Most nad piekłem. Amerykańskie bombowce na polskim niebie

  • Drukuj

Informacje o książce
Autor: Serhii Plokhy
Tłumaczenie: Bartłomiej Pietrzyk
Wydawca: Znak Horyzont
Rok wydania: 2022
Stron: 395
Wymiary: 25 x 15,3 x 3,6 cm
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-240-8734-1

Recenzja
Jedna z najnowszych publikacji wydawnictwa Znak Horyzont przyciąga od razu swoją okładką. Zaprezentowano na niej dwie sylwetki amerykańskich bombowców B-17 na tle zniszczonego miasta. W środku znajduje się informacja, że tło stanowi kadr z filmu Miasto ruin, prezentującego zniszczoną w trakcie powstania warszawskiego stolicę. Dla polskiego czytelnika nie trzeba większej zachęty, aby zajrzeć do środka.

Serhii Plokhy to ukraiński historyk, będący od lat wykładowcą Uniwersytetu Harvarda w Stanach Zjednoczonych. Jest autorem kilkunastu książek, wśród których można wymienić takie pozycje jak: Jałta. Cena pokoju, Ostatnie imperium czy też Czarnobyl. Historia nuklearnej katastrofy.

Cała praca została zawarta w 22 zasadniczych rozdziałach. Już w przedmowie czytelnik może z pewną konsternacją odkryć, że coś jest nie tak. Mianowicie nie ma w niej mowy o działaniach lotnictwa amerykańskiego nad Polską jak objaśnia tytuł na okładce. Z kolei autor pisze, że książka opowiada historię baz amerykańskich na terenie obecnej Ukrainy, wtedy Związku Sowieckiego. Ich powstanie i byt były związane z bombardowaniami wahadłowymi o ogólnym kryptonimie „Frantic”, uzgodnionymi między sojusznikami paktu antyhitlerowskiego.

W pierwszych rozdziałach Plokhy skupia się na ustaleniach dyplomatycznych, które doprowadziły do powstania amerykańskich baz na Ukrainie. Za samym pomysłem stał dowódca sił powietrznych USA generał Henry Arnold. Utworzenie baz na terytorium Sowietów miało pomóc w prowadzeniu nalotów i rozstrzygnięciu walki z Niemcami. Arnold miał pomysł, aby startujące z Włoch oraz Wielkiej Brytanii bombowce dokonujące nalotów nie musiały zawracać po zakończeniu misji, dzięki bezpiecznemu lądowaniu na terytorium sojusznika. W drodze powrotnej mogły ponownie dokonać nalotów. Pierwsza próba przekonania Sowietów do utworzenia baz miała miejsce w drugiej połowie października 1943 roku. Na czele delegacji stali między innymi sekretarz stanu USA Cordell Hull oraz brytyjski minister spraw zagranicznych Anthony Eden. Dalsze ważne funkcje pełnili ambasador USA w Moskwie Averell Harriman oraz generał John Russell Deane. Pomimo przyjaznej atmosfery i ogólnie rzecz biorąc udanej konferencji poświęconej sprawie nalotów wahadłowych i związanego z tym powstania baz Aliantów Zachodnich na terytorium Sowietów, nie przyjęto wiążących ustaleń. O jej dalsze procedowanie Roosevelt pytał Stalina w Teheranie pod koniec listopada 1943 roku. Z kolei pod koniec grudnia Mołotow na spotkaniu z Harrimanem przekazał, że nie sprzeciwiają się powstaniu baz. Jednak dopiero spotkanie tego ostatniego ze Stalinem na początku lutego 1944 roku jednoznacznie określiło, że do utworzenia amerykańskich baz dojdzie. Alianci byli już w tym momencie zmęczeni ciągłym lawirowaniem Sowietów i nie wierzyli, że uda się zrealizować projekt.

Decyzja, że bazy powstaną na terytorium Ukrainy, a dokładnie w Połtawie i położonych w bliskiej odległości od niej Myrhorodzie i Pyriatynie zapadła po stronie Rosjan. W dalszych rozdziałach Serhii Plokhy opisuje działania organizacyjne, które miały przygotować bazy na przyjęcie pierwszych samolotów. Wkrótce na Ukrainę zostało wysłanych przez Amerykanów kilkuset ludzi obsługi oraz tony sprzętu. Mieli oni doprowadzić zniszczone przez Niemców lotniska do stanu używalności. Na uwagę zasługuje fakt, że dobierano żołnierzy, którzy znali język rosyjski. W kilkunastu przypadkach okazywało się, że są to emigranci lub potomkowie emigrantów. Pierwsze symboliczne lądowanie z udziałem około setki „Latających Fortec” – bombowców B-17 – okazało się wielkim sukcesem. Potężne samoloty biorące udział w operacji „Frantic” wywołały ogromny podziw i respekt wśród Sowietów. Zapowiadało się na długą i owocną współpracę towarzyszy broni w walce z III Rzeszą.

Wszystko zmieniło się po drugiej misji „Frantic”, zrealizowanej w dniu 21 czerwca 1944 roku. Alianckie samoloty po przeprowadzonych nalotach zostały wytropione przez Niemców. W nocy z 21 na 22 czerwca kilkadziesiąt niemieckich bombowców dokonało nalotów na amerykańskie bazy, podczas gdy alianci świętowali udaną operację. W wyniku ataku zginęło kilkadziesiąt osób i powstały duże zniszczenia. Stracono ponad pół setki samolotów – w większości B-17. Opis tych wydarzeń stanowi chyba najciekawszy rozdział w całej książce. Od tego czasu morale Amerykanów spadało, a obie strony obwiniały się o katastrofę. Wszelkie wcześniejsze niesnaski zaczęły coraz bardziej ciążyć żołnierzom.

Główny problem stanowił brak zaufania ze strony Sowietów. Każdy lot wymagał zatwierdzenia z Moskwy, a w tych, które nie były bojowe, musiał uczestniczyć również sowiecki przedstawiciel. Na każdym kroku czaił się SMIERSZ, który inwigilował swoich krajanów, zmuszając ich do szpiegowania i donoszenia na Amerykanów oraz na osoby podejrzane o zbyt bliskie kontakty z nimi. Szczególny problem stanowiły kontakty żołnierzy z Ukrainkami. Młodzi Amerykanie bardzo lgnęli do tamtejszych kobiet, które zapraszali do bazy i z którymi umawiali się będąc na przepustce w mieście. Niejednokrotnie podczas takich spotkań kobiety były atakowane przez innych mieszkańców lub żołnierzy. Amerykanom najczęściej tłumaczono, że mają one choroby weneryczne lub/i że zadawały się z Niemcami podczas okupacji. Budziło to wielką frustrację.

Dużą zaletą dzieła autora jest to, że przytacza wiele dokumentów stworzonych przez sowieckie tajne służby. Były one przygotowane na przybycie Amerykanów i od samego początku uważnie śledziły ich ruchy. Zwraca to szczególną uwagę, gdy okaże się, że takich działań nie było ze strony amerykańskiej. Dalsze istnienie baz ze względu na ciągłe utrudnianie działań przez Rosjan, a także duże postępy na froncie wschodnim stanęło pod znakiem zapytania. Amerykanie chcieli nawet, aby dokonać relokacji i przenieść bazy bliżej frontu, co spotkało się jednak z zdecydowaną odmową. Według autora „gwoździem do trumny” w obopólnych relacjach był brak zgody na pomoc walczącej Warszawie. Sowieci kategorycznie odmówili przyjmowania i wysyłania ze swojego terenu samolotów, które miałyby pomóc powstańcom. Wzbudzało to po stronie amerykańskiej wściekłość połączoną z niezrozumieniem. Zaczęła ona sobie zdawać sprawę, że dalsza egzystencja na sowieckim terenie nie ma już sensu i należy rozpocząć przygotowania do ewakuacji.

Serhii Plokhy opisuje w dalszej części książki proces powolnego likwidowania baz i ewakuacji ich personelu. Jednym z ciekawszych epizodów są opisy interwencji mechaników, którzy byli wysyłani w różne miejsca do napraw amerykańskich maszyn, a także wojskowych w celu pomocy naszym odbitym z niewoli rodakom. Takie działania były prowadzone m.in. w rejonie Lwowa, gdzie Alianci Zachodni dowiedzieli się o problemach Polaków na terenach wyzwolonych spod okupacji niemieckiej.

Samo wydanie stoi na bardzo dobrym poziomie. W tekście nie natrafiłem na dużą liczbę literówek. W środku znajduje się wkładka z fotografiami, które stanowią dobre uzupełnienie treści książki. Jeśli chodzi o błędy i nieścisłości zauważone w tekście, to jest ich kilka. Pierwsza sprawa to przybycie syna prezydenta USA do ZSRS w maju 1945 roku. Miał on przekonać Stalina i Mołotowa do amerykańskich postulatów w sprawie utworzenia baz. Chodzi tu jednak o rok 1944. Z kolei na s. 296 jest istotniejszy błąd, bowiem kapitulacji w Reims z 7 maja 1945 r. nie podpisał w imieniu Aliantów Zachodnich Eisenhower, lecz generał Walter Bedell Smith. Nie do końca precyzyjne wydaje mi się również określanie Hetmanatu mianem państwa ukraińskich Kozaków, którzy w XVII wieku utworzyli własne państwo, które istniało jeszcze w XVIII wieku i zostało zlikwidowane przez carską Rosję. O ile podczas buntów kozackich wobec Rzeczypospolitej, szczególnie z uwzględnieniem powstania Chmielnickiego, Kozacy faktycznie wyłączyli się spod jurysdykcji państwowej, to efekt ten był krótkotrwały. Już po śmierci Chmielnickiego i pokoju andruszowskim terytorium Kozaczyzny zostało podzielone między Polskę i Rosję. Kozacy cieszyli się autonomią, która z biegiem lat była coraz bardziej ograniczana (mam tu na myśli głównie Carstwo Rosyjskie). Czy możemy więc w tym przypadku mówić o własnej państwowości w normalnym znaczeniu? Chyba nie. Należałoby więc to bardziej doprecyzować. Kolejna rzecz to określenie „stare kozackie miasta” (s. 45). Użyte przez autora w stosunku m.in. do Połtawy i Myrhorodu również wprowadzają w błąd. Pierwsze wzmianki o tych miastach pochodzą jeszcze z czasów wczesnego średniowiecza, gdy tereny te należały do Rusi Kijowskiej. Mamy tu więc do czynienia z ośrodkami staroruskimi, a nie kozackimi.

Przechodząc powoli do podsumowania muszę stwierdzić, że samo wydarzenie i cały proces utworzenia baz amerykańskich na sowieckim terytorium jest interesujący. Niestety przydałoby się trochę rozwinąć temat działań lotników uczestniczących w operacjach. Mamy podane w kilku zdaniach jedynie to jaki był cel i mniej więcej jak przebiegała misja. Autor skupił się na funkcjonowaniu baz jako takich oraz życiu codziennym i relacjach ich użytkowników z gospodarzami. Jak już wcześniej wspominałem, Serhii Plokhy oprócz dokumentów amerykańskich posłużył się również sowieckimi. Stanowi to siłę tej publikacji. Jednak tak jak napisałem na początku, po zapoznaniu się ze wstępem, czytelnik dopiero odkrywa o czym będzie sama książka. Rozdział poświęcony powstaniu warszawskiemu zajmuje 15 stron, a same wzmianki o nalotach na cele w Polsce stanowią co najwyżej kilka kolejnych (np. s. 165 – „Frantic V” – naloty na cele w rejonach Gdyni i Krakowa). Patrząc na tytuł i podtytuł oraz ilustrację na okładce czytelnik może poczuć się oszukany. Oryginalny tytuł angielski to Forgotten Bastards of the Eastern Front, co w wolnym tłumaczeniu znaczy „Zapomniane bękarty frontu wschodniego”, szczególnie gdy utożsami się to z tytułem rozdziału dwunastego – Zapomniane bękarty Ukrainy. Taka zmiana tytułu przypomina mi nieco „udane” polskie tłumaczenia tytułów niektórych filmów, jak np. Sekcja 8 (oryg. Basic), Szklana pułapka (oryg. Die Hard) czy też Wirujący seks (oryg. Dirty Dancing). W tym jednak przypadku moim zdaniem nie chodziło o przekombinowanie tylko o zabieg marketingowy, który przyciągnąłby większą liczbę polskich czytelników. Niemniej sama historia amerykańskich baz lotniczych u Sowietów jest wciągająca i dla osób, które chciałyby zapoznać się z tym tematem, z pewnością warta uwagi. Polecam książkę wszystkim interesującym się II wojną światową, w tym zwłaszcza działaniami lotnictwa.

Autor: Andrzej Zyśko

Opublikowano 15.08.2022 r.