Wyprawa Dziesięciu Tysięcy Greków

  • Drukuj

Artykuł pochodzi z czasopisma „Dragon Hobby” nr (5) 1/99 z 1999 roku

Kiedy Aleksander Wielki ostatecznie rozbił perskie wojska w bitwie pod Arbelą i Gaugamelą, a potem stanął nad Nilem i Indusem, przełamana została pewna granica. Nie tylko polityczna, ale przede wszystkim pojęciowa – świat grecki i świat Wschodu połączyły się, stworzona została nowa jakość, promieniująca przez następne stulecia od Italii na Zachodzie po Indie na Wschodzie: kultura hellenistyczna. Dała ona początek zunifikowanemu sposobowi życia, który łączył oddalone od siebie tysiącami kilometrów społeczeństwa Massylijczyków znad ujścia Rodanu i Greków z Baktrii. Łączność owa została definitywnie zerwana dopiero wraz z triumfalnym pochodem islamu.

Mapa ukazująca trasę przemarszu wyprawy Dziesięciu Tysięcy

Ale Aleksander nie był pierwszym Europejczykiem, który zapragnął dotrzeć do skarbców królów azjatyckich. Przed nim podobne podboje planował jego ojciec, Filip Macedoński; wzywał do nich także ateński demagog, Isokrates; jeszcze wcześniej zaś marzył o takim czynie władca Tessalii, Jazon. Jednak i oni nie sami wpadli na ów pomysł. Natchnienia dostarczyła im tzw. wyprawa Dziesięciu Tysięcy Greków, która w latach 401-399 p.n.e. wdarła się do centrum państwa Achemenidów i szczęśliwie stamtąd powróciła, bogata nie tyle w łupy, co w wieczną sławę. O sławie owej świadczy zdanie z dzieła Arriana, biografa Aleksandra Wielkiego, tłumaczące, iż Arrian zdecydował się opisać wyprawę Macedończyka, gdyż w ogólnej świadomości Hellenów nadal jest ona warta mniejszego zainteresowania niż wyprawa Dziesięciu Tysięcy Greków („Wyprawa Aleksandra” I 12.3). Natomiast dzisiaj jest odwrotnie: któż pamięta o owych bezimiennych Grekach, wszak Aleksander osiągnął od nich o niebo więcej. Warto przeto przypomnieć ów prawdziwie heroiczny wyczyn, w którym częścią łatwiejszą okazało się wdarcie się do Babilonii, natomiast znacznie trudniejsze było wydostanie się stamtąd.

Cała wędrówka Dziesięciu Tysięcy dzieli się na trzy części, których nazwy pochodzą z języka greckiego oraz zgodne są z greckim duchem i pojmowaniem świata. Hellenowie byli narodem na wskroś morskim: kiedy nie widzieli morza, czuli się jak tygrysy w klatce. Stąd zawsze niechętnie oddalali się od wybrzeża, zaś wędrówkę w głąb lądu określali terminem anabasis (iść w górę). Tak też nazywa się pierwszy etap ich eksodusu. Drugi, katabasie (iść w dół) oznacza powrót ku wytęsknionemu morzu. Zaś etap ostatni, przez nas już nie omawiany, parabasis (iść obok), opisywał wędrówkę wzdłuż morskiego wybrzeża. My ograniczymy się do opisu dwóch pierwszych, gdyż z punktu widzenia historii wojskowości w parabazie nie znajdujemy niczego ciekawego.

ETAP I: ANABASIS – MARSZ W GŁĄB LĄDU

Główni bohaterowie
Dzieje owej kampanii wojennej znamy z dzieła jej uczestnika, i jednego z wodzów, Ateńczyka Ksenofonta, pt. „Wyprawa Cyrusa” (tytuł greckiego oryginału: Anabasis). Wprawdzie powstały jeszcze dwie relacje (napisane także przez naocznych świadków wydarzeń), ale nie zachowały się do naszych czasów. I nie przez przypadek tak się stało. Otóż literatura starożytna charakteryzowała się tym, że przekazywała potomności tylko dzieła naprawdę godne zapamiętania, włączając je do tzw. kanonu szkolnego, czyli do obowiązkowych lektur szkolnych (nie wdając się w szczegóły, owym „przekazywaniem potomności” zajmowały się ośrodki muzealno-literaturoznawcze, z których najsławniejszym był aleksandryjski). Z tego wynika, że już starożytni cenili nie tylko rzetelność sprawozdania Ksenofonta, ale też walory literackie tekstu. Rzeczywiście, i dzisiaj, po tysiącach lat, lektura tej książki dostarcza niezapomnianych wrażeń estetycznych.

Parę słów o Ksenofoncie: pochodził z rodu arystokratycznego, należał do najsłynniejszych uczniów Sokratesa (choć zrezygnował z filozofii dla przygód), przez całe życie zwalczał demokratyczny ustrój Aten (do tego stopnia, że w jednej z bitew stanął przeciw własnym rodakom po stronie Sparty), był typowym najemnikiem, ale nie szeregowcem, lecz wodzem, który zdradzał duże talenty organizacyjne i taktyczne (ponoć Scypion Afrykański ciągle korzystał z jego dzieł w trakcie kampanii przeciw Kartagińczykom); dzięki swym umiejętnościom wojskowym i przymiotom ducha, szczególnie zaś wierności, zdobył przyjaźń wielu najznakomitszych postaci swego czasu, między innymi władców spartańskich; na starość zajął się pisaniem dzieł o tematyce historycznej, ale też oddał hołd swemu nauczycielowi, Sokratesowi, w pismach wspomnieniowych o tym wybitnym filozofie, a także popełnił dziełka o... polowaniu czy sztuce jeździeckiej. Pod koniec życia pogodził się z rodzinnymi Atenami, ale nie powrócił do nich. Umarł, otoczony szacunkiem i sławą.

Dlaczego cały akapit poświęciliśmy Ksenofontowi? Otóż jego postać będzie dla nas kluczowa w drugiej części artykułu, warto więc bliżej poznać człowieka, któremu Grecy w dużej mierze zawdzięczali wydostanie się z centrum państwa perskiego.

Teraz zajmijmy się innym bohaterem, bez którego nigdy by nie doszło do wspomnianej wyprawy. Był nim przedstawiciel dynastii Achemenidów, perski książę Cyrus, zwany, dla odróżnienia od swego sławniejszego przodka, Młodszym.

Był drugim synem Wielkiego Króla Persji, Medii, Babilonu etc., Dariusza II oraz królowej Parysatis. W 407 roku p.n.e. został satrapą (czyli zarządcą o bardzo szerokich pełnomocnictwach) Lidii, Frygii Wielkiej i Kapadocji (krainy w dzisiejszej Turcji – patrz mapka). Od razu wdał się w spory z zasiedziałym obok satrapą Karii i zachodnich wybrzeży Azji Mniejszej, Tyssafernesem. Nienawiść pomiędzy nimi miała się ciągnąć przez całe lata, aż do krwawego finału rozgrywki.

W 404 roku umarł Dariusz, a następcą został jego starszy syn, Artakserkses II Memnon. Pozostawał on w nieprzyjaznych stosunkach z własną matką, Parysatis, i jej ulubieńcem, Cyrusem. Doszło nawet do próby zgładzenia Artakserksesa w dniu koronacji, ale dzięki Tyssafernesowi odkryto spisek oraz schwytano Cyrusa. Jedynie wskutek intryg matki został ułaskawiony i przywrócono mu dawną satrapię, a nawet dodano jakieś ziemie kosztem Tyssafernesa. Jak można się domyślić, nie wpłynęło to na poprawienie stosunków pomiędzy obu panami.

W ostatnich latach wojny peloponeskiej Cyrus aktywnie wspierał Spartan przeciwko Atenom, głównie pieniędzmi i dostarczaniem specjalistów od budowy okrętów wojennych. W dużej mierze dzięki niemu Sparta potrafiła doprowadzić tę wojnę do zwycięskiego dla siebie końca. Cyrus zaś postanowił skorzystać z rzesz pozbawionych pracy najemników – potajemnie czynił zaciągi sławnych w całym ówczesnym świecie ciężkozbrojnych helleńskich, zamierzając wykorzystać ich przy wzniecaniu buntu przeciw Wielkiemu Królowi. Cyrus sam zamierzał zająć miejsce brata, zaś matka utwierdzała go w tym zamiarze.

Pierwsze trzy lata panowania nowego władcy okazały się mało sprzyjające dla monarchii perskiej. Artakserkses nie umiał podjąć żadnych zdecydowanych działań przeciwko Egipcjanom, którzy usamodzielnili się jeszcze podczas choroby starego króla, oraz przeciw Kadusjom (jedno z największych irańskich plemion), którzy, mniej więcej w tym samym czasie, ogłosili niezależność. Persja potrzebowała silnego władcy, nie dziwne więc, że oczy wielu dostojników zwróciły się ku Cyrusowi, który potrafił zakończyć wojnę peloponeską pokojem, który tak naprawdę najwięcej korzyści dawał nie walczącym stronom, ale Persji (w rzeczywistości jednak Persja ów sukces w przeważającej mierze zawdzięczała dwóm innym dostojnikom – Tyssafernesowi i Farnabadzosowi). Cyrus przyciągał uwagę także swym sprawiedliwym postępowaniem, dotrzymywaniem przysiąg oraz hojnością, cnotami tak wielbionymi w kodeksie honorowym dawnych Persów. Te rysy charakteru księcia najwyraźniej uwypukla Ksenofont, dla którego Cyrus zdaje się ideałem władcy. Mogła to być wszakże tylko zręczna gra polityczna, mająca na celu przyciągnięcie popleczników. Jak było naprawdę, nigdy się nie dowiemy.

Wreszcie, w 401 roku, Cyrus (a zapewne także i Parysatis) doszedł do wniosku, że nadszedł odpowiedni czas. Zwołał wszystkie greckie zaciągi do punktu zbornego w Kelajnaj, gdzie już czekał ze stoma tysiącami wojowników z własnych prowincji. Jak się zdaje, jedynie kilku helleńskim wodzom (a może tylko Klearchowi, naczelnemu strategowi) wyjawił prawdziwy cel wyprawy, oficjalnie mieli ruszać na wojnę przeciwko zbuntowanemu górskiemu plemieniu Pizydów. Jednakże ominęli ich kraj i wkroczyli do nadmorskiej Cylicji, ówcześnie jeszcze mającej status królestwa zależnego od Persji. Dopiero tam wyjawił ogółowi najemników, że idą przeciw Wielkiemu Królowi. W takiej sytuacji z akcji wyłączyło się dwóch wodzów greckich z częścią wojska. Reszta zawierzyła szczęśliwej gwieździe Cyrusa, choć odbyło się to nie bez rozruchów i utarczek pomiędzy frakcjami istniejącymi wśród Greków. Wojna została oficjalnie wypowiedziana.

Z pozostałych postaci warte wymienienia są jeszcze co najmniej dwie. Spartanin Klearch, który aż do bitwy pod Kunaksą był uznawany za naczelnego wodza kontyngentu greckiego. W czasie wojny peloponeskiej dowodził jedną z armii spartańskich, operującą w Tracji i Azji Mniejszej. Potem wszakże, za samowolę, został zaocznie skazany przez własny kraj na karę śmierci. Był więc wygnańcem, który nie miał czego szukać w Grecji. Posiadał duże doświadczenie w przewodzeniu zbrojnym oddziałom, toteż właśnie pod jego komendę bez większego sprzeciwu oddała się reszta wodzów, jemu też najbardziej ufał Cyrus. Na wiele miesięcy przed rozpoczęciem wyprawy książę perski polecił Klearchowi, by zaciągnął dwa tysiące żołnierzy i utrzymywał ich z walki z plemionami trackimi, i przez cały czas czekał na sygnał Cyrusa, bo ten ma zamiar go wezwać (wraz z wojskiem) na jakąś, bliżej niesprecyzowaną, wojnę. Nawiasem mówiąc, Cyrus podobne polecenia (razem z gotówką) posłał innym, mniej znacznym przywódcom greckich najemników, którzy aktualnie znajdowali się w bardzo różnych miejscach – od Azji Mniejszej po Tessalię i Teby.

Ostatnią postacią jest perski dostojnik Tyssafernes (już wspomniany). To przed laty z jego doniesienia Cyrus był więziony i omal nie został stracony przez własnego brata. Od tamtego czasu datowała się nienawiść między Tyssafernesem a Cyrusem, utrwalona jeszcze faktem, że greckie miasta jońskie z wybrzeża Azji Mniejszej dobrowolnie przeszły z rąk Tyssafernesa i poprosiły o przyłączenie do satrapii Achemenidy. I tak też się stało, zaś Wielki Król zaaprobował ten krok, w końcu zależało mu tylko na tym, by w terminie płacono podatki. Tyssafernes bacznie obserwował każdy ruch Cyrusa, i gdy tylko zauważył jego przygotowania do wojny, natychmiast ruszył ku Babilonii, by zawiadomić Artakserksesa o buncie. Za swe lojalne trwanie przy prawowitym władcy został hojnie nagrodzony.

Grecy w armii Cyrusa
Ciekawy jest skład narodowościowy helleńskich najemników. Zapewne najwięcej z nich rekrutowało się spośród mieszkańców Peloponezu – Achajów, Arkadyjczyków i Spartan. Sporo też było Tessalczyków. Obok nich widzimy Teban (Beotów), Ateńczyków, Kreteńczyków, a nawet Rodyjczyków czy nie-greckich Traków (nieliczni konni i część lekkozbrojnych). Należy się też domyślać, że uczestniczyła w wyprawie spora liczba najemników z innych państw greckich, którzy po skończeniu wojny peloponeskiej szukali zatrudnienia. Poświadczeni są także ochotnicy z helleńskich nadmorskich miast Azji Mniejszej, którzy poszli za Cyrusem, jako jego dłużnicy (po wzięciu ich w ochronę przed Tyssafernesem).

Grecy, mimo że w służbie perskiej, zachowali sposób uzbrojenia, walki i dowodzenia właściwy dla własnej armii. I o to właśnie chodziło Cyrusowi, nie miał zamiaru szykować najemników na sposób perski, bo ani się oni do tego nadawali, ani nie taki był jego cel. W greckim sposobie walki leżała właśnie cała siła najemników, Persowie obawiali się najeżonej włóczniami helleńskiej falangi, mieli ją za (prawie) niezwyciężoną. Cyrus tak bardzo nie liczył na własne sto tysięcy żołnierzy, jak na owe dziesięć tysięcy najemników bałkańskich.

 

Zbroja hoplity z końca V w. p.n.e. (rys. 1)

Na wezwanie Cyrusa przybyło dziesięciu wodzów, z których każdy przyprowadził od trzystu do czterech tysięcy wojowników. Spośród grona owych dziesięciu wybrano pięciu, którzy otrzymali tytuły strategów, czyli oficjalne greckie (a szczególnie ateńskie) miana głównodowodzących. Poniżej nich stali taksjarchowie, dowodzący oddziałem nazywanym taksis (albo 200 ciężkozbrojnych, albo 100 lekkozbrojnych). Tym podlegali lochagowie (lochos – 100 ludzi), tym pentekonterowie (pentekostys – 50 ludzi), tym zaś enomotarchowie (enomotia – 25 ludzi).

Przytłaczającą większość Greków stanowili piesi, konnych było, jak się zdaje, tylko kilkudziesięciu (lub może stu kilkudziesięciu), zazwyczaj byli to Trakowie z terenu dzisiejszej Bułgarii i Turcji kontynentalnej. W chwili ostatecznej zbiórki wojsk Cyrusa w Kelajnaj oddziały greckie liczyły 13 300 ludzi, w tym 10 900 hoplitów (ciężkozbrojnych), 1700 peltastów (w tym 800 Traków), 500 gimnetów i 200 łuczników kreteńskich.

Hełm chalkidycki – wersja z ruchomymi osłonami policzków (rys. 2)

Hełm chalkidycki – wersja z nieruchomymi osłonami policzków (rys. 3)

Widać z tego, że najemników było znacznie więcej niż 10 tysięcy. Skąd więc nazwa wyprawy? Otóż Ksenofont, a za nim cała historiografia, przyjęła za miarę perską jednostkę liczenia wojsk – na miriady, czyli oddziały po 10 tys. wojowników. Natomiast, pośród wojsk Cyrusa, Grecy stanowili zaledwie jedną dziesiątą (lub jedenastą) część, toteż kontyngent helleński nosił miano miriady, a nie dwóch miriad (w końcu 13 tys. stoi bliżej 10 niż 20 tys.).

Wykaz wojsk greckich zgromadzonych w Kelajnaj:
1. Ksenias Parrazyjczyk: 300 hoplitów (oddział nie liczony w miriadzie Greków, gdyż od lat stanowił straż przyboczną Cyrusa).
2. Ksenias Arkadyjczyk: 4 tys. hoplitów. Ksenofont nie stwierdza jasno, czy Ksenias nr 1 jest Kseniasem nr 2 (Parrazja to kraina w Arkadii), zaś właśnie za takim wyjściem przemawia kilka szczegółów zawartych w dalszych losach kampanii.
3. Klearch Spartanin (naczelny strateg): 1 tys. hoplitów, 800 peltastów trackich, 200 łuczników kreteńskich.
4. Proksenos Beota (strateg): 1,5 tys. hoplitów, 500 gimnetów.
5. Sofajnetos Stymfalijczyk: 1 tys. hoplitów.
6. Sokrates Achaj (strateg): 500 hoplitów.
7. Pasjon Megaryjczyk: 300 hoplitów, 400 peltastów.
8. Menon Tessalczyk (strateg): 1 tys. hoplitów, 500 peltastów.
9. Sosis Syrakuzańczyk: 300 hoplitów.
10. Agias Arkadyjczyk (strateg): 1 tys. hoplitów.
11. Chejrisofos Spartanin: 700 hoplitów.


Słowo wyjaśnienia: Chejrisofos dołączył do armii Cyrusa dopiero w Issoj w Cylicji, tam też przeszło na stronę Cyrusa 400 hoplitów greckich, dawniej służących perskiemu satrapie Fenicji. Natomiast w następnym mieście, Myriandos (granica Cylicji z Syrią), odłączyli się Ksenias Arkadyjczyk i Pasjon Megaryjczyk, zabierając 2700 żołnierzy (najprawdopodobniej 2300 hoplitów i 400 peltastów). Reszta ich oddziałów (2 tys. hoplitów) została przyłączona do zastępów innych wodzów.

Z tego wynika, że w decydującym momencie w armii Cyrusa pozostało 9700 hoplitów, 1300 peltastów, 500 gimnetów i 200 łuczników. Razem: 11 700 ludzi.

Starą tradycją greckich najemników było, że każdy za własne pieniądze kompletuje sobie zbroję i broń. W tym wypadku zdaje się jednak, iż Cyrus przyczynił się do „dozbrojenia” Hellenów. W trakcie przemarszu doszło do uroczystego przeglądu wojsk na cześć królowej Cylicji (żony satrapy-króla tej prowincji, a jednocześnie kochanki Cyrusa): Ksenofont opisuje, że wszyscy Grecy (w tym przypadku chodzi jedynie o hoplitów) nosili brązowe hełmy, szkarłatne tuniki, metalowe nagolennice i tarcze (zapewne okrągłe). Uwagę zwracają owe szkarłatne tuniki: gdyby każdy najemnik sam sobie kupował ubiór, tuniki pstrzyłyby się różnymi barwami, od szkarłatu po siermiężną szarość. W ubiorze tym widać zamysł Cyrusa, by Grecy wyróżniali się spośród całego wojska nie tylko innym uzbrojeniem, ale także jednolitym odzieniem. W takim przypadku wydaje się niemal pewne, iż dodał złotych darejków tym, którzy nie mieli za co nabyć nagolennic czy odpowiedniego (metalowego, a nie drewniano-skórzanego) hełmu. Kronikarz nie wspomina o krótkim pancerzu, tak charakterystycznym dla hoplitów, ale należy pamiętać, że minęły już czasy, kiedy to hoplici byli uzbrojeni w brązowe zbroje. Ich miejsce zajęły wyszywane lub malowane pancerze z płótna kilkucentymetrowej grubości, w dolnej części porozcinane w szerokie pasma, dzięki którym łatwiej się poruszano (rys. 1). Taka zbroja nie tylko była lżejsza i wygodniejsza, ale przede wszystkim znacznie tańsza od brązowej.

Hełm attycki (rys. 4)

Hełm tracki (rys. 5)

Należy przypuszczać, że armia grecka chroniła głowy za pomocą hełmów najbardziej rozpowszechnionych w tamtym czasie: chalkidyckich (rys. 2 – z ruchomymi osłonami na policzki, rys. 3 – z nieruchomymi osłonami), attyckich (rys. 4) i trackich (rys. 5). Wszystkie te typy mogły być zdobione kitami z farbowanego końskiego włosia, choć te już w piątym wieku p.n.e. stawały się coraz rzadsze.

Za broń służyły hoplitom włócznie i miecze. Włócznia (od 1,5 do 3 m długości) posiadała wąski, liściowaty grot i równie ostry trzewik, także o przeznaczeniu ofensywnym (rys. 6 i 7). W użyciu pozostawały dwa typy mieczy: prosty, dwusieczny o długości ok. 60 cm (rys. 8) oraz kopis – zagięty, jednosieczny, z charakterystyczną rękojeścią (rys. 9).

Liściasty grot włóczni (rys. 6)

Ostry trzewik włóczni (rys. 7)

A jak wyglądała reszta wojska?

Peltaści należeli do piechoty lekkozbrojnej. Nie posiadali żadnego uzbrojenia ochronnego, prócz małej wiklinowej (obciągniętej skórą) tarczy w kształcie półksiężyca (rys. 10). To właśnie od niej (pelte) wzięli swą nazwę, która jednocześnie sugeruje skąd w istocie pochodzi ta formacja zbrojnych – pelte to słowo o pochodzeniu trackim i właśnie Trakowie słynni byli z lekkiej, walczącej bez określonego szyku, piechoty. Bronią zaczepną peltastów były włócznie do miotania oraz – rzadziej – miecze. Charakterystycznym okryciem głowy peltastów były czapki frygijskie z długimi nausznicami i nakarczkami.

Gimneci (od greckiego gymnos – nieokryty) stanowili jeszcze inną formację lekkozbrojną, walczącą w rozsypce. Nie byli posyłani na pierwszą linię, razili wroga z dalszej odległości włóczniami, strzałami z łuku i pociskami z proc.

Dwusieczny miecz prosty (rys. 8)

Zakrzywiony miecz jednosieczny, zwany kopis (rys. 9)

Formalnie w ramach gimnetów powinni zawrzeć się zarówno łucznicy kreteńscy, jak i procarze rodyjscy. Wyróżniamy ich tylko dlatego, że zrobił to w swym opisie Ksenofont. Miał wszakże powód: Kreteńczycy słynni byli bowiem ze swych umiejętności strzeleckich, zaś Rodyjczycy – z miotania procą ołowianych kul. Nie wspomnieliśmy dotąd o procarzach rodyjskich, gdyż Ksenofont sformował tę jednostkę dopiero w czasie wycofywania się z Babilonii, kiedy zaistniała konieczność chronienia tyłów kolumny hoplitów. Kreteńczycy używali łuków dużych, prostych, o wąsowatych zakończeniach (rys. 11), do których stosowano długie strzały, niejednokrotnie o masywnych, szerokich grotach. Łuki te miały niezbyt duży zasięg (do stu metrów), za to z bliskiej odległości siały spustoszenie w szeregach wroga.

Cyrus był na tyle zapobiegliwym wodzem, że równolegle z oddziałami podążającymi lądem wysłał morzem własną flotę, która miała mu dostarczyć zapasy w umówionym miejscu na wybrzeżu cylicyjskim. To właśnie owa flota dowiozła, spóźnionego do Kelajnaj, Chejrisofosa z jego hoplitami. Armada składała się z 25-ciu perskich galer trójrzędowych pod wodzą Egipcjanina Tannosa oraz z 35-ciu trójrzędowców spartańskich nauarchy („morski” odpowiednik stratega) Pitagorasa. Flota spotkała się z armią lądową w Issoj. W dalszych działaniach nie odegrała żadnej roli.

Tarcza peltastów (rys. 10)

Łuk greckiej lekkiej piechoty (rys. 11)

W części opisowej należy jeszcze wspomnieć o dwóch rzeczach. Podczas marszu do Babilonii armia posuwała się z szybkością 5-7 parasangów (perska miara odległości) dziennie, czyli ok. 27-40 km! Marsz zaiste katorżniczy, jak dla piechura. Rozwiązaniem zagadki są późniejsze opisy Ksenofonta, z których wynika, że zbroje, broń i część pieszych jechała na wozach taborowych. Persowie Cyrusa nie mieli tego problemu, większość z nich była jeźdźcami lub podążała na wozach bojowych (opisane później). W takim wypadku podana prędkość posuwania się wojsk jest możliwa do zaakceptowania.

W trakcie marszu kilkakrotnie mamy do czynienia z opisem perskiego osiągnięcia w dziedzinie inżynierii wojskowej – mostu pontonowego. Budowano go z powiązanych linami łodzi. W ten sposób przeprawiono armię m.in. przez rzekę Meander (ok. 60-70 m szerokości) czy przez znacznie szerszy Tygrys. Skądinąd wiemy, iż Persowie stosowali to rozwiązanie już znacznie wcześniej – w czasie wojen grecko-perskich pobudowali ogromny most pontonowy na Hellesponcie (Cieśnina Dardanelska), pomiędzy miastami Abydos a Sestos.

Dni przed bitwą
Na początku września 401 roku p.n.e., po długotrwałym marszu wzdłuż Eufratu i granicy pustyń arabskich, armia Cyrusa znalazła się na żyznych polach Mezopotamii. Do Babilonu pozostawał jeden krok. Wielki Król musiał wreszcie zaatakować, jeśli myślał o utrzymaniu tronu.

Pierwszą przeszkodą, jaką Cyrus napotkał po drodze, był szeroki rów, biegnący z południa na północ, wykopany przez króla, a mający za zadanie opóźnić marsz najeźdźców. Cyrus i Klearch spodziewali się także, że zostaną zaatakowani podczas przeprawy przez ten rów, król jednak tym razem nie uderzył. Nie wiadomo, dlaczego przepuścił tak dogodną okazję, być może wciąż czekał na oddziały, które miały zasilić jego armię.

Odtąd kolumna Cyrusa szła w pełnym szyku, w każdej chwili spodziewając się ataku. Ale minął jeden spokojny dzień. Następnego, marsz odbywał się w szyku rozluźnionym. Trzeciego dnia najemnicy Cyrusa zupełnie pozdejmowali ciężkie wyposażenie – nigdzie nie było widać przeciwnika. Chodziły nawet pogłoski, że Wielki Król nie zamierza walczyć o tron.

Rankiem 3 września zwiadowcy postawili cały obóz na nogi – zbliżała się armia Artakserksesa! W pośpiechu wdziewano zbroje i ustawiano się w szyku. Lewe skrzydło zajęli Persowie Cyrusa, którymi dowodził dostojnik Ariajos. Prawe skrzydło stanowili Grecy. W centrum ulokował się Cyrus z przybocznymi.

Miało to miejsce nieopodal wioski Kunaksa, niecałe sto kilometrów na zachód od miasta Babilon, symbolu bajecznych bogactw Wschodu. Do dziś naukowcy nie ustalili dokładnego miejsca rozegrania bitwy.

Nakładanie zbroi przez hoplitę – malowidło z wazy czerwonofigurowej z VI w. p.n.e.

Ustawienie wojsk
Szczegółowe informacje w kwestii uformowania wojsk posiadamy jedynie w odniesieniu do armii Cyrusa, a tak naprawdę tylko o Grekach możemy powiedzieć coś pewnego. O oddziałach Wielkiego Króla Ksenofont przekazał nam to, co sam mógł zobaczyć – opisał formacje zgromadzone naprzeciw stanowiska najemników helleńskich.

Skraj prawego skrzydła armii Cyrusa przytykał do północnego brzegu Eufratu, co miało uniemożliwić liczniejszym obrońcom obejście Greków od południa. Właśnie w tym miejscu pozycję zajął liczny oddział peltastów (być może nawet wszyscy peltaści), co stanowiło novum w historii wojskowości greckiej. Dotąd peltaści nigdy nie byli samodzielną jednostką, zawsze zajmowali się wspieraniem falangi hoplitów. Jak jednak pokazała ta bitwa, oddzielenie peltastów może przynieść znaczną korzyść. I wodzowie greccy wyciągnęli wnioski z bitwy pod Kunaksą: jedenaście lat później osobno sformowani ateńscy peltaści byli w stanie rozbić oddział kilkuset najlepszych hoplitów helleńskiego świata – Spartan.

Na północ od peltastów pozycję zajął Klearch na czele swych hoplitów. W centrum stali ciężkozbrojni Proksenosa Beoty, wspierani przez tysiąc jeźdźców paflagońskich, których na czas bitwy Cyrus wyjął spod komendy Ariajosa. Najdalej na północ wysuniętym oddziałem hoplitów dowodził Menon z Tessalii, główny rywal Klearcha do pozycji naczelnego wodza. Reszta Greków, także uszykowanych w falangę, stała z tyłu, w drugiej linii.

Na północ od Menona uformował się nieliczny oddział Cyrusa. Stanowiło go sześciuset ciężkozbrojnych jeźdźców, którzy, jak wynika z opisu Ksenofonta, byli uszykowani na wzór środkowoazjatyckich katafraktów: zakuci w zbroje i hełmy, dosiadali opancerzonych koni. Ponoć wywodzili się z najszlachetniejszych rodzin Cyrusowej satrapii. Ksenofont nic nie wspomina o obecności u boku księcia jego gwardii trzystu hoplitów Kseniasa Parrazyjczyka, być może weszła ona w skład głównej falangi greckiej, być może też, iż Ksenias Parrazyjczyk był tożsamy z Kseniasem Arkadyjczykiem, który opuścił armię Cyrusa w Issoj.

Hoplita w „pancerzu atlety” – malowidło z wazy czerwonofigurowej z połowy V w. p.n.e.

Lewe skrzydło zajmowała przytłaczająca większość armii Cyrusa, owe sto tysięcy Lidyjczyków, Frygijczyków, Kapadocjan i innych Małoazjatów. Dowodził nimi Ariajos. Nie znamy ustawienia tej części wojska, wiadomo tylko, że przodem podążało dwadzieścia rydwanów z kosami bojowymi zamocowanymi u kół. Daleko w tyle pozostały tabory: oddzielnie sformowany ogromny tabor Persów, w którym, oprócz przedmiotów należących do żołnierzy, znajdowało się kilka tysięcy handlarzy, niewolników, prostytutek i sług, oraz ulokowany na południe od niego obóz Greków. Był on znacznie mniejszy, nie ciągnęli za nim ani handlarze, ani markietanki (aby skorzystać z ich usług Hellenowie udawali się do taboru Cyrusa). Jak wynika z dalszych wydarzeń, obóz grecki został obsadzony dość silną załogą i uformowany w obronny kwadrat (lub koło), zza którego można było skutecznie odpierać ataki.

Armia Artakserksesa była nieporównywalnie większa od Cyrusowej. Ksenofont pisze o trzech korpusach po trzysta tysięcy żołnierzy każdy, czyli o prawie milionie wojowników! Liczba ta wydaje się przesadzona, ale z całą pewnością Artakserkses posiadał nad bratem przytłaczającą przewagę. Świadczy o tym chociażby następujący fakt. Według perskiego zwyczaju, król zawsze znajdował się pośród walczących, w środku formacji, skąd najłatwiej mu było wydawać polecenia. Tuż przed bitwą Cyrus rzekł Klearchowi, by Grecy jak najspieszniej dążyli do uderzenia na centrum linii wroga i do zabicia Wielkiego Króla. Klearch jednak zdał sobie sprawę z nierealności takiego zamiaru, gdyż centrum Persów, i król, znajdowali się daleko na północ od północnych krańców szyków Ariajosa! Z tego jednoznacznie wynika, że armia Cyrusa nie stanowiła nawet połowy wojsk Artakserksesa!

Przewaga byłaby jeszcze znaczniejsza, gdyby na czas dotarł satrapa Fenicji, Abrokomas, z następnym trzystutysięcznym korpusem. Ale jemu chyba niespecjalnie zależało na narażaniu życia, wolał poczekać na wynik bitwy i uznać aktualnego zwycięzcę za króla. Zjawił się w obozie triumfatora dopiero pięć dni po konfrontacji.

Lewym skrzydłem, ustawionym naprzeciw Greków, dowodził Tyssafernes, który otrzymał to stanowisko zapewne ze względu na swe długoletnie doświadczenie w walce z oddziałami helleńskimi w Azji Mniejszej. Centrum zajmował Wielki Król z konną gwardią, liczącą 6 tysięcy ciężkozbrojnych, być może także uszykowanych na wzór katafraktów. Prawe skrzydło zapełniały zastępy pozostałych dwóch wodzów perskich, Gobryasa i Arbakesa.

Przed zastępami równym szeregiem podążały rydwany. Było ich 150 (jak pamiętamy, podobnych wozów bojowych Cyrus posiadał tylko 20). Pora więc omówić, jak mogły one wyglądać.

Posiadamy przedstawienia perskich wozów bojowych na starożytnych płaskorzeźbach. Są to rydwany ciągnięte przez parę odświętnie wystrojonych koni, czasem można też rozróżnić blachy ochronne na czołach i piersiach zwierząt. Skrzynia wozu miała kształt zbliżony do sześcianu o boku ok. jednego metra. Burty sięgały pasażerom tuż ponad kolana. Oba koła umieszczone były na tej samej ośce i zaopatrzone w gwieździście rozmieszczone szprychy. W wozie mieścił się woźnica i „właściwy” wojownik, uzbrojony w miecz, łuk i kilka włóczni. Taki typ wozu bojowego został upowszechniony na początku II-go tysiąclecia p.n.e. najprawdopodobniej przez przybyłe ze stepów azjatycko-nadczarnomorskich ludy indoeuropejskie (na Bliski Wschód przyniosły je plemiona hetyckie i huryckie, zaś do Grecji – pragreckie), wcześniej używano ciężkiego, czterokołowego rydwanu stosowanego od czasów sumeryjskich.

Ksenofont wspomina o jeszcze jednym szczególe wyposażenia wozów – o kosach. Pisze: „Przed nimi (zastępami Artakserksesa – przyp. A.S.) w znacznych odstępach od siebie jechały wozy zaopatrzone w kosy. Miały one kosy wystające z osi w bok i skierowane spod pudeł ku ziemi, aby ciąć na kawałki, cokolwiek podpadnie.”

Można z tego wywnioskować, że górne części kół były przykryte „pudłami”, które chroniły też newralgiczne fragmenty łączenia kos z ośkami. Dopiero spod nich wystawały tnące części kos, skierowane pod ostrym kątem ku ziemi. Kosy te musiały się obracać, a przez to ciąć wszystko z większą mocą.

Wiadomo, że rydwanów bojowych w wojsku perskim używali nie tylko Persowie i Medowie, ale także Indowie i Libijczycy, oni to więc mogli być przeciwnikami Greków. Jak zauważył Ksenofont, oddziały perskie były ustawione narodowościami w kwadraty (jest to zgodne z prawdą, Persowie rzeczywiście szykowali do walki formacje z poszczególnych satrapii w oddzielne czworokąty). Naprzeciw Greków znajdował się kwadrat ciężkozbrojnych jeźdźców w białych kaftanach, obok szli piechurzy z plecionymi tarczami, dalej piesi z wielkimi drewnianymi tarczami, których Ksenofont uważa za Egipcjan, przy nich znów jazda (nieopisana bliżej), potem łucznicy.

Owymi ciężkozbrojnymi jeźdźcami mogli być albo Persowie-Medowie-Elamici, albo koczownicy ze środkowej Azji (czyli, przypuszczalnie, ludy sako-scytyjskie). Piechurzy z plecionkowymi tarczami mogli być dowolnym ludem strefy irańskiej: Persowie, Medowie, Elamici, Hyrkańczycy, Partowie czy Sogdyjczycy ubierali się bardzo podobnie i nosili właśnie owe wiklinowe tarcze. Następni piesi wyglądają rzeczywiście na Egipcjan – wprawdzie Egipt usamodzielnił się od Persji, ale ciągle dostarczał najemników – jednak termin „Egipcjanin” należy tu rozumieć tylko jako oznaczenie kogoś pochodzącego z terenu tamtego państwa. Najprawdopodobniej owi „Egipcjanie” to osiadli w Delcie Nilu Żydzi, którzy już od wielu pokoleń stanowili trzon piechoty egipskiej i uznawani byli za naprawdę dobrych wojowników.

Co do występujących na końcu wyliczenia łuczników, nie możemy powiedzieć niczego pewnego – łuk, jako broń pomocnicza, stosowany był przez piechoty wszystkich narodów strefy irańskiej i większości ludów Azji Mniejszej.

Na tym koniec wiadomości dostarczonych nam przez Ksenofonta. Niezrozumiały jest tylko jeden fakt – dlaczego ani słowem nie wspomniał o sławnym kontyngencie Nieśmiertelnych, doborowej pieszej jednostce dziesięciu tysięcy szlachetnie urodzonych Persów, Medów i Elamitów, którzy zawsze wyruszali tam, gdzie szedł Wielki Król? Można wysunąć przypuszczenie, że znaleźli się oni na prawym skrzydle, ale przecież ich zadaniem było przebywać jak najbliżej króla i czekać na jego rozkazy. Tymczasem Ksenofont pisze, że otoczenie króla stanowiło sześć tysięcy jeźdźców, którymi dowodził Artagerses. Nieśmiertelni jakby zniknęli.

Falanga grecka
Na czym polegała tak wielka atrakcyjność helleńskich najemników, że Cyrus wydał całe gotówkowe zasoby swej satrapii, byle tylko zgromadzić spory zastęp ciężkozbrojnych hoplitów? Owym wabikiem był sposób walki hoplitów – formacja zwana falangą.

Cyrus doskonale znał dzieje wojen grecko-perskich i wiedział, iż falanga jest nie do sforsowania. Świadczyłby o tym chociażby przykład Termopil, kiedy to kilkuset hoplitów skutecznie wytrzymywało napór wielotysięcznej armii perskiej. Zatem Cyrus postanowił wykorzystać siłę formacji, której nie mogli przemóc jego przodkowie.

Falanga była formacją przeznaczoną dla wojowników pieszych, uzbrojonych w duże tarcze i długie włócznie. Właśnie te dwa elementy wyposażenia miały decydujące znaczenie w powodzeniu walki falangi. Falangę tworzyły regularnie ustawione szeregi żołnierzy (odstęp wynosił ok. 1,5 m). Oprócz szeregów tworzyli jeszcze kolumny, tak że w wypadku śmierci wojownika idącego na czole, zastępował go od razu postępujący za nim w kolumnie. W ten sposób nie dochodziło do załamania szeregu, cały czas utrzymywano „mur tarcz”.

Falangę stosowano zarówno w trakcie ataku, jak też obrony. Atak wykonywano w falandze otwartej (1,5 m przerwy pomiędzy kolumnami), która umożliwiała dość szybki bieg, w czasie którego można było utrzymać równy szereg. Natomiast w trakcie obrony stosowano falangę zwartą – tylna połowa kolumny przesuwała się do przodu i wypełniała wspomnianą półtorametrową lukę. Powstawał wtedy prawdziwy mur z zachodzących na siebie obrzeżami tarcz.

Grecki hoplita z uniesioną włócznią, w pozycji do zadania ciosu (rys. 12)

Praktycznie tylko pierwszy szereg walczył, posługując się włóczniami (a gdy te uległy połamaniu – mieczami), dalej stojący wojownicy wkraczali do boju w razie śmierci swych najdalej wysuniętych towarzyszy. Dzięki ustawieniu w kolumnach rzadko dochodziło do zepchnięcia falangi z pozycji – dalej stojący żołnierze masą własnych ciał i zbroi uniemożliwiali cofnięcie się.

W czasie walki rozkazy nie były podawane ustnie, w hałasie panującym na polu boju utonąłby ludzki głos, dlatego też stosowano kod „trąbkowy”. Każdy oddział miał własnego trębacza, który określonymi kombinacjami dźwięków oznajmiał żołnierzom rozkazy dowódców.

Na podstawie dzieła Ksenofonta trudno jednoznacznie powiedzieć, jaki sposób ustawienia falangi stosowało wojsko Klearcha. Używane w nim tytuły dowódców są mieszaniną stopni stosowanych zarówno w armii spartańskiej, jak i ateńskiej. Wprawdzie większość wojowników pochodziła z Peloponezu, zdominowanego przez Spartę, jednak historyk nic nie wspomina, by stosowano charakterystyczny dla Spartan szyk, w którym enomotia składała się z 36-ciu wojowników – raczej zdaje się świadczyć, iż formowano enomotie na wzór ateński – dwudziestopięcioosobowe.

Jak to dokładnie wyglądało, pozostaje sprawą wagi drugorzędnej, ważne jest, iż cała owa zbieranina wojowników z różnych części Grecji potrafiła współgrać ze sobą, co świadczy o dużym ujednoliceniu wśród wszystkich Hellenów sposobu walki, który uważali za „swój”, grecki, nie-barbarzyński.

Kunaksa, 3 września 401 r. p.n.e.
Popołudnie. Słońce świeci dwa razy mocniej niż w rodzinnej Grecji. Wiatr przynosi znad pustyni duszny skwar, którego w żaden sposób nie chłodzi bliska rzeka. W falującym powietrzu widać zbliżającą się armię perską, już uszykowaną w linearnie ustawione kwadraty. Hurkot kół wozów bojowych słychać nawet z tak znacznej odległości.

Wbrew zapowiedziom Cyrusa Persowie nadchodzą w całkowitym milczeniu, powoli, równym krokiem. Ta cisza robi na Grekach piorunujące wrażenie, toteż Cyrus podjeżdża na koniu ku szeregom najemników, by podtrzymać ich na duchu. Na ten przyjacielski gest Hellenowie odpowiadają śpiewając pean, czyli pieśń wojennego powodzenia, a potem krzyczą: „Zeus Zbawiciel i Zwycięstwo!”.

Ustawienie wojsk przed bitwą

Armia Cyrusa Młodszego: 1 – wojska małoazjatyckie Cyrusa pod wodzą Ariajosa, 2 – Cyrus i jego gwardia przyboczna, 3 – Grecy pod wodzą Menona, 4 – jeźdźcy paflagońscy, 5 – Grecy pod wodzą Proksenosa, 6 – Grecy pod wodzą Klearcha, 7 – greccy peltaści, 8 – odwody greckie

Armia króla Artakserksesa: 9 – prawe skrzydło, 10 – król i jego gwardia, 11 – lewe skrzydło pod wodzą m.in. Tyssafernesa, 12 – perskie wozy bojowe

Wreszcie oba wojska znajdują się około sześciuset metrów od siebie. Wtedy Klearch daje znak do ataku. Prawe skrzydło wojsk Cyrusa rusza, reszta pozostaje na miejscu, by mieć baczenie na Wielkiego Króla i jego prawe skrzydło.

Grecy śpiewają wojenne peany, przyspieszają kroku, wreszcie zrywają się do biegu. Cały czas uderzają włóczniami w tarcze. W czasie biegu zostaje doskonale utrzymana jedność falangi.

I wtedy zadziałał efekt, na który liczył Cyrus – żołnierze perscy zlękli się samego widoku owych osławionych psów wojny, najemników helleńskich i... zaczęli uciekać. Zmykali tak szybko, że Grecy, pomimo długotrwałego pościgu (ok. pięciu kilometrów), nie zdołali ich dopędzić. Nie zginął żaden Grek, jeden tylko został zraniony strzałą. Także obsługa rydwanów bojowych okazała się bezradna wobec naporu. Nie mogąc sobie poradzić z końmi, przestraszonymi łomotem włóczni o tarcze, porzuciła wozy i też rzuciła się do ucieczki. Jeżdżące samopas rydwany Grecy wpuszczali w „uliczki” między kolumnami i omijali.

Atak Greków

1 – obóz Cyrusa, 2 – tabory Greków, 3 – prawe skrzydło Persów zachodzi Cyrusa od boku, 4 – Grecy uderzają wzdłuż Eufratu i rozbijają lewe skrzydło Persów, 5 – Tyssafernes ucieka przed Grekami

Cyrus bacznie obserwował poczynania Greków, ale nie wydał rozkazu frontalnego ataku. Czekał wciąż na ruch Wielkiego Króla, obawiał się także, że prawe skrzydło Artakserksesa łatwo może go zajść z boku i okrążyć.

Król wreszcie zdecydował się na działanie – rozkazał Gobryasowi i Arbakesowi wykonać manewr oskrzydlający.

Cyrus nie mógł do tego dopuścić. Wybrał zaś jedyne logiczne rozwiązanie – atak na centrum sił wroga. Wiedział, że z chwilą śmierci Artakserksesa bitwa będzie wygrana, wojska brata w jednej chwili wybiorą go na nowego władcę. Przypuścił więc szaleńczy atak swoimi sześciuset przybocznymi na sześć tysięcy gwardii króla. Ci, zapewne, nie spodziewali się tak desperackiego kroku, gdyż w krótkim czasie gwardia została rozbita. Niestety, w toku walki także jeźdźcy Cyrusa ulegli rozproszeniu. Pozostało przy nim tylko kilkunastu Towarzyszy Stołu, czyli najwierniejszych przyjaciół, którzy mieli prawo do spożywania posiłków przy książęcym stole.

Śmierć Cyrusa

1 – prawe skrzydło Persów uderza na Ariajosa, 2 – prawe skrzydło Persów podchodzi pod obóz Cyrusa, a potem pod tabory Greków, 3 – Cyrus atakuje gwardię Artakserksesa i ginie, 4 – Ariajos ucieka do obozu i tam się poddaje, 5 – Grecy ścigają rozbite lewe skrzydło Persów, 6 – greccy peltaści przepuszczają kontratak Tyssafernesa, 7 – Tyssafernes przebija się do obozu Cyrusa

Cyrusowi prawie się powiodło. Dopadł Artakserksesa i zmierzył się z nim twarzą w twarz. Zdołał nawet dotkliwie zranić króla w pierś, ciosem, który przebił zbroję. Wtedy wszakże na odsiecz władcy ruszyło kilku przybocznych. Nie wiadomo, kto zabił Cyrusa – król twierdził, że dokonał tego własnoręcznie, ale znalazło się też co najmniej dwóch takich, którzy chwalili się dokładnie tym samym wyczynem. Jak było, dokładnie nie wiadomo. W każdym razie Cyrusa dość łatwo było zranić, gdyż wzorem swych koczowniczych przodków zrezygnował z hełmu i metalowej zbroi, by takim postępowaniem dać przykład bohaterskiej walki. Być może właśnie dlatego poległ, nim zdołał zabić króla. Umierającego księcia chwycił jego ostatni żywy przyboczny o imieniu Artapates. Sam został chwilę potem zabity, choć niektórzy twierdzili, że przebił się sztyletem nad ciałem ukochanego pana.

Uniesiony triumfem, Wielki Król rozkazał natychmiast odciąć głowę brata oraz rękę, która śmiała go zranić. Te dowody zwycięstwa zawieziono potem do stolicy ku przestrodze innym zdrajcom.

Ariajos, który, jak się zdaje, nie wspomógł Cyrusa w jego szaleńczym ataku, natychmiast zarządził odwrót i zatrzymał się dopiero przy własnych taborach. Tam poddał się oddziałom pościgowym. Persowie Artakserksesa doszczętnie złupili obóz Cyrusa, po czym ruszyli ku taborowi Greków. Tutaj jednakże dostali ostrą odprawę – pozostali na miejscu Hellenowie na tyle mocno się bronili, że Persowie postanowili na razie dać spokój zdobywaniu tak marnego łupu.

Peltaści w walce z perską kawalerią (rys. 13)

Tymczasem wróćmy ku południowemu krańcowi pola bitwy. Tyssafernes w końcu zdołał zgromadzić wokół siebie część rozbitych oddziałów i zmusił je do zawrócenia. Ustawił szeregi tuż przy rzece, naprzeciw biegnących ku niemu peltastów, i spróbował się przedrzeć na zachód. Dowodzący peltastami Epistenes z Amfipolis wykazał się dobrym rozeznaniem taktycznym. Dostrzegł, że oddziały zgromadzone przez Tyssafernesa nie mogą zagrozić Grekom od tyłu, gdyż są zbyt słabe, jednocześnie zaś były zbyt mocne, by zdołał je powstrzymać własnymi lekkozbrojnymi. Polecił zatem podkomendnym pójść w rozsypkę i przepuścić Tyssafernesa, jednocześnie kąsając jego szeregi po bokach. Za taki rozkaz Epistenes został później wyróżniony przez swych dowódców.

Tyssafernes zdołał się zatem przedrzeć na zachód i dotarł w okolice obozu Cyrusa. Tutaj dostrzegł, że jest już po bitwie. Zawiadomił przeto Artakserksesa, że Grecy są niemal nietknięci i nadal stanowią wielkie zagrożenie dla perskich wojsk. Wielki Król nakazał ponowne ustawienie szyku, tym razem czołem ku wschodowi.

Grecy w końcu zrezygnowali z pościgu. Nic jeszcze nie wiedzieli o śmierci Cyrusa, ani o poddaniu się Ariajosa. Zawrócili i nagle ujrzeli przed sobą uszykowane do walki zastępy Persów.

Klearch postanowił zmienić ustawienie: przesunął oddziały bardziej ku południowi, by lewe skrzydło oparło się na Eufracie, co miało uniemożliwić Persom oskrzydlenie Hellenów od południa.

Ponowne ustawienie wojsk przed ostateczną fazą bitwy

1 – Grecy zawracają i uderzają w kierunku własnego taboru, 2 – pozycja i odwrót Tyssafernesa, 3 – pozycja i ucieczka króla Artakserksesa

I znów sytuacja się powtórzyła: Grecy zaśpiewali pean, ruszyli biegiem, zaś Persowie uciekli. Tym razem Hellenowie ścigali ich do jakiejś, niewymienionej z nazwy, wsi, za którą znajdowało się spore wzniesienie. Na owym wzgórzu zgrupowała się konnica perska, liczącą kilka tysięcy wojowników. Grecy dostrzegli tam też złotego orła, królewski proporzec. Po reszcie wojsk nie było śladu.

Klearch jeszcze raz nakazał atakować. Znów Persowie uciekli, tym razem rozpierzchając się na wszystkie strony, tak że nie za bardzo było kogo gonić. W tej sytuacji Klearch wysłał na szczyt wzgórza wypatrywaczy. Ci wrócili z wieścią, że widać tylko pięty uciekających żołnierzy Wielkiego Króla, zaś po Cyrusie ani śladu.

Po krótkiej naradzie Hellenowie wrócili do taborów. Obóz Cyrusa zastali ograbiony, zaś we własnym dowiedzieli się o nieudanym ataku Persów. To wszakże jeszcze o niczym nie świadczyło – tabory mogli przecież rozrabować rozbici przez Cyrusa maruderzy.

Klearch i inni wodzowie byli pewni, że także Cyrus wygrał starcie na własnym odcinku i teraz zajmuje się ściganiem wojsk Wielkiego Króla. Postanowili zatem przy taborach zaczekać na jego powrót.

Wreszcie zapadła noc, przynosząca upragniony chłód. Przyniosła jednak też głód, którego nie było czym zaspokoić – wszystkie zapasy znajdowały się przecież w obozie Cyrusa. Była to pierwsza, ale wcale nie ostatnia noc, którą Grecy spędzili o pustych żołądkach na obcej ziemi.

Świt przyniósł wieści. Tyle tylko, że Hellenowie spodziewali się zupełnie innych, radosnych doniesień. Kiedy dowiedzieli się, że Cyrus poległ, a oni, mimo wygranej, znaleźli się w środku wrogiego imperium, opuszczeni i zdani tylko na własne siły, zapanowało ogólne zniechęcenie. Żołnierze rzucali broń na ziemię i przestawali słuchać rozkazów. Woleli umrzeć w tej chwili, niż znosić jeszcze choćby godzinę niepewności.

Tak zakończyła się zwycięska dla Greków bitwa pod Kunaksą, u wrót Babilonu.

ETAP II: KАТАВASIS – MARSZ KU MORZU

W tym miejscu rozpoczyna się druga część wędrówki armii greckiej – o ile wcześniej oddalała się ona od morza (gr. anabasis), to teraz zaczęła ku niemu podążać (gr. katabasie), chcąc wyrwać się z wrogiego państwa.

Ten etap eksodusu nie zostanie już tak szczegółowo omówiony, jak poprzedni, jednak zwrócimy uwagę na kilkanaście momentów, ważnych i ciekawych z punktu widzenia historii wojskowości. Najpierw zajmiemy się skrótowym opisaniem dalszych dziejów armii helleńskiej, potem przyjdzie pora na omówienie taktyki strategów greckich, szczególnie jeśli chodzi o sposoby walki w górach.

Wędrówka ku morzu
Jak widzieliśmy, Grecy znaleźli się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, w każdej chwili mogli się spodziewać zagłady. W końcu jednak strategowie zdołali zaprowadzić porządek w szeregach i zmusić wojowników do posłuchu.

Już następnego dnia rozpoczęły się rozmowy ze stroną perską. Okazało się przy okazji, że Wielki Król wybaczył Ariajosowi zdradę i pozwolił mu na zachowanie wszystkich godności oraz na powrót do swoich małoazjatyckich posiadłości. Grecy to wykorzystali, by zaproponować Ariajosowi, że jeśli taka jego wola, to mogą go osadzić na tronie perskim! Dostojnik ten jednak był realistą, rozumiał, że nie należąc do rodu królewskiego, a na dodatek mając przeciw sobie większość możnych, nie utrzymałby się na tronie dłużej niż parę miesięcy. I, oczywiście, odmówił. W takiej sytuacji Hellenowie zawarli z Ariajosem umowę (przypieczętowaną rytualnym zabiciem wołu, dzika i barana, w których krwi Grecy zanurzyli miecz, zaś Persowie Ariajosa – włócznię), na mocy której ten powinien ich bezpiecznie odprowadzić ku Morzu Egejskiemu. Nie mieli tworzyć jednej kolumny, ale posuwać się równolegle, by nie dochodziło do zatargów między żołnierzami. Ariajos obiecał poprowadzić Greków drogą inną niż ta, którą przybyli – położoną znacznie dalej na północy, ale zapewniającą obfitość wody i pożywienia. Strategowie przystali na taką propozycję.

Jednakże od samego początku współpraca układała się nie tak, jak by sobie Grecy tego życzyli. Niemalże co noc zdarzały się zatargi między Grekami a Persami z obozu Tyssafernesa, który, na rozkaz króla, miał pilnować wierności Ariajosa. Doszło nawet do dezercji trackiego wodza Miltokytesa, który przeszedł pod rozkazy Tyssafernesa z trzystoma peltastami i trzydziestoma jeźdźcami. Także, na polecenie królewskie, zalane zostały wszystkie rowy melioracyjne, by utrudniać Grekom przeprawę. Mimo to Hellenowie starali się ze wszystkich sił zawrzeć oficjalny rozejm z Tyssafernesem, co zresztą wkrótce nastąpiło, ale nie zmieniło agresywnego nastawienia Persów. Zastanawia ślepota strategów greckich, którzy zdawali się nie dostrzegać wrogich poczynań Tyssafernesa i za wszelką cenę starali się zdobyć jego przychylność. Oczywiście, to my, dzisiaj, możemy to postępowanie uznawać za ślepotę i krótkowzroczność, zaś wtedy strategom wydawało się, że przysięgami i rozejmami zapewnią sobie bezpieczny powrót. Nie zdawali sobie wszakże sprawy z bezgranicznej nienawiści Tyssafernesa do wszystkiego, co wiązało się z pamięcią po Cyrusie, jego nieprzejednanym wrogu.

Ariajos, Tyssafernes i Grecy ruszyli nie na zachód, ale na wschód, by wzdłuż Tygrysu dostać się do północnej Mezopotamii, stamtąd zaś do Kapadocji, skąd już prosta droga wiodła na wybrzeża egejskie. Tyssafernes, jak się zdaje, nieprzypadkowo wybrał tę marszrutę – po pierwsze chciał wciągnąć Hellenów jak najgłębiej na terytorium perskie, po drugie zaś nad Tygrysem leżały tzw. Wsie Parysatydy, rozległe majątki, należące bezpośrednio do Parysatis, matki Cyrusa i jednocześnie zapiekłej przeciwniczki Tyssafernesa. Otóż satrapa ten pozwolił Grekom na nieskrępowaną grabież tych majątków – nie mógł dosięgnąć starej królowej bezpośrednio, więc zemścił się na jej własności.

Grecki hoplita uzbrojony w miecz. W drodze powrotnej, gdy przyszło walczyć w trudnym terenie, czasami sytuacja zmuszała Greków do posługiwania się raczej bronią krótką niż włócznią (rys. 14)

W parę dni później naczelny wódz Greków, Klearch, postanowił wyjaśnić wszelkie nieporozumienia i skierował do Tyssafernesa propozycję: Hellenowie, w zamian za żołd, mieli przejść pod komendę karyjskiego satrapy i tłumić bunty Egipcjan oraz dzikich plemion małoazjatyckich: Pizydów i Myzyjczyków. Na tę propozycję Tyssafernes odpowiedział pozytywnie, po czym na następny wieczór zaprosił do swego obozu wszystkich wodzów greckich dla uzgodnienia szczegółów umowy.

I rzeczywiście, Hellenowie zawierzyli satrapie. W gościnę do niego udało się pięciu strategów (Klearch, Proksenos Beota, Menon Tessalczyk, Agias Arkadyjczyk i Sokrates Achaj) oraz dwudziestu lochagów z nieuzbrojonymi pocztami przybocznych. Ale, jak należało przypuszczać, Tyssafernes nie dotrzymał rozejmu – lochagowie i żołnierze zostali zabici, zaś strategowie uwięzieni. Odesłano ich do króla, który czterech z nich ściął (co uważano za śmierć honorową), zaś Menona poddano długotrwałym torturom. Dlaczego właśnie jego tak nieprzyjemnie wyróżniono? Otóż, od chwili klęski pod Kunaksą, Menon potajemnie znosił się z Tyssafernesem, chcąc kosztem Klearcha objąć główne przywództwo wśród Greków. Satrapa z początku przychylnie przyjmował zabiegi Menona, ale potem nie okazał mu litości – to samo Wielki Król, kierujący się zasadą, że zdrajca nie będzie także wierny nowemu panu.

Tak więc Grecy pozostali bez naczelnych wodzów, ci zaś którzy przeżyli, okazali się mało znaczącymi osobowościami, niepotrafiącymi poderwać do walki wojska, przerażonego rzezią strategów.

Wtedy właśnie na scenę wkroczył Ksenofont. Wcześniej nie miał określonego stanowiska w armii. Nie był zwykłym żołnierzem, tylko kimś w rodzaju bezfunkcyjnego oficera sztabowego w oddziale swego przyjaciela, Proksenosa Beoty.

W nocy po zabójstwie strategów, Ksenofont miał sen, który odczytał jako zachętę ze strony Zeusa do stanowczego działania. Jeszcze tej samej nocy zebrał lochagów podległych Proksenosowi i, opowiedziawszy im o śnie, stwierdził, że trzeba tchnąć w żołnierzy ducha walki, wybrać nowych wodzów i bez pomocy Persów spróbować dotrzeć do ojczyzny. Ksenofont musiał być znakomitym mówcą, skoro od razu przekonał lochagów do swego zdania – wybrali go swym strategiem, po czym zwołali ogólny wiec pozostałych lochagów. Na wiecu tym Ksenofont powtórzył swą mowę i rzeczywiście udało mu się poderwać Hellenów do czynu.

Wybrano pięciu nowych strategów: na miejsce Klearcha – Timasjona Dardanejczyka; na miejsce Sokratesa – Ksantiklesa Achaja; na miejsce Agiasa – Kleanora Arkadyjczyka; na miejsce Menona – Filesjosa Achaja, zaś na miejsce Proksenosa – samego Ksenofonta.

Jeden ze strategów, Chejrisofos, zaproponował, by główne dowodzenie przekazać Ksenofontowi, ale ten się na to nie zgodził i zaproponował owego Chejrisofosa – nie tylko najstarszego ze strategów, ale też najbardziej doświadczonego (a poza tym Spartanina). Siebie zaś i innego młodego stratega, Timasjona Dardanejczyka, wyznaczył na wodzów straży tylnej. Takie ustawienie zostało zaakceptowane przez wiec.

Następny dzień zastał Greków gotowych do działania. Aby nie opóźniać marszu, spalili swoje namioty i tabory oraz pozbyli się niepotrzebnego balastu. Postawili wszystko na jedną kartę – albo się przedrą, albo zginą. Obrali też drogę inną od proponowanej przez Tyssafernesa – postanowili iść na północ, ku Pontus Euxinus (Morzu Czarnemu), które znajdowało się znacznie bliżej od Egejskiego.

Przez najbliższe dni szli równinami Mezopotamii, cały czas będąc atakowani przez podjazdy Tyssafernesa. Szczególnie dużo pracy miała straż tylna Ksenofonta – szczegóły tych walk podamy później.

Po jakimś czasie poczęli wchodzić w kraj pokryty wzgórzami, a potem coraz wyższymi górami – tam też stoczyli dwie małe bitwy z miejscowymi Persami, ci jednak ani razu nie odważyli się ich zaatakować w polu, uderzali tylko z zaskoczenia, niezbyt dużymi siłami. Po kilku dniach Hellenowie znów wkroczyli na równiny i znów rozpoczęły się podjazdy konnicy Tyssafernesa.

Grecy podążali wzdłuż Tygrysu, aż dotarli do miejsca, które wydało im się pułapką – na zachodzie rozlewał się szeroko Tygrys, którego nie mogli sforsować; na północy i wschodzie zaczynały się bardzo wysokie góry, zamieszkane przez dzikich Karduchów (przodków dzisiejszych Kurdów), którzy nie uznawali władzy Wielkiego Króla i zabijali wszystkich obcych (przed laty w górach tych zaginęła cała armia perska, licząca 120 tys. żołnierzy!); od południa czyhała armia Tyssafernesa. Po naradzie strategowie wybrali drogę desperacką, ale jedyną możliwą – postanowili wejść do krainy Karduchów.

Przez góry przebijali się siedem dni. Ksenofont uznał je za znacznie cięższe niż te spędzone pomiędzy Persami na równinach. Karduchowie opuszczali wsie, chronili się w górach i nieustannie atakowali Greków – nie było dnia, by nie zginęło kilkunastu Hellenów. W końcu, dzięki przemyślnej taktyce Dziesięciu Tysiącom udało się wyjść z Gór Karduchów i wkroczyć do wyżynnej Armenii, która podlegała władzy Wielkiego Króla.

Tamtejsze wsie okazały się bogate, Grecy odpoczęli po ciągłych walkach i uzupełnili zapasy. Zawarli też układ z miejscowym wicesatrapą, Tiribadzosem, pozwalający im na bezpieczny przemarsz, jeśli nie będą łupić wsi, a jedynie pobierać niezbędną ilość jedzenia. Oczywiście, Tirabadzos ani myślał wypuszczać Greków z własnej krainy i zastawił na nich pułapkę, ale i ją udało im się szczęśliwie ominąć. Zarówno w północnej części Armenii, jak i na terenach położonych dalej na północ, Grecy musieli się borykać z wrogiem, który okazał się znacznie niebezpieczniejszy od armii perskiej: ze śniegiem i mrozem. Nieprzyzwyczajeni do śniegu sięgającego po pas, z ledwością przebijali się przez zaspy, zapadali na „przemór” (rodzaj choroby zwanej na Syberii histerią polarną), cierpieli z powodu odmrożeń i głodu. W śniegach pozostało na zawsze wielu Hellenów.

Potem weszli do kraju Chalibów, Taochów i Fasjan, górskich plemion, nieuznających zwierzchnictwa Wielkiego Króla. I tutaj znów zaczęły się kłopoty, tak dobrze znane z Gór Karduchów – ciągłe walki o przekroczenie każdej przełęczy.

W końcu dotarli do zagubionego pośród gór miasta Gymnias, z którego władcą zawarli przymierze – w zamian za spalenie kilku okolicznych, wrogich Gymnias wsi, dostarczono im przewodnika, który miał ich doprowadzić do miejsca, skąd było widać morze.

Przewodnik spełnił swe zadanie – po pięciu dniach marszu stanęli na szczycie góry, skąd dostrzegli bezmiar Pontus Euxinus. Radości Greków nie da się opisać – padali na kolana, płakali, śmiali się, modlili, gratulowali sobie sukcesu. Z kamieni ustawili dziękczynny kopiec, który przykryli zdobycznymi tarczami, skórami wołów i laskami podróżnymi – pozbycie się tych ostatnich było symbolem zakończenia wędrówki.

Mimo, że morze wydawało się na wyciągnięcie ręki, w rzeczywistości Greków czekało jeszcze kilka dni ciężkiego marszu oraz bitwa – wprawdzie bez walki przeszli przez kraj początkowo wrogo nastawionych Makronów, ale zaraz potem napotkali na swej drodze armię Kolchów. W końcu jednak i ich udało się pokonać.

Po dalszych dwóch dniach Hellenowie dotarli wreszcie do miejsca, które należało już do ich ekumeny osadniczej – znaleźli się w założonym przez Greków handlowym mieście portowym, Trapezuncie. Tam najęli się do walk z Kolchami za co dostali wikt i opierunek oraz postarano się urządzić im transport na zachód.

Thalatta! Thalatta! (Morze! Morze!) – Grecy docierają do Morza Czarnego (mal. Bernard Granville Baker, 1901)

Koniec eksodusu Grecy uczcili w sposób sobie właściwy: urządzili uroczyste zawody sportowe, poprzedzone wielkimi ofiarami dziękczynnymi dla Zeusa i Heraklesa. Kiedy skończyli modły, ruszyli na igrzyska – konkurencje obejmowały biegi, zapasy, walkę na pięści, pankration (połączenie boksu z zapasami) oraz wyścigi konne.

Wraz z wyjazdem z Trapezuntu rozpoczął się trzeci etap wędrówki – parabaza. W jego wyniku Hellenowie dotarli do greckich miast nad Morzem Marmara i Morzem Egejskim. Tam doszło do podziału armii – część ludzi postanowiła wrócić do domów, część zaś przeszła na żołd miejscowych władców. Wszędzie witano ich jak bohaterów, którzy niemal bez szwanku wyszli z konfrontacji z całą potęgą perską.

Ostatnia zwarta grupa spośród Dziesięciu Tysięcy, licząca około trzech tysięcy ludzi, zaciągnęła się na służbę króla spartańskiego, który przebywał w Azji Mniejszej, gdzie walczył z... Tyssafernesem. Starzy wrogowie mieli więc znów stanąć oko w oko.

Walki toczone w drodze powrotnej
W tym podrozdziale zdecydowałem się wrzucić do jednego wora wszystkie nieomówione wcześniej kwestie: przebieg ciekawszych walk, nowinki taktyczne, uzbrojenie plemion górskich itp. Wynika to z faktu, że druga część eksodusu właściwie nie jest jedną kampanią, ale jakby zlepkiem kilku kampanii, z których każda kończy się bitwą. Oddzielne omówienie ich wszystkich zaciemniło by jasność wypowiedzi. Postanowiłem zatem utrzymać tylko jedną zasadę – chronologię wydarzeń.

Jeszcze przed rzezią strategów, Grecy znaleźli się na sztucznej wyspie, ograniczonej wodami Tygrysu, rzeki Fyksos i szczególnie szerokiego kanału nawadniającego. Persowie czynili przeróżne działania dyplomatyczne, by ich stamtąd wyciągnąć, gdyż obawiali się, że Grecy zapragną tam pozostać i założyć mini-państwo w samym sercu Babilonii. A istniały ku temu przesłanki: owa „wyspa” była na tyle duża i ludna, że stanowiła wspaniałą bazę zaopatrzeniowo-wypoczynkową dla Dziesięciu Tysięcy, zaś na tyle mała i odcięta od reszty świata, że zdobywanie jej siłą byłoby samobójstwem – każda próba przeprawy wojska perskiego mogłaby być szybko rozbita przez zastęp karnych wojowników.

Sęk tkwił jednak w tym, że Hellenowie ani myśleli zostawać tam na dłużej – woleli wracać do ojczyzny. Jedyną drogą wyjścia z „wyspy” był most pontonowy, zbudowany z łodzi. Po odpoczynku strategowie zdecydowali się z niego skorzystać. Dowiedzieli się też, że całkiem niedaleko stoi nowa perska armia, w tempie ekspresowym sprowadzona z Ekbatany, starej stolicy imperium. Na jej czele stał (nieznany z imienia) przyrodni brat króla. Kiedy doniesiono mu, że Grecy zamierzają się przeprawiać przez most, postanowił najpierw obejrzeć to widowisko, a potem wykorzystać dogodną sytuację i uderzyć na Hellenów.

Tym razem uratowała Greków przemyślność naczelnego stratega, Klearcha. Aby zrobić odpowiednie wrażenie na Achemenidzie, nakazał maksymalnie rozciągnąć kolumnę wojska, co osiągnięto, między innymi, przez ustawienie wojska w szyku dwójkowym. Poza tym, w czasie przemarszu, Klearch kilkanaście razy zatrzymywał wojska, przez co przeprawa przeciągnęła się na wiele godzin. Podstęp się udał. Brat króla, który ze znacznej odległości obserwował przeprawę Greków, nie mógł dostrzec ani szyku dwójkowego, ani postojów. Zdawało mu się natomiast, że zauważa coś innego: w jego oczach ilość Greków urosła co najmniej do stu tysięcy żołnierzy, gdyż tylko taka liczba wojsk mogła zajmować tak duży teren i tak długo przebywać most. Pomyślał też zapewne, że pierwotnie mu podana liczba Greków była zaniżona, a do tego najemnicy wcielili do wojska wszystkich mieszkających na „wyspie” mężczyzn. Trudno w to dziś uwierzyć, ale brat Wielkiego Króla przestraszył się i dał rozkaz odwrotu. Grecy szczęśliwie przebyli most.

W czasie przemarszu przez równiny babilońskie i mezopotamskie straż tylna Greków była nieustannie atakowana przez konne oddziały perskie. Ich taktyka była prosta – w szybkim tempie zbliżali się do Hellenów, zasypywali ich strzałami i natychmiast uciekali. Ksenofont był bezsilny – dodani do jego straży tylnej Kreteńczycy (dowodzeni przez Stratoklesa z Krety) nie mogli dosięgnąć ze swoich łuków Persów, gdyż broń tych ostatnich miała większy zasięg. Gdy zaś Ksenofont decydował się na pościg za Persami, po pierwsze nie osiągał żadnego sukcesu (trudno na piechotę dogonić konia), po drugie zaś odłączanie grupy pościgowej powodowało rozerwanie szyku głównej kolumny Greków, co było bardzo niebezpieczne, biorąc pod uwagę ruchliwość wojsk perskich.

Po naradzie z Chejrisofosem, Ksenofont sformował dwa nowe oddziały, które wspomogły ariergardę. Wyłuskał spośród całego wojska Rodyjczyków, po czym nakazał im w ciągu jednej nocy spleść dwieście sławnych rodyjskich ręcznych proc. Z ochotnikami, którzy pod okiem Rodyjczyków mieli nauczyć się sztuki ciskania pociskami, nie miał kłopotów. Tej samej nocy zebrał ostatnie pięćdziesiąt posiadanych przez Greków koni, dobrał jeźdźców i utworzył oddział kawalerii, na którego czele postawił młodego Ateńczyka o imieniu Lykios.

Może się wydawać, że dwieście pięćdziesiąt osób przeszkolonych w ciągu zaledwie jednej nocy i natychmiast wystawionych do walki to igranie z losem, jak jednak dowiodła niedaleka już bitwa, nawet tak mała liczba zdecydowanych na wszystko ludzi może czynić cuda.

Hellenowie powoli wkraczali w kraj pagórkowaty, za którym zaczynały się góry. Po drodze musieli przejść przez ciasny wąwóz – przeprawa się powiodła. Persowie nawet nie próbowali urządzać zasadzki. Następnego dnia jeden z wodzów perskich, który już wcześniej atakował grecką ariergardę, Mitrydates, przybył ze znacznie większą liczbą wojowników, w celu uderzenia na Hellenów. Oprócz tysiąca jeźdźców zabrał też cztery tysiące pieszych – jak obiecywał Tyssafernesowi, tymi siłami nie tylko pokąsa, ale i zmiażdży Greków.

Przebył wąwóz i zaatakował stojących już na równinie Hellenów. Procarze rodyjscy nie dali Persom nawet wyciągnąć łuków – okrągłe, ołowiane pociski niosły na tak znaczną odległość, że Persowie padali jak muchy. Ich szeregi skłębiły się, rozkazy Mitrydatesa tonęły w ogólnym rozgardiaszu, a jego żołnierze rzucali broń i z powrotem wbiegali do wąwozu. I wtedy Lykios Ateńczyk poprowadził swoich pięćdziesięciu ludzi przeciw stukrotnie liczniejszemu przeciwnikowi. Dopędził go w wąwozie, gdzie doszło nie tyle do bitwy, co do rzezi. Liczba zabitych Persów nie jest znana, ale ponoć była znaczna. O pogromie świadczy fakt, że Lykios wziął do niewoli osiemdziesięciu jeźdźców perskich! Aby przerazić resztę wrogów, Grecy w okrutny sposób zeszpecili zwłoki poległych.

Po jakimś czasie Grecy dotarli do ruin miasta Mespila, zburzonego przez Persów, gdy padało imperium Medów. W tamtejszej okolicy dogonił ich Tyssafernes, prowadzący potężną armię, zasiloną dodatkowo nowymi posiłkami. Niespodziewanie pojawił się równocześnie z dwóch stron, na co Grecy odpowiedzieli utworzeniem falangi. Mimo przytłaczającej przewagi, Tyssafernes nie odważył się atakować, rozpoczął tylko ostrzał z łuków. I znów, po odpowiedzi procarzy rodyjskich i łuczników kreteńskich (którzy zaczęli wykorzystywać znacznie dalej niosące perskie strzały). Persowie musieli podać tyły. Do bitwy nie doszło, Tyssafernes stracił kilkudziesięciu ludzi.

Następne dni przyniosły nieustanne ataki na straż tylną. Dlatego też, i z powodu, że w miejscach wąskich (jak przejścia przez wsie, wąwozy, mosty) przestał się sprawdzać szeroki szyk kwadratu, Grecy postanowili wprowadzić jakąś innowację. Wymyślili rzecz prostą, a jednocześnie skuteczną. Jedyną częścią kwadratu falangi, która nie miała zmieniać ustawienia, pozostały lochosy z obu skrzydeł – w razie zwężenia przejścia lochosy środkowe pozostawały w tyle, zaś lochosy skrzydłowe po prostu zbliżały się do siebie. Gdy przejście znów stawało się szersze, pomiędzy skrzydła kolejno wchodziły coraz to nowe kolumny lochosów, gdy zaś miejsca stopniowo przybywało – lochosy rozdzielały się na kolumny pentekostysów, а potem nawet kolumny enomotii. Tym sposobem, w zależności od ukształtowania terenu, można było szybko zmieniać szyk, nigdy nie dochodziło do jego złamania, czy do niepotrzebnego tłoku.

Po pięciu dniach Grecy wkroczyli do krainy wysokich wzgórz, co oznaczało, że nie może ich tam dosięgnąć konnica perska. Okazało się jednak, że miejscowi mieszkańcy nie są wcale mniej niebezpieczni – ze szczytów wzgórz staczali głazy i zasypywali Greków gradem pocisków. Jedynym sposobem zdobywania terenu okazało się puszczenie, równolegle do głównej kolumny posuwającej się doliną, oddziału oczyszczającego szczyty z wrogów i dającego siłom głównym wolną drogę.

Potem znów wkroczyli na równiny, gdzie dopędził ich Tyssafernes. Wprawdzie, dzięki podstępowi polegającemu na nocnych marszach, znów go odsadzili, ale sprawa nie okazała się tak prosta. Tyssafernes wiedział, że ma przed sobą ostatnią szansę wybicia Greków – niedługo równiny miały się skończyć, potem rozciągały się już Góry Karduchów, gdzie Persowie nie odważali się wkraczać.

Tyssafernes wysłał przodem silny oddział konnych, by obsadzili urwisko, górujące nad przełęczą, którą musieli iść Grecy. Sam, z resztą wojsk, spokojnie czekał na tyłach Hellenów. Na szczęście Chejrisofos zorientował się w sytuacji, po czym dostrzegł wyjście – wysłał Ksenofonta z peltastami i trzystoma hoplitami, by zdobył szczyt panujący nad urwiskiem, na którym usadowili się Persowie. Zaczął się wtedy swoisty wyścig – kto będzie pierwszy na szczycie: Ksenofont czy Persowie z urwiska. Zwyciężył Grek, przez co Persowie musieli zdjąć straże z przełęczy, zaś Tyssafernes obszedł się smakiem. W tym właśnie miejscu Grecy ostatecznie pożegnali się z tym nienawidzącym ich satrapą i weszli w Góry Karduchów.

Według opisu Ksenofonta Karduchowie byli bardzo szybcy i zwinni, nie mogli natomiast stanąć do otwartej walki z hoplitami, gdyż nie używali pancerzy, ani nie umieli tworzyć szyku zdolnego przeciwstawić się falandze. Za to ich główna broń, łuki, siała spustoszenie w greckich szeregach. Łuki Karduchów miały trzy łokcie (łokieć – ok. 30 cm) długości, przy naciąganiu cięciwy Karduchowie przyciskali lewą stopą dolny kraniec łuku do ziemi, gdyż inaczej nie byliby go w stanie obsłużyć. Strzały miały dwa łokcie długości i przebijały jednocześnie tarczę i zbroję grecką. Strzały te były zbierane przez Kreteńczyków i ponownie wykorzystywane.

Karduchowie okazali się niezwykle groźnymi przeciwnikami, bo jakkolwiek nie byli w stanie powstrzymać ataku falangi, woleli zginąć, niż oddać choćby piędź ziemi. Umacniali się na szczytach, górujących nad dolinami, którymi wędrowali Grecy, skąd razili ich strzałami i kamieniami. Dlatego Ksenofont wykorzystał taktykę już wcześniej sprawdzoną na terenie perskich wzgórz – prowadził boczną kolumnę, która oczyszczała w krwawych walkach szczyty, po czym dawała głównej kolumnie znak, że droga wolna.

Najcięższą przeprawą okazało się pokonanie przełęczy, która stanowiła jedyną bramę ku północy. Od jeńca Grecy dowiedzieli się, że przełęcz została umocniona. W tej sytuacji Chejrisofos z głównymi siłami miał zamarkować atak na przełęcz, zaś Ksenofont z dwoma tysiącami ochotników musiał przedrzeć się górami i zaatakować przejście z drugiej strony. Ta próba nie powiodła się, gdyż Ksenofont napotkał na swej drodze kilka oddziałów Karduchów, z którymi walczył przez cały dzień. Dopiero nocą zdobył pierwsze ze wzgórz na drodze do przełęczy. Okazało się jednak, że Karduchowie umocnili następne trzy szczyty, oddzielające Ksenofonta od przełęczy. W zażartych walkach Ksenofont zdobywał górę po górze, na każdej też zostawiał mały garnizon, by Karduchowie nie wrócili na opuszczone szczyty. Dotarł wreszcie do przełęczy i ją także oczyścił z górali. Dzięki temu główne siły pokonały górską bramę i znalazły się na drodze wiodącej ku Armenii.

Nie był to jednak koniec kłopotów z Karduchami. Grecy dotarli do rwącej rzeki Kentrites, stanowiącej granicę między Górami Karduchów a satrapią Armenii. Próbowali się przez nią przeprawić, ale zostali zasypani pociskami z obu brzegów – po stronie armeńskiej stały perskie wojska (Ksenofont wymienia jeźdźców oraz pieszych z włóczniami i plecionkowymi tarczami; twierdzi, że byli to najemnicy armeńscy, mardyjscy i chaldejscy), zaś od strony gór zgrupowały się wielkie zastępy żądnych odwetu Karduchów.

Na szczęście kilku żołnierzy odkryło niedaleki bród. Chejrisofos z Ksenofontem ustalili, że naczelny strateg wraz ze strażą przednią przeprawi się brodem, zaś Ksenofont będzie osłaniał resztę wojska od strony karduskiej. Gdy Chejrisofos z awangardą rozpoczął przeprawę, Ksenofont z ariergardą przebiegł wzdłuż brzegu i zamarkował przeprawę w innym miejscu. W takiej sytuacji wojska armeńskie wycofały się znad brzegu, bojąc się zamknięcia między oboma oddziałami Greków. Wtedy Ksenofont natychmiast zawrócił, ustawił falangę i uderzył na zbiegających z gór Karduchów. Rozbił ich w mgnieniu oka, po czym błyskawicznie wprowadził swoich żołnierzy na bród. Karduchowie zaczęli zawracać, ale bezpieczeństwa ariergardy skutecznie strzegli procarze i łucznicy, przezornie ustawieni przez Chejrisofosa na środku przeprawy. Hellenowie znaleźli się w Armenii.

Przyjazny z początku wicesatrapa Armenii, Tiribadzos, postanowił nie wypuszczać Greków ze swej satrapii i urządzić zasadzkę na przełęczy, prowadzącej ku północnym górom. Tym razem Chejrisofos nawet nie musiał stosować specjalnych forteli – wystarczyli wysłani przodem peltaści. Rozbili w krótkim boju Armeńczyków, zdobyli perskie tabory, a nawet osobisty namiot Tiribadzosa z przebogatym wyposażeniem. Znów potwierdzona została siła peltastów, działających bez wspomagania ciężkozbrojnych.

W kraju górskiego plemienia Chalibów Grecy jeszcze raz zastosowali taktykę z Gór Kadruchów – nocnymi wypadami zajmowali szczyty, dzięki czemu oczyszczali z wrogów przełęcze i doliny. Nie kusili się natomiast, mimo głodu, na zdobywanie szczególnie silnie umocnionych warowni tego ludu. Chalibowie byli znacznie lepiej uzbrojeni od Karduchów: nosili metalowe hełmy i nagolennice, zaś ich zbroje sporządzone były z długich lnianych koszul, na których, zamiast łusek, umieszczano warstwy splecionych sznurków. Jako broni używali piętnastołokciowych włóczni i długich noży, którymi obcinali głowy pokonanym przeciwnikom. Idąc do boju tańczyli i śpiewali.

Sąsiadami Chalibów byli Taochowie, lud prymitywniejszy i gorzej uzbrojony (Ksenofont pisze tylko o plecionkowych tarczach), za to całkowicie gardzący śmiercią. Kiedy Grecy zdobyli jedną z ich wsi, wszyscy mieszkańcy popełnili zbiorowe samobójstwo, skacząc w przepaść.

Zupełnie inaczej potoczyły się stosunki z następnym ludem – Makronami. Wojownicy tego plemienia, uzbrojeni w tarcze i włócznie, ubrani zaś w zbroje z „włosia” (zapewne chodziło o wełnę), próbowali zaatakować Greków, ale jeden z Dziesięciu Tysięcy (który nie był rodowitym Hellenem, ale nieznanego pochodzenia byłym niewolnikiem z Aten) ze zdziwieniem rozpoznał ich mowę – znał ją jako dziecko. Okazało się, że jest Makronem – dzięki jego mediacjom Grecy zostali gościnnie przyjęci.

Ostatnia z wartych wspomnienia walk Hellenów przynosi nam zarazem informację, ilu Greków przeżyło wędrówkę ku Morzu Czarnemu.

Za krajem Makronów Grecy napotkali, zgrupowanych na szczycie góry, Kolchów (chodzi o Południowych Kolchów, krewnych mieszkańców Kolchidy, od których Jazon zdobył legendarne Złote Runo).

Za radą Ksenofonta podzielono hoplitów na oddzielne lochosy, z których każdy miał utworzyć niezależną kolumnę, dzięki czemu szyk falangi miał się nie łamać podczas ataku na szczyt. Peltastów także podzielono na trzy kolumny – dwie szły na flankach, trzecia w samym środku. Widząc atak, Kolchowie rozdzielili się na dwie grupy, które samodzielnie zaatakowały skrzydła greckie. Wtedy „środkowi” peltaści wdarli się między grupy Kolchów i zaczęli je spychać na zbocza góry. Kolchowie nie wytrzymali naporu i podali tyły.

Ksenofont opisuje, że przed atakiem utworzono osiemdziesiąt stuosobowych lochosów hoplitów, zaś każda grupa peltastów liczyła po sześciuset zbrojnych. Daje to w sumie ok. 9800 ludzi. Niewiadomą pozostaje, czy w skład peltastów weszli łucznicy, gimneci i procarze – jeśli nie, liczbę Greków należy zwiększyć o ok. 1000 osób. Wynikałoby z takiego obliczenia, że w czasie całej wyprawy Hellenowie stracili zaledwie ok. 1000 żołnierzy (przypominam: po rozdzieleniu armii Cyrusa w Myriandos było ich 11 700, potem zaś zdezerterowało 300 peltastów). Jeśli taka jest prawda, czyn byłby to zaiste godzien wspominania w legendach.

Polecane dalsze lektury

Na tym kończy się opowieść o pierwszych Europejczykach, którzy ruszyli na podbój Wschodu. Warto o nich pamiętać, jako o tych, którzy dali przykład Wielkiemu Aleksandrowi.

Dyskusja o artykule na FORUM STRATEGIE

Autor: Artur Szrejter
Ilustracje: Anna Andrzejewska-Godecka
Mapa i schematy bitwy: Silver
Obraz: Bernard Granville Baker
Malowidła z waz greckich: Internet

Opublikowano 30.11.2013 r.

Poprawiony: poniedziałek, 09 grudnia 2013 09:55