Miasto 44

  • Drukuj

Reżyseria: Jan Komasa
Scenariusz: Jan Komasa
Premiera: 19 września 2014 (Polska), 30 lipca 2014 (świat)
Produkcja: Polska
Czas trwania: 2 godz. 10 min.

Nie ma wątpliwości, że ten film to skok na głęboką wodę i reżyser postanowił zrobić coś, czego w polskiej kinematografii jeszcze nie było. Impresjonistyczny, artystyczny obraz połączony z hiperrealizmem batalistyki i obrażeń, do tego wysoki (jak na Polskę) budżet dzięki szeregowi patronatów i sponsorów. Prawdziwe czołgi, plenery, kilotony photoshopa, który miał wykreować zburzone w wyniku walk miasto. Kojarzy się to z innymi pozycjami, od rewelacyjnego „Żelaznego Krzyża” aż po tragicznie słaby „Fury”. „Miasto 44” plasuje się niestety pośrodku, czyli „chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zwykle”.

Nie widzę sensu opisywać tutaj fabuły, gdyż w żaden sposób nie wykracza ona poza typowy, dobrze znany los młodego powstańca. Stefan jest około dwudziestoletnim mężczyzną, który teoretycznie do powstania i konspiracji wstąpić nie chce, ale pod wpływem pięknych dziewcząt podejmuje kilka decyzji wbrew sobie i w efekcie znajduje się w samym środku piekła. By było sprawiedliwie, razem z owymi dziewczętami.

Odniosłem jednak wrażenie, że bohaterowie i pojawiające się tam romanse to jedynie pretekst, aby pokazać samo powstanie i jego charakter. Stefan bardzo rzadko się odzywa i sprawia wrażenie pogrążonego w wiecznym szoku bojowym, charakterystycznym dla osób świeżo rannych. O ile jest to zrozumiałe w pierwszych dniach powstania, o tyle we wrześniu chyba powinno mu trochę przejść.

Równocześnie żadna ze stron nie zachowuje się naturalnie. Nie ma sensu wymieniać wszystkich dziesiątek potknięć, dlatego skupię się na zaledwie paru. W bezpośrednim sąsiedztwie frontu Niemcy są wyluzowani, chodzą sobie z karabinem przy nodze samym środkiem ulicy. Powstańcy z kolei po miesiącu walk nadal nie umieją zachować dyscypliny i przypominają cywili w mundurach. Przypominam, że było to wojsko całkiem nieźle wyszkolone jak na warunki i środki, jakie posiadało. Do dziś zastanawiają niemieckie raporty dot. obrażeń i ran własnych poległych. Ogień powstańców był niezwykle celny i celował w głowę, co wynikało z oszczędności amunicji, dobrego szkolenia oraz otwierania ognia z bliskiej odległości „na pewniaka”, co wymagało odpowiedniej taktyki i zimnej krwi u żołnierzy.

W filmie tego nie widać, powstańcy sieją amunicją ile wlezie, posłuszeństwa wobec dowódców nie ma i każdy robi co chce.

Jak na powstanie warszawskie, to oddziały są zaskakująco dobrze uzbrojone. Szturm ośmioosobowej drużyny, gdzie większość ma broń palną (i to długą)? W tym kilka Stenów, których wbrew pozorom nie było tak dużo. Do tego już pierwszego sierpnia, a więc przed zdobyciem magazynów na Stawkach, mamy szaloną ilość niemieckiego umundurowania.

Film dzięki dobremu budżetowi mógł zaangażować trochę ciężkiego sprzętu, zarówno wygenerowanego komputerowo, jak i prawdziwego. Po trailerach widziałem, że wystąpiła jedna z kilku zrekonstruowanych w Polsce „Panter” (PzKpfw 171 „Panther”). Tutaj dobrze, że ucharakteryzowano ją na taki podtyp, który w tych dniach występował w powstaniu, a więc wersja G wczesnej serii produkcyjnej. Tak samo „Goliath” został bardzo dobrze zrobiony, nie mogę też przyczepić się do pojazdów samochodowych.

Oczekiwałem jednak, że Panterę wykorzysta się w ciekawszej scenie. Marzyłem o pokazaniu jak zdobyto „Pudla” lub „WPtkę”, co było jednymi z ciekawszych i bardziej dramatycznych dla nas momentów, w których odnieśliśmy zwycięstwo. Niestety, reżyser oszczędził radości, o czym jeszcze wspomnę. Zamiast tego mamy bzdurną i nietrzymającą nigdzie sensu scenę, gdzie dziewczyna dostaje z pocisku czołgowego, przeżywa to i umiera dopiero na rękach ukochanego (co za patetyzm!). Co więcej, czołg stoi i patrzy, aż Ci skończą za sobą płakać. Atakuje bez wsparcia piechoty, która znikąd pojawia się potem. Nie, nie, nie. To tak nie wyglądało. Niemieckie straty pancerne w powstaniu były stosunkowo niskie, gdyż wynikało to z ostrożnego użytkowania tej broni, szczególnie na tak późnym etapie. Ten teatr działań wojennych był dla Panzerwaffe bardzo trudny i niebezpieczny.

W filmie u dołu ekranu pojawiają się nazwy dzielnic, gdzie aktualnie toczy się akcja. To bardzo dobre rozwiązanie, ale szkoda, że nie dodano też dat. Szczególnie, że pomiędzy niektórymi scenami mija czasami wiele dni lub wręcz tygodnie i widz się gubi. Mam złośliwe wrażenie, że w ten sposób starano się zamaskować niezgodność z chronologią historyczną. Przykładowo, eksplozja transportera ładunków wybuchowych Borgward BIV Ausf. C miała miejsce 13 sierpnia, natomiast pokazana chwilę później ewakuacja Starówki dopiero w nocy z 30 na 31 sierpnia została zatwierdzona przez dowódcę armii „Północ” pułkownika Karola Ziemskiego „Wachnowskiego”. Kiedy bohaterowie przedostają się na Śródmieście, widzą czyste ulice, w miarę spokojne życie i lśniący gmach Prudentiala. Wspomnienia mówią, że dla wycieńczonych żołnierzy i cywili ze Starówki Śródmieście wydało się być w miarę normalne i szczęśliwe. Było to jednak przede wszystkim wrażenie, gdyż od 18 sierpnia Śródmieście również doświadczyło ciężkiego ostrzału, między innymi ciężkiego moździerza typu „Karl” 040 Gerat nazwanego „Ziu”. Prudential już był zrujnowany, a na ulicach na pewno nie mogło być sielanki i spokojnego wyprowadzania piesków.

W trakcie ewakuacji szpitala na Czerniakowie widać jak jakaś kobieta ucieka razem ze swoim pudlem olbrzymim. Obawiam się, że tak późno, to piesek zostałby już dawno zjedzony, tak jak wszystkie koty i szczury, które udało się złapać. O tym też mówią wspomnienia. Nikt nie karmiłby psa, kiedy ludzie umierali z głodu.

Sama batalistyka jest kontrowersyjna. Wbrew pozorom jest jej stosunkowo mało i widać przede wszystkim cierpienia cywili. Jedna ze scen, gdzie Niemcy szturmują od frontu kamienicę najpierw za pomocą Goliatha (jeszcze raz pochwalę, że został on świetnie wykonany, tak samo jak BIV). Niestety, powstańcy pomimo posiadania ładunków wybuchowych próbują przestrzelić kabel, co wiązało się z kosmicznym zużyciem amunicji. Ostatecznie wysadzają go granatem. Potem następuje szturm piechoty niemieckiej, środkiem ulicy, pod ogniem cekaemu. Oczywiście straty są u nich spore. Dopiero wtedy decydują się na podtoczenie przeciwlotniczego działka typu FlaK 38 20 mm, którym wykurzają powstańców z kamienicy. To dość kontrowersyjne. Jak szukałem informacji o użyciu tych działek w powstaniu warszawskim, to nie natrafiłem na zastosowanie ich w walkach ulicznych tego typu, ale nie jest to wykluczone.

Dobrze, przestańmy pastwić się nad detalami i wróćmy do dwóch założeń filmu, czyli jego artyzmu oraz realistycznego ukazania okrucieństwa.

Nie jestem zwolennikiem zaawansowanej symbologii i epatowania metaforami, a także scenami, o których się mówi, że „nie można ich brać na serio”. Druga wojna światowa miała w samej sobie na tyle dużo symboli, że nie trzeba wymyślać nowych. Przykład: w filmie „O jeden most za daleko” odcięci brytyjscy spadochroniarze widzą, że jeden zasobnik ze zrzutu spadł na pole będące pod ostrzałem snajperów. Sądzą, że jego zawartość może ich uratować. Żołnierz poświęca się i wbiega na pole, przynosi zasobnik i ginie na ostatnim metrze. Z zasobnika wysypują się czerwone berety.

„Miasto 44” jest przesycone scenami sztucznie symbolicznymi i artystycznymi. Bardzo często widzimy slow motion i kule przelatujące obok bohatera, w tle leci różna muzyka, od dubstepu (sic!) aż po „Dziwny jest ten świat” Niemena, mamy też liczne ujęcia jak ze snu, na przykład podwodne, klaustrofobię w kanałach lub całowanie się na tle niemieckiego ostrzału. Z tego wszystkiego tylko klaustrofobia była pokazana przejmująco i robiła wrażenie, cała reszta przypominała przerost formy nad treścią, szczególnie słynny już dziś pocałunek. Nie brakuje też scen naturalnie symbolicznych, jak stos ciał w szpitalu lub deszcz kończyn po eksplozji Borgwarda. Nie chcę się czepiać samego faktu wystąpienia symboli i impresjonizmu, ale dlaczego to musi być ujęte tak kiczowato?

Okrucieństwo powstania jest niezaprzeczalnym faktem i nie zamierzam z tym polemizować. To jeden z bardziej krwawych epizodów naszej historii i koszmar, z którego do dziś jako naród się nie otrząsnęliśmy. Reżyser postanowił pokazać to bez (prawie) żadnej cenzury, więc rany są głębokie, kończyny odrywają się przy eksplozjach, gehenna cywili to brutalna, naga prawda na ekranie.

Równocześnie odniosłem wrażenie, że reżyser jest miłośnikiem filmów gore, gdyż w pewnym momencie ilość przelanej na scenie krwi przepełnia spory basen. Non stop jesteśmy bombardowani cierpieniem, brutalnością, śmiercią i tragediami. Gdziekolwiek bohaterowie się nie udadzą, tam akurat zaczyna się najgorsze, najsilniejsze piekło. Absolutna eskalacja! Tam akurat dzieje się najgorzej. Eksplozja BIV, ewakuacja Starówki, Czerniakowa, nieudolność Berlingowców…

To wszystko historyczne fakty, więc dlaczego to krytykuję? Dlatego, że film niemalże pokazuje wyłącznie te tragedie. A co z radościami? Przecież też były szczęśliwe chwile, wesołe i zwycięstwa, małe i duże. Zabawa lub śluby powstańcze są potwornie powściągliwe, ujęte skrótowo i oglądając je mamy wrażenie, że to jakieś oszustwo, kamuflaż nieszczęścia.

Liczyłem na pokazanie nalotu Stukasów, co było smutną i ciężką do przezwyciężenia codziennością od drugiego tygodnia walk. Wielu powstańców właśnie je wspominało jako najgorszy koszmar, szczególnie psychologicznego zastosowania tej broni. Powstańcy w zasadzie nie posiadali uzbrojenia p-lot., więc byli praktycznie bezbronni wobec lotnictwa. Junkers Ju 87 „Stuka” dzięki swym skrzydłom i nieruchomemu podwoziu przypominał nurkującego drapieżnika, w starszych wersjach posiadał też dobijającą, zatrważającą syrenę. Kiedy w filmie „Powstanie Warszawskie” mamy oryginalne ujęcie na atakującego Sztukasa, to rozpłakałem się w kinie.

Niestety, ale w „Mieście 44” widzimy coś podobnego z bardzo dużej odległości i jako tako nic z tego nie wynika. Szkoda, gdyż akurat to byłoby wytłumaczone i bardzo ciekawe okrucieństwo, które prawdziwie wstrząsnęłoby widzem. Co więcej, tragizm sceny można by ciekawie zapleść z radością, gdyż nad Warszawą Niemcy stracili trzy samoloty (w tym 23 sierpnia jednego zestrzelili sami powstańcy). Euforia wymieszana ze strachem byłaby interesująca.

Szczerze mówiąc, po filmie czułem się zmęczony. Są inne tragiczne filmy, jak „Pianista”, „Katyń” lub chociażby „Powstanie Warszawskie”, ale tam na tyle umiejętnie dawkuje się tragedię, że jest wiarygodna. Natomiast tutaj, niczym w kiepskim fanfiku, śmierć powszednieje i widz szybciej się na nią uodparnia od bohaterów. Ci wciąż wydają się być nieskończenie zszokowani sytuacją. Milczą, wpatrują się długo w brutalne sceny. To też męczy widza i zwyczajnie nudzi.

Czas na podsumowanie. Próbując odpowiedzieć sobie na pytanie: „jaki to jest film” mam problem. Ani wojenny, ani reporterski, ani prawdziwie artystyczny (przynajmniej dla mnie), ani historyczno-dokumentalny, taki zlepek różnych wizji. Z jednej strony należy docenić rozmach i pierwsze w polskiej kinematografii takie efekty, z drugiej nie podoba mi się niewykończenie historyczne i merytoryczne. Skoro to nasz towar eksportowy na zachód, to postawmy się w roli typowego Francuza i spytajmy: po co to powstanie wybuchło i czemu Polacy nie poddali się po trzech dniach, skoro od początku wszystko szło źle.

Ja odpowiedzi w filmie nie znalazłem.

Dyskusja o filmie na FORUM STRATEGIE

Autor: Jakub „SPIDIvonMARDER” Orłowski
Zdjęcia: materiały promocyjne producenta filmu

Opublikowano 22.02.2015 r.

Poprawiony: poniedziałek, 23 lutego 2015 08:57