[Ogniem i Mieczem] Kozacy i Tatarzy vs Rzeczpospolita, rozgrywka w klubie Agresor 10.03.2012

  • Drukuj

W sobotę, dnia 10 marca miałem przyjemność wraz z ośmioma kolegami wziąć udział w dużej bitwie w systemie Ogniem i Mieczem na poziomie dywizyjnym. Skorzystaliśmy tu z uprzejmości Raleena, który oddał nam do dyspozycji jedną salę klubu Agresor, działającego na terenie Politechniki Warszawskiej.

Stronami konfliktu były siły Rzeczypospolitej Obojga Narodów, które stanęły naprzeciw silnej dywizji kozacko-tatarskiej. A ponieważ przewaga była po naszej stronie, to do przeciwnika należał wybór taktyki. Polacy postanowili być stroną atakującą, co początkowo nas zdumiało, a nawet ucieszyło. Wszak wiadomo, że Kozacy zdecydowanie bardziej wolą się bronić w mało ruchliwym taborze, niż pod jego osłoną atakować. Z drugiej strony nie było chyba alternatywy dla ruchliwej dywizji konnej Rzeczypospolitej.

Ustawiliśmy więc tabor w szyku obronnym. Naszym zadaniem była obrona wzgórza, na którym stała nasza artyleria. Celem Polaków miało być zdobycie lub zniszczenie tych armat. Opasaliśmy taborem półkolem wspomniane wzgórze, opierając flanki o brzegi rzeki (czyli o krawędź stołu). Głównodowodzącym naszej dywizji był Czywczyn, który zajął centrum. Lewe skrzydło obsadził Wrednobrody, ja zaś miałem bronić naszego prawego skrzydła. Ponieważ nie wystawiłem watah czerni - mój pułk był najmniej liczny, a tym samym moje skrzydło sprawiało wrażenie najsłabszego. To tędy jak przypuszczaliśmy miało pójść główne uderzenie. Kilkadziesiąt kroków przed linią moich wozów znajdowały się chałupy. Przez chwilę zastanawialiśmy się, czy nie rozpocząć bitwy od ich obsadzenia, ale postanowiliśmy jednak nie rozciągać naszej linii obrony, tylko utrzymać nasze siły zwarte. Dwa czambuły tatarskie dowodzone przez Cichego i Orrisa miały nam przybyć w sukurs, nie wiadomo było jednak, kiedy pojawią się na polu bitwy.

Na czele dywizji koronnej stanął Aleksandros, który uszykował swoje wojska następująco: naprzeciw mojego taboru ustawił artylerię pod komendą Aldlina, po lewej stronie ujrzeliśmy partię wolontarską dowodzoną przez Ragozda, na prawo zaś od tych sił ukazał się nam pułk piechoty niemieckiej oraz hajducy. Jeszcze dalej stał pełny pułk rajtarii – siłami tymi dowodził Balthasar Tommasson. Najdalej na prawo zobaczyliśmy jazdę polską – kozaków i husarzy, którymi dowodził Aleksandros we własnej osobie.

Zaczęło się! Artyleria Aldlina otworzyła ogień, pierwszą salwą wybijając wyłom w moim taborze. Trzecia część moich wozów została rozbita w pył.

Ruszyła także piechota, aby zająć chałupy przed nami. Rajtarzy i jazda polska rozpoczęły manewr oskrzydlający. Niemal cała wroga dywizja postanowiła przeprowadzić skoncentrowany atak na mój odcinek. Wszystko wskazywało na to, że za godzinę lub dwie na moim skrzydle będzie pozamiatane.

I wtedy nadciągnął czambuł Tatarów Orrisa. Ukazał się na mojej prawej flance. Aleksandros zareagował natychmiast i skierował w kierunku naszych sojuszników całą jazdę polską, słusznie uznając, że regimenty piechoty i rajtarzy Tommassona wystarczą aż nadto, aby rozbić moje skrzydło.

Rozpaczliwie próbując ocalić wozy, będące moją jedyną nadzieją na obronę powierzonego mi odcinka, ruszyłem moją jazdą, aby ściągnąć na siebie ogień Aldlina. Jednak Czywczyn kazał mi się cofnąć, jednocześnie wyprowadzając z obozu silną rotę mołojców. Rota ta stanęła na linii ognia, między armatami Aldlina a moim taborem.

Tymczasem na prawym skrzydle rozpoczął się „taniec tatarski”. Jazda polska skoczyła za Tatarami, którzy odskakując wypuścili chmarę strzał. W tej chwili za wzgórzem ukazał się drugi czambuł, ten którym dowodził Cichy. Koroniarze znaleźli się w trudnym położeniu, stanęli bowiem przeciwko liczniejszemu przeciwnikowi atakującemu z dwóch stron.

W tej sytuacji wolontarze Ragozda ruszyli, aby wspomóc swoich rodaków zagrożonych przez Tatarów, jednocześnie odsłaniając flankę własnej artylerii.

Piechurzy zajęli chaty, zaś rajtarzy stanęli na pozycjach dogodnych do rozpoczęcia szarży lub karakolu.

Jednocześnie artyleria Aldlina zaczęła zbierać krwawe żniwo wśród mołojców Czywczyna osłaniających mój tabor. Moja sotnia jazdy skoczyła naprzód, aby teraz z kolei osłonić dzielnych mołojców, których trup zaczął gęsto ścielić się po polu.

Widząc odsłoniętą flankę artylerii, Czywczyn skierował tam całą naszą lewoskrzydłową jazdę, a Wrednobrody ruszył całym swoim taborem.

W tej chwili rajtarzy znaleźli się w zasięgu moich śmigownic zamontowanych na wozach. Zerknąłem tylko na skrzydło tatarskie i ujrzałem niecodzienny widok – zdezorganizowaną husarię i chorągiew kozacką ostrzeliwaną już z trzech stron przez Tatarów.

Z radością w sercu, że dobrze nam idzie, dałem ognia z kartaczy. Kilku zabitych rajtarów spadło z koni i wtedy cały wrogi skwadron zaczął się cofać zmieszany i co ważniejsze – pomieszał szyki rajtarom stojącym w drugiej linii!

Szala bitwy zaczęła się przechylać na naszą korzyść. Wysłałem swoją doborową jazdę czekającą w odwodzie, aby dołączyła do ataku na armaty, jednak Czywczyn był szybszy. Artylerzyści zostali wybici do nogi, nie było jednak czasu zejść z koni i zająć działa. Węgrzy i Niemcy już maszerowali na odsiecz plując ogniem kontrmarszowym. Połączone siły jazdy kozackiej uderzyły na piechurów Tommassona, ci zaś poszli w rozsypkę i podali tyły. Wsiedliśmy im na karki i wkrótce zostali zniesieni ze szczętem.

W tym samym czasie moje kartacze dziesiątkowały kolejne kompanie rajtarów i niemal cały pułk rozpoczął paniczną ucieczkę.

Słońce chyliło się ku zachodowi i stało się jasne, że Rzeczpospolita tego dnia straciła możliwość zdobycia naszych dział wyrychtowanych na wzgórzu. Ten dzień należał do nas.

Sukces niewątpliwie zawdzięczamy wysiłkowi Cichego i Orrisa, którzy swoimi czambułami związali całą jazdę polską. Wynikiem czego Ragozd został zmuszony do odsłonięcia flanki artylerii, co z kolei wykorzystał Czywczyn i Wrednobrody z niewielkim udziałem mojej jazdy doborowej. Moim zadaniem było wytrzymać na pozycjach i osłonić armaty, co mi się udało dzięki panice, która wybuchła wśród rajtarów po moim ostrzale. Ostrzał ten zaś był możliwy dzięki temu, że Czywczyn poświęcił wielu swoich dobrych mołojców, aby mnie osłonić.

Ta gra dała mi bardzo wiele satysfakcji, nie dlatego, że wygraliśmy, ale dlatego, że się świetnie bawiliśmy tego dnia. Największą dumą jednak napawa mnie to, że kozacki team Czywczyn – Wrednobrody – Yori współpracował skutecznie, uzupełniając się wzajemnie przy jednoczesnym wsparciu doskonałego duetu Cichy – Orris. Naprawdę, to fantastyczna sprawa grać z tymi ludźmi w jednej drużynie.

Dziękuję także przeciwnikom. Już jesteśmy umówieni na rewanż w maju. Życzę Aleksandrosowi, aby udało mu się stworzyć równie zgraną ekipę jak nasza. Zwycięstwa mu nie życzę, niech sam sobie je wywalczy!

Autor: Yori
Zdjęcia: Raleen, Yori

Opublikowano 15.03.2012 r.

Poprawiony: czwartek, 15 marca 2012 22:07