Normandia 1944

  • Drukuj

Informacje o książce
Autor: Wojciech Zalewski
Wydawca: Taktyka i Strategia
Seria: Wielkie Bitwy Historii
Rok wydania: 2009
Stron: 64
Wymiary: 23,4 x 16 x 0,5 cm
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-925676-7-7

Recenzja
Napisać krótką, popularyzatorską książkę o znanej kampanii, o której wydano już wiele dzieł, zarówno całościowych, jak i bardziej szczegółowych, wydawałoby się nic prostszego. Przede wszystkim trudność i cała sztuka polega na odpowiedniej kompozycji, wybraniu tego co istotne w ramach przyjętej przez nas konwencji pisarskiej (bo na pewno na jakąś konwencję trzeba się zdecydować). Recenzowana książka p. Wojciecha Zalewskiego stanowi dobry przykład na to… jak nie powinno się tego robić. Jej wady nie kończą się zresztą na kompozycji, ale jak zwykł mawiać Bogusław Wołoszański, nie uprzedzajmy faktów.

1) Tytuł
Normandia 1944 – co czytelnikowi mówi ten tytuł? Wydaje się, że mówi, iż książka poświęcona jest walkom w Normandii. Całości tych walk albo istotnej ich części. Tymczasem dzieło p. Zalewskiego ogranicza się do samego lądowania 6 czerwca. Wprowadza to oczywiście potencjalnego czytelnika w błąd. Co prawda w środku autor zawarł podtytuł Działania bojowe w Normandii 6 czerwca 1944 r., ale jeśli ktoś nie ma możliwości zajrzenia do książki, do tego podtytułu nijak nie ma szansy dotrzeć. Wydaje się, że uczciwe wobec potencjalnych klientów byłoby zamieszczenie pełnego tytułu na okładce. Inną sprawą jest sensowność takiego zawężenia tematu. Rozejrzałem się trochę po literaturze anglojęzycznej i, co prawda rzadko, ale zdarzają się takie publikacje. Autor zapewne na nich się wzorował. Ich sens polega jednak na tym, że dokładnie opisują wydarzenia z krótkiego okresu, starając się bardzo precyzyjnie i kompleksowo przedstawić niewielki wycinek działań wojennych. Z pewnością zabieg polegający na wyjęciu z szerszych publikacji tych samych informacji, w takim samym ujęciu, nie jest tym o co chodzi. Niestety recenzowane dzieło idzie dokładnie w tym kierunku.

2) Kompozycja
Jedną z podstawowych zasad, wpajanych już uczniom szkoły podstawowej przy pisaniu wypracowań, jest pisanie na temat i jednocześnie dążenie do wyczerpania tematu. Jeśli, przykładowo, tworzę tekst (artykuł, referat, książkę) pt. „Polityka zagraniczna Rosji w XIX wieku”, to:

a) Jeśli opiszę politykę zagraniczną Rosji do połowy XIX wieku, oznacza to, że w połowie nie wyczerpałem tematu.

b) Jeśli zacznę pisać zamiast o polityce zagranicznej Rosji o innych sprawach, do tego stopnia, że zdominują one tekst albo większe jego partie, to wykraczam poza temat.

Oba te zjawiska, jeśli występują, czy to w pracy maturalnej z historii, czy np. w pracach pisanych na olimpiadzie historycznej, świadczą o tym, że autor nie rozumie tematu pracy. W przypadku publikacji naukowych, gdzie przecież wymagania muszą być wyższe, tego typu pisarstwo na dłuższą metę dyskwalifikuje autora. Nawet jeśli praca jest czysto popularyzatorska, świadczy to o tym, że autor nie do końca wie o czym pisze.

Niestety, książka Wojciecha Zalewskiego wykazuje obie wspomniane wyżej cechy w stopniu dość widocznym. I tak, w ramach części przedstawiającej uzbrojenie i struktury walczących jednostek, autor całkowicie pominął aliantów. Jeśli chodzi o stronę niemiecką, mamy kilka zdawkowych informacji, po czym następuje obszerny rozdział pt. „Niemiecka artyleria w Normandii”, zajmujący 80-90% miejsca, które autor poświęcił na przedstawienie struktur i organizacji wojsk. Rozdział ten, liczący 8 stron, pokrywa się słowo w słowo (gwoli ścisłości, w dwóch czy trzech miejscach nastąpiła drobna korekta językowa) z artykułem współpracownika p. Zalewskiego – Bartłomieja Batkowskiego, zamieszczonym w 4 numerze czasopisma Taktyka i Strategia. Oczywiście autor i zarazem wydawca książki nigdzie nie zaznaczył, że ta jej część to skopiowany artykuł i to w dodatku nie jego autorstwa, ale autorstwa jego współpracownika (o tym jeszcze dalej).

Weźmy jednak sam zakres tematyczny artykułu. Po pierwsze, opisuje on działania artylerii niemieckiej w całej kampanii normandzkiej, w każdym razie czasowo daleko wykracza poza 6 czerwca. Po drugie, we wstępie do artykułu, zamieszczonym w 4 numerze Taktyki i Strategii czytamy (pisane tłustym drukiem):

„Przedmiotem niniejszego opracowania jest stan niemieckiej artylerii polowej w czasie bitwy normandzkiej 1944 roku. Artyleria przeciwpancerna, przeciwlotnicza i nadbrzeżna będzie tematem odrębnego opracowania i nie będzie tu omawiana.”

Zwróćmy uwagę na drugie zdanie i ową artylerię nadbrzeżną. Skoro już zamieszczamy w książce szczegółowy rozdział o artylerii niemieckiej, a książka jest tylko o samym dniu lądowania w Normandii, czyli o 6 czerwca, aż się prosi, żeby cokolwiek o tym rodzaju artylerii napisać. W końcu był on głównie do tego przygotowywany – do zwalczania desantu morskiego i walki z flotą wspierającą desant. Wydaje się to wręcz naturalne, że o tym powinno się coś więcej napisać. Dlaczego autor na to nie wpadł? Odpowiedź na to pytanie wydaje się wiele mówić o metodologii pracy Wojciecha Zalewskiego.

Na tym jednak nie koniec, bo rozdział o artylerii niemieckiej w Normandii nie jest jedynym wprost przeklejonym fragmentem z czasopisma Taktyka i Strategia. Przykładowo, przeklejono także fragment artykułu o brytyjskich wojskach powietrznodesantowych z numeru 2 Taktyki i Strategii – w książce stanowi on rozdział o „Moście Pegaza” (strony 23-30). Nie będę Was jednak zanudzał rozpatrywaniem kolejnych przypadków. Chodzi przede wszystkim o samą metodę tworzenia książki i niezrozumienie dwóch podstawowych zasad wspomnianych na początku.

3) Styl
Podobnie jak to jest w przypadku kompozycji, tak i w odniesieniu do zdań w poszczególnych akapitach autor ma problemy z doprowadzeniem do tego, by całość, mówiąc potocznie, trzymała się kupy. Być może znowu stanowi to wynik sklejania różnych fragmentów wcześniejszych publikacji, które nie za bardzo do siebie pasują. I tak, np. na stronie 43 w pewnym momencie autor gubi sens całego rozdziału powtarzając dwukrotnie cały fragment tekstu. Inne, typowe dla tej publikacji niespójności polegają m.in. na tym, że autor tworzy dwie, niejako alternatywne wobec siebie wersje wydarzeń, w większości ze sobą sprzeczne. I tak, np. na początku akapitu pisze o całkowitym załamaniu się planu desantu, by parę zdań później pisać o sukcesie alianckich planistów. W innym miejscu autor mówi o tym, że wszystkie desantowane czołgi spóźniły się na plaże Normandii, po czym następuje zdanie „Pierwsze trzy bataliony piechoty wylądowały w Normandii o godzinie 7.26, zaraz za nimi dobiły barki desantowe z czołgami wsparcia…”.

Autor nie może się też wyraźnie zdecydować co do ogólnego stylu swojej publikacji – czy chce pisać poetycką opowieść o działaniach w Normandii, czy książkę skupiającą się na suchych danych. Przykładem pierwszego może być opis działań na plaży „Juno”, drugiego wspomniany rozdział o niemieckiej artylerii w Normandii. Generalnie, problem jest tej samej natury, co w przypadku kompozycji książki. Autor nie potrafi utrzymać spójności swojej pracy, zarówno na szczeblu układu całości, jak i na poziomie pojedynczych zdań.

4) Błędy merytoryczne dotyczące struktur wojsk i uzbrojenia
Struktury i uzbrojenie wojsk zostały przedstawione bardzo wybiórczo, głównie na schematach. Nie ma ich wiele, a tym które są, daleko do doskonałości, w szczególności p. Zalewski gubi się w nazewnictwie i organizacji jednostek brytyjskich:

6. Dywizja Powietrzno-Desantowa
a) Ma pułk artylerii składający się z trzech baterii (brytyjska 12-działowa Battery to polski dywizjon).
b) Autor operuje niewłaściwymi skrótami jednostek, gdyż w 6. Brygadzie Szybowcowej Devonshire Regiment skraca się jako Dev lub Devon, a nie DR, natomiast The Oxfordshire and Buckinghamshire Light Infantry to poprawnie Oxf Bucks lub OxB, a nie jak chce autor OBLI. Proponuję przed następną publikacją prześledzić tę stronę:
http://niehorster.orbat.c…ions_army.htm#D
c) W składzie 3. Brygady Spadochronowej znajdował się 1st Canadian Paraschute Battalion, co wypadałoby na diagramie zaznaczyć.
d) Według autora w składzie 6. DPD znajdował się 6 pancerny batalion rozpoznawczy, tymczasem był to pułk – 6th Airborne Armoured Recce Regiment.
e) W przypadku artylerii przeciwpancernej sytuacja jest podobna do artylerii polowej – autor podaje, iż są to baterie, tak zgadzam się, ale w terminologii brytyjskiej, czyli w naszej są to dywizjony, co autorowi udało się pokazać w przypadku artylerii przeciwlotniczej.
f) Łączność zapewniał pułk, a nie batalion.
g) Brak na diagramie jednostek transportowych, medycznych i remontowych, które w Normandii lądowały razem z dywizją… milczeniem pominę żandarmerię, pocztę polową czy sekcję fotograficzną.
h) Na diagramie brak zaznaczenia, iż wszystkie oddziały mogły lądować na spadochronach albo w szybowcach.

50. Dywizja Piechoty
a) The East Yorkshire Regiment skraca się jako E Yorks lub Eyks, a nie EY (ale jest pewien postęp w stosunku do 6. DPD, gdzie do skrótu dodawano „R” od „Regimentu”), Green Howards to GnH, a nie GH, itd… można całe mnóstwo niepoprawnych skrótów nazw znaleźć… a na koniec skoro wszędzie w legendach są brytyjskie nazwy jednostek, to co w tym towarzystwie robi skrót DGw – Dragoni Gwardii.
b) W przeciągu całej II wojny światowej nie znalazłem w składzie 50th Infantry Division 56th Infantry Brigade, która znajduje się na diagramie. Jednostka ta występowała jedynie przejściowo jako „subordinated”, czyli „podporządkowana”, nie znajdowała się natomiast w składzie tej dywizji.
c) Elementem rozpoznawczym był 61st Recce Regiment RAC, a nie 61 batalion.
d) Artylerię wszystkich rodzajów tworzyły pułki (Regimenty), a nie bataliony.
e) Saperzy, choć nie byli zorganizowani w batalion, mieli dywizyjne dowództwo saperów, ale nie spotkałem nigdzie informacji, aby nosiło ono numer 6th.
f ) Podobnie jak w przypadku 6. DPD brak na diagramie wielu pomocniczych oddziałów, bardzo istotnych z punktu widzenia prowadzenia działań bojowych.

3. Dywizja Piechoty
W zasadzie gros uwag dotyczących 50. DP pokrywa się z 3. DP.

Parę uwag odnośnie rozdziału pt. „Operacja Neptune”. W tekście znaleźć można m.in. takie zdanie: „… Siły morskie w tej największej ze wszystkich operacji desantowych składały się z 4126 statków transportowych, wliczając transatlantyki, statki wsparcia rakietowego…”. Brzmi to, jakby napisał je ignorant w sprawach morskich… Otóż nie słyszałem o „statkach wsparcia rakietowego”, a okręty wsparcia rakietowego (de facto przebudowane z jednostek desantowych) nie zaliczają się do jednostek transportowych. Trochę niżej autor pisze, iż 1213 okrętów wspierało flotę desantową i wymienia liczebność poszczególnych klas, podając także, iż pływały one pod siedmioma banderami. Tymczasem z wymienionych naliczyłem 273 okręty i sześć bander. Gdzież więc znajdowało się owe prawie 1000 okrętów i jaka była ta siódma bandera? I jeszcze jedna ciekawostka – p. Zalewski wymyślił nową klasę okrętów wojennych: trałowce przeciwminowe. Zawsze sądziłem, iż wszystkie trałowce są okrętami przeciwminowymi, ale okazuje się, iż tak nie jest.

Sporo uwag można mieć także do map, rozmieszczenia oddziałów i in. By nie wydłużać nadmiernie recenzji, odsyłam w tym zakresie na nasze forum do wątku poświęconego tej książce.

5) Kopiowanie cudzych tekstów
W tym miejscu pozostaje wrócić do problemu kopiowania cudzych tekstów i ewentualnego plagiatu. W przypadku tej publikacji dotyczy on kilkakrotnie wspominanego już wcześniej artykułu Bartłomieja Batkowskiego o artylerii niemieckiej w Normandii. Niewątpliwie obaj panowie się znają i od lat ze sobą współpracują. P. Batkowski jest zastępcą p. Zalewskiego w redakcji Taktyki i Strategii i właścicielem forum wydawnictwa. W tej sytuacji, w braku odmiennych oświadczeń p. Batkowskiego, który wypowiadał się w tej sprawie w internecie i któremu problem jest znany, należy przyjąć, że dokonało się to za jego zgodą. Jednak nawet w takiej sytuacji należało w taki czy inny sposób zaznaczyć, że ta część książki jest autorstwa p. Batkowskiego. Polskie prawo nie przewiduje bowiem możliwości przekazania, zbycia czy zrzeczenia się autorstwa, choć oczywiście bez zgody zainteresowanego (w tym przypadku B. Batkowskiego) żadne działania wobec naruszającego jego prawa autorskie trudno sobie wyobrazić by mogły być podejmowane. Pomijając jednak aspekt prawny, należało tak uczynić kierując się zwykłą przyzwoitością. To jak się podchodzi do tego typu spraw świadczy o profesjonalizmie wydawcy – w tym przypadku prowadzącego wydawnictwo Taktyka i Strategia Wojciecha Zalewskiego.

Kwestię można było moim zdaniem rozwiązać zadowalająco na dwa sposoby: a) albo dopisać B. Batkowskiego jako współautora książki, b) albo zaznaczyć w przypisie (nie tylko w bibliografii), że ten tekst jest artykułem zamieszczonym pierwotnie w czasopiśmie Taktyka i Strategia nr 4, tak jak się tego dokonuje w profesjonalnych publikacjach – dla celów porównawczych polecam zajrzeć do składającej się niemal w całości z wcześniej opublikowanych artykułów (wszystkie tego samego autora) książki Romana Łosia Z dziejów i kart chwały artylerii polskiej, wydanej przez Bellonę w 2001 r.

Na powyższe zastrzeżenia spotkałem się z taką odpowiedzią ze strony p. Batkowskiego, mianowicie, że jego artykuł został zamieszczony w bibliografii i to – jego zdaniem – rozwiązuje wszystkie powyższe problemy. Trudno się z tym zgodzić z prostej przyczyny – czym jest bibliografia? Jest to lista publikacji, z których autor korzystał przy pisaniu swojej książki. Korzystał oznacza w tym przypadku, że wziął z nich jakieś informacje czy tezy, natomiast nie jest równoznaczne ze skopiowaniem ich słowo w słowo. Takie działanie jest jakościowo czymś zupełnie innym i co do zasady trzeba na nie uzyskać zgodę zainteresowanego autora. Natomiast zamieszczenie artykułu w bibliografii mówi tylko tyle, że autor książki skorzystał z zawartych w nim informacji, które następnie sam przetworzył, nadając im indywidualne piętno, które stwarza nowy utwór, jakim jest książka. Taka jest z punktu widzenia prawa autorskiego różnica między kopiowaniem wprost, a korzystaniem z danych (informacji, wiedzy) zawartych w cudzym utworze. Zatem, zamieszczenie utworu p. Batkowskiego w bibliografii, bez żadnych dalszych informacji, wprowadza czytelnika w błąd, bo mówi mu, że autor książki wykorzystał go jedynie pośrednio, tzn. zaczerpnął z niego informacje, tezy itd., które następnie sam przetworzył, nadając im indywidualne piętno, konstytuujące nowy utwór w rozumieniu prawa autorskiego, czego tutaj nie było. Przytoczone przez p. Batkowskiego tłumaczenie, że zamieszczenie utworu w bibliografii załatwia sprawę jest co za tym idzie całkowicie bezsensowne.

Analogiczny problem, jak z artykułem p. Batkowskiego, choć już nie tego kalibru, mamy z dalszymi poprzeklejanymi przez Wojciecha Zalewskiego fragmentami, tym razem jego własnych (na szczęście) artykułów z wczesnych numerów czasopisma Taktyka i Strategia które włączył w treść książki, w szczególności rozdział o „Moście Pegaza” (strony 23-30 książki), pokrywający się w całości z fragmentem jego artykułu o brytyjskich wojskach powietrznodesantowych z 2 numeru Taktyki i Strategii. Sądzę, że także tutaj, jeśli autor chciał, by jego publikację traktować poważnie, należało w przypisie zaznaczyć, skąd ten fragment tekstu pochodzi.

6) Strona graficzna
Grafika to jedyny element książki, w którym można się doszukiwać pozytywów. Autor postarał się o zamieszczenie w środku kilku ciekawych zdjęć (w tym parę kolorowych) i schematów. Wśród tych ostatnich znaleźć można m.in. obrazki ukazujące słynne „zabawki Hobarta”. Ich związek z tematem książki, ograniczonym do działań z 6 czerwca, jest jednak dość luźny (podobny przypadek jak z artylerią niemiecką). Można to potraktować jako objaw tej samej choroby, z drugiej strony mamy przynajmniej okazję poczytać o ciekawym wycinku historii wojskowości, dla wielu zapewne mało znanym. Dodam tylko, co w tym momencie dla wielu nie będzie już może specjalnym zaskoczeniem, że wiele mapek i schematów zostało również skopiowanych z wczesnych numerów czasopisma Taktyka i Strategia, tak więc jeśli ktoś posiada te numery, nie znajdzie tu wiele nowego.

Podsumowując, książka Wojciecha Zalewskiego to jedna z wielu miernych publikacji, zalegających ostatnimi czasy na naszym rynku wydawniczym. Publikacji, których główną rację bytu stanowią czytelnicy zupełnie „zieloni”, kupujący książki „po okładce”, oraz w przypadku tego dzieła doliczyć należy także wiernych zbieraczy produkcji p. Zalewskiego, kupujących jak leci wszystko albo prawie wszystko co wyda, bez względu na zawartość merytoryczną. Niski poziom dałoby się jeszcze jakoś usprawiedliwić, gdyby autor był początkujący oraz włożył w swoją publikację trochę pracy. Wtedy przynajmniej możnaby życzliwie spojrzeć na to jako na pierwsze stawiane kroki. Niestety ani jednego ani drugiego nie da się o tej książce (i jej autorze) powiedzieć. Wszystkim, którzy ewentualnie zastanawiają się jeszcze nad jej zakupem, zdecydowanie polecam rozejrzenie się za czymś innym.

Recenzja stanowi podsumowanie dyskusji o książce, która miała miejsce na Forum Strategie. W tekście wykorzystałem uwagi i argumenty, które pojawiły się w tej dyskusji, w szczególności Kota (część trzecia recenzji stanowi w większości ich powtórzenie) i DT (część czwarta recenzji stanowi w całości ich powtórzenie). Wszystkich zainteresowanych szczegółami tej dyskusji odsyłam do właściwego wątku na naszym forum.

Autor: Raleen

Opublikowano 05.04.2010 r.

Poprawiony: środa, 29 grudnia 2010 21:04