Iganie 1831 (Dragon Hobby)

  • Drukuj

„Dragon Hobby” (5) 1/99

Gra „Iganie 1831”, autorstwa Roberta Sypka, ukazała się w ramach 5 numeru (1/99) czasopisma „Dragon Hobby”. Stanowi ona rozszerzenie „Waterloo 1815” Dariusza Góralskiego i symuluje znaną bitwę powstania listopadowego, stoczoną pod tytułową miejscowością, gdzie wojska polskie, pod dowództwem gen. Ignacego Prądzyńskiego, pokonały liczniejsze od nich siły rosyjskie gen. Grigorija Rosena. Zasady gry opierają się na „Waterloo 1815”. Pewne występujące w nich odmienności wynikają z charakteru samej bitwy. Gracze dostali więc wówczas do rąk coś, co było im znane.

Grafika gry to plansza i żetony. Oba elementy zostały zrobione podobnie jak w pozostałych rozszerzeniach gier Dragona. Nie oceniam ich ani szczególnie pozytywnie, ani szczególnie negatywnie. Ogólnie prezentują dobry standard dragonowski. Zdarzają się niestety błędy na żetonach, przede wszystkim we współczynnikach. Bywa też, że jednostka artylerii na awersie żetonu oznaczona jest jako piesza, a na rewersie jako konna. W przypadku polskiej baterii artylerii lekkiej, została ona przedstawiona na żetonie jako artyleria konna, a w rzeczywistości była to bateria piesza (bateria sformowana z 1 kompanii lekkopieszej), o czym zresztą pisze autor w komentarzu historycznym stanowiącym wprowadzenie do gry i potem w opisie scenariuszy. Pomijam inne drobne niezgodności, jak choćby brak drugiej baterii rosyjskiej na zachodnim brzegu (była ona jednak bardzo skromna, bo dwudziałowa). Jeśli chodzi o planszę, nie napisano które krawędzie zawierają współrzędne A, a które B (współrzędne do początkowego rozstawienia żetonów w grach Dragona wyglądały zwykle w ten sposób: A38 B17 – jeśli nie ma podane, który rząd jest A, a który B, powstaje problem, do tego w „Iganiach 1831” pola A są nieponumerowane). Można to dopiero pośrednio wywnioskować z opisu scenariusza: podano tam pola wejścia oddziałów Faziego oraz 13 i 14 pułku jegrów, a także pole, przez które oddziały rosyjskie mają opuszczać planszę. Brakuje określenia na jakich zasadach do gry wkracza artyleria Faziego. Od strony historycznej warto wspomnieć, że druga przeprawa na Muchawcu, znajdująca się poniżej głównej, położonej najbardziej na północ, to w rzeczywistości bród, który nie był „normalną” przeprawą, taką jak most (bród był prawdopodobnie trudno dostępny z powodu wysokiego stanu wody, ponieważ podczas ucieczki część żołnierzy rosyjskich, która tędy przeprawiała się na wschodni brzeg, potopiła się). Ponadto kawaleria rosyjska powinna w większości znajdować się wyjściowo w pobliżu Igań, a nie wchodzić jako uzupełnienia spoza zachodniej krawędzi planszy.

Zasady dodatkowe dołączone do gry mają charakter szczątkowy. Przyjęto, że po stronie rosyjskiej szyk tyralierski mogą formować tylko oddziały jegrów, zaś po stronie polskiej wszystkie bataliony piechoty. Przy czym dla Polaków limit oddziałów możliwy do wydzielenia stanowi liczba posiadanych żetonów tyralierów. Ponadto uściślono, że obronę zabudowań mogą tworzyć jednostki o sile co najmniej 2 punktów. To istotne z uwagi na niewielką ilość piechoty, jaką dysponują na początku Rosjanie. Naprawdę ważna i ciekawa jest trzecia modyfikacja. Przewiduje ona możliwość prowadzenia ostrzału na 2 pola przez linie i tyraliery, z modyfikacją -1 do rzutu kostką. Potencjalnie może to znacznie zmienić grę, chociaż w samych „Iganiach 1831” nie powinno się tak bardzo dawać we znaki. Długo można by dyskutować nad zasadnością tego rozwiązania. W rzeczywistości na tak daleki dystans strzelali wtedy jedynie tyralierzy i im jako jedynym można by na to pozwolić, chociaż akurat w tej bitwie nie miało to miejsca ani nie odegrało żadnej roli, gdyż Polacy nacierali w większości na bagnety, a Rosjanie, z wyjątkiem słynnej brygady jegrów, zwanej „lwami warneńskimi” (13 i 14 pułk jegrów), byli słabo wyszkoleni w prowadzeniu ostrzału karabinowego. Sądzę jednak, że systemowo wady przeważają, choćby z powodu problemów z rozkładaniem ognia.

Odmiennością gry w stosunku do wielu innych jest jej rozmiar – niewielka plansza i mała liczba żetonów. Z tych powodów wręcz nazywana jest przez niektórych „pociągową”. Spokojnie nadaje się do takich celów – nawet jeżeli nie mamy wiele miejsca, można ją rozłożyć i dość szybko ukończyć.

Przykładowe żetony

Ponieważ wojsk jest w grze niewiele, a zasady oparte na „Waterloo 1815”, widoczna jest spora losowość całej rozgrywki, na pewno większa niż w innych grach systemu. Dla grających wcześniej w „Waterloo 1815” bądź inne rozszerzenia tej gry może to być ciekawe doświadczenie po większej grze sięgnąć po mniejszą.

Szanse są zdecydowanie przechylone na stronę polską, na co spory wpływ ma konstrukcja warunków zwycięstwa. Na ogół wynik rozgrywki w scenariuszu pierwszym (historycznym) będzie odpowiadał jego nazwie. Patrząc od strony grywalnościowej, ale i symulacyjnej, ukształtowanie planszy i jej rozmiary powodują niekorzystny efekt polegający na tym, że rosyjskie posiłki nadchodzą lasem, którego wąski pas biegnie przy północnej krawędzi planszy. Polakom łatwo zablokować tą drogę i tym samym utrudnić włączenie się ich do gry, co nie do końca odpowiada temu jak przebiegała bitwa. Gdyby terenu było z tej strony więcej, blokowanie marszu uzupełnień stałoby się trudniejsze. Co więcej, wydaje się, że miejsce wkraczania oddziałów rosyjskich zostało dobrane nie do końca szczęśliwie. Powinno im się umożliwić wchodzenie na planszę na dłuższym odcinku od zachodu, a nie tylko w jednym punkcie, który Polacy są w stanie stosunkowo łatwo kontrolować. Historycznie Rosjanie mieli przecież możliwość skorzystania z innej drogi biegnącej od zachodu i przynajmniej częścią sił obejścia polskich stanowisk, gdyby Polacy ugrupowali się do takiego punktowego blokowania miejsca, gdzie drogą leśną pojawiają się rosyjskie uzupełnienia. Proponuję w związku z tym, by gracze przyjmowali, że oddziały rosyjskie mogą wchodzić na planszę spoza zachodniej krawędzi nie tylko drogą idącą przez las, ale także kolejną drogą, biegnącą równolegle na południe od niej (na zdjęciach poniżej zaznaczyłem to dodatkowe pole wejścia literą „R” w kółeczku). Dzięki temu gra zyskuje, przede wszystkim grywalnościowo, bowiem pojawiające się spoza zachodniej krawędzi planszy oddziały mają większe możliwości manewrowe.

Trudno udzielać uniwersalnych porad jak grać żeby wygrać, jednak Rosjanami na początku należy przede wszystkim starać się zebrać siły i przeczekać. Taki był sens tej bitwy. Oddziały znajdujące się na zachodnim brzegu Muchawca miały utrzymać pozycje aż nadejdą wycofujące się jednostki korpusu gen. Rosena i wraz z nimi przeprawić się na wschodni brzeg rzeki, by zająć tutaj dogodną pozycję obronną. Dobrym pomysłem jest wykorzystanie silnej artylerii rosyjskiej stojącej na wschodnim brzegu, strzelającej spoza planszy. Jeśli Rosjanie szybko wprowadzą do akcji kawalerię, istnieje możliwość szachowania nią posunięć Polaków, ale mimo wszystko ograniczona. Ci ostatni mają bowiem znakomity 2 pułk ułanów (puł), pod dowództwem gen. Ludwika Kickiego. I choć to zaledwie pojedyncza jednostka, potrafi wiele. Uwzględnienie modyfikacji polegającej na tym, że Rosjanie mogą wkraczać na planszę z pola oznaczonego literą „R” w kółeczku, ułatwia im zadanie. Z kolei Polacy powinni wykonywać szybkie, koncentryczne ataki oraz odpowiednio wykorzystać siły, zwłaszcza swój jedyny pułk kawalerii. Najważniejsze jest opanowanie Igań, a w dalszej kolejności przeprawy na Muchawcu. Warto jeszcze wspomnieć o scenariuszu drugim (wariancie dodatkowym). Daje on Rosjanom większe szanse, pozwala bowiem wprowadzić do akcji dodatkowe siły (brygada jegrów i brygada grenadierów) oraz dysponować nimi od początku rozgrywki. Polacy mają dodatkowo 4 pułk piechoty liniowej (ppl) i pełny 8 ppl.

W tym miejscu chciałbym na kanwie „Igań 1831” zająć się trochę szerzej problemem odwzorowania realiów bitew okresu napoleońskiego i powstania listopadowego. Pozwolę sobie w związku z tym przytoczyć opis szarży 2 puł na kawalerię rosyjską. Przedstawione wydarzenia miały miejsce pod Domanicami, tego samego dnia co bitwa pod Iganiami, ale przed południem:

Jako pierwszy natarcie rozpoczął polski pułk ułanów. Wkrótce po nim do szarży ruszyli huzarzy. Rosyjska kawaleria nacierała szerokim i głębokim frontem rozwiniętych szwadronów. Wrangel i Władimirow chcieli prawdopodobnie oskrzydlić, a następnie otoczyć nieliczną polską kawalerię i działa Orłowskiego. Trafili jednak na bardzo dobrego dowódcę kawalerii w osobie Kickiego, który koordynował działania obydwu dywizjonów 2. puł, tj. Mycielskiego i Borowego. Kicki pisał w jednym z listów: „Wiedziałem, że na białych moich ułanów [od barw wyłogów i czapek – T.S.] liczyć mogę. Spokojnie, z zimną krwią wydałem rozkaz przypuszczenia Moskali na pięćdziesiąt kroków przed nasz front. Spostrzegłszy, jak stoimy, husarzy i ułani moskiewscy zwalniać napad i wahać się zaczęli. W lot uchwyciłem tę chwilę i przypuściłem gwałtowną szarżę.” Dwa szwadrony Mycielskiego uderzyły gwałtownie na prawoskrzydłowe szwadrony rosyjskich ułanów, gdy tymczasem z drugiej strony szosy szwadrony huzarów szarżowały na działa Orłowskiego. Ich szybki ogień kartaczowy nie zatrzymał Rosjan.

Rozstawienie początkowe. Niestety nie wiadomo czy i gdzie powinien zostać umieszczony gen. Rosen, ustawiono go z oddziałami stojącymi przy Iganiach. Nie podano też nigdzie, gdzie powinien znajdować się wyjściowo gen. Prądzyński, w tym przypadku jednak sprawa wydaje się jasna. Po lewej stronie przy krawędzi planszy oznaczono literą „R” w kółeczku dodatkowe proponowane pole wkraczania na planszę oddziałów rosyjskich, co pozwala zdynamizować rozgrywkę i uczynić jej przebieg bliższy historycznemu.

Gdy już się wydawało, że huzarzy dopadną dział, niespodziewanie na ich lewe skrzydło wpadły dwa szwadrony Borowego, które prawdopodobnie w trakcie ruchu rozwijały swoje szyki z kolumny trójkowej. Ich uderzenie było nie mniej gwałtowne niż szwadronów Mycielskiego. Jak wspominał Kicki, bój pod Domanicami był wyjątkowy w dziejach kawalerii, gdyż żołnierze polscy i rosyjscy przez 10 minut nie rozproszyli swoich szyków i raz po raz uderzając na „miejscu mordowali”. Sytuacja taka rzeczywiście mogła mieć miejsce, gdyż Polacy zaatakowali, jak wiadomo, skrzydła ugrupowania rosyjskiej kawalerii nie ruszając środka. Szybko ponawianymi szarżami, być może w kolumnach, 2. puł stopniowo kruszył skrzydłowe szwadrony jazdy nieprzyjacielskiej, aż wreszcie centrum zaczęło się „…mięszać, wahać, nareszcie zawróciło konie”. Na całej linii rozpoczęła się zaciekła rąbanina i indywidualne pojedynki, w których dominowali lepiej wyszkoleni ułani polscy operujący lancami, np. dowódca polskiego puł płk baron Wrangel został trzykrotnie raniony tą bronią. [...]

Kicki, mając swoje szwadrony zaangażowane w boju w całkowitej rozsypce po obu stronach szosy, dostrzegł w pewnym momencie, że obecne we wsi szwadrony rosyjskie zaczęły przygotowywać się do wsparcia walczących. Zdawał sobie sprawę, że „najmniejszy incydent mógłby przeważyć szalę na naszą niekorzyść”, a z pewnością zaangażowanie w bój kolejnych szwadronów rosyjskich mogło stać się owym „incydentem”, zdecydował się na niezwykle ryzykowne przedsięwzięcie. Powiedział do swojego sztabu: „Teraz nasza kolej”. Zebrał oficerów sztabowych, adiutantów, ochotników z baterii Bema, która zajmowała właśnie pozycje w pobliżu wzgórza, gdzie stały działa Orłowskiego, i z nielicznymi ułanami na czele popędził wprost do Domanic! Jadąc między zabudowaniami, których podwórza były zapchane huzarami i ułanami rosyjskimi, Polacy krzyczeli „z koni!, z koni!” i o dziwo poskutkowało. Jak pisał Prądzyński, żołnierze rosyjscy „…potracili głowy przed tą natarczywością, przed takim zuchwalstwem. [...] (T. Strzeżek, Polska ofensywa wiosenna w 1831 roku, Olsztyn 2002, s. 197-198).

Widzimy, że o wyniku walki czasem decydują elementy, które system „Waterloo 1815” nie do końca jest w stanie oddać, i co za tym idzie trudne do powtórzenia w grze opartej na tych zasadach. Po pierwsze pułk naszych ułanów podzielony został przed szarżą na dwa dywizjony, z których każdy zaatakował jedno skrzydło ugrupowania kawalerii przeciwnika. Tutaj autor mógł zbliżyć się do realiów rozdzielając 2 puł i przedstawiając go w postaci dwóch żetonów. Wymagałoby to jednak konsekwentnie dokonania podobnego zabiegu w odniesieniu do rosyjskich pułków kawalerii, mających wyższe stany niż pułk Kickiego. Po drugie, z opisu można odnieść wrażenie, że całe ugrupowanie kawalerii rosyjskiej tworzyło jedność. Tylko oba skrzydła ścierały się z Polakami, których było niewielu, podczas gdy centrum stało, starając się utrzymać linię. W grze będzie zwykle inaczej – każdy pułk będzie manewrował osobno. Takie postępowanie jak w cytowanym opisie można złożyć na karb słabszego wyszkolenia taktycznego kawalerii rosyjskiej czy lepszego dowodzenia po stronie polskiej (gen. Kicki był jednym z najwybitniejszych dowódców jazdy). To też element nieuwzględniony w grze i zarazem trudny do uwzględnienia.

Początkowa faza bitwy. Rosjanie bronią się wokół zabudowań wsi Iganie, na które szturm przypuszczą wkrótce kolumny polskiej piechoty. Polacy osłaniają się z prawej strony tyralierami, od ognia artylerii rosyjskiej strzelającej zza rzeczki Muchawiec (w grze artyleria ta nie jest oddana za pomocą żetonów). U góry planszy, drogą biegnącą przez las nadciągają Rosjanom uzupełnienia.

Inną rzeczą, której zupełnie zasymulować się nie da, przynajmniej w ramach ogólnych reguł tworzonych dla całego systemu, jest szaleńcza akcja sztabu Kickiego i grupki naprędce zebranych ochotników, opisana pod koniec cytowanego fragmentu. Dał o sobie znać czynnik zaskoczenia. Po stronie rosyjskiej uwidoczniło się także zbiorowe morale całego zaatakowanego zgrupowania jazdy – klęska kilku oddziałów osłabiła chęć walki pozostałych. Po rozbiciu przez Kickiego części kawalerii rosyjskiej reszta walczyła już z mniejszym zapałem, łatwo idąc w rozsypkę. Zaznaczę w tym miejscu jeszcze raz, że wspomniany epizod miał miejsce podczas starcia pod Domanicami, więc jeśli chodzi o cechy specyficzne tego wydarzenia, nie są to zarzuty pod adresem gry „Iganie 1831” jako takiej.

Skala gry ujawniła natomiast inne problemy, jakie rodzić mogą zasady „Waterloo 1815”. Przede wszystkim powstaje kwestia strat, które są bardzo duże w proporcji do siły oddziału, i albo oddział je ponosi, albo nic nie traci. W potyczce pod Domanicami wypada to akurat bardzo dobrze, bo rezultat starcia był zero-jedynkowy, ale kiedy indziej niekoniecznie. Kolejne zagadnienie to siła artylerii – w „Iganiach 1831” strzela ona zwykle na tyle słabo, że nie jest w stanie odegrać większej roli. Zwłaszcza w przypadku 4 baterii lekkokonnej mjr. Józefa Bema aż się prosi, żeby jej to umożliwić. Posiadała ona bardzo dobrze wyszkolonych kanonierów, znacznie przewyższających pod tym względem rosyjskich. Przed powstaniem była to bateria gwardyjska. Podczas bitwy pod Iganiami, obserwując efekty jej działania, Rosen był przekonany, że Polacy posiadają kilkukrotnie liczniejszą artylerię. Przy opracowywaniu gry zawiódł chyba automatyczny sposób przeliczania dział na siłę ognia przeniesiony wprost z „Waterloo 1815”. Baterie polskie i rosyjskie w powstaniu listopadowym często były mniej liczne niż francuskie w epoce napoleońskiej, stąd należało trochę inaczej przeliczać albo zmodyfikować tabelę. Inna sprawa, że zasady „Waterloo 1815” nie przewidują żadnych bonusów do ostrzału artyleryjskiego dla elitarnych baterii, których obsługi odznaczały się poziomem wyszkolenia wyraźnie przewyższającym przeciętnie spotykany. Jak już jesteśmy przy ocenie siły ognia artyleryjskiego, warto jeszcze wspomnieć, że w źródłach znaleźć można wzmianki, iż rosyjska artyleria używała wtedy słabej jakości prochu, co wpływało na mniejszą efektywność ostrzału, zwłaszcza przez baterie strzelające ze wschodniego brzegu Muchawca.

Jeszcze inna sprawa to kwestia morale. Otóż na pierwszy rzut oka Rosjanie wydają się w grze mocno „zdołowani”, bo w większości mają morale 2 albo 3. Problem polega na tym, że wojska rosyjskie, które walczyły z Polakami, nie były aż tak źle wyszkolone, jak na to wskazuje ich morale, natomiast poniosły wcześniej szereg klęsk i znajdowały się od kilku dni w głębokim odwrocie, co nadwyrężało ich wolę walki. Powinni walczyć słabiej – z takim modyfikatorem jaki mają, natomiast nie powinni się aż tak łatwo dezorganizować, jak by to wynikało ze współczynników niektórych jednostek. Wychodzi tu moim zdaniem dwoistość rozumienia morale, które w „Waterloo 1815” jest zarazem współczynnikiem określającym wyszkolenie oddziału, jak i jego stan psychiczny. W rzeczywistości te dwa elementy, choć powiązane, czasami nie idą ze sobą w parze.

Podsumowując, „Iganie 1831” to szybka, łatwa gra, sprawdzająca się zwłaszcza, gdy nie mamy zbyt wiele czasu i miejsca na rozłożenie planszy. Pozwala ona zapoznać się z zasadami systemu „Waterloo 1815”, choć w dość specyficznym układzie. Porównując przebieg bitwy z tym co mamy w grze, głównym problemem jest zbyt mały pas lasu w północnej części planszy, z łatwą do zablokowania drogą, stanowiącą jedyną trasę, którą nadciągają na pole bitwy oddziały rosyjskie wycofujące się ku przeprawie na Muchawcu (tak to wygląda jeśli grać ściśle trzymając się zasad). Szanse w grze są zdecydowanie przechylone na stronę polską, co prowadzi do tego, że rezultat bitwy najczęściej odpowiada historycznemu. Gracze oczekujący więcej od strony grywalnościowej powinni sięgnąć po scenariusz drugi (wariant dodatkowy), który oferuje pod tym względem szersze możliwości, a zarazem nie rozmija się z realiami historycznymi (zarówno pojawienie się na polu bitwy grupy gen. Ludwika Bogusławskiego, jak i wejście do akcji rosyjskich grenadierów stojących na wschodnim brzegu Muchawca było realne, choć lepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby pojawiali się oni dopiero w trakcie rozgrywki, a nie byli dostępni już na początku).

Dyskusja o grze na FORUM STRATEGIE

Autor: Raleen
Zdjęcia: Raleen

Opublikowano 14.10.2006 r.

Poprawiony: niedziela, 04 kwietnia 2021 19:11