Anatomia boju

  • Drukuj

Informacje o książce
Pełny tytuł: Anatomia boju. Wołyńska Brygada Kawalerii pod Mokrą 1 września 1939
Autor: Andrzej Wilczkowski
Wydawca: Wydawnictwo Łódzkie
Rok wydania: 1992
Stron: 385
Wymiary: 24,6 x 17,1 x 2,5 cm
Oprawa: twarda
ISBN: 83-218-0634-1

Recenzja
1 września 1939 roku przyniósł wiele starć, które zapisały się chwalebnie w dziejach oręża polskiego. Mimo zdecydowanej przewagi przeciwnika żołnierz polski w większości przypadków bił się dzielnie. Choć kampania wrześniowa ostatecznie zakończyła się przegraną, pamięć o tych walkach przetrwała. Bitwa, jaką stoczyła pod Mokrą Wołyńska Brygada Kawalerii, należy do największych polskich sukcesów odniesionych w 1939 roku.

Sama bitwa jest niezwykła ze względu na przeciwników. Z jednej strony niemiecka dywizja pancerna, wyposażona w dużą liczbę czołgów i innego sprzętu, o jakim tylko pomarzyć mogli Polacy, do tego wspierana jeszcze przez lotnictwo. Naprzeciw niej polska brygada kawalerii, wspierana przez pociąg pancerny nr 53 „Śmiały”. Starcie, które można przedstawiać jako konfrontację nowego ze starym. Oczywiście nie do końca to prawda, bo polska brygada kawalerii też miała na swoim stanie nowoczesny sprzęt – przede wszystkim działa przeciwpancerne Boforsa. Nieco starszej daty bronią, która okazała się jednak w tamtych warunkach niezwykle skuteczna, były armaty polowe 2 Dywizjonu Artylerii Konnej. Polscy kawalerzyści mieli też karabiny przeciwpancerne Ur (kb ppanc. wz. 35), co do których część żołnierzy była przeszkolona w zakresie ich użycia, ale trudno by posiadali tutaj jakieś doświadczenie. Tej nowoczesnej i skutecznej broni przeciwpancernej Polacy mieli jednak przeraźliwie mało, zwłaszcza jeśli porówna się jej ilość z tym, czym dysponowali Niemcy. Na pierwszy rzut oka oddziały niemieckie powinny bez większego problemu zniszczyć polską kawalerię i jak wiele na to wskazuje, tak zakładało niemieckie wyższe dowództwo.

Czołgi 4 Dywizji Pancernej, przeciwnika Polaków pod Mokrą, stanowiły jednak w większości pojazdy typu PzKpfw I i PzKpfw II. Ich pancerze były na tyle cienkie, że bez problemu przebijały je polskie działa, zarówno przeciwpancerne, jak i polowe, a także karabiny Ur. Maszyny te zaprojektowano przede wszystkim do działań manewrowych, stanowiących główny element blitzkriegu. Część z nich nie posiadała w ogóle armat, a tylko karabiny maszynowe. Czołgów niemiecka dywizja pancerna miała dużo więcej niż Polacy wszystkich środków obrony przed nimi. Co było zatem naszym atutem, który ostatecznie umożliwił odniesienie sukcesu? Przede wszystkim zaskoczenie, a także teren. Stanowiska pod Mokrą Wołyńska Brygada Kawalerii zajęła tuż przed bitwą. Niemcy nie spodziewali się w tym rejonie silniejszego przeciwnika, nie mieli rozpoznanych pozycji polskiej kawalerii. W związku z tym dowództwo niemieckie nie do końca było w stanie ocenić siłę jednostek, z jakimi przyszło im walczyć. Dopiero w trakcie walk stopniowo orientowało się w położeniu. Jeśli chodzi o sam wynik bitwy, warto pamiętać, że sukces polegał na zadaniu Niemcom olbrzymich strat i na zatrzymaniu ich natarcia. Oddziałom niemieckim udało się jednak przejść na wschodnią stronę toru kolejowego, stanowiącego oś polskiej linii obrony. Jedynie własnej dobrej postawie, która wpłynęła na morale Niemców, oraz pewnej dozie szczęścia wojennego Polacy zawdzięczają to, że pod wieczór oddziały niemieckie nie były w stanie wykorzystać tego sukcesu.

W czasach, gdy książka się ukazywała, bitwa pod Mokrą nie była jeszcze tak dobrze znana. W PRL tematyki tej nie darzono sympatią, z szeregu względów, których znającym przynajmniej jako tako realia tamtego okresu nie trzeba przybliżać. Teraz ze znajomością bitwy i jej „rozpoznawalnością” jest już znacznie lepiej, więc sądzę, że nie ma się co rozpisywać o niej samej. Skupię się na książce, która z szeregu względów stanowi dzieło wyjątkowe. Dlaczego tak piszę już na początku? Przede wszystkim styl autora sprawia, że czyta się je jednym tchem, ale tak ma wiele dobrych prac historycznych. W przypadku tej książki wyjątkowe wydaje mi się to, że została napisana jakby z założenia miała nie być pracą historyczną, a jednak mimo to stała się jedną z najlepszych publikacji o bitwie.

Już na początku autor dokonuje charakterystycznego zabiegu, stwierdzając, że nie uważa się za historyka tylko za pisarza. Ten wybieg w rzeczywistości pozwala mu odciąć się od wszelkiej naukowej formalistyki i ocen jego pracy pod tym kątem. Konsekwentnie, nie znajdziemy więc w książce przypisów, cytując wspomnienia uczestników bitwy autor nie podaje dokładnie skąd je bierze (tzn. nie podaje nazwy i strony publikacji), jednak na końcu dostępna jest obszerna bibliografia. Programowa rezygnacja z zewnętrznych oznak naukowości nie oznacza, że autor nie stara się być rzetelny. Wręcz przeciwnie, stara się możliwie najsolidniej uzasadnić swoje tezy, wielokrotnie cytuje wspomnienia i materiały źródłowe i dogłębnie je analizuje. Wszystko to robione jest bardzo uważnie i wnikliwie.

Słowo „anatomia” w tytule książki mówi wiele o jej charakterze. Jest to rozbiór na czynniki pierwsze bitwy, dodajmy od razu, że bardzo obszerny. Czytając książkę oczami wyobraźni widzimy autora przemierzającego pole walki z miarką i stoperem. Pod względem czasowym opis bitwy jest wyjątkowo uporządkowany. Autor bardzo zwraca uwagę na ten czynnik. Stara się precyzyjnie ustalić co i gdzie miało miejsce. Niekiedy znajdziemy wzmianki o tym jak sam przemierzał piechotą pole bitwy, jak podczas uroczystości rocznicowych usiadł z jednym z uczestników dokładnie w tym miejscu, gdzie tamten walczył 1 września 1939 r. i wypytywał go konkretnie co tu się działo, jak się wycofywali itd. Widoczne jest dążenie autora do daleko idącej synchronizacji czasowej różnych relacji i wspomnień uczestników walk. Andrzej Wilczkowski z zawodu jest inżynierem mechanikiem, w związku z tym, w przeciwieństwie do zawodowych historyków, nieco więcej uwagi poświęca kwestiom technicznym, zwłaszcza gdy pomaga mu to lepiej wyjaśnić przebieg zdarzeń. Przykładem może być dyskusyjny problem tego jak to było we wrześniu 1939 roku z przejezdnością polskich dróg i możliwością poruszania się pojazdów w terenie. Wiadomo, że w czasie kampanii wrześniowej panowała upalna pogoda, w związku z tym drogi i grunt były twarde i niemieckie oddziały zmotoryzowane teoretycznie powinny sprawnie posuwać się naprzód. W niemieckich wspomnieniach tu i ówdzie można jednak znaleźć wzmianki, że ze względu na problemy terenowe Niemcy nie poruszali się zbyt szybko. Jak wyjaśnić tę sprzeczność? Czy Niemcy kłamali we wspomnieniach, by ukryć swoje porażki? Okazuje się, że nie, a wyjaśnienie jest typowo techniczne: po przejechaniu w danym miejscu określonej liczby pojazdów grunt może rozmiękać i stawać się mniej przejezdny.

Odrzucenie do pewnego stopnia formy naukowej ma także jeszcze jeden przejaw. Autor nie boi się wyciągać wniosków, które z punktu widzenia historyków mogą się okazać niedostatecznie „ścisłe”. Często, pisząc prace historyczne, autorzy posiadający stopnie naukowe i będący w trakcie kariery naukowej muszą pisać ostrożnie. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że przy staraniach o kolejny stopień (szczególnie jak są bliżej początku niż końca kariery) ktoś wytknie im błędy w ich publikacji albo niezachowanie poziomu naukowego, i że w związku z tym nie dostaną za nią punktów itd.… nie będę rozwijał tematu, każdy z grubsza wie o co chodzi. Autora „Anatomii boju” to nie dotyczy, bo historykiem nie jest i książka nie wiązała się z żadnymi staraniami na tym polu. Daje mu to ogromną swobodę i niezależność w konstruowaniu własnego opisu bitwy.

Niżej jeden z fragmentów obrazujących to o czym wcześniej pisałem, czyli takie trochę „nieścisłe” rozumowanie, które jednak jest przekonujące i świetnie wyjaśnia to, czego często wprost wyjaśnić się nie da. Rzecz dotyczy walk 19 Pułku Ułanów w lesie pod Mokrą, po tym jak szwadron rotmistrza Antoniego Skiby po szarży (czy też rzekomej szarży – jak uważają niektórzy) zdobył leśniczówkę nieopodal toru kolejowego:
„Uciekłem się do terroru – pisze Skiba. – Kazałem rozładować karabiny i nałożyć bagnety. Pośpiesznie sformowałem linię plutonów…”
Komenda „rozładuj broń, bagnet na broń” padała we Wrześniu często. Chodziło o to, aby, zwłaszcza przy przebijaniu się z kotła, żołnierz szedł naprzód. Żołnierz, który może strzelać, zatrzymuje się, mówiąc sobie, że będzie prowadził walkę ogniową, a w gruncie rzeczy po prostu boi się zwarcia wręcz. W okrążeniu taki żołnierz jest stracony. Musi zostać. Brak naboju w lufie zmusza go do żwawego ruchu, do jak najszybszego dorwania się do nieprzyjacielskiego brzucha.
To, że Skiba wydał taki rozkaz już pierwszego dnia, podważa moją tezę, iż na początku walczono zgodnie z regulaminem. Takiej bowiem porady dla dowódców nigdzie nie znalazłem – ani w regulaminach, ani w podręczniku Załuski. Wygląda na to, że była to jedna z tych dobrych rad, które przechodzą w nie zapisanej formie z pokolenia w pokolenie. „Jak pan się znajdzie kiedyś w okrążeniu…” – mógł mówić stary frontowy oficer do podchorążego albo nawet doświadczony w bojach podoficer do młodego dowódcy. Mógł, ale kto się dziś przyzna, jak to było.”
(s. 270-271)
Zwracam uwagę na końcówkę cytowanego fragmentu – to jest dokładnie to o co mi chodzi. Zawodowemu historykowi, zwłaszcza młodszemu, ciężko w ten sposób pisać. Mnie ten wywód autora przekonuje. Moim zdaniem pokazuje to prawdę historyczną o tym jak wyglądała walka i proces dowodzenia na niższym szczeblu, często wbrew regulaminowi i wbrew temu co mówią dokumenty.

Jest jeszcze w książce inny fragment, pokazujący w jaki, trochę nieszablonowy sposób w niektórych sytuacjach autor potrafi weryfikować swoje hipotezy. Rzecz dotyczyła wyczytanych we wspomnieniach uczestników bitwy informacji o tym, że niemieckie czołgi potrafiły podskakiwać pod wpływem ostrzału polskiej artylerii (głównie tej strzelającej z pociągu pancernego „Śmiały”) i że czasami wręcz obracały się do góry gąsienicami. Stwierdzenie to wydało się autorowi tak nieprawdopodobne, że… zadzwonił do swojego przyjaciela Apoloniusza Zawilskiego, autora znanej książki „Bitwy polskiego września”:
„Wykręcam numer do Zawilskiego: – Apoloniuszu, ile ważył pocisk do twojej haubicy setki?
Zawilski walczył wprawdzie w Armii Pomorze, ale właśnie miał baterię haubic 100 mm.
- Szesnaście kilogramów – odpowiada bez namysłu.
- A czy wierzysz, że jak twój pocisk kapnął z nieba na czołg, to ten podskoczył na kilka metrów do góry?
- Nigdy tego nie widziałem – odpowiada ze smutkiem w głosie – nie miałem na rozkładzie czołgów, tylko piechotę, ale przy szesnastu kilogramach trotylu, to ma od czego podskakiwać. Nawet niewielki most od tego wyleci w powietrze, a to były małe czołgi.”
(s. 233)
Jak widać, metodę „telefon do przyjaciela” wynaleziono znacznie wcześniej niż pojawiła się w jednym ze znanych teleturniejów.

Książkę uzupełniają dość szczegółowe mapy. Zawiera ona także mnóstwo rysunków autorstwa Andrzeja Kleina, ilustrujących kolejne walki i inne wydarzenia, jakie miały miejsce podczas bitwy, czasami zabawnych. Widać, że autorowi zależało na tym by trafić do szerokiego grona czytelników. Temu samemu celowi służy prosty, łatwy w odbiorze język, czasami dość dosadny. Z pewnością dzięki takim posunięciom cel popularyzatorski „Anatomii boju” został osiągnięty.

Co można na koniec powiedzieć o tej książce? Nie jestem miłośnikiem kampanii wrześniowej, jak pewnie niejeden z czytelników, a wciągnęła mnie całkowicie. Moim zdaniem warto ją przeczytać nawet nie z uwagi na tematykę (która także jest niezwykle interesująca), ale na to jak została napisana. Pod tym względem jest to jedna z najlepszych książek historycznych, z jakimi miałem do czynienia. Autor wspomina we wstępie, że opinie pierwszych osób, którym dał do poczytania swoje dzieło, nie zawsze były pozytywne. Większość przygodnych czytelników liczyła na to, że dostanie do ręki po prostu barwny opis bitwy. Tymczasem elementów opisowych w książce owszem nie brakuje, ale co chwilę pojawiają się jakieś dylematy, wątpliwości, polemiki, autor zastanawia się czy dany pluton to atakował o tej godzinie, czy o innej. Czyli, jak w tytule, analiza. Ponadto, zdaniem pierwszych czytelników, książka nie do końca oddawała chwałę, jaką okryła się w tej bitwie Wołyńska Brygada Kawalerii. Mimo, że przygodni czytelnicy mogą uważać inaczej, moim zdaniem książka jest fenomenalna. Z tych szczegółowych opisów, analiz, dokładnego badania kto gdzie stał i co robił, na koniec wyłania się obraz bohaterstwa polskiego żołnierza, i to nie sztuczny, przypudrowany, ale prawdziwy.

Autor: Raleen

Opublikowano 16.02.2015 r.

 

Poprawiony: poniedziałek, 16 lutego 2015 15:34