Burza nad Atlantykiem (t. 1)

  • Drukuj

Informacje o książce
Autorzy: Andrzej Perepeczko, Wawrzyniec Markowski
Wydawca: Oskar
Rok wydania: 2014
Stron: 502
Wymiary: 23,7 x 15,8 x 3,8 cm
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-63709-77-8

Recenzja
Podobnie jak podczas pierwszego, wielkiego dwudziestowiecznego konfliktu mocarstw, tak i w II wojnie światowej działania prowadzone na Atlantyku miały istotne znaczenie dla przebiegu wojny i jej ostatecznego wyniku. Niemcy, które na mocy podpisanego w 1919 r. traktatu wersalskiego utraciły większość swojej floty wojennej, nie zostały jej jednak całkowicie pozbawione. Już w czasach Republiki Weimarskiej zaczęto przygotowywać plany budowy nowych okrętów, naginając postanowienia traktatowe. Całkowicie złamane zostały one dopiero za rządów Adolfa Hitlera. Stało się to przy milczącej aprobacie Wielkiej Brytanii, która wydawała się wtedy działać tak jakby miała klapki na oczach. Pierwsze lata konfliktu pokazały jak ciężkie błędy popełnili w tej mierze politycy, zwłaszcza brytyjscy. Rozpoczynająca się wojna miała w początkowym okresie przynieść wiele upokorzeń panującej na wodach mórz i oceanów Royal Navy oraz jej sojusznikom. Jednak środki militarne, jakimi dysponowała III Rzesza były ograniczone. Pierwsze błyskotliwe sukcesy Kriegsmarine miały swoją cenę. Stracono bądź zostało poważnie uszkodzonych wiele jednostek, tak że po kampanii norweskiej siły nawodne admirała Raedera, jeśli wziąć pod uwagę tylko ciężkie okręty, składały się z zaledwie jednego ciężkiego krążownika i dwóch lekkich. Istotne straty, mimo znaczących sukcesów, poniosła także Ubootwaffe, nie mówiąc o niemieckiej flocie handlowej, której wiele statków na samym początku wojny zostało przejętych, zatopionych bądź internowanych w portach neutralnych.

Ukazująca się nakładem gdańskiego wydawnictwa Oskar książka Andrzeja Perepeczki i Wawrzyńca Markowskiego przenosi nas w ten początkowy, najtrudniejszy dla aliantów okres wojny. Obecnie otrzymujemy do rąk tom I, który obejmuje okres do zakończenia kampanii norweskiej w 1940 r. W niedługim czasie mają się ukazać kolejne tomy (w sumie tomów będzie sześć), przedstawiające dalsze fazy II wojny światowej. Książka ukazuje działania toczące się na Atlantyku, wraz z morzami stanowiącymi jego część: Bałtykiem, Morzem Północnym, Morzem Śródziemnym, a po części także Morzem Czarnym. Przy opisie działań niemieckich i włoskich okrętów podwodnych oraz rajderów, autorzy wkraczać będą niekiedy na akweny sąsiednich oceanów. Starano się przedstawić całość morskich działań wojennych toczących się na tak zakreślonym obszarze geograficznym. Znajdziemy więc w książce także części poświęcone działaniom na Bałtyku w czasie kampanii wrześniowej i podczas wojny zimowej. Chronologicznie autorzy rozpoczynają od omówienia sytuacji floty niemieckiej w okresie międzywojennym i procesu jej stopniowej rozbudowy.

Książka stawia sobie za zadanie ukazanie całości działań wojennych toczących się w zakreślonych wyżej ramach. Co więcej, autorzy cofają się nawet jeszcze bardziej wstecz rozpoczynając od krótkiego historyczno-geograficznego wstępu poświęconego charakterystyce Atlantyku i działań morskich toczonych na jego wodach (i wodach przynależnych do niego mórz) od czasów starożytnych. Informacje te, choć skrótowe, niejednemu pasjonatowi mogą wydać się ciekawe. Niewątpliwą zaletą takiego ujęcia jest szerszy obraz, jaki dzięki niemu zyskujemy. Wielu miłośników literatury wojennomorskiej zetknęło się i styka z monografiami działań wybranych okrętów wojennych (okrętów podwodnych, niszczycieli, pancerników itd.). Często są to wspomnienia ich dowódców bądź oficerów na nich służących. Siłą rzeczy skupiają się one na tytułowej jednostce, czasami wraz z okrętami towarzyszącymi, albo na pojedynczej operacji. Przy takim ujęciu tematu łatwo wyrobić sobie obraz wojny odbiegający od tego, jak rzeczywiście ona wyglądała. Najlepszym przykładem mogą być niemieckie okręty podwodne. Gdy czytamy o ich licznych sukcesach, pomijając nawet propagandę jaka niejednokrotnie przebija z relacji ich dowódców, może powstać wrażenie, że Niemcy odnieśli wielkie sukcesy w początkowym okresie wojny w zwalczaniu floty handlowej aliantów. Tymczasem, gdy zestawimy straty zadane flocie handlowej aliantów w początkowym okresie wojny ze stratami, jakie poniosła w tym czasie niemiecka flota handlowa, której statki od chwili wybuchu wojny między Francją i Wielką Brytanią a Niemcami były na całym świecie rekwirowane, przejmowane, zmuszane do samozatopienia bądź internowane w portach państw neutralnych, okazuje się, że straty Niemców są porównywalne z tym, co w pocie czoła udało się przez pierwsze 7 miesięcy zatopić dowódcom U-Bootów i rajderów. Autorzy piszą o tym w rozdziale „Polowanie na statki niemieckiej Handelsflotte”, podając że Niemcy utraciły w wyniku tych działań 276 statków o łącznym tonażu 1 184 120 BRT. To pozwala nam zobaczyć w nieco innym świetle sukcesy U-Bootów i przebieg wojny morskiej. Opisywanie działań przeciwko niemieckiej flocie handlowej, często polegających na zwykłym, „konwencjonalnym” rekwirowaniu jej jednostek, nie jest jednak tak atrakcyjne jak barwne opisy działań okrętów wojennych (nawodnych i podwodnych), stąd umyka z ogólnego obrazu wojny.

„Cicha śmierć, czyli wojna minowa” to kolejny rozdział podejmujący mniej popularny aspekt działań na morzu, jaki stanowi użycie min morskich. Kilkakrotnie, czytając wspomnienia dowódców U-Bootów (zarówno z I, jak i z II wojny światowej) spotkałem się z lekceważeniem min morskich, uważanych w porównaniu z torpedami za mało skuteczny środek walki. Przyznam, że ukształtowało to mój sposób ich postrzegania. Tymczasem okazuje się, że nic z tych rzeczy. Miny morskie, zwłaszcza w pierwszym okresie wojny, były bardzo skuteczne. Nie wspominając już o tym jak duże znaczenie miały większe zapory minowe, zwłaszcza zaminowanie przez Brytyjczyków Kanału La Manche tak, że praktycznie stał się akwenem nie do przepłynięcia dla niemieckich okrętów podwodnych (w zagrodach minowych pozostawiono tylko wąskie niezaminowane przesmyki, które były silnie strzeżone przez Royal Navy). Skuteczność min w tym okresie pogłębiały problemy, jakie Niemcy mieli z torpedami, czyli względna nieskuteczność konkurencyjnego środka walki, a z drugiej strony nowość techniczna jaką stanowiły zapalniki magnetyczne, później udoskonalane (m.in. zaczęto wprowadzać kombinację zapalników – pojawiły się więc miny magnetyczno-akustyczne czy ciśnieniowo-magnetyczne, akustyczne na tony normalne i niskie itd.). Przez to, że książka obejmuje całość działań wojennych na morzu w tym okresie II wojny światowej, jest w niej miejsce na właściwe przedstawienie takich wątków, w monografiach poświęconych węższej tematyce pomijanych albo traktowanych po macoszemu.

Jednocześnie mamy do czynienia z dziełem dość szczegółowym. Nie darmo autorzy podzielili je na kilka tomów. Książka mimo całościowego prezentowania konfliktu nie popada więc w ogólnikowość. Znakomite pióro Andrzeja Perepeczki sprawia, że czyta się ją jednym tchem. Pojawiające się tu i ówdzie szczegóły techniczne nie nużą. Są tak wplecione w treść książki, że stanowią jej naturalny element. Inna sprawa, że autorzy unikają nasycania tekstu tego typu informacjami. Tam gdzie się one pojawiają widać, że są niezbędne dla zrozumienia całości wywodów. Spośród opisów walk Andrzejowi Perepeczce najlepiej wychodzą te z udziałem jednostek nawodnych, zwłaszcza pojedynki ciężkich okrętów. Moim faworytem jest tu opis walki, jaką stoczyły ze sobą 13 grudnia 1939 r. u ujścia Rio de La Plata niemiecki pancernik kieszonkowy „Admiral Graf Spee” pod dowództwem kmdr. Langsdorffa i zespół brytyjskich krążowników pod dowództwem komodora Harwooda (ciężki krążownik „Exeter”, krążowniki lekkie „Ajax” i „Achilles”). Pojedynek ten udało się Niemcom wygrać, bo całkowicie zdemolowali najsilniejszy z wrogich okrętów – ciężki krążownik „Exeter” oraz zniszczyli większość artylerii na drugim z krążowników – „Ajaxie”. Jednak niedające się naprawić uszkodzenia wirówki do oczyszczania oleju smarowego uniemożliwiały długotrwałą pracę silników „Admirala Grafa Spee” na trasie z Argentyny do Niemiec i ucieczkę przed polującą na niego flotą brytyjską. Ponadto pancernik miał zniszczony radionamiernik oraz stracił całą kuchnię i urządzenia do odsalania wody morskiej. Sprawiło to, że po kilkudniowym postoju w Montevideo 17 grudnia 1939 r. kmdr Langsdorff został zmuszony do zatopienia swojego okrętu nieopodal ujścia La Platy.

Drugim, znakomitym fragmentem książki, który stał się już klasykiem literatury marynistycznej, jest opis bohaterskiej walki brytyjskiego niszczyciela HMS „Glowworm” z niemieckim ciężkim krążownikiem „Admiral Hipper” podczas operacji „Weserübung” (inwazja na Norwegię) 8 kwietnia 1940 r. Brytyjski niszczyciel natrafił na zespół niemieckich okrętów przypadkiem, wskutek sztormowej pogody, która sprawiła, że wcześniej odłączył się od zespołu okrętów brytyjskich by poszukiwać jednego z członków swojej załogi, który wypadł za burtę. Później, po napotkaniu dwóch niemieckich niszczycieli „Bernd von Arnim” i „Paul Jacobi” rozpoczął z nimi walkę. Niszczycielom przyszedł jednak wkrótce z pomocą prowadzący zespół niemiecki krążownik „Admiral Hipper”. Mimo znacznej dysproporcji sił brytyjski niszczyciel, gęsto ostrzeliwany przez Niemców, podjął walkę, usiłując storpedować „Admirala Hippera”. Gdy krążownikowi udało się wymanewrować wszystkie wystrzelone przez Brytyjczyków torpedy, dowódca niszczyciela po postawieniu zasłony dymnej podjął próbę staranowania krążownika. W tym brawurowym ataku udało mu się wbić w burtę „Admirala Hippera” i ciężko go uszkodzić, po czym sam zatonął. Zginęła większość marynarzy „Glowworma”, w tym kpt. Gerard Roope, który pozostał na pokładzie do końca, nie próbując się ratować (z całej załogi „Glowworma” Niemcy wyłowili z morza jedynie 31 rozbitków). Po zakończeniu wojny za swoją bohaterską postawę kpt. Roope otrzymał pośmiertnie Krzyż Wiktorii, najwyższe brytyjskie odznaczenie.

Barwne opisy walk, jak te dwa przedstawione wyżej, sprawiają, że książka, choć jej tematyka obejmuje całą II wojnę światową, nie ma cech typowego ogólnego opracowania. Albo, ujmując to od jeszcze innej strony, autorom udało się w niej połączyć dwie trudne do pogodzenia rzeczy: to, że jest jednocześnie porywającą opowieścią i ogólnym opracowaniem, dającym szerszą perspektywę całego konfliktu (w naszej części świata). Dwa przedstawione wyżej pojedynki są jedynie przykładami. W książce podobnych barwnych opisów znajdziemy więcej. Można tu choćby wskazać walkę niemieckich pancerników „Scharnhorst” i „Gneisenau” z niszczycielami eskorty lotniskowca „Glorious” i samo zatopienie brytyjskiego lotniskowca, czy spektakularne przedarcie się U-47 Günthera Priena do bazy brytyjskiej floty w Scapa Flow i zatopienie pancernika „Royal Oak”. Z kolei nawiązując do tego, co było powiedziane wcześniej o polowaniu na niemiecką flotę handlową i minach morskich, można też wskazać dalsze części książki bardziej analityczne, np. rozdział „Przeciwko żegludze sprzymierzonych (styczeń-maj 1940)”. Obie te warstwy publikacji dobrze się uzupełniają.

Ważną cechą książki jest szerokie wykorzystanie w niej wspomnień świadków i uczestników walk, jak również innych publikacji, często oficjalnych, których autorzy mieli szerszy dostęp do dokumentów danej strony konfliktu. Na tle całości widać, że Andrzej Perepeczko bardzo lubi cytować Winstona Churchilla. Jest to jednak uzasadnione, jako że był on w tym okresie Pierwszym Lordem Admiralicji. Bardzo dużo wspomnień i cytatów pojawia się w części poświęconej kampanii wrześniowej i ogólnie działaniom polskiej marynarki wojennej w początkowym okresie wojny. Przyznam, że miałem tutaj wręcz wrażenie, że książka jest nimi przeładowana, ale dla mnie nie stanowi to wady. Najczęściej wśród cytowanych autorów pojawia się Jerzy Pertek. Miejscami w odniesieniu do kampanii wrześniowej autor wszystkie istotniejsze ustalenia stara się przyjmować idąc za uczestnikami. Przy czym raczej jest to suche przytoczenie faktów. Nie znajdziemy więc np. żadnych spekulacji dotyczących zatonięcia okrętu ORP „Orzeł”.

Ważne miejsce w książce zajmują opisy działań polskich jednostek, najpierw w kampanii wrześniowej, a później na zachodzie. Rozdział poświęcony kampanii wrześniowej liczy sobie 52 strony i opisuje walki dzień po dniu. Otwierają go szczegółowe OdB sił morskich obu stron. Ogólnie jednak można odnieść wrażenie, że kampania wrześniowa nie jest głównym przedmiotem zainteresowania autorów. Bardziej skupiają się na późniejszych losach naszych okrętów, szczególnie niszczycieli, które przedarły się do Wielkiej Brytanii: ORP „Grom”, ORP „Błyskawica” i ORP „Burza”. Opisując działania polskiej floty nie zapomniano też o statkach handlowych. Stosunkowo dużo uwagi poświęcono udziałowi polskiej marynarki w działaniach u wybrzeży Norwegii. Pojawiają się tam poza niszczycielami i ORP „Orzeł” także polskie transatlantyki „Chrobry” i „Sobieski”. Dla pierwszego z nich kampania ta okazała się ostatnią (zbombardowany przez samoloty niemieckie 14 maja 1940 zatonął następnego dnia). Wątki „polskie” w książce można więc podsumować tak, że zawarto wszystkie istotne informacje, choć autor nie rozpisuje się nadmiernie na ten temat, nie snuje też hipotez i unika wątków „martyrologicznych”. Dla osób, które zechcą się bardziej szczegółowo zainteresować tą tematyką, za sprawą licznych cytatów „Burza nad Atlantykiem” stanowić może pewien punkt wyjścia i zbiór drogowskazów, po co warto sięgnąć.

Pozwolę sobie teraz przejść do ważnej kwestii, interesującej zwłaszcza tych spośród czytelników, którzy z publikacjami Andrzeja Perepeczki mieli już do czynienia. Otóż recenzowana książka to kolejne już wydanie tej pracy, choć od razu dodajmy, że w wersji zmienionej i uzupełnionej. W 1999 r. ukazała się nakładem wyd. Lampart 4-tomowa „Burza nad Atlantykiem”. Jeszcze wcześniej, w 1972 r. nakładem Wydawnictwa Morskiego wyszedł „Bój o Atlantyk”, wznowiony w 1995 r. przez wydawnictwo Lampart. Obecna publikacja ma dwóch autorów – obok Andrzeja Perepeczki pojawił się Wawrzyniec Markowski, w związku z tym starzy czytelnicy mogą być skonfudowani tym, na ile ta publikacja różni się od poprzednich i co się w niej zmieniło (można by to również sprowadzić do pytania „ile Perepeczki jest w Perepeczce”). Generalnie to nadal jest w przytłaczającej mierze książka Andrzeja Perepeczki, zachowująca jego styl pisarski. Obszerniejsze fragmenty dodane przez Wawrzyńca Markowskiego ujęte zostały w ramki. Ponadto dołączył on do tekstu szereg przypisów. Zwykle uszczegółowiają one pierwotną treść książki. Przypisy mają na ogół charakter czysto faktograficzny. Wiele z nich to informacje o zatopionych statkach, np. tam gdzie pierwotnie była tylko informacja, że zatopione zostały dwa czy trzy statki, teraz podano także ich nazwy i tonaż w BRT.

Nowe fragmenty książki, autorstwa Wawrzyńca Markowskiego:
- „Zatopienie Athenii w świetle najnowszych ustaleń (dodatek do rozdziału „Afera Athenii”)
- „Operacje minowe niemieckich niszczycieli u wybrzeży Wielkiej Brytanii” (dodatek do rozdziału „Cicha śmierć, czyli wojna minowa”)
- „Zatopienie frachtowca Fanad Head” (dodatek do rozdziału „Początek wojny podwodnej”)
- „Wojna Zimowa” (dodatek samodzielny, liczący sobie 35 stron – jego współautorami są Michał Glock i Aurelia Markowska)
- „Statki zatopione i uszkodzone na minach postawionych przez „Schiff 11” w dniu 9 marca 1940 r. u wybrzeży Holandii” (dodatek do rozdziału „Przeciwko żegludze sprzymierzonych (styczeń-maj 1940)”)
- informacje i dane techniczne transatlantyka „Sobieski” i niszczyciela ORP „Grom” (dodatek do rozdziału „Polskie okręty, statki i żołnierze na północy Norwegii”)
- dane techniczne krążowników przeciwlotniczych „Calcutta” i „Cairo” (dodatek do rozdziału „Odwrót z północnej Norwegii”).

Parę słów o porównaniu ze wspomnianymi wcześniej pozycjami, z których wszystkie udało mi się przejrzeć (na potrzeby recenzji). „Bój o Atlantyk” w wydaniu z 1972 to książeczka licząca sobie 296 stron i obejmująca całą wojnę na Atlantyku (dla porównania recenzowana książka to zaledwie tom I z sześciotomowego cyklu i sam ten pierwszy tom ma stron 502). Po części stanowi ona powtórzenie publikacji autora z cyklu „Miniatury morskie”. Przy wielu rozdziałach można znaleźć o tym wyraźne wzmianki. Jest to więc bardzo ogólna i skrótowa publikacja, pod względem treściowym zupełnie nieporównywalna z recenzowaną książką. Miejscami opisy są mocno fabularyzowane, np. w rozdziale o ataku Günthera Priena na bazę Royal Navy w Scapa Flow mamy liczne dialogi między członkami załogi U-Boota itp. Podobnie wygląda reedycja tej książki z 1995 r. Z niewielkich zmian w stosunku do poprzedniego wydania wspomnę, że pojawiają się w niej rzuty z góry i rzuty boczne (sylwetki) okrętów, całkiem duże i przez to czytelne. Czym innym jest natomiast pierwsze wydanie „Burzy nad Atlantykiem” z 1999 r. wydawnictwa Lampart. Cały cykl ma cztery tomy, z czego tom I liczy sobie 643 strony. Książka ta nie pokrywa się jednak treściowo z recenzowaną publikacją, ponieważ obejmuje okres do końca 1941 r., a więc szerszy. Z publikacji wyd. Lampart nowej książce odpowiada pierwsze 337 stron. W przypadku książki wyd. Oskar mamy 502 strony, więc trochę więcej. Jest niewielka różnica w formacie książki – ta z Lamparta ma nieco większy format, ale minimalnie.

Jedną z istotnych różnic między publikacją wyd. Lampart a recenzowaną książką wyd. Oskar stanowią mapki i plany (rzuty) okrętów. W nowej wersji książki jest ich mniej, ale w większości wyglądają zdecydowanie lepiej od strony graficznej. Autorem map i planów jest Michał Glock. W nowej książce bardzo dobrze pokazano zwłaszcza działania niemieckich rajderów – „Admirala Grafa Spee” i „Deutschlanda”. W poprzedniej wersji mapki ich dotyczące były mało czytelne. Najwięcej różnic między obu wersjami książek dotyczy mapek ukazujących pola minowe. Poza tym oczywiście także mapek, których w nowym wydaniu zabrakło. Rezygnacja z niektórych nie stanowi większej straty dla zawartości książki, ale np. mapka ataku U-47 na Scapa Flow, mapka pokazująca rajd niemieckich pancerników, który doprowadził do zatopienia krążownika pomocniczego „Rwadalpindi”, czy mapka pokazująca trasę ORP „Orzeł” przez Sund 8-10.10.1939 wydaje się, że miały pewną wartość. Z drugiej strony, nowa edycja książki zawiera mapki, których w poprzedniej nie znalazłem. Da się zauważyć, że Michał Glock starał się przekazać za ich pomocą mniej oczywiste informacje, i że nie są one jedynie prostym powieleniem tekstu.

Jeśli chodzi o plany okrętów, to również jest ich mniej. W nowym wydaniu Michał Glock starał się pokazać inne jednostki niż poprzednio, rzadsze, mniej znane. I tak np. w rozdziale poświęconym kampanii wrześniowej mamy sylwetki: okrętu-bazy kutrów torpedowych „Tsingtau”, okrętu-bazy okrętów podwodnych „Saar”, a także z tych bardziej znanych: polski niszczyciel „Grom” wz 1939 i pancernik „Schleswig-Holstein” wz 1939. O ile w wydaniu Lamparta plany okrętów były ściślej powiązane z treścią i zamieszczane wraz z danymi, to w nowym pojawiają się do pewnego stopnia w oderwaniu od treści. Znów lepsza jest jakość rysunków (są wyraźniejsze), natomiast poza tym, że jak wspomniałem jest ich mniej, to zrezygnowano w ogóle z rzutów ukazujących okręt od góry. Ewidentnie słabym punktem nowego wydania od strony edytorskiej (w sumie jedynym takim, jaki mogę wskazać w całej publikacji) jest to, że tam gdzie w wydaniu Lamparta na końcu rozdziałów były rzuty boczne i od góry okrętów z zamieszczonymi pod nimi danymi taktyczno-technicznymi, to obecnie zostały same dane, bo rzuty boczne są porozrzucane po treści książki. Te dane na tle całej treści rozdziałów nie wiadomo do czego są, trochę wiszą w próżni (np. s. 442-444). Dopiero jak zajrzałem do poprzedniego wydania, zrozumiałem skąd one się w tym miejscu książki wzięły.

Kolejny składnik książki to zdjęcia. Tutaj nowa edycja wydawnictwa Oskar zdecydowanie przewyższa wydanie Lamparta. Poprzednio mieliśmy 18 stron ze zdjęciami dotyczącymi tego okresu (w sumie było ich więcej – reszta dotyczyła późniejszego okresu) na nie najlepszej jakości papierze, w nowej książce mamy 80 stron zdjęć. W nowej edycji starano się zamieścić niepublikowane do tej pory zdjęcia. Część oczywiście się powtarza, ale z części poprzednio zamieszczonych zrezygnowano. Różnica między edycjami jest jeszcze taka, że o ile w starej wersji mamy tu i ówdzie zdjęcia żołnierzy, dowódców i tego typu „dodatki”, to w nowej zdecydowanie skupiono się na okrętach.

Pozwolę sobie teraz porównać objętościowo zawartość. W wydaniu Lamparta mieliśmy 337 stron, w wydaniu Oskara mamy 502 strony. Format nowej książki jest minimalnie mniejszy, ale zawiera ona wyraźnie mniej mapek i schematów, więc tekstu mamy więcej niż poprzednio. Dodatki autorstwa Wawrzyńca Markowskiego (oraz Michała Glocka i Aurelii Markowskiej), zamieszczone w ramkach, zajmują łącznie 54-55 stron. To zupełnie nowa część książki. Trochę miejsca w nowym wydaniu zajmują na pewno przypisy, których w poprzednim prawie nie ma. Mimo wszystko widać z tego, że jest spora różnica objętościowa między obu książkami (gwoli ścisłości, stron, które zajmują zdjęcia, w obu przypadkach nie liczymy). Nie pokuszę się o szczegółowe zestawienie różnic merytorycznych, ale przykładowo w nowym wydaniu mamy szczegółowe OdB niemieckich sił morskich biorących udział w wojnie z Polską w 1939 r., którego w wydaniu Lamparta w ogóle nie ma. Są też np. różnice w OdB do inwazji na Norwegię (i Danię) choćby dotyczące podziału U-Bootów na grupy. To tylko dwa przykłady różnic merytorycznych w ramach podstawowego tekstu między obu wydaniami publikacji. Myślę, że już sama różnica w objętości podstawowej części obu edycji rzędu mniej więcej 50-70 stron może być dla posiadaczy poprzedniej wersji istotną wskazówką.

Parę słów o stronie edytorskiej i grafice. Pisałem już wcześniej o mapkach i planach (rzutach) okrętów bardzo dobrze opracowanych przez Michała Glocka. Warto wspomnieć ładną, dobrze dobraną do tematyki książki okładkę autorstwa Jarosława Wróbla. Od strony redakcyjnej ogólnie książka wypada dobrze poza wspomnianym zniknięciem części planów okrętów, które były poprzednio dołączone do danych taktyczno-technicznych i stanowiły z nimi całość. Książka jest w zasadzie wolna od literówek, z jednym wyjątkiem: co najmniej kilkanaście razy natrafiłem na słowo „nie opodal” pisane rozdzielnie (obecnie dominującą formą jest jednak pisownia łączna: „nieopodal”). Sądzę, że warto by zwrócić na to uwagę korektorce, gdy będzie sprawdzała kolejne tomy książki.

Podsumowując, recenzowana książka to bez wątpienia klasyka literatury marynistycznej. Publikacja ta potwierdza, że Andrzej Perepeczko zasłużenie cieszy się sławą jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy zajmujących się tematyką wojen morskich. Nowe wydanie książki różni się od poprzedniego nie tylko pod względem załączonych do niego dodatków w postaci zdjęć, mapek i planów, ale także w warstwie merytorycznej. Jednocześnie udało się w nim zachować pierwotny styl autora. Wawrzyniec Markowski oraz wspomagający go Michał Glock wnieśli do książki swój wkład, ale nadal w przytłaczającej mierze jest to dzieło Andrzeja Perepeczki. Spośród nowych, samodzielnych dodatków szczególnie wartościowy jest najobszerniejszy z nich, poświęcony Wojnie Zimowej, skupiający się na prowadzonych w tym okresie działaniach sowieckich okrętów podwodnych. Polecam książkę wszystkim amatorom i pasjonatom działań morskich w II wojnie światowej.

Autor: Raleen

Opublikowano 21.01.2015 r.

Poprawiony: środa, 28 stycznia 2015 00:29