Taktyka piechoty brytyjskiej w epoce napoleońskiej 1792-1815

  • Drukuj

Informacje o książce
Autor: Philip Haythornthwaite
Tłumaczenie: Grzegorz Smółka
Wydawca: Napoleon V
Seria: Elite
Rok wydania: 2019
Stron: 65
Wymiary: 24,9 x 18,5 x 0,6 cm
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-8178-045-2

Recenzja
Nieco ponad trzy lata temu, recenzując bliźniaczą pozycję „Taktyka piechoty francuskiej w epoce napoleońskiej 1792-1815”, autorstwa Paddy Griffitha, komplementowałem wydawnictwo Napoleon V za to, że z powodzeniem rozwija serię polskich Osprey’ów, wydając coraz to nowe publikacje. Niestety, nic co dobre nie trwa wiecznie, i o ile w serii nadal pojawiają się nowe tytuły, to z epoki napoleońskiej od tamtego czasu ukazało się ich bardzo niewiele. Po początkowych zachwytach i wybuchach entuzjazmu płynących z samego faktu, że książki z tej serii ponownie pojawiły się na polskim rynku wydawniczym, w naszym rodzimym języku, obecnie spotykają się one coraz częściej z krytyką. Czy zawsze zasłużenie to inna sprawa.

„Taktyka piechoty brytyjskiej w epoce napoleońskiej 1792-1815” to już druga publikacja Philipa Haythornthwaite’a wydana przez Napoleona V w serii polskich Osprey’ów. Wcześniej, w 2016 roku ukazała się w tym samym wydawnictwie jego „Taktyka ciężkiej kawalerii i dragonów w epoce napoleońskiej”. Zanim przejdę do właściwego tematu, tak jak w przypadku recenzji poprzednich pozycji poświęconych taktyce w epoce napoleońskiej, zacznę od ilustracji i strony graficznej. Duża ilość reprodukcji obrazów, rysunków i schematów jest znakiem rozpoznawczym Osprey’ów. Poza materiałem ilustracyjnym rozrzuconym w treści książki, w środku znajdziemy kolorową wkładkę, do której dołączono szereg opisów. Od pewnego czasu staram się porównywać polskie edycje wydawnictwa Napoleon V do ich anglojęzycznych oryginałów, więc i tutaj gwoli rzetelności muszę zauważyć, że zagraniczne wydania mają więcej kolorowych ilustracji i jakość reprodukcji czarno-białych jest lepsza. Poza tym opisy do kolorowej wkładki znajdują się tam tuż przy ilustracjach, co ułatwia odbiór całości. W przypadku tej publikacji, jako że mamy tu głównie rysunki i ryciny, a mniej jest zdjęć, nie ma to jednak aż tak dużego znaczenia jak w tytułach poświęconych późniejszym okresom historycznym, zwłaszcza II wojnie światowej.

Kiedyś pisałem o dwóch wspomnianych wcześniej pozycjach poświęconych taktyce napoleońskiej, że ich wyraźną zaletę stanowi to, iż w bardzo wysokim stopniu skupiają się na temacie. W tym przypadku, mówiąc słowami bohatera pewnej znanej polskiej komedii, procent „cukru w cukrze” jest jeszcze większy. Autor omawia co prawda stosunkowo obszernie organizację wojsk, ale szyki, ich zmiany, prowadzenie ostrzału oraz kwestie bezpośrednio z nimi związane całkowicie dominują. W książce przedstawiono także zagadnienia dotyczące jakości broni czy wątki poboczne, takie jak operacje desantowe, jednak tematyka ściśle taktyczna stanowi przytłaczającą większość. Nietrudno się domyślić dlaczego tak się dzieje. W końcu analizie poddany został główny rodzaj broni armii brytyjskiej. Autorzy anglosascy mają tutaj najbogatsze źródła (nie mówiąc o różnego rodzaju szczegółowych opracowaniach). Jeśli chodzi o skupianie się na zagadnieniach stricte taktycznych, znamienne, że w przypadku omawiania broni pominięto prawie w ogóle wątek karabinów gwintowanych. Lekka piechota brytyjska wyróżniała się tym masowo przez nią stosowanym uzbrojeniem na tle innych armii tamtej epoki.

Co znajdziemy zatem w książce? Na początku omówiono brytyjskie regulaminy, a właściwie główny regulamin piechoty autorstwa gen. Davida Dundasa, zwanego przez współczesnych mu „Starym Obrotem” („Old Pivot”). Po ukazaniu genezy brytyjskich rozwiązań taktycznych przedstawiono poszczególne szyki, sposób ich formowania i manewry z ich wykorzystaniem. Dalej autor przechodzi na chwilę do struktur, co sprowadza się właściwie do batalionu i jego składu. Kolejne zagadnienia to marsz, ostrzał i jego rodzaje, wreszcie taktyka lekkiej piechoty. Przy omawianiu ostrzału poruszono kwestię formowania przez Brytyjczyków linii w dwa bądź trzy szeregi (źródła wskazują, że w niektórych przypadkach miała ona więcej szeregów, dotyczy to jednak bardziej czworoboków). Właściwie, jeśli nie wchodzić w szczegóły, nie znajdziemy tutaj niczego zaskakującego w porównaniu z taktyką stosowaną przez inne armie, zwłaszcza francuską. Piechota brytyjska używała tych samych podstawowych rodzajów formacji i manewrów, tyle że w walce preferowała szyk liniowy i dysponowano znaczną ilością lekkiej piechoty, dobrze wyszkolonej do walki w tyralierze.

O ile pierwsza połowa książki w wielu miejscach wygląda bardziej teoretycznie, to w drugiej mamy więcej analizy praktycznej. Jak na niewielką objętość publikacji, czytelnik znajdzie w niej dużo konkretnych przykładów z epoki. Autor pokazuje, że w rzeczywistości regulaminy stosowano wybiórczo i w ograniczonym stopniu, niejednokrotnie modyfikując je do własnych potrzeb. Część oficerów uważała, że musztry można się nauczyć ustnie i praktykując bezpośrednio na placu manewrowym, a nie z regulaminów. Jeszcze przez wiele lat po zakończeniu epoki napoleońskiej można było spotkać oficerów, którzy przeprowadzali ewolucje „po swojemu”. Jako ciekawostkę na s. 34 czytelnik znajdzie dość humorystyczną historię o oficerze, który ustawił swoich żołnierzy w czworobok, a później nie był w stanie go rozformować.

Jedną z klasycznych dysput dotyczących taktyki w epoce napoleońskiej jest zagadnienie wyższości szyku liniowego nad kolumną i vice versa. Od lat, a właściwie od końca XVIII wieku toczą się na ten temat nierozstrzygalne spory. Paddy Griffith, we wspomnianej na początku recenzji publikacji o taktyce piechoty francuskiej, usiłował nas żarliwie i na różne sposoby przekonać, że linia była lepsza. Jego analiza jest wszechstronna i dzięki temu dostarcza również argumentów przeciwnych. Podejście Griffitha polega na tym, że stara się te ostatnie bagatelizować, jednocześnie dąży do sformułowania ogólnej tezy, mającej szerokie zastosowanie. Swój wywód uzupełnia dodatkowym twierdzeniem, że kolumna sprawdzała się w stosunku do przeciwników posiadających piechotę gorzej wyszkoloną. W ten sposób tłumaczy sukcesy Francuzów, których piechota często walczyła w szyku kolumnowym. Piechota brytyjska miała być lepiej wyszkolona niż piechota innych armii, w tym francuska. O tym, że dość łatwo obalić to ostatnie twierdzenie, nie trzeba chyba zbytnio przekonywać. Wystarczy się zastanowić choćby nad tym czy piechotę rosyjską można uznać za gorzej wyszkoloną i tym samym posiadającą niższą wartość bojową niż brytyjska czy francuska, zwłaszcza w końcowym okresie epoki napoleońskiej. Warto też zwrócić uwagę na to jakie rodzaje starć Griffith podaje jako główne przykłady na poparcie swoich wywodów.

Philip Haythornthwaite podszedł do sprawy inaczej. Nie znajdziemy u niego wszechstronnej analizy tematu ani sygnalizowanych tu i ówdzie wątpliwości, zręcznie racjonalizowanych – jak u Griffitha. Zamiast tego Haythornthwaite serwuje nam znaną już opowieść o optymalnej taktyce brytyjskiej piechoty, polegającej na chowaniu się za grzbietami wzgórz, w jej klasycznej wersji. Oto Francuzi nacierają w kolumnie, z tyralierami wysuniętymi do przodu, a Brytyjczycy czekają na nich w linii, schowani tuż za grzbietem wzgórza. Wyjątkiem są brytyjscy tyralierzy, którzy ścierają się na przedpolu ze swoimi francuskimi odpowiednikami, jednocześnie osłaniając własną pozycję. W chwili, gdy kolumna francuskiej piechoty jest wystarczająco blisko, brytyjska linia, po wcześniejszym wycofaniu się własnych tyralierów na skrzydła, pojawia się na grzbiecie i zaczyna strzelać. Francuzi usiłują przeformować się w linię i kontynuować atak, ale pod ostrzałem nie udaje im się i cały ich szyk ogarnia coraz większy chaos. Ostatni akord stanowi atak brytyjskiej linii poprowadzony w dół zbocza na całkowicie zmieszaną kolumnę Francuzów, której nie pozostaje nic innego jak ucieczka. Wszystkie przykłady podawane przy omawianiu zagadnienia który z szyków był lepszy ściśle trzymają się tego schematu. Nigdzie autor nie zająknął się nawet słowem o tym, że często tego rodzaju ataki Francuzów, znane głównie z wojny w Hiszpanii, odbywały się w trudnym dla atakujących terenie, co zazwyczaj prowadziło do dezorganizacji szyku podczas marszu pod górę. Obrońcy, poza tym, że mieli przewagę wysokości, zyskiwali tym samym dodatkowy atut.

Przy analizie wad i zalet linii w stosunku do kolumny równie istotne jak to o czym autor pisze jest to o czym NIE PISZE. Cały jego wywód ograniczony został do owego klasycznego dla literatury anglosaskiej ujęcia. W przeciwieństwie do prostolinijnego Griffitha w ogóle nie podejmuje on tematu co by było gdyby z jakichś powodów brytyjska linia nie mogła się schować za wzgórzem i musiała walczyć na otwartej przestrzeni, bez przewagi wysokości i terenu, oraz bez możliwości uzyskania zaskoczenia, jakie zapewniało jej w wielu sytuacjach nagłe pojawienie się na grzbiecie wzgórza. To dostrzeże jednak tylko uważny czytelnik, bo na pierwszy rzut oka opis brytyjskiej taktyki wygląda jak proste powielenie ugruntowanych tez anglosaskiej historiografii, trzeba przyznać, że dość przekonujące. Można więc nieco przewrotnie powiedzieć, że w opowieści zaserwowanej nam przez Haythornthwaite’a, zależnie od poglądów na tę sprawę, każdy „znajdzie coś dla siebie”. A co naprawdę uważał autor? Sądząc po pewnej dozie krytycyzmu w stosunku do tradycyjnych twierdzeń anglosaskich historyków, jaką można znaleźć w jego książce o taktyce ciężkiej kawalerii i dragonów w epoce napoleońskiej, wydaje się, że nie do końca podzielał tradycyjny anglosaski punkt widzenia, ale postanowił zręcznie uchylić się od odpowiedzi.

W kolejnym rozdziale, poświęconym taktyce na poziomie brygady, autor pisze najpierw o stosowaniu przez Brytyjczyków szyku mieszanego, podobnego do francuskiego ordre mixte, polegającego na łączeniu oddziałów w szyku kolumnowym i liniowym. Podaje kilka przykładów jak to brytyjska piechota uformowana w linię osłanianą po bokach przez kolumny (najczęściej koalicjantów) prowadziła walkę z Francuzami podczas wojny w Hiszpanii. Znajdziemy nawet historyczne przykłady ataków w górę zbocza, w wykonaniu piechoty brytyjskiej, oczywiście dla niej zwycięskie. Na pozór wydają się one analogiczne do tych przeprowadzanych przez Francuzów, jednak Brytyjczycy, zgodnie ze swoim zwyczajem, uformowani są w linię. Dalsze różnice wynikają z tego, że w jednym przypadku atakującym towarzyszy kawaleria, a w drugim możemy przeczytać, że Francuzi ustawieni byli tuż za linią wzgórz w czworoboki, co także sugeruje obecność w pobliżu brytyjskiej (albo koalicyjnej) kawalerii. Sprawia to, że przykłady te są tak naprawdę nieporównywalne, bo ogień czworoboku prowadzony w jednym kierunku, choćby z racji tego, że strzelała tylko część żołnierzy, nie mógł być nawet w przybliżeniu tak efektywny jak linii, a konieczność liczenia się z atakiem kawalerii musiała skutecznie paraliżować obrońców. Wniosek, jaki autor usiłuje z tego wyciągnąć, podobnie jak u Paddy Griffitha, sprowadza się do podnoszenia zalet morale i dobrego wyszkolenia, którymi według niego miała się odznaczać piechota brytyjska. Tymczasem, jeśli ktoś chce w ten sposób generalizować, niezależnie od specyfiki wspomnianych wyżej przykładów historycznych, należy pamiętać, że na wojnę w Hiszpanii od pewnego momentu Francuzi zaczęli wysyłać słabsze jakościowo oddziały, więc nie można przykładów historycznych z tej wojny traktować jako uniwersalnego miernika jakości piechoty francuskiej oraz co do tego który szyk i która taktyka były efektywniejsze bojowo.

Idąc dalej, interesujący, choć jeśli się nad tym zastanowić, może nie aż tak odkrywczy, wydaje się początek rozdziału o taktyce na szczeblu brygady. Autor pisze tam, że przez długi czas faktycznie ona nie istniała (s. 53-54):
Chociaż w bitwie skupiano się na pojedynczym batalionie, jedną z najcenniejszych zasług Dundasa było opracowanie jednolitego systemu działań dla współpracujących ze sobą oddziałów. Wcześniej, jak napisał „oficer polowy” w 1845 roku, „nie było żadnego powszechnie uznawanego systemu (…) aż dziw bierze, że bataliony (…) w ogóle współdziałały w ramach brygady; nauczenie ich metody brygadiera musiało kosztować wiele czasu i trudu, a póki tego nie uczyniono, brygady nie nadawały się zbytnio do służby”. Już w 1795 roku książę Yorku kazał obozującym oddziałom ćwiczyć działanie w brygadach co tydzień przez dwa dni, pozostawiając trzeci dzień w gestii generała dowodzącego.
Po zakończeniu epoki napoleońskiej wiele z tego co udało się wypracować miało zostać zarzucone za sprawą sławy jaką cieszyła się bitwa pod Waterloo i wszystko co z nią związane. Zastosowana podczas niej statyczna obrona w czworobokach i niemrawe ruchy mas zastąpiły manewry naukowo opracowane przez Dundasa i znane z wojny w Hiszpanii.

Jednym z najciekawszych fragmentów książki jest ten poświęcony walce na bagnety i prowadzeniu ostrzału przed natarciem. Okazuje się, że mimo panującego w piechocie brytyjskiej przywiązania do walki ogniowej i doceniania roli broni palnej, w pewnych sytuacjach dowódcy i żołnierze wcale nie różnili się w ocenach jej skuteczności i stosowanych rozwiązaniach od tego co znamy z armii innych państw. Również tak odległych pod względem preferowanej taktyki jak armia rosyjska. Kto pamięta grenadierów pułku Suworowa proszących przed bitwą pod Białołęką w 1831 roku gen. Szachowskiego by pozwolił im atakować na bagnety bez strzelania i poczciwie tłumaczących mu, że suworowcy nie strzelają, ten z łatwością dostrzeże podobne zapatrywania, choć może nie w takiej kategorycznej formie, na s. 52-53.

Nie zabrakło również w publikacji nawiązań do teorii Ardanta du Picqa, chociaż tym razem nigdzie wprost nie wspomnianego. Chodzi o to, że zdaniem autora do walk na bagnety prawie nigdy nie dochodziło, z wyjątkiem sytuacji, gdy oddziały wpadły nagle na siebie w terenie, gdzie nie miały wcześniej kontaktu wzrokowego. Autor cytuje kilka fragmentów ze wspomnień i opinie pisarzy wojskowych na ten temat. Najwartościowsze są oczywiście te pochodzące od ludzi, którzy widzieli jak to wyglądało na własne oczy (s. 50-51):
Chirurg George Gurthie stwierdził, że nigdy nie dochodziło do walki wręcz na bagnety w otwartym polu „z najlepszej możliwej przyczyny, jedna ze stron zawraca i rzuca się do ucieczki, gdy tylko druga podchodzi wystarczająco blisko, aby wyrządzić szkody”. John Mitchell również nie miał żadnych wątpliwości: „(…) podczas jakiegoś ataku na dzieła [tzn. umocnienia polowe] połączonego ze wspinaczką albo pospiesznej ucieczki z lasów lub wiosek żołnierz może zostać zabity bądź zraniony bagnetem, lecz absurdem byłoby zakładanie, że żołnierze kiedykolwiek ruszali do walki w zwarciu uzbrojeni jedynie w bagnety; nigdy do tego nie doszło i dojść nie może.
Autor, nie będąc w tym względzie oryginalny, podkreśla, że dłuższe walki na bagnety były obszernie i z pasją opisywane we wspomnieniach właśnie dlatego, iż stanowiły coś wyjątkowego (s. 51-52):
Dłuższa walka na bagnety wywiązywała się tylko w przypadkowych lub wyjątkowych okolicznościach, czego przykładem jest starcie opisane przez Johna Kincaida jako „jeden z najwspanialszych wyczynów wojennych”. [dalej znajdziemy opis jak to oddział brytyjski wchodząc pod górę nagle natknął się na szczycie wzgórza na francuską kolumnę, sytuacja miała miejsce 25 lipca 1813 roku w Pirenejach] Fakt, że stosunkowo drobne starcie wzbudziło takie zainteresowanie, sugeruje, iż takie incydenty były wyjątkowo rzadkie.

Ostatni rozdział poświęcono operacjom specjalnym czyli szturmowaniu i obronie zabudowań oraz pozycji umocnionych, a także wspomnianym już wcześniej operacjom desantowym, przy czym o tych ostatnich mamy tylko krótką wzmiankę. Tradycyjnie autor zaczyna od ujęcia znanego z regulaminów i podobnych im publikacji, a następnie przytacza fragmenty relacji żołnierzy i opinie pamiętnikarzy, piszących wprost, że sposób, w jaki walczono w terenie zabudowanym i w budynkach miał niewiele wspólnego z teorią. Ten rodzaj walki przedstawiany jest jako chaotyczny, trudny i zazwyczaj bardziej krwawy. Bagnet przestawał być tutaj tylko straszakiem. Często zdarzało się, że naprawdę go używano. Autor podkreśla znaczenie inicjatywy dowódców małych grup żołnierzy. Wiązało się to z tym, że z uwagi na teren oficerowie wyższego szczebla na ogół nie mieli możliwości bezpośredniego kierowania działaniami. Pokrywa się to z obrazem, jaki znaleźć można w innych publikacjach. Na s. 60-62 zamieszczono dość obszerną jak na objętość książki i bardzo treściwą relację z epoki opisującą szturm twierdzy Badajoz w kwietniu 1812 roku, stanowiącą swego rodzaju podsumowanie tematu.

Parę słów o stronie edytorskiej. Pisałem już na początku o warstwie ilustracyjnej, stanowiącej istotną część książki. Jeśli chodzi o jakość tłumaczenia, w zasadzie nie mam uwag. Grzegorz Smółka po raz kolejny dowiódł, że jest jednym z najlepszych tłumaczy. Nie znalazłem też niemal żadnych literówek, To prawdopodobnie zasługa tłumacza, ponieważ wśród publikacji Napoleona V takie rzeczy zdarzają mi się chyba tylko w książkach, do których przyłożył on swojej ręki. Niestety taka prawidłowość nie występuje w przypadku będącego redaktorem merytorycznym tego tomu Rafała Mazura, choć zapewne i on przyczynił się do tego, że książka wypada naprawdę dobrze.

Podsumowując, dobrze, a w niektórych miejscach wręcz bardzo dobrze napisana książka. Choć w zamierzeniu skierowana do tych, którzy poszukują podstawowej wiedzy na temat taktyki piechoty brytyjskiej w epoce napoleońskiej, paradoksalnie, więcej mogą skorzystać na niej doświadczeni czytelnicy, o ile będą w stanie wydobyć z tekstu pewne niuanse zawarte w wywodach autora. Znajdziemy tutaj w wielu miejscach tradycyjne ujęcie, typowe dla literatury anglosaskiej, co nie znaczy, że pozbawione pewnego krytycyzmu. Polega on jednak na tym, że zagadnienia mogące wzbudzać poważne kontrowersje raczej się pomija niż wszechstronnie wyjaśnia.

Autor: Raleen

Opublikowano 06.01.2020 r.

 

Poprawiony: czwartek, 09 lutego 2023 17:38