Europa wczesnośredniowieczna 300-1000

  • Drukuj

Informacje o książce
Autor: Roger Collins
Tłumaczenie: Tadeusz Szafrański
Wydawca: Państwowy Instytut Wydawniczy
Seria: Dzieje Europy
Rok wydania: 1996
Stron: 500
Wymiary: 24,3 x 17,4 x 2,7 cm
Oprawa: twarda
ISBN: 83-06-02537-7

Recenzja
Unikamy recenzowania na stronie Strategie i Stratedzy pozycji podręcznikowych, jednak raz, że ogółem nie ma zbyt wielu dobrych pozycji dla okresu wczesnego średniowiecza (o co czasami niektórzy pytają na forum), a dwa, że recenzowana książka zawiera co najmniej kilka ciekawych spostrzeżeń autora, mocno wykraczających poza szablonową formę podręcznika. Z tych względów postanowiłem uczynić wyjątek.

Jak wskazuje tytuł, dzieło Rogera Collinsa obejmuje okres od roku 300 do roku 1000. W praktyce, jak to często bywa, granice chronologiczne potraktowane zostały dość płynnie, bo omówiono większość III wieku n.e., z drugiej strony wykroczono też poza rok 1000. Treść książki w wielkim skrócie:

- okres schyłkowy Cesarstwa Rzymskiego, począwszy od 235 r., w tym panowanie cesarzy Dioklecjana (285-305) i Konstantyna Wielkiego (305-324) oraz reakcja pogańska za panowania cesarza Juliana (361-363).

- pojawienie się Hunów i wędrówka Wizygotów.

- rozwój chrześcijaństwa w IV i V wieku, powstanie monastycyzmu.

- upadek Cesarstwa Zachodniorzymskiego i powstanie królestw barbarzyńskich, w szczególności królestwa Ostrogotów w Italii, królestwa Wizygotów w Hiszpanii oraz królestwa Franków.

- panowanie cesarza Justyniana I i jego program rewindykacyjny oraz jego kontynuacja w postaci wojen italskich (535-553).

- wojny persko-bizantyjskie w VI i VII wieku oraz początki islamu i jego ekspansja.

- rozwój wizygockiej Hiszpanii i merowińskiej Galii.

- podbój Anglii przez Anglów, Sasów i Jutów oraz okres heptarchii.

- powstanie i rozwój państwa Longobardów.

- rozłam między wschodem i zachodem, konflikty religijne w Bizancjum, w tym ikonoklazm.

- rozwój ruchu monastycznego i wpływów Kościoła, początki potęgi Papiestwa, odrębność Kościoła irlandzkiego.

- zdobycie władzy przez Karolingów i odrodzenie idei cesarstwa na zachodzie przez Karola Wielkiego.

- podział państwa Franków i jego stopniowa degeneracja.

- najazdy Normanów i ich ekspansja w Europie.

- cesarstwo Ottonów, sytuacja w Europie w przededniu pierwszego millenium.

Ten przegląd powinien Wam pozwolić lepiej zorientować się w jej tematyce. W niektórych przypadkach skracałem tytuły rozdziałów i podrozdziałów, pomijając pewne elementy, ale zawsze tak, żeby mniej więcej zawierały się w przyjętych określeniach. Piszę to rzecz jasna głównie z myślą o osobach, które dopiero zaczynają się interesować epoką. Ci, dla których będzie to już kolejny podręcznik, z pewnością orientują się mniej więcej w treściach, jakie mogą w nim znaleźć.

Książka napisana została przystępnym językiem. Czyta się ją płynnie i „nie jak podręcznik”, co jak sądzę, będzie dla wielu dobrą rekomendacją. Autor posługuje się wielu szczegółowymi datami, ale stara się ukazać raczej procesy niż zarzucać nas mnóstwem wiedzy faktograficznej. Tak więc daty i szczegółowa faktografia pojawiają się o tyle, o ile są potrzebne do zobrazowania określonych procesów dziejowych. W porównaniu z polskimi podręcznikami akademickimi do historii na ogół faktografii jest jednak więcej.

Spośród zagadnień szczegółowych postanowiłem wybrać dwa. Pierwsze to odwieczne pytanie o przyczyny upadku Imperium Romanum. Autor polemizuje tutaj z dotychczasowymi teoriami. Trzy najważniejsze odniesienia:

1) W stosunku do teorii Edwarda Gibbona, który za główną przyczynę upadku Rzymu uznawał przyjęcie chrześcijaństwa, wraz ze wszystkimi tego konsekwencjami, w tym zmianą systemu wartości, wskazuje m.in. że wschodnia część cesarstwa przecież także przyjęła chrześcijaństwo i rozkwitło ono w niej nawet w jeszcze większym stopniu niż w części zachodniej, a mimo to Cesarstwo Wschodniorzymskie przetrwało.

2) W stosunku do teorii obracających się wokół, jego zdaniem rzekomych, różnic w społecznej i ekonomicznej strukturze świata rzymskiego w IV i V wieku, a także wcześniej (u nas poglądy tego rodzaju dość wyraźnie dostrzec można m.in. u B. Zientary), wskazuje, że tak naprawdę brak danych, by te procesy potwierdzić, i że autorzy stosujący tą argumentację opierają się na tym, jak ich zdaniem gospodarka powinna była wówczas funkcjonować, co nie jest nijak udowodnione, a oparte jedynie na apriorycznych założeniach.

3) Autor zgadza się natomiast z popularną i dziś ogólnie już chyba przyjętą tezą, że w rozumieniu ówczesnych Cesarstwo Rzymskie, mimo upadku struktur politycznych, nie upadło, ale trwało nadal, chociaż w nieco innej, zmodyfikowanej formie.

Roger Collins sam nie formułuje jednoznacznie swojej teorii, jednak z całokształtu rozdziału 6, koncentrującego się wokół tych kwestii, wyłania się jego główny argument, który krótko streszcza tytuł rozdziału – „Zniknięcie armii”:

Jedną z najbardziej uderzających cech w odniesieniu do okresu 395-476 jest fakt, iż w źródłach narracyjnych brak wszelkich wzmianek (zarówno w odniesieniu do wschodniej, jak i zachodniej części cesarstwa) świadczących o wyłącznie rzymskim charakterze armii. Często oczywiście w tych dziesięcioleciach wspomina się o wojskowej aktywności; kierowali nią dowódcy pracujący dla poszczególnych cesarzy i w ich imieniu. Ale na ogół dowodzone przez nich wojska składały się ze sprzymierzeńców lub najemników. Stanowiło to uderzający kontrast z sytuacją w poprzednich stuleciach, kiedy skład, wykorzystanie i ruchy armii – niewątpliwie rzymskiej – można było szczegółowo i dokładnie określić. Nic więc dziwnego, że wielu współczesnych historyków rzymskiej wojskowości dyskretnie kończy swe badania na roku 400.

Z dosyć dużą dokładnością można ustalić, kiedy obecność rzymskich armii polowych została po raz ostatni zanotowana w źródłach w odniesieniu do wielu prowincji zachodniej części cesarstwa. W 407 roku uzurpator Konstantyn III wycofał jednostki ruchome z Brytanii. Nigdy więcej nie wysłano już na wyspę żadnych wojsk rzymskich. Po upadku Konstantyna III w 411 roku oraz zdławieniu buntu Maksymusa i Geroncjusza, których bazą była Barcelona, rzymskie armie polowe wycofano z Hiszpanii. Co prawda przez większą część V wieku w północno-wschodniej prowincji Tarraconensis utrzymywano jeszcze niektóre rzymskie garnizony, ale inne prowincje hiszpańskie pozbawione były rzymskiej obecności militarnej. Afryka, do której w 413 roku skierowano większość jednostek rzymskiej armii polowej z Hiszpanii, została również pozbawiona wojsk w 432 roku, gdy naczelny wódz armii rzymskiej w Afryce Bonifacjusz przeprawił się wraz z nią do Italii, by wziąć udział w wojnie domowej ze swym rywalem, Aecjuszem. Armia ta już nie powróciła do Afryki, a w 439 roku Kartagina i wszystkie prowincje północnoafrykańskie znalazły się w rękach Wandalów; ich władzę Rzym uznał w traktacie z 442 roku (R. Collins, Europa wczesnośredniowieczna 300-1000, Warszawa 1996, s. 91).

Tym sposobem Rzym stopniowo tracił kontrolę nad poszczególnymi prowincjami, niejako na własne życzenie. Narastające zamieszanie w Galii, ciągłe wojny domowe, w których brały udział poszczególne plemiona „sprzymierzeńców” oraz zagarnianie przez nich siłą resztek domen cesarskich, sprawiło, że zakres bezpośredniej władzy rządu cesarskiego zaczął się kurczyć.

Ponieważ cesarze lub ich urzędnicy z cesarskiej stolicy – którą w V wieku był raz Rzym, a raz Rawenna – mogli sprawować rzeczywistą władzę osobistą nad prowincjami jedynie wówczas, gdy umieli narzucić swoją wolę, problem ten ma w zasadzie charakter militarny. Gdy istniała świadoma swej siły armia rzymska dowodzona przez oficerów dobrze zakorzenionych w hierarchii – armia, na szczycie której znajdował się sam cesarz i jego wyżsi doradcy wojskowi w Italii – to mogła nadal istnieć bezpośrednia władza cesarska nad prowincjami, gdzie armia ta stacjonowała. Gdy jednak armia przestała istnieć, zniknęła również zdolność władz centralnych do egzekwowania swoich decyzji.

Tajemnicze zniknięcie rzymskiej armii jest jednym z najbardziej niezwykłych zjawisk w V stuleciu. Dowódców nie brakowało, podobnie jak rekrutujących się z barbarzyńców żołnierzy. Nie wydaje się, by dawnym jednostkom rzymskim mogły przedłużyć żywot nawet tak archaizujące teksty, jak „Notitia Dignitatum” z około 425 roku. Rzekome istnienie w Brytanii i Hiszpanii tradycyjnych jednostek wojskowych w czasie, kiedy – jak to wynika z innych źródeł – już ich tam nie było, świadczy o braku wiarygodności tekstu, jeśli chodzi o rzeczywiste, a nie teoretyczne rozmieszczenie armii rzymskiej u schyłku pierwszej ćwierci V wieku.

[...] Utrata zdolności ćwiczebnych i doświadczenia, koszty utrzymania stałej armii i polityczne problemy, jakie mogły wynikać z jej posiadania – wszystko to sprawiło, że korzystanie ze sprzymierzeńców barbarzyńskich przy prowadzeniu walk w imię cesarza wydawało się łatwiejsze, tańsze i bezpieczniejsze. Ci, którzy nimi dowodzili, mogli więc żądać więcej i więcej otrzymywali, jeśli chodzi o sprawowanie kontroli nad zarządzaniem i dochodami z prowincji, w których armie te stacjonowały (R. Collins, Europa wczesnośredniowieczna 300-1000, Warszawa 1996, s. 106-107).

Coraz częstsze korzystanie z pomocy „sprzymierzeńców”, która stała się, możnaby rzec, nowocześniejszą formą wsparcia militarnego, jakim dysponować musi każda władza, doprowadziło – zdaniem autora – do upadku. Ostateczny kres imperium na zachodzie położyły działania dyktatorów, takich jak Aecjusz, którzy swoją pozycję opierali właśnie na obcych jednostkach wojskowych.

Powyższa analiza może wydawać się dziwnie ograniczoną próbą odpowiedzi na odwieczną kwestię przyczyn upadku cesarstwa rzymskiego. Staraliśmy się przede wszystkim zasugerować, że w dużej mierze poddało się ono dobrowolnie: rząd centralny cesarstwa zachodniego niemal codziennie rezygnował ze sprawowania kontroli nad kolejnymi prowincjami oraz podtrzymywania ich zdolności do obrony i prowadzenia polityki (czyli do bezpośredniego zarządzania nimi), wycofując się w obliczu narastających problemów militarnych. Należy jednak podkreślić, że ówcześni cesarze i ich doradcy uważali taki stan rzeczy za sytuację przejściową i w żadnym wypadku nie sądzili, że rezygnują ze swych praw do zarządzania zachodnimi prowincjami, wszelkie zaś niezbędne wybiegi uważano jedynie za wymóg tymczasowej konieczności. W praktyce jednak – co widać z perspektywy czasu – na większości tych obszarów nigdy nie udało się przywrócić bezpośredniej władzy cesarskiej, a centralna administracja zachodniego cesarstwa sama padła ofiarą zapoczątkowanego przez siebie procesu (R. Collins, Europa wczesnośredniowieczna 300-1000, Warszawa 1996, s. 107).

Drugie, wielce ważne dla wczesnego średniowiecza zagadnienie, które chciałbym poruszyć, to cesarska koronacja Karola Wielkiego w 800 roku i wiążące się z tym odrodzenie cesarstwa w zachodniej części dawnego Imperium Romanum. Na ogół w podręcznikach spotkać można dość proste wyjaśnienia tego faktu, o czym wspomina również autor:

Choć często uważa się, iż tytuł cesarski oraz koronacja papieska były naturalną konsekwencją podbojów militarnych Karola Wielkiego i wzrostu znaczenia królestwa Franków, to w rzeczywistości doszło do nich wskutek przypadkowego zbiegu okoliczności i na pewno nie stanowiły one celu życiowego, do którego dążył. W najlepszym razie koronacja była wynikiem wyłącznie italskiej, czy nawet rzymskiej, sytuacji i rezultatem wydarzeń z lat 799 i 800, zwłaszcza kłopotliwego położenia aktualnego władcy Bizancjum. Jeżeli ów tytuł cesarski miał w ogóle jakieś znaczenie, to dla jego posiadacza był bardziej przeszkodą niż pomocą; stał się też prawdopodobnie najgorszym i najbardziej szkodliwym spadkiem, jaki miał on przekazać swym następcom (R. Collins, Europa wczesnośredniowieczna 300-1000, Warszawa 1996, s. 303).

Tak więc jest to stanowisko odmienne od dość częstej afirmacji faktu odrodzenia cesarstwa. Kluczowe jest to, kto z perspektywy historii najbardziej na tym zyskał, komu najbardziej na tym zależało. Autor, wbrew obiegowym opiniom, wyraźnie stwierdza, że najbardziej zainteresowaną stronę stanowiło tutaj Papiestwo, zabiegające o umocnienie swojej pozycji politycznej i zabezpieczenie bytu od strony czysto militarnej. Nie było ono natomiast celem Karola Wielkiego. Wręcz przeciwnie, być może nawet został on zaskoczony przez bieg wydarzeń, nie przywiązując też początkowo zbyt wielkiej wagi do aktu koronacji. Autor podkreśla również nowatorski charakter całej ceremonii.

Należy wątpić, czy uczestnicy uroczystej koronacji cesarskiej w bazylice Św. Piotra w dzień Bożego Narodzenia roku 800 wiedzieli dokładnie, co robią i jaki właściwie sens ma ta ceremonia. Jest to prawdą także w sensie dosłownym, ponieważ na Zachodzie od V wieku nie dokonywano konsekracji cesarzy, cała zaś procedura liturgiczna stanowiła absolutną nowość, nie była bowiem ani tradycyjna, ani zapożyczona z cesarstwa bizantyńskiego. Użycie korony było czymś bezprecedensowym i miało stać się elementem inwestytury cesarskiej w Konstantynopolu dopiero od X wieku. Tak więc Kościół rzymski musiał obmyślić własny rytuał na tę okazję.

Według członka dworu Karola Wielkiego, Einharda, który napisał „Vita Karoli Magni”, czyli „Życie Karola Wielkiego”, w latach dwudziestych IX wieku, król rzekł podobno, że gdyby wiedział, co się stanie, nigdy by nie wszedł w owym dniu do kościoła. Być może jest to jednak tylko odzwierciedleniem żywej od czasów starożytności tradycji związanej z odmową przyjęcia władzy. Wybierani cesarze, a także biskupi, kierując się albo tradycją literacką, albo swego rodzaju polityczną grzecznością, opierali się próbom wyniesienia ich do wyższej godności. Istnieją pewne wskazówki przemawiające za tym, że o zamiarze koronacji cesarskiej dyskutowano w obecności Karola co najmniej od chwili jego przybycia do Rzymu w listopadzie 800 roku. Jeżeli nawet tak było, to cały plan nie mógł przecież powstać przed niespodziewaną ucieczką Leona III do Padeborn i podjęciem przez króla decyzji o przywróceniu mu tronu św. Piotra (R. Collins, Europa wczesnośredniowieczna 300-1000, Warszawa 1996, s. 304).

W tym kontekście koronacja Karola Wielkiego i powołanie w roku 800 cesarstwa jawi się jako niewiele więcej niż – jak to określa autor – przypadkowy zbieg okoliczności, a godność cesarska jako polityczna atrapa, użyta przez Papiestwo do związania potężnych królów Franków z Italią i uzyskania ich wsparcia militarnego w wewnętrznych walkach o wpływy między włoskimi rodami.

Krótko mówiąc, papieże z połowy VIII wieku usilnie dążyli do związania królów frankijskich z Rzymem i zależnymi od niego terytoriami, by chronić je przed Longobardami: Leon III, chcąc ocalić własną głowę, pragnął nawet zacieśnić te więzi. Wydarzenia z roku 799 wykazały, że bez opieki Karola Wielkiego nie potrafi przeżyć. Stefan II (III) dążył niegdyś do zinstytucjonalizowania stosunków między królem frankijskim a Rzymem, nadając Pepinowi oraz jego synom tytuł „patrycjusza Rzymian”, Leon III posunął się zaś o krok dalej i uczynił Karola Imperator Romanorum, cesarzem Rzymian (R. Collins, Europa wczesnośredniowieczna 300-1000, Warszawa 1996, s. 305).

Podsumowując, książka nie jest typowym podręcznikiem, ale zawiera także sporo głębszych rozważań, wykraczających poza formę podręcznika. Dobrze i zarazem dość szczegółowo napisana, stanowić może świetną lekturę dla wszystkich interesujących się epoką wczesnego średniowiecza. Zrywa też ze stereotypowym obrazem tych czasów, postrzeganych wyłącznie jako „wieki ciemne”, z pejoratywnym zabarwieniem tego określenia. Polecam, zarówno osobom, które stawiają pierwsze kroki w poznawaniu tego okresu historycznego, jak i tym, którym nie jest on obcy.

Autor: Raleen

Opublikowano 05.04.2010 r.

Poprawiony: środa, 29 grudnia 2010 20:18