Taktyka ciężkiej kawalerii i dragonów w epoce napoleońskiej

  • Drukuj

 

Informacje o książce
Autor: Philip Haythornthwaite
Tłumaczenie: Grzegorz Smółka
Wydawca: Napoleon V
Seria: Elite
Rok wydania: 2016
Stron: 64
Wymiary: 24,9 x 18,5 x 0,5 cm
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-65495-47-1

Recenzja
Przez wiele lat publikacje popularnonaukowe znanego i cenionego przez miłośników historii angielskiego wydawnictwa Osprey były punktem odniesienia dla różnych przedsięwzięć wydawniczych w naszym kraju. Dotyczy to zwłaszcza niewielkich objętościowo, a zarazem bardzo długich serii zeszycików poświęconych różnym bitwom oraz wybranym zagadnieniom z historii wojen i wojskowości. W przystępny sposób, z wykorzystaniem licznych ilustracji, przybliżają one historię zarówno tę dawniejszą, jak i tę nam czasowo bliższą. Niejeden wydawca usiłował się na nich wzorować. Jakiś czas temu, za sprawą Bellony, pojawiły się ich polskie tłumaczenia, ale temat został przez nią porzucony. Podjęło go niedawno wydawnictwo Napoleon V. I tak w ostatnim czasie pojawiło się pięć pierwszych Osprey’ów w polskim tłumaczeniu, rozpoczynających całą serię i mających być początkiem większego przedsięwzięcia. Ze względu na moje zainteresowania nie mogłem przejść obojętnie nad jednym z nich, autorstwa Philipa Haythornthwaite’a, poświęconym taktyce ciężkiej kawalerii i dragonów w epoce napoleońskiej.

Książka, jak i cała seria, obfituje w obrazki i schematy, co bez wątpienia jest dobre, zwłaszcza jeśli chodzi o czytelników, dla których jest to pierwszy kontakt z omawianą w niej tematyką. Mamy całkiem sporo obrazów i rycin, także z epoki. Nie brakuje też kolorowych ilustracji, chociaż większość jest czarno-biała. Środek książki to rysunki autorstwa Adama Hooka obrazujące szyki i ich przeformowywanie. W większości są one udane. Zwłaszcza narysowanie jak wyglądał oddział kawalerii ustawiony w linię oraz w kolumnę nie za pomocą fachowych schematów, ale w ten sposób, że rysuje się pojedynczych żołnierzy na koniach, pozwala to sobie lepiej wyobrazić. Patrząc na materiał ilustracyjny chciałoby się więcej i mam wrażenie, że przynajmniej w niektórych przypadkach można było znaleźć ciekawsze, ładniejsze ilustracje, ale w sumie nie ma co wybrzydzać.

Autor kolejno przedstawia poszczególne zagadnienia związane z ciężką kawalerią i dragonami w epoce napoleońskiej. W takim ujęciu, na 64 stronach, trudno omówić wszystko szczegółowo, ale nie to jest celem książki. We wstępie poruszono istotny i ciekawy wątek: czym kawaleria ciężka różniła się od lekkiej i związany z tym proces „nadawania lekkości kawalerii” na przełomie XVIII i XIX wieku. Autor dochodzi do wniosku, że różnice nie były aż tak znaczące jak może się to wydawać. Dalej mamy kolejno o wierzchowcach, uzbrojeniu i organizacji ciężkiej kawalerii. Specyfiką książki jest to, że dość dużo uwagi, w porównaniu z innymi kwestiami, autor poświęcił broni palnej i jej użyciu przez ciężką kawalerię. W dalszej części omawiani są także flankierzy. Jeśli chodzi o wierzchowce, w oparciu o wywody autora znowu można dojść do wniosku, że różnice między kawalerią lekką a ciężką nie były aż tak znaczące jak mogłoby się to wydawać z lektury innych publikacji.

Dużą część zawartości stanowi omówienie szyków i sposobów ich przeformowywania. W książce znajdziemy kilka schematów przedstawiających jak z linii formowano kolumnę i na odwrót. Nie zapomniano też o takich rzeczach jak eszelony i szyk w szachownicę. Autor zajmuje się jednak wszystkimi armiami europejskimi, na długim odcinku czasu, bo od wojen rewolucyjnych do końca epoki napoleońskiej (sięgając tu i ówdzie dalej wstecz), więc mając punkt odniesienia w postaci książki George’a Nafzigera „Cesarskie bagnety” łatwo dostrzec, że ta prezentacja musi być wybiórcza. Sądzę jednak, że spełnia ona swoją podstawową rolę, tzn. pokazuje mniej więcej jak wyglądały szyki i jak nimi manewrowano. Sygnalizuje różnice między różnymi armiami, występujące w tym okresie. Przedstawia różne warianty rozmieszczenia oficerów i podoficerów w ramach jednostki, dając czytelnikowi ogólny obraz.

Nie ukrywam, że gdy brałem książkę w ręce, najbardziej interesowało mnie co autor ma do powiedzenia na temat taktyki ciężkiej kawalerii, sposobów przeprowadzania szarży, tego jak wyglądało starcie. Oczywiście, nie da się tu powiedzieć wiele nowego. Znajdziemy więc odwołania do Ardanta du Picq’a i jego „Studium nad bitwą”, ale i do autorów angielskich. Najciekawsze były dla mnie niektóre praktyczne spostrzeżenia autora dotyczące psychologii walki, które znaleźć można na s. 53. Dzięki du Picq’owi i innym (wspomniany w książce William Tomkinson, a także np. Ignacy Prądzyński) wiemy, że do zwarcia ze sobą dwóch szarżujących oddziałów kawalerii zwykle nie dochodziło, bo gdy oba były blisko siebie, to jeden łamał szyk i uciekał, a drugi podążał za nim. Wtedy właśnie zadawano straty. Oddziały wrogiej jazdy nie wpadały więc na siebie rozpędzone. Nie darmo wskazywano, że o sukcesie w starciu kawalerii decyduje utrzymanie zwartego szyku i porządku w chwili, gdy szarżująca jednostka zbliża się do przeciwnika (autor wskazuje jednak także inne opinie na ten temat, w tym jednego spośród francuskich marszałków). Wiemy, że koń w naturalny sposób stara się ominąć przeszkody, które wyłaniają się przed nim:
Konie nie zderzą się ze sobą dobrowolnie, lecz próbują skręcić, żeby się wyminąć lub po prostu zatrzymają się. Jednym z aspektów szarży kolano przy kolanie było to, że mogła uniemożliwić koniom ucieczkę w jedną lub drugą stronę.
Żelazna logika tego argumentu wydaje się trudna do zakwestionowania. Sprawia on, że wszystko układa nam się w jedną całość. Widać teraz jak na dłoni dlaczego utrzymywanie porządku i zwartego szyku miało decydujące znaczenie w walce kawalerii. Swoją drogą, jak ironicznie to nie zabrzmi, wygląda na to, że ostatecznie decyzję o tym, która strona ucieknie i tym samym przegra starcie kawaleryjskie, podejmowały konie, a jeźdźcy mogli im w tym jedynie pomóc.

Drugie interesujące spostrzeżenie, tak oczywiste, że każdy mógłby z łatwością dojść do niego sam, ale przez to być może nieoczywiste, dotyczy zasięgu broni białej:
Jeden z austriackich autorów zauważył, że nigdy nie był świadkiem czołowej szarży zwartych formacji kawalerii, lecz jedynie wymiany ciosów pomiędzy przeciwnymi grupami, gdy poruszały się równolegle do siebie. Stwierdził, że gdyby obie były zwarte i zderzyły się czołowo, konie dotknęłyby się nosami, a jeźdźcy niemal nie byli w stanie dosięgnąć swych przeciwników ponad głowami koni.
Kawalerzyści podjeżdżający do siebie czołowo nie byli więc w stanie sięgnąć przeciwnika pałaszem czy szablą, co skądinąd samo w sobie nie wydaje się odkrywcze, ale wiele mówi o tym, jak musiała przebiegać walka kawalerii i w jakich okolicznościach dochodziło do zadawania strat.

W końcowej części autor omawia zagadnienia dotyczące kontroli (oficerów i podoficerów nad oddziałem), zmiany chodów konia podczas szarży oraz zbiórki po szarży. Opisano także szarżę na piechotę w różnych szykach i trudności z atakowaniem czworoboków. Osobne fragmenty poświęcono dragonom, w pierwszej kolejności francuskim. Autor podjął również wątek dragonów pieszych, których wprowadzenie ocenia w zasadzie pozytywnie o tyle, że stanowi to przejaw dbania w armii francuskiej o zachowanie pierwotnej funkcji formacji dragonów, czyli konnej piechoty. Z lektury „Wielkiej Armii” Roberta Bieleckiego wiem jednak, że forsowani około 1805-1806 piesi dragoni okazali się pomysłem chybionym i zawarta w tamtej książce argumentacja całkowicie mnie przekonuje. Historycznie wiadomo, że po tym okresie w Wielkiej Armii z pieszych dragonów zrezygnowano, podobnie jak z przymuszania dragonów do pełnienia w większym zakresie funkcji piechoty, chyba że było to nieodzowne. Pod koniec epoki byli przede wszystkim kawalerią.

Książka prezentuje tu i ówdzie anglosaski punkt widzenia, co nie powinno dziwić. Składa się na to choćby wspomniane poświęcanie dużej uwagi broni palnej kawalerii czy docenianie możliwości spieszania dragonów, a także w zasadzie brak krytycznych uwag wobec prób zatrzymywania szarży ogniem, o których autor też wspomina. O ile mniej więcej w pierwszej połowie książki znajdziemy różne przykłady starć, to w drugiej połowie liczniej pojawiają się bliżej nieznane nieanglosaskiemu czytelnikowi potyczki, gdzie przeciwnik (czyli Francuzi) został całkowicie rozgromiony, oczywiście przez wojska angielskie. Autor rozpisuje się też o kontroli, ale nie znajdziemy w książce śladu po wnioskach z „Cesarskich bagnetów” George’a Nafzigera o tym, że kawaleria angielska i sojuszników Anglii przez większość epoki napoleońskiej, czyli Prus i Austrii, była pod tym względem dużo słabsza od francuskiej, polskiej czy niektórych pomniejszych sojuszników Napoleona ze względu na ilość kadry dowódczej i jej rozmieszczenie. Ostatnia uwaga odnośnie anglosaskiego punktu widzenia: głównym autorytetem militarnym od epoki napoleońskiej jest Wellington.

Parę słów o stronie edytorskiej. Na początku pisałem już o ilustracjach, jako że w tym przypadku stanowią bardzo istotną część książki. Nie mam żadnych uwag do tłumaczenia. Grzegorz Smółka jest bez wątpienia jednym z najlepszych tłumaczy wydawnictwa Napoleon V (kiedyś miałem okazję pracować nad jego tłumaczeniem jako redaktor, więc mogę potwierdzić to także od tej strony). Jednak to co warte jest wspomnienia to przede wszystkim BRAK LITERÓWEK I BŁĘDÓW JĘZYKOWYCH. Piszę to wielkimi literami, bo niestety od dłuższego już czasu wraz z wieloma czytelnikami zwracałem na to uwagę wydawnictwu, recenzując kolejne jego publikacje, jak też niekiedy podczas rozmów przy różnego rodzaju okazjach. Pod tym względem dostrzegam nową jakość i oby tak pozostało, przynajmniej w serii Osprey’owej. Nie wiem czy odpowiedzialny za to jest tłumacz, czy też dwaj redaktorzy techniczni: Marcin Baranowski i Mateusz Bartel (czy pierwszy z nich nie był przypadkiem redaktorem merytorycznym?). Najważniejszy jest końcowy efekt. Odnośnie wywodów autora i redakcji (merytorycznej) znalazłem jeden fragment, gdzie autor po części sobie zaprzecza, a redaktor, który interweniował w tym miejscu, zupełnie tego nie wyłapał – chodzi o wywody na s. 24. Autor pisze tam najpierw, że ciężka jazda nie sprawdzała się najlepiej w służbie flankierskiej, by dwa zdania niżej stwierdzić, że część ciężkiej jazdy zyskała dużą wprawę we flankierowaniu i wykonywaniu zadań w stylu lekkiej kawalerii. Cały fragment:
Ciężka jazda nie sprawdzała się najlepiej w służbie flankierskiej, dlatego od 1813 [w wojskach koalicyjnych – M.B.] przydzielano do niej ochotnicze oddziały jegrów. Zazwyczaj byli to majętni młodzi mężczyźni, którzy zaciągnęli się z poczucia patriotycznego obowiązku i zostali wyszkoleni oraz wyekwipowani jako lekka kawaleria, aby dodatkowo zwiększyć możliwości ciężkich pułków.
Wydaje się, że część ciężkiej kawalerii zyskała dużą wprawę we flankierowaniu i wykonywaniu podobnych zadań w stylu lekkiej kawalerii.

Powyższe nie wpływa jednak na moją ocenę książki.

Podsumowując, uważam, że książka Philipa Haythornthwaite’a „Taktyka ciężkiej kawalerii i dragonów w epoce napoleońskiej” to bardzo dobra lektura, zwłaszcza dla tych, dla których tematyka poruszana przez autora stanowi nowość. Wydaje się, że przede wszystkim z myślą o takich czytelnikach została napisana. Książka jest bardzo przystępna, również dzięki licznym ilustracjom i schematom. Jej popularnonaukowy charakter nie oznacza, że bardziej obeznani z tematem nie znajdą tam czegoś nowego. W związku z tym im również mogę tę publikację śmiało polecić. Jest to niewątpliwie tytuł o charakterze przekrojowym, na dobrym poziomie. W tym przypadku warto spojrzeć na to jako na zaletę. Bardzo się cieszę, że wydawnictwo Napoleon V podjęło się wydania polskiej wersji Osprey’ów i mam nadzieję, że na tych kilku pierwszych książeczkach się nie skończy.

Autor: Raleen

Opublikowano 24.05.2016 r.

Poprawiony: poniedziałek, 06 stycznia 2020 09:47