultura wielbarska), to jeszcze miałem okazję mieć Pana Wojdę za kierownika: nie dość że świetny archeolog, ale autentyczny artysta, który po ciężkim dniu pracy fundował nam występy jako jednoosobowy kabaret, zresztą o wspaniałej jakości. Inną osobowością był kolega Wojdy, Wojtek Twardowski, który zabierał nas na badania powierzchniowe. To wtedy miałem okazję zapoznać się z Polską, a noclegi w Radomiu, u Świętego Wacława, w byłym klasztorze i carskim więzieniu, przejętym przez archeologów, gdzie odbywały się nasze wieczorne zabawy, są nie do zapomnienia. To tam powstała pieśń archeologów zaczynająca się od zwrotki „Zmarł na Wacławie, w ponurym tym lochu, student w rozkwicie swych lat”


Jaki temat miała Pana praca magisterska, kto był promotorem?

Nie zdążyłem zrobić magisterium w Warszawie. Temat dostałem od Docent Wartałowskiej a mianowicie zachodniosłowiańskie ozdoby. Nigdy się nimi nie interesowałem i zabrałem się za nie bez entuzjazmu. Nie miałem pojęcia, że studia nad ozdobami wczesnośredniowiecznymi staną się dla mnie tak ważnymi już w niedalekiej przyszłości.

Kiedy zaczęła się Pana fascynacja Skandynawią?

W Skandynawii. W Polsce przeczytałem tylko parę książek o Północy, ale nic więcej. Najważniejszą książką była powieść Szweda, Fransa G. Bengtssona, „Rudy Orm” będąca powieścią awanturniczą dziejącą się w epoce wikingów. Wspaniała książka, na podstawie której Hollywood zrobił sławny film, który razem z książką doprowadził do renesansu zainteresowania wikingami na całym świecie. Będąc już w Uppsali wszedłem pełną parą w świat wikingów i już z niego nie wyszedłem.

Jaki był powód wyjazdu do Szwecji? Dlaczego akurat Szwecja?

Rok 1968 i złożona mi i wielu innym propozycja I sekretarza PZPR Władysława Gomułki wyjazdu do Izraela. Ponieważ nie wiedziałem dlaczego tam mam jechać, wybrałem Szwecję, która przyjmowała uchodźców z Polski. Tak więc powodem wyjazdu nie byli wikingowie, tylko konflikty w polskiej partii komunistycznej.

 

Wraz z rysowniczkami podczas wykopalisk wielkiego kopca w kompleksie zabytkowym Ormnosen na Birce w 1978 r.

 

Jak wyglądały początki Pańskiej przygody w Szwecji?

Studia na uniwersytecie w Uppsali, wycieczki po Skandynawii i pierwsze wykopaliska. Jednocześnie zrobiłem studia numizmatyczne u profesor Brity Malmer na uniwersytecie w Sztokholmie. Nie uczyniły mnie one całkowitym numizmatykiem, ale pozwoliły zapoznać się z wielką ilością srebrnych skarbów, przede wszystkim z Gotlandii. To było moje wejście w świat skarbów, do którego powróciłem już w Polsce po staniu się kierownikiem projektu badawczego przy Polskiej Akademii Nauk w Warszawie.

A co było dalej?

Tu propozycja Docent Wartałowskiej żebym się zajął wczesnośredniowiecznym złotnictwem okazała się strzałem w dziesiątkę. Jako specjalista zostałem włączony do „Birkakommitè”, naukowego komitetu przy Szwedzkiej Akademii mającego za zadanie opracować i opublikować różne kategorie zabytków z najbardziej znanego emporium rzemieślniczo-handlowego Birka, istniejącego w epoce wikingów na wyspie na jeziorze Mälaren. Ja miałem pracować z ozdobami dekorowanymi filigranem i granulacją, co skończyło się zrobieniem rozprawy doktorskiej. Ale zanim byłem gotowy musiałem przejść długą drogę. Najpierw, by móc zrozumieć z czym pracuję, nauczyłem się złotnictwa i zacząłem jeździć po europejskich muzeach zapoznając się z materiałami. W końcu pojechałem na wielomiesięczną wyprawę badawczą do Turcji, Iranu i Afganistanu, i to, co tam przeżyłem (miałem szczęście, że w ogóle przeżyłem!) i to, czego się tam nauczyłem, starczyło mi na dziesięciolecia. Dzięki Turcji stałem się bizantynistą (przez siedem lat byłem przewodniczącym Szwedzkiego Towarzystwa Bizantynologicznego) a o Wschodnim Imperium Rzymskim nauczam do dzisiaj, w Iranie zrozumiałem wielkość i wspaniałość cywilizacji perskiej, w Afganistanie zobaczyłem prawdziwy, nadal istniejący świat wczesnego średniowiecza. A wizyta w Bamian, w byłym starożytnym centrum buddyjskim i siedzenie na głowie wielkiego Buddy, którego potem talibowie wysadzili w powietrze, jest trudna do zapomnienia.

Po doktoracie było zajmowanie się studentami, wycieczki na kontynent europejski z doktorantami, dydaktyka i publikowanie skarbów wikińskich. Aż doszło do badań w Starej Uppsali, srebro zniknęło a ja zacząłem badania początków szwedzkiego królestwa.

Czy w trakcie Pana długoletniej skandynawskiej przygody odwiedzał Pan Polskę?

Pozwolenie na odwiedzanie dostałem dopiero po wprowadzeniu stanu wyjątkowego w Polsce, abym mógł przyjechać z transportem pomocy ze Szwecji. Potem odwiedzałem kraj dosyć często. To wtedy odnowiłem kontakty z moimi kolegami archeologami, miałem kilka wykładów i opublikowałem parę artykułów.

Jaka jest różnica między archeologami z Polski i Szwecji? A co ich łączy?

Szwedzcy koledzy cierpią na ograniczenie pola widzenia historycznego i na zbytnie ukierunkowanie na archeologię anglosaską. Generacje powojennych archeologów szwedzkich podtrzymywały bliskie kontakty z Polską i zapraszały do Szwecji polskich archeologów. Zaczęło się to kończyć w latach osiemdziesiątych i teraz kontakty są raczej sporadyczne.

Obie strony są silnie interdyscyplinarne, co powoduje, że kiedy to jest praktykowane na całym froncie, archeologia jest prawdziwie naukowa. Jeżeli chodzi o polskich archeologów, to powinni się oni więcej zajmować badaniami szwedzkiego materiału wykopaliskowego, a Szwedzi częściej przyjeżdżać do Polski i rozszerzać swoje horyzonty.

Co sprawiło, że powrócił Pan do kraju?

Mój były nauczyciel z Katedry na Widok, profesor Jerzy Gąssowski, zaproponował mi pracę w Instytucie Antropologii i Archeologii przy ówczesnej Wyższej Szkole Humanistycznej (obecnie Akademia Humanistyczna) w Pułtusku, gdzie był szefem. Miejsce okazało się niesłychanie interesujące i uznałem, że warto propozycję Profesora przyjąć. Nigdy tego nie żałowałem: koledzy byli świetni, dydaktyka wciągająca a wchodzenie w polskie wczesne średniowiecze niesłychanie interesujące. A załatwienie przez moje kontakty uppsalskie dostępu do włosów Kopernika leżących w książkach z biblioteki astronoma ukradzionej przez Szwedów w XVII wieku i będącej w Uppsali, a użytych do stwierdzenia korelacji DNA ze szkieletem odkrytym przez archeologów pułtuskich we Fromborku, było dużym przeżyciem. Do Szwecji wpadam raz, dwa razy do roku spotkać się z rodziną i paroma znajomymi, pochodzić po lasach i pooddychać świeżym powietrzem.

Jak Pan jest obecnie odbierany przez skandynawskich badaczy?

Pamiętają mnie jako specjalistę od sztuki wikingów i badacza Starej Uppsali. Moja książka „Viking Rus” wydana w prestiżowym wydawnictwie Brill w Leiden-Boston, też podtrzymuje pamięć o mojej działalności w Skandynawii.

 

Przed kilku laty na szczycie jednego z wielkich kopców w Starej Uppsali ze studentami archeologii z Uniwersytetu Warszawskiego

 

Właśnie, ta książka. Podobno były z nią problemy w Rosji?

Te problemy były dużym zaskoczeniem. W końcu opublikowałem w niej materiały archeologiczne wykopane, a niekiedy nawet opublikowane przez Rosjan. Przez całe lata 90. nasi koledzy rosyjscy przyjeżdżali do Uppsali, tu publikowali. Wydawało się, że zmora antynormanizmu, negowania znaczenia Skandynawów w powstaniu ruskiej państwowości, należała do przeszłości, a ja, naiwny, w ogóle się sprawą starego konfliktu nie przejmowałem. Po jakimś czasie zauważyłem, że nikt mojej książki w Rosji nie wspomina, na spotkaniach z naszymi dobrymi kolegami z Moskwy i Petersburga nie ma ani słowa o „Rusi wikingów”, aż doszło do mnie, że w miarę powrotu do starego rosyjskiego imperializmu i nacjonalizmu, moja książka stała się niebezpieczna.

Jakie jest Pana największe zawodowe osiągnięcie/osiągnięcia? Co sprawiło największą satysfakcję?

Wykopaliska w Starej Uppsali. Nie tylko dlatego, że był to wielki przywilej kopać w najsławniejszym miejscu Skandynawii, ale także dlatego, że mogłem dokonać tam bardzo ciekawych odkryć. I wejść w problematykę powstawania państwa szwedzkiego.

A jakie jest Pana największe rozczarowanie w aspekcie zawodowym, zmarnowana szansa itp.?

Po zastanowieniu nie znajduję nic, żadnego rozczarowania. Wygląda też na to, że nie zmarnowałem szans jakie mi życie dawało.

Jakie cele stawia sobie Pan na przyszłość? Jakie są Pana marzenia związane z archeologią, które chciałby Pan jeszcze zrealizować?

Przede wszystkim muszę dalej podsumowywać moje lata z archeologią, czyli dokończyć i wydać kilka książek o wczesnej historii Szwecji, także jedną o pierwszym państwie Piastów, wreszcie opublikować już od lat gotową powieść (napisaną po szwedzku) i dokończyć parę powieści po polsku. A co do archeologii, to dzięki polskiemu grantowi mającemu wytłumaczyć pochodzenie srebra we wczesnośredniowiecznej Polsce wróciłem do moich wcześniejszych studiów nad ozdobami słowiańskimi i wikińskimi. Chciałbym zrobić jedno większe studium nad bardzo ciekawą grupą skarbów z ozdobami prowadzącymi od Moraw, przez Wołyń do Szestowicy nad Desną na Ukrainie, do Gniezdowa koło Smoleńska i do Birki. Dopiero w trakcie badań w Polsce zrozumiałem na czym powyższe związki polegają. Przede wszystkim jednak chciałbym stworzyć grupę badawczą zajmująca się niemonetarnymi częściami wczesnośredniowiecznych skarbów. Dwie osoby, będące podstawą tej grupy, właśnie otrzymały grant z NCN-u (Narodowe Centrum Nauki) i będą mogły studiować i analizować materiały w laboratorium i muzeum w Sztokholmie.

Chętnie bym także dokończył stary projekt „Sigtuna orientalis”, który prowadziłem razem z kilkoma polskimi archeologami pracując na materiałach z Rusi. Sigtuna jest najstarszym miastem szwedzkim i ma niesłychanie ciekawe materiały wykopaliskowe. Szkoda, że obecny dyrektor nie jest zainteresowany archeologią i trzyma ją zamkniętą w magazynach muzealnych. A Sigtuna to jest miejsce rezydencji króla Olofa Skotkonunga, wnuka Mieszka I.

Jaką radę miałby Pan dla kolegów po fachu, którzy dopiero rozpoczynają swoją archeologiczną przygodę?

Niech praktykują na wykopaliskach ile tylko mogą i niech jeżdżą na praktyki po świecie.

Może na koniec jakaś zabawna archeologiczna anegdota, która szczególnie utkwiła Panu w pamięci? Archeolodzy na każdym etapie swojego życia mają ich na pęczki…

Zabawnych wydarzeń było wiele, ale te najzabawniejsze nie nadają się do druku.

Dyskusja o artykule na FORUM STRATEGIE

Autorzy: Władysław Duczko, Andrzej Zyśko
Zdjęcia: z archiwum prywatnego Władysława Duczko

Opublikowano 24.02.2017 r.

Poprawiony: niedziela, 03 maja 2020 09:23