Zwierzenia rekonstruktora dyplomowanego (wywiad)

  • Drukuj

O swojej przygodzie z rekonstrukcją historyczną, która z czasem przekształciła się w stałe zajęcie, opowiada Jan Nałęcz

Dlaczego zająłeś się rekonstrukcją historyczną? Co sprawiło, że z okazjonalnego hobby przekształciło się to w Twoim przypadku w stałe zajęcie?

To był dość długi proces, choć od początku wiedziałem, że chcę utrzymywać się z którejś z moich pasji, a mam w życiu dwie pasje – muzykę i historię. Pod koniec szkoły średniej grałem w kilku zespołach punkowych i jednocześnie po raz pierwszy zacząłem z kolegami, którzy uszyli sobie mundury drugiego pułku piechoty Księstwa Warszawskiego, jeździć na biwaki i manewry. Potem postanowiłem zdawać na studia na wydział historyczny, ale dostałem się nie na historię, lecz na archeologię (dziś nie żałuję). W trakcie studiów miałem praktyki na festynach archeologicznych w Biskupinie i tam zacząłem poznawać rekonstruktorów różnych epok historycznych. Coraz częściej jeździłem na rekonstrukcje nie tylko hobbystycznie, ale i zarobkowo. Napisałem licencjat poruszający temat rekonstrukcji i gier edukacyjnych, generalnie o marketingu i promocji wiedzy historycznej…

Jan Nałęcz jako napoleoński woltyżer. Austerlitz 2010

W związku z tym o czym pisałeś pracę na studiach, można chyba śmiało powiedzieć, że jesteś „rekonstruktorem dyplomowanym”… Co było dalej?

Można to tak ująć (śmiech)… Po licencjacie urodził mi się syn. Zdecydowałem, że rezygnuję z życia rockmana. Zespoły się rozpadły, a pasja historyczna została. Pracowałem w różnych zawodach – jako kierowca pogotowia, magazynier, kurier, dorabiając na pokazach historycznych, cały czas inwestowałem w mundury, repliki i sprzęt rekonstrukcyjny (szpej). Zacząłem mieć tego tyle, że nie mieściło się w szafie, i tak szukając miejsca na magazyn trafiłem do Zespołu Wolskich Placówek Edukacji Kulturalnej w Warszawie, gdzie kilkanaście lat wcześniej zacząłem swoją przygodę z historią jako modelarz w Pracowni Mikromodelarstwa i Historii Wojskowej. Korzystając z przychylności dyrekcji dostałem możliwość użytkowania pomieszczenia w piwnicy MDKu. Mundurów było tyle, że mogłem ubierać innych, więc zebrałem grupę i tak powstała moja pierwsza GRH (Grupa Rekonstrukcji Historycznej). Nazywaliśmy się „Najemnicy”. Działając przy MDKu byłem właściwie wolontariuszem wzbogacającym nieformalnie ofertę kulturalną placówki. Po jakimś czasie dyrekcja zaproponowała mi pierwsze godziny jako instruktorowi rekonstrukcji historycznej. Szybko uzupełniłem wykształcenie w kierunku pedagogicznym, napisałem autorski program dla pracowni i tak zostałem jedynym w kraju nauczycielem rekonstrukcji historycznej. W tej chwili moim głównym zawodem jest bycie nauczycielem i prowadzenie grupy (wszelkie działania w inscenizacjach, pokazach, na planach filmowych), a w ramach hobby ostatnio wróciłem do tworzenia muzyki.

W żołnierzy lub wojowników z której epoki historycznej najbardziej lubisz się wcielać i dlaczego?

Największym sentymentem darzę epokę napoleońską. Tak zaczynałem i w tym temacie, jeśli chodzi o rekonstrukcję, mam największe doświadczenie (ponad 15 lat), dlatego tutaj czuję się najpewniej. Obsługę muszkietu skałkowego AN IX wykonuję intuicyjnie, podobnie musztrę, rozkazy itp. Najbliższa jest mi więc sylwetka woltyżera wojsk Księstwa Warszawskiego. Lubię wcielać się też w nowe postacie.

Która epoka jest najłatwiejsza, a która najtrudniejsza do pokazania w ramach rekonstrukcji historycznej?

To zależy jak do tego podejdziemy – część epok wymaga więcej umiejętności od rekonstruktorów, np. szermierka, jazda konna. Inne z kolei wymagają większych nakładów finansowych, np. na mundury, na pirotechnikę, broń czy pojazdy by pokazy mogły być atrakcyjne dla widza. Nie wiem czemu, ale zawsze podziwiałem rekonstruktorów epoki starożytnego Rzymu. Niby nie ma tu dużo walki ani skomplikowanych manewrów, a jednak jest to według mnie dość trudna do wiernego i atrakcyjnego zrekonstruowania epoka. Łatwe wydawały mi się z kolei zawsze tematy partyzantów czy „żołnierzy wyklętych”, ale i tu można wpaść w pułapkę „niby łatwego” tematu.

GRH 7 Pułku Piechoty Księstwa Warszawskiego i przyjaciele. Albuera 2011

Często na rekonstrukcjach drugowojennych spotykamy grupy odtwarzające Niemców, w tym jednostki Waffen-SS. Wszyscy wiemy, że aby pokaz się odbył, w przypadku walk musimy mieć przedstawicieli obu stron, czyli dla tego okresu Niemcy w większości przypadków są niezbędni. Pojawia się jednak problem cienkiej granicy między odtwarzaniem historii i zainteresowaniem militariami a identyfikowaniem się z odtwarzanymi formacjami i, często nieświadomym, przejmowaniem ich sposobu postrzegania świata czy wręcz podzielaniem elementów wyznawanej przez nie ideologii. Gdzie jest ta granica i jak rekonstruktorzy odtwarzający Niemców z okresu II wojny światowej powinni sobie z tym radzić?

Radzić powinni sobie przede wszystkim dowódcy-liderzy GRH. To oni jako doświadczeni i odpowiedzialni za grupę powinni szybko zauważyć i eliminować niebezpiecznych i skrzywionych członków zrzeszeń, nie dopuszczając ich do działań w inscenizacjach i wydarzeniach, a granica jest tam, gdzie następuje sygnalizowanie, iż naruszony został dobry smak i komfort np. wśród widzów czy współtowarzyszy rekonstrukcji.

Czy Twoim zdaniem istnieje wśród polskich rekonstruktorów odtwarzających Niemców z okresu II wojny światowej problem nadmiernej fascynacji III Rzeszą i jej formacjami wojskowymi?

Bywają takie sytuacje, ale są to raczej rzadkie, odosobnione przypadki i są tłumione w zarodku. Dawno nie spotkałem się z drastycznymi wydarzeniami tego typu.

Jak już jesteśmy przy Niemcach i III Rzeszy, nie mogę nie zadać analogicznego pytania o Sowietów. Ujmując to słowami jednego z polityków, Armia Czerwona choć nas wyzwalała, to wolności nam nie przyniosła. W naszym społeczeństwie istnieje różnica w postrzeganiu obu reżimów. Czy podobnie jest wśród rekonstruktorów?

Mam wrażenie, że mimo wszystko wśród rekonstruktorów świadomość historyczna jest nieco większa niż u statystycznego odbiorcy rekonstrukcji, szczególnie słabiej wykształconego… Z Sowietami większy problem mają np. Anglicy… dla nich, z tego co zaobserwowałem na zachodnich imprezach, np. NKWD to formacja prawie wcale nie nacechowana negatywnie! U nas jest, szczególnie ostatnio, dużo lepiej i raczej nie ma niezdrowej fascynacji.

Jan Nałęcz jako powstaniec warszawski

Nie ma zbyt wielu publikacji (pomijając albumy ze zdjęciami itp.), gdzie pisze się o tym czym jest rekonstrukcja historyczna i gdzie autor bądź autorzy próbują zagłębić się w temat. Znamiennym wyjątkiem jest książka „Dziedzictwo w akcji. Rekonstrukcja historyczna jako sposób uczestnictwa w kulturze” pod redakcją prof. Tomasza Szlendaka. Jest to praca zbiorowa, poruszająca różne tematy, ale z całości na pierwszy plan wybija się teza socjologiczna wspomnianego profesora o tym, że rekonstrukcja historyczna to zjawisko społeczne polegające na tym, że klasa wyższa-średnia organizuje, po części za własne, po części za publiczne pieniądze, rozrywkę, której odbiorcą są niższe warstwy naszego społeczeństwa. Co o tym sądzisz i jak czujesz się w tak zdefiniowanej roli?

Znam tą publikację bardzo dobrze. Ma ona już parę lat i sytuacja się powoli zmienia, choć faktycznie jeszcze kilka lat temu można było odnieść takie wrażenie i była to teza uzasadniona. Dziś po pierwsze sprzęt i repliki są coraz tańsze, więc i dostępne dla „biedniejszych”, a po drugie co by nie mówić nasze hobby nie jest już tak elitarne! Ja znajduję się w tym dobrze i bez zmian, tak jak kiedyś – realizuję swoją misję popularyzowania historii.

Kto dziś w Polsce zajmuje się rekonstrukcją historyczną? Kim są rekonstruktorzy i co skłania ich do uprawiania tego hobby?

Jest dużo młodzieży i trochę „starych weteranów”, którzy pozostali z pierwszej fali fascynacji tym hobby. Trochę brakuje „średniaków”. Takich solidnych, zaangażowanych dwudziestoparolatków. Młodzi gimnazjaliści mają zapał, ale nie mają kasy na sprzęt ani wiedzy. Starzy mają sprzęt i wiedzę, ale trochę im się już nie chce… Cóż, średniacy wybierają często wyjazd za granicę lub karierę zawodową, a na rekonstrukcjach bywają coraz rzadziej.

Tym razem w roli Prusaka na potrzeby jednego z czasopism

Co powinien posiadać dobry pokaz rekonstrukcyjny?

Jak to kiedyś napisał pewien redaktor „Gazety Wyborczej”, interpretując po swojemu wywiad ze mną: PIRO, AMO i jest REKO! Dobry pokaz powinien mieć przede wszystkim przemyślany, ale nie przekombinowany scenariusz! Pomysł, koncept, czytelny dla widza przekaz i finał, rzetelną i prostą narrację i przynajmniej minimalne środki techniczne dające bezpieczeństwo i komfort uczestnikom i widzom.

Jakie były najlepsze i najgorsze imprezy rekonstrukcyjne, w jakich miałeś okazję uczestniczyć?

Najlepsze w Polsce czy za granicą? Jeśli chodzi o zagranicę, to zdecydowanie duże 200-lecia bitew napoleońskich (Austerlitz, Borodino, Lipsk, Albuera), choć nie wszystkie były sobie równe, oraz duże zloty typu Military Odysey w Detling. W Polsce bez konkurencji pozostaje nadal „Czerniaków 1944” w 2007 roku – nie największe, ale z niezapomnianym klimatem. Nie da się nie wspomnieć „Grunwaldu” czy bitew z kampanii 1939 roku. Najgorsze… małe pseudo inscenizacje robione „na siłę”, najczęściej w małych miejscowościach, zupełnie bez przygotowania i budżetu (nie będę wymieniał konkretnych miejsc).

Co jest najważniejsze w organizacji imprez rekonstrukcyjnych? Często pojawia się podczas organizacji takich imprez kwestia pieniędzy. Czy mając niewielkie fundusze można zrobić dobrą rekonstrukcję historyczną?

Najważniejsze jest określenie celu imprezy – tego co chcemy osiągnąć i dla kogo to robimy. Na pewno bez pieniędzy nie da się zrobić widowiska – bitwy dla publiczności. Da się natomiast zrobić np. przemarsz, klimatyczny biwak czy manewry dla samych rekonstruktorów.

Rekonstrukcja pierwszowojennej bitwy nad Rawką i Bzurą 2015

Jakie cechy powinien mieć organizator dobrej imprezy rekonstrukcyjnej?

Zapał, pomysł, pasję, łatwość przekazywania ludziom swojej wizji – podobnie jak reżyser, i też… powinien być skory do kompromisów. Dodałbym jeszcze umiejętność improwizowania i bycia w kilku miejscach naraz.

Czasem można się spotykać z zarzutem pod adresem pokazów rekonstrukcyjnych, że nie oddają one realiów historycznych. Dotyczy to zwłaszcza czasów nam bliższych, czyli w praktyce II wojny światowej i wszystkich tych konfliktów, gdzie broń palna była już na takim poziomie, że walczący musieli się ukrywać i znajdowali się dość daleko od siebie. Podczas pokazów obserwujemy czasem teatralne sceny, gdzie obie strony strzelają do siebie z bardzo bliskiej odległości. Kolejny problem to czołgi i inne pojazdy pancerne, atakujące przeciwnika również z bardzo bliskiej odległości albo podjeżdżające do siebie na takie dystanse, jakby chciały się wzajemnie staranować. Czy to nie jest taka historia w krzywym zwierciadle?

Trochę tak właśnie jest… wynika to z ograniczonego pola rekonstrukcji oraz z konieczności pokazania czegoś co działo się na znacznych odległościach tak by było w zasięgu wzroku widza-odbiorcy. To rodzaj umownego i użytego z premedytacją – świadomie „przekłamania”. Dlatego większość wydarzeń rekonstrukcyjnych to „inscenizacje”, a nie „rekonstrukcje”, a więc są to działania łączące środki teatralne z elementami w miarę wiernego odtwórstwa. Odpowiedzialny narrator, prowadząc inscenizację powinien o tym powiedzieć w trakcie, na początku lub na końcu wydarzenia.

Prezentacja umundurowania powstańców węgierskich z 1956 r. na potrzeby jednego z czasopism

Problemy z realizmem występują także w odniesieniu do dawniejszych epok. Jak wiemy, w dawnych epokach historycznych żołnierze w większości przypadków walczyli w szykach. Weźmy np. starożytnego falangitę, obojętnie greckiego czy macedońskiego. Zwłaszcza w przypadku armii macedońskiej on poza szykiem praktycznie nie istniał. Nie trzeba jednak sięgać tak daleko w przeszłość. W epoce napoleońskiej, poza tyralierami, piechota też walczyła w zwartych formacjach, gdzie żołnierze stali jeden obok drugiego niemal dotykając się ramionami. Jak pokazywać takie formacje i ich walkę w sytuacji gdy nie mamy zbyt wielu rekonstruktorów?

Jeśli nie ma się wystarczającej liczby aktorów-rekonstruktorów, to nie pokazywać w ogóle dużych bitew. Można skoncentrować się na działaniu pojedynczych żołnierzy, skupić się na ich mundurach, broni, wyszkoleniu, opisywać te elementy, które da się pokazać bez przekłamania mając ograniczone siły i środki. Osobiście jestem zdania, że w niektórych przypadkach można w drugim, trzecim planie inscenizacji użyć słabiej wyposażonych i umundurowanych rekonstruktorów-statystów jako wypełniających tło i dalsze szeregi – taki zabieg rodem z filmów stosują czasem na wschodzie podczas dużych widowisk.

Powiedzieliśmy o problemach z realistycznym odtwarzaniem pewnych aspektów pola walki w różnych epokach, a co takiego rekonstrukcja historyczna może zaoferować widzowi, czego nie znajdzie gdzie indziej (w książce, filmie)? Spotkałem się np. z różnymi opiniami na temat mundurów i ich historycznej poprawności u rekonstruktorów. Na ile rekonstruktorzy o to dbają, by ich mundury wiernie oddawały odtwarzanych przez nich żołnierzy?

Czasem dbają, czasem mniej… na pewno jeśli trafi się na koszernych ortodoksów i ultrasów w danej epoce to można poczuć historię od rekonstruktora w dosłowny sposób wszystkimi zmysłami, łącznie z węchem. Niektóre mundury są noszone po kilka lat, naprawiane ręcznie, cerowane, łatane, sklejane, widać przetarcia – naturalnie wyblakłe i wypłowiałe elementy, czegoś takiego nie da się kupić w żadnej firmie produkującej repliki! Sam mam dziurawe buty napoleońskie, które noszę od 6 lat. Były ze mną na plaży w Hiszpanii przy 35 stopniach ciepła i w śniegu Rosji przy minus kilkunastu. To jest żywy, realny eksperyment historyczny. Jak młody człowiek będzie chciał wiedzieć „czy ten miecz jest ciężki?” to w książce i w filmie może znaleźć jego wagę np. 2,3 kg, ale dalej nie wie czy to jest dużo czy mało. Ja mu na rekonstrukcji nie odpowiadam ile waży miecz, tylko daję do potrzymania ten miecz i sam sobie odpowiada na to pytanie. Dla jednego to będzie ciężki miecz, dla innego lekki… To jest atut historii żywej, archeologii eksperymentalnej, przemawiający na korzyść tych metod zdobywania wiedzy nad literaturą i filmem.

W niemieckiej służbie

W ramach Zespołu Wolskich Placówek Edukacji Kulturalnej w Warszawie prowadzisz pracownię rekonstrukcji historycznej. To jedyna taka pracownia w kraju czy spotkałeś gdzieś jeszcze podobne instytucje?

Prawdę mówiąc nie szukałem specjalnie, ale z tego co wiem to nie ma drugiej, a na pewno nie „pod edukacją”.

Kim są uczestnicy Pracowni? Co skłoniło ich do tego, że weszli w świat rekonstrukcji?

Uczestnikami są młodzi ludzie ze szkół średnich lub gimnazjów, zafascynowani historią, czasem harcerze lub miłośnicy szermierki historycznej. Charakteryzuje ich poszukiwanie niestandardowych jak na nasze czasy aktywności – wolą iść pobiegać po lesie w mundurze z repliką niż grać w grę na komputerze. Bywa, że do rekonstrukcji przyciąga ich chęć sprawdzenia swoich umiejętności aktorskich oraz sprawności i wytrzymałości fizycznej.

Plakat obchodów 180 rocznicy powstania listopadowego – 7 Zjazd Wysokomazowiecki

Pojawiasz się w okolicznych szkołach prowadząc lekcje historii. Wiem, że to jedno z Twoich pól działalności jako etatowego rekonstruktora. Z Twoich obserwacji, jak to dzisiaj jest z edukacją historyczną młodzieży?

Słabo… niestety nie jest dobrze. Jest duża różnica między małą grupą, która ma wiedzę i się interesuje, a większością która ma bardzo powierzchowną wiedzę, nie kojarzy faktów i uważa historię za zbędny przedmiot. Wydaje mi się, że w szkole, nawet jak są nauczyciele-pasjonaci, to brakuje im czasu, żeby zrealizować solidnie podstawę programową i zainteresować uczniów tym przedmiotem.

W ciągu ostatnich kilkunastu lat miał miejsce dość bujny rozwój środowiska rekonstrukcyjnego. Czy Twoim zdaniem ten trend się utrzyma?

Nie wiem czy się utrzyma, moim zdaniem raczej nastąpiło spowolnienie. Środowisko już się „nasyciło”, można teraz zobaczyć takie trendy, że ci co się naprawdę wciągnęli, szukają coraz większej koszerności, czasem aż do przesady…

Podczas jednej z rekonstrukcji wojny polsko-bolszewickiej 1920 r.

Na koniec chciałbym poruszyć temat rocznic historycznych. Dla wielu rekonstruktorów ostatnie lata upłynęły pod znakiem dwusetnych rocznic kolejnych bitew epoki napoleońskiej. Nieraz brały w nich udział polskie oddziały, więc miało to bezpośredni związek z historią naszej armii. Obecnie mamy już to wszystko za sobą. Za to poczynając od 2014 drugi rok świętujemy setne rocznice wydarzeń związanych z I wojną światową. Wiem, że w związku z tym część napoleońskich rekonstruktorów przebranżowiła się na pierwszowojennych. Jak daleko idący jest to proces? Czy oznacza to, że w najbliższym czasie rekonstrukcji napoleońskich nie będzie albo prawie nie będzie? Jak bardzo Wasza działalność związana jest z kalendarzem rocznicowym?

Rocznice okrągłe oznaczają fundusze na oficjalne uroczystości i wydarzenia towarzyszące, a więc możliwość tworzenia widowisk, inscenizacji i rekonstrukcji. Jeśli danej „okazji” nie ma, to można upamiętnić (nawet trzeba!) np. 203 rocznicę, ale zrobi to zazwyczaj nieliczna, lokalna grupa – nie ma możliwości ściągnięcia wszystkich grup z kraju i z zagranicy. Epoka napoleońska będzie więc trwać cały czas, choć pewnie lokalnie i w formie małych inscenizacji, a pierwsza wojna światowa, choć obchodzi okrągłe rocznice, na razie nie rozwija się aż tak prężnie jak by się można tego było spodziewać. Może to wynik wspomnianego ogólnego spowolnienia w rozwoju ruchu rekonstrukcyjnego.

W takim razie na koniec nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Ci powodzenia we wszelkich przedsięwzięciach. Mam nadzieję, że kogo jak kogo, ale Ciebie żadne spowolnienie nie dotknie.

Dzięki. Też mam taką nadzieję.

Dyskusja o wywiadzie na FORUM STRATEGIE

Autorzy: Jan Nałęcz, Ryszard Kita
Zdjęcia: ze zbiorów Jana Nałęcza

Opublikowano 16.02.2016 r.

Poprawiony: środa, 17 lutego 2016 11:30