Portret człowieka zapalczywego

  • Drukuj

Informacje o książce
Pełny tytuł: Portret człowieka zapalczywego. Generał Jan Krukowiecki w powstaniu listopadowym
Autor: Michał Swędrowski
Wydawca: Napoleon V
Rok wydania: 2013
Stron: 498
Wymiary: 24,1 x 17 x 3,2 cm
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-7889-181-9

Recenzja
Generał Jan Krukowiecki należy do najdramatyczniejszych, a zarazem najciekawszych postaci powstania listopadowego. Wiąże się to przede wszystkim z dwoma przełomowymi momentami w dziejach tego zrywu narodowego. Po pierwsze, z zamieszkami, jakie wybuchły w Warszawie nocą z 15 na 16 sierpnia 1831 roku. Wyniosły one generała do władzy, został bowiem w ich wyniku Prezesem Rządu Narodowego i wkrótce potem faktycznie przejął naczelne dowództwo nad armią. Drugim, zdecydowanie najważniejszym dniem w jego karierze, okazał się 7 września 1831 roku, czyli drugi dzień szturmu Warszawy, który zakończył się jej kapitulacją oraz przyniósł upadek powstania. Wówczas, wobec stosunkowo łatwego zdobycia przez Rosjan poprzedniego dnia umocnień Woli, władze powstańcze zmuszone zostały podjąć z nimi negocjacje. Postawa generała podczas tych rokowań stała się później źródłem jego czarnej legendy. Wielu spośród jemu współczesnych uznało go bowiem za zdrajcę. Najnowsza książka Michała Swędrowskiego „Portret człowieka zapalczywego. Generał Jan Krukowiecki w powstaniu listopadowym” stara się zmierzyć z tymi opiniami i zweryfikować ocenę postaci generała i jego działań w powstaniu listopadowym.

Praca jest rozprawą doktorską autora. Powstała pod kierunkiem prof. Norberta Kasparka, co samo w sobie także stanowi dobrą rekomendację. Całość podzielona została na 11 rozdziałów, nie licząc wstępu i zakończenia. Poza dość obszerną bibliografią książkę uzupełniają indeks osobowy oraz 6 map (są to przedruki jednej mapy W. Tokarza z jego „Wojny polsko-rosyjskiej 1830 i 1831”, a także czterech map ze znanego XIX-wiecznego atlasu do powstania listopadowego R.O. Spaziera; jeszcze jedna mapa, ukazująca rozmieszczenie 1 Dywizji Piechoty przed rozpoczęciem powstania w okolicach Warszawy, zamieszczona została na s. 81). Układ pracy przedstawia się w ten sposób, że skrajne rozdziały (pierwszy i ostatni) opisują dzieje generała Krukowieckiego przed i po powstaniu listopadowym. Pozostałe dziewięć rozdziałów poświęcono jego działalności podczas powstania. Rozdziały skrajne pełnią funkcję wprowadzenia i epilogu. Siłą rzeczy nie są tak szczegółowe jak te stanowiące główną część książki. Zarazem zawierają więcej wątków osobistych, za sprawą oparcia się głównie na korespondencji rodzinnej.

Książkę rozpoczyna wstęp, w którym dokonano wyczerpującej analizy bibliograficznej tematu. Autor starał się scharakteryzować różne rodzaje źródeł, które wykorzystywał podczas badań nad osobą Jana Krukowieckiego. Zarówno we wstępie, jak i później w zakończeniu podkreśla, że nie lada wyzwaniem było dla niego zmierzenie się z licznymi tendencyjnymi opiniami na temat tej postaci historycznej, której wielu jej współczesnych najogólniej mówiąc nie lubiło. Często na oceny wpływały różnego rodzaju osobiste porachunki, zadawnione konflikty, które rzutowały następnie na to, jak pamiętnikarze przedstawiali wydarzenia z okresu powstania, o czym pisali, a o czym taktownie starali się zapomnieć. Najważniejszym źródłem wiedzy o postaci generała Krukowieckiego jest jednak dla autora jego bogata, wieloletnia korespondencja z żoną (nieco więcej na ten temat w dalszej części recenzji).

Pierwszy rozdział przedstawia losy rodziny generała i jego młodość. Jego ojciec, drobny szlachcic z Galicji, po rozbiorach postanowił wstąpić na służbę Habsburgów. Zostawszy urzędnikiem, szybko awansował w cesarskiej administracji, zyskując kolejno tytuł barona, a potem hrabiego. Tytuł ten odziedziczył później jego syn. Młodemu Janowi jego despotyczny rodziciel już w młodym wieku przeznaczył służbę wojskową, którą ten rozpoczął w armii habsburskiej, spotykając w jej szeregach m.in. księcia Józefa Poniatowskiego. Klęska Prus i wkroczenie armii napoleońskiej na ziemie polskie sprawiły, że przyszły generał porzucił swoje rodzinne strony i armię austriacką, by wstąpić w szeregi Wielkiej Armii jako kapitan, przydzielony do sztabu dywizji gen. Louisa Sucheta. Autor bardzo barwnie opisuje ten pierwszy okres życia Krukowieckiego, charakteryzując go nie jako wojskowego, ale po prostu jako człowieka, poświęcając sporo miejsca jego relacjom osobistym. Wyjątkowo często pojedynkował się on wówczas i uchodził za awanturnika i zawadiakę. Podczas epoki napoleońskiej, jak wielu oficerów, szybko awansował, niewątpliwie także dzięki swoim umiejętnościom i doświadczeniu wojennemu, które miał już z czasów służby w armii austriackiej.

Ważnym momentem w karierze Jana Krukowieckiego był szturm Smoleńska podczas kampanii 1812 roku, kiedy to dowodził 2 pułkiem piechoty. Niedługo przed nim popadł on bowiem w poważny konflikt ze swoim bezpośrednim zwierzchnikiem, dowódcą brygady, w której skład wchodził jego pułk – gen. Michałem Grabowskim. Warto wspomnieć, że ten ostatni był naturalnym synem króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Otóż podczas szturmu obaj panowie na swój sposób rywalizowali o to kto pierwszy wedrze się do Smoleńska, usiłując dowodzić tym samym batalionem. Skończyło tak, że grupa żołnierzy, którą pociągnął za sobą Grabowski, podczas ataku została w większości wybita. Sam Grabowski poległ. Z kolei Krukowiecki został podczas tych walk poważnie ranny, jednak „przeżył” swojego adwersarza. Autor nie rozwodzi się zanadto nad tym dość ważkim epizodem (zapewne nie tyle jak by oczekiwali miłośnicy epoki napoleońskiej), tak że w stosunku do tego, co pisał na ten temat np. Andrzej Dusiewicz w swoim „Smoleńsku 1812” (seria „Historyczne Bitwy”), w zasadzie nie znajdziemy tu nic nowego.

Ważny dla późniejszych losów Krukowieckiego był schyłek epoki napoleońskiej. Wydaje się, że nie będąc człowiekiem bezkrytycznie zapatrzonym w cesarza, w bitwie pod Lipskiem starał się oszczędzać podległe mu oddziały. Później pojawią się w związku z tym pod jego adresem zarzuty o niewykonanie rozkazów, najpierw gen. Dąbrowskiego, a później gen. Sokolnickiego. Korespondowała z tym późniejsza postawa Krukowieckiego – gdy armia polska decydowała czy dalej iść z Napoleonem za Ren, czy poddać się Aleksandrowi I, przyczynił się do odebrania dowództwa profrancuskiemu gen. Sokolnickiemu i opowiedział za opcją „rosyjską”, a później jako jeden z pierwszych złożył przysięgę carowi. W okresie tym pojawiają się pierwsze oskarżenia o intrygowanie przeciw wyższym dowódcom. Krukowiecki, już wówczas generał brygady, popada w głośny konflikt z gen. Michałem Sokolnickim, który w opublikowanym anonimowo artykule zarzuca mu niesubordynację w bitwie pod Lipskiem i uchylanie się od walki.

W początkach istnienia Królestwa Polskiego spór Krukowieckiego z gen. Sokolnickim trwał nadal. Podczas jednej z uczt, wydanych w 1815 r. dla polskich generałów przez wielkiego księcia Konstantego, doszło do sceny, która bardzo zaszkodziła później Krukowieckiemu. Nadepnął on wówczas na nogę mijanemu przy stole Sokolnickiemu i rzucił mu głośno w obecności wszystkich obelgę, na tyle mocną, że pamiętnikarze unikają nawet jej zwerbalizowania. Konstanty był wściekły i początkowo zamierzał wydalić generała z szeregów armii, ostatecznie skończyło się jednak na kilkumiesięcznym areszcie. Na kolejny stopień, generała dywizji, Krukowiecki awansował dopiero po kilkunastu latach, niedługo przed wybuchem powstania listopadowego.

Jak podkreśla autor, okres Królestwa Polskiego przyniósł jedną zasadniczą zmianę w sytuacji Jana Krukowieckiego. Otóż w 1819 r. ożenił się on, z młodszą o 31 lat Heleną Wolską i żeby było ciekawiej, jak wskazują wszystkie późniejsze lata, było to małżeństwo z miłości. W każdym razie, doprowadziło ono do ustatkowania się generała. Listy, jakie później do siebie pisali (a robili to bardzo często) zawierają mnóstwo szczegółów dotyczących ówczesnego życia, sytuacji politycznej i innych. Stały się one dla autora głównym źródłem do przewartościowania postaci Krukowieckiego. Żona, mimo że wiele młodsza od męża, jak wynika z tej korespondencji, była dla niego równorzędną partnerką, nie bojąc się wyrażać zdania na tematy polityczne, doradzając mężowi, komentując niektóre jego działania itd. Z kolei on potrafił się wobec niej otworzyć i pisał szczerze o wielu sprawach, o których oficjalnie nie mógł się wypowiadać.

Z tego okresu, głównie opierając się na listach Krukowieckiego do żony, autor stara się scharakteryzować stosunki panujące w armii polskiej pod rządami wielkiego księcia Konstantego. Stosunek oficerów do odznaczeń i służby, relacje między nimi, podejście wielkiego księcia do niektórych, wybranych zagadnień militarnych. Oczywiście jak na jeden rozdział jest to spory materiał, więc nie spodziewajmy się tu wyczerpującego omówienia tematu. To tylko wprowadzenie do tego, co rozpoczęło się wraz z Nocą Listopadową. Idąc trochę za autorem, postanowiłem szerzej opisać niektóre wątki tej części biografii generała, gdyż dobrze go one charakteryzują, a zarazem stanowią punkt odniesienia do sytuacji, w jakich znalazł się podczas powstania. Przykładowo, podczas bitwy pod Białołęką Krukowiecki nie będzie próbował działać wbrew rozkazom naczelnego dowództwa, mimo że sam widzi, iż mogłoby to być korzystne, by nie zarzucono mu niesubordynacji – tak, jak kiedyś w związku z bitwą pod Lipskiem.

Drugi rozdział przedstawia początkowy okres powstania. Przede wszystkim autor świetnie pokazał dezorientację polskich dowódców tuż po Nocy Listopadowej. Wychowywani przez lata w ścisłej subordynacji wobec wyższych rangą, mający problem z działaniem przeciwko ich dotychczasowemu zwierzchnikowi – wielkiemu księciu Konstantemu, różnie reagują na pierwsze wezwania władz powstańczych. Chwile zawahania ma również Krukowiecki, ale na tle innych nie trwają one długo. Do powstania przekonuje go obecność wśród najwyższych władz gen. Chłopickiego. Drugie co udało się autorowi znakomicie uchwycić, to moment, w którym zirytowany Chłopicki rozważał zdanie naczelnego wodzostwa. Wówczas, po raz pierwszy w powstaniu, Krukowiecki staje wobec perspektywy objęcia tego najwyższego w polskiej armii stanowiska. Po raz drugi przed szansą stanie w chwili rezygnacji Chłopickiego, ale wtedy, by zachować choćby pośrednio tego ostatniego jako doradcę, na wodza naczelnego zostanie wybrany ks. Michał Radziwiłł. Dalej obserwujemy chaotyczną działalność władz wojskowych i cywilnych w tym pierwszym okresie, na niektórych odcinkach paraliżowaną przez ludzi niewierzących w sens powstania.

Trzeci rozdział poświęcony został działaniom wojennym, jakie miały miejsce w lutym, zakończonym bitwą pod Grochowem. Jesteśmy już w okresie, kiedy naczelnym wodzem armii polskiej jest ks. Michał Radziwiłł, wspierany nadal przez gen. Chłopickiego, który faktycznie dowodzi zza jego pleców, z poparciem rządu. Krukowieckiego widzimy tu jako żołnierza, dowódcę 1 Dywizji Piechoty. Gdy dochodzi do batalii pod Grochowem, 1 Dywizja Piechoty stoi na północ od głównego placu boju, staczając tutaj dwie bitwy pod Białołęką z Korpusem Grenadierów gen. Szachowskiego (w tym miejscu należy też wspomnieć, że Rosjanie dysponowali na tym odcinku dość liczną kawalerią). Mimo przeważających sił, wskutek braku koordynacji po stronie rosyjskiej i nieudolności Szachowskiego, jego zgrupowanie zostaje ostatecznie pobite, choć polskie zwycięstwo jest nieznaczne. Stronie polskiej nie udaje się natomiast wymanewrować Rosjan w ten sposób, by podczas bitwy z głównym zgrupowaniem armii rosyjskiej wypracować nad nim przewagę i pokusić się o większy sukces.

Rozdział czwarty, pt. „Pierwsze interludium”, poświęcony jest okolicznościom objęcia naczelnego dowództwa przez gen. Skrzyneckiego. Będący w chwili nominacji zaledwie od 23 dni generałem brygady Skrzynecki, „przeskakuje” o wiele starszego i bardziej doświadczonego Krukowieckiego i kilku innych oficerów, uzyskując buławę. Autor dużo miejsca poświęcił tutaj działaniom ks. Adama Czartoryskiego, jak i samej naradzie. Próbuje też odpowiedzieć na pytanie, na ile Krukowiecki starał się o nominację i o jego ogólny stosunek do sprawy powierzenia mu naczelnego dowództwa, na które wtedy, po raz kolejny, miał szansę. Bardzo ciekawa jest również próba porównawczej charakterystyki Skrzyneckiego i Krukowieckiego. Pozwala ona po części odpowiedzieć na pytanie, dlaczego najbardziej rozpolitykowany pułkownik armii wielkiego księcia Konstantego został wtedy wodzem naczelnym.

W rozdziale piątym spotykamy gen. Krukowieckiego w nowej roli – gubernatora Warszawy. Skrzynecki, niechętny mu, doprowadza bowiem tuż po swoim wyborze do usunięcia go z dowodzenia jednostkami liniowymi. Z kolei Krukowiecki ze swojej strony także nie zamierza służyć pod rozkazami Skrzyneckiego. Ks. Czartoryski znajduje mu więc urząd względnie niezależny od Naczelnego Wodza, z którego obsadą były dotychczas problemy. Wraz z tym Krukowiecki zostaje mianowany generałem broni (generałem piechoty), co stanowiło jedyną taką nominację w czasie całego powstania. Nowe stanowisko ujawnia w pełni talenty administracyjne Krukowieckiego. Autor szeroko opisał m.in. nadzór nad warszawskimi lazaretami, nad pracami fortyfikacyjnymi czy organizowanie polskiego wywiadu, czym na pewnym etapie powstania zajmował się właśnie gubernator Warszawy. Próba maksymalnego rozszerzania kompetencji własnego urzędu doprowadza, jak to często bywa, do konfliktów z różnymi instytucjami.

W rozdziale szóstym, pt. „Drugie interludium”, obserwujemy sytuację po bitwie pod Ostrołęką. Początkowo gen. Skrzynecki, załamany klęską, stara się ocalić swoją głowę (a precyzyjniej mówiąc naczelne dowództwo). Szybko jednak okazuje się, że mimo klęski i fatalnej opinii o wodzu naczelnym, rząd nie widzi innego kandydata na to stanowisko. Uważa też, że z szeregu względów należy bronić Skrzyneckiego. Ten z kolei dochodzi do wniosku, że wojnę można zakończyć tylko układami. Stara się więc doprowadzić do pozbycia się rządu, pod hasłem jego reformy, by zyskać na tym polu pełną swobodę manewru. W wyniku kolejnych klęsk powstania i fiaska własnych zabiegów stopniowo Skrzynecki traci resztki autorytetu. Jednym z jego głównych oponentów stał się wówczas Krukowiecki, usiłujący tuż po bitwie pod Ostrołęką wpłynąć na zmianę na stanowisku Wodza Naczelnego. Działania Krukowieckiego zaowocowały na przełomie maja i czerwca konfliktem ze Skrzyneckim. W wyniku tego, za sprawą Skrzyneckiego znalazł się on przejściowo w areszcie domowym, ostatecznie, po kilkudniowych perypetiach pozwolono mu złożyć dymisję z funkcji gubernatora Warszawy i odejść z armii.

Rozdział siódmy poświęcił autor okresowi od złożenia dymisji do nocy 15 sierpnia. Krukowiecki bywa w tym czasie w stolicy jako cywil, były generał, odwiedza swoją rodzinę znajdującą się w Popniu i dogląda chorego syna Konstantego, który w międzyczasie miał wypadek i był operowany. Analizie poddane zostały działania Krukowieckiego (przypisywane mu przez współczesnych) zmierzające do późniejszego objęcia władzy. Autor dochodzi do wniosku, że choć Krukowiecki nie zaniedbywał okazji do krytykowania Skrzyneckiego i choć zyskał wtedy pewną popularność wśród tłumów, trudno wyodrębnić jakieś jego posunięcia zmierzające bezpośrednio do sięgnięcia po władzę. Trochę miejsca poświęcone zostało także stosunkom z Towarzystwem Patriotycznym i tego jaki był naprawdę stosunek generała do lewicy powstańczej.

Rozdział ósmy poświęcono 15 sierpnia i kolejnym dwóm dniom, kiedy to dochodzi w Warszawie do zamieszek. Autor opisuje napiętą atmosferę, która skłoniła lud stolicy, podsycany przez czynniki radykalne, do wystąpienia. Wraz z tymi wydarzeniami następuje upadek rządu powstańczego, działającego pod przewodem ks. Adama Czartoryskiego. Zanim do tego doszło, rządowi udało się jeszcze odwołać Skrzyneckiego i powierzyć funkcję Wodza Naczelnego gen. Henrykowi Dembińskiemu, jak się szybko okazuje, jego zwolennikowi. Dembiński nie wytrzymuje jednak na tej funkcji zbyt długo i rozpoczyna się farsa z poszukiwaniem jego następcy. Kolejni generałowie: Prądzyński, Małachowski, Łubieński odmawiają przyjęcia buławy. Potem jednym z kandydatów był nawet płk Bem, który zdając sobie sprawę, że nie jest generałem, a przecież na stanowisku Naczelnego Wodza musiałby wydawać rozkazy generałom, rzecz jasna również odmawia. W ostatnim tchnieniu ustępujący rząd powołuje na stanowisko gubernatora Warszawy zdymisjonowanego nie tak dawno temu Krukowieckiego, który okazuje się jedyną osobą zdolną poradzić sobie z zamieszkami w stolicy. W końcowych epizodach tych dni na scenie zostają dwaj aktorzy: Krukowiecki i Dembiński. Ten ostatni, nadal jeszcze pełniący funkcję Wodza Naczelnego, postanawia dokonać zamachu stanu, który wypada operetkowo. Ostatecznie, zwołany Sejm, nie znajdując innego sensownego kandydata, powierza stanowisko Prezesa Rządu Narodowego Krukowieckiemu, przyznając mu szerokie kompetencje do działania.

W rozdziale dziewiątym, pt. „Na szczycie”, autor opisuje trzy tygodnie rządów Krukowieckiego jako Prezesa Rządu Narodowego. Wkrótce po ich objęciu usuwa on ze stanowiska Wodza Naczelnego skompromitowanego Dembińskiego, dokonuje też niewielkich przetasowań we władzach powstańczych. Czołowe miejsce przy jego boku zajmuje gen. Prądzyński, który zostaje praktycznie jedynym doradcą Prezesa Rządu do spraw wojskowych. Sytuacja powstania jest już wtedy trudna, pierścień wojsk rosyjskich zaczyna zaciskać się wokół stolicy. Od zachodu zbliża się do niej powoli armia feldmarszałka Paskiewicza. Krukowiecki przyjmuje plan Prądzyńskiego przerwania impasu przez wysłanie na wschód II korpusu, którego dowódcą zostaje gen. Girolamo Ramorino, i rozbicie stojących z tej strony stolicy oddziałów gen. Rosena, a być może nawet zdobycie twierdzy Brześć. W ten sposób Polacy usiłują przejąć inicjatywę i zapewnić stolicy wystarczające ilości zaopatrzenia, z którym na przełomie sierpnia i września zaczęły być poważne problemy. Brzemienny w skutki staje się jednak wybór dowódcy II korpusu, gen. Ramorino, który jak się wkrótce okazało, nie miał wystarczających zdolności do dowodzenia tak dużym zgrupowaniem wojsk. Wysłany mu do pomocy Prądzyński przybywa ciut za późno i również reaguje niemrawo, albo nie jest przez Ramorino słuchany. Ostatecznie II korpus nie osiąga praktycznie nic, a w decydującej chwili zostaje odesłany daleko od Warszawy i nie jest w stanie przyjść jej z pomocą.

Wreszcie rozdział dziesiąty „Upadek”, chyba najważniejszy, choć opisuje zaledwie dwie doby. Rankiem 6 września rozpoczyna się szturm rosyjski na Warszawę. Głębokie przeświadczenie polskiego dowództwa, że Warszawa jest silnie umocniona i w zasadzie niezdobyta zostaje szybko zweryfikowane. Na losy obrony pierwszego dnia duży wpływ miała decyzja o rozmieszczeniu oddziałów. Polacy skupili 60 procent posiadanych sił na odcinku południowym, przekonani, że tam właśnie uderzą Rosjanie, gdyż fortyfikacje od tej strony były najsłabsze. Jedynym, który właściwie odgadł kierunek natarcia, był gen. Wojciech Chrzanowski (choć inni, jak Prądzyński, potem także to sobie przypisywali). Nocą armia rosyjska przegrupowuje się i naciera od zachodu – na Wolę, na południu i na północy przeprowadzając jedynie ataki pozorowane. Rosjanie stosunkowo łatwo zdobywają pierwszą linię umocnień. W międzyczasie, pod wpływem trudnej sytuacji, Krukowiecki wysyła Prądzyńskiego, rozpoczynając negocjacje ze stroną rosyjską (wspomnijmy, że zanim Rosjanie przystąpili do szturmu Prądzyński był już raz wysyłany na rokowania, tym razem jednak pozycja strony polskiej jest inna). Dalej autor bardzo szczegółowo i przenikliwie stara się zgłębić to co wydarzyło się owego, jak pisali niektórzy, wyjątkowo haniebnego dnia w historii Polski. Sytuacja zmienia się bardzo dynamicznie, wraz z postępami ataku Rosjan. Na swój sposób dynamiki dodaje jej Prądzyński – genialny strateg i sztabowiec, na polu dyplomacji okazuje się człowiekiem słabym i wręcz naiwnym jak dziecko. Jego kolejne spotkania z dowództwem rosyjskim na ogół pogarszają polskie stanowisko negocjacyjne. Ostatecznie Krukowiecki, jako Prezes Rządu Narodowego, dostaje bardzo dwuznaczne upoważnienie od Sejmu do samodzielnego prowadzenia negocjacji ze stroną rosyjską i podpisania układu dotyczącego kapitulacji Warszawy i rozejmu bądź (w wersji maksimum) układu obejmującego zakończenie powstania (rzecz w tym, że obie strony różnie to rozumiały), jednak w ostatniej chwili, niewiele przed przybyciem wiozącego końcowe warunki rosyjskie parlamentariusza, gen. Berga, zostaje odwołany. Zanim do tego doszło Prądzyński zdążył przekazać Rosjanom list submisyjny Krukowieckiego, w którym poddaje się on carowi w imieniu narodu polskiego „bez żadnego warunku” (to stwierdzenie także było różnie interpretowane, jak i samo wysłanie listu). W rozumieniu Krukowieckiego list ów, wysłany Paskiewiczowi (odebrał go w jego zastępstwie wlk. ks. Michał) przez nieszczęsnego Prądzyńskiego razem z warunkami rozejmu, był tylko częścią negocjacji. Stało się jednak inaczej i zaczął on potem funkcjonować samodzielnie, stając się jedną z przyczyn odwołania Krukowieckiego. Na koniec autor odmalowuje nocne sceny toczących się w Pałacu Namiestnikowskim negocjacji, gdy w ostatnich godzinach przed świtem 8 września polskie dowództwo dochodzi z gen. Bergiem do porozumienia i bez podpisywania żadnych układów (do których władze polityczne nie chciały go upoważnić) w liście do Paskiewicza faktycznie przystaje na większość jego rozejmowych propozycji, w tym oddanie w nienaruszonym stanie mostu na Wiśle, po tym jak armia polska przejdzie na Pragę.

W rozdziale jedenastym opisano epilog powstania i zesłanie Krukowieckiego oraz ostatnie lata jego życia. Podobnie jak w rozdziale pierwszym, autor starał się tu objąć dużo dłuższy, wieloletni odcinek czasu. Po kapitulacji Warszawy Krukowieckiemu nie pozwolono przejść na prawy brzeg Wisły (na rozkaz gen. Umińskiego). Wraz z kilkoma innymi polskimi generałami, w tym Prądzyńskim, poddaje się wtedy Rosjanom. W niedługim czasie po zdławieniu powstania zapadają decyzje o zesłaniu powstańczych generałów (w przypadku wodzów naczelnych powstania – ks. Michała Radziwiłła i Jana Krukowieckiego, trwa ono dłużej niż w stosunku do pozostałych) w głąb Rosji. Krukowiecki spotyka wówczas na zesłaniu m.in. gen. Prądzyńskiego i ks. Michała Radziwiłła. Wraca do Polski dość niespodziewanie dla siebie, w chwili gdy w trudnym klimacie rosyjskim jego stan zdrowia pogorszył się na tyle, że zanosiło się, iż umrze w Rosji. O ostatnich latach Krukowieckiego autor wiele nie pisze. Wypełniają je sprawy rodzinne. Sam Krukowiecki, przebywając na terenie Królestwa Polskiego, znajdował się wtedy pod obserwacją rosyjskiej tajnej policji, stąd tematów związanych ze swoim udziałem w powstaniu musiał unikać.

Tyle treść książki. Mam nadzieję, że czytelnicy, zwłaszcza bardziej obeznani z tematyką powstania listopadowego, wybaczą mi takie obszerne, bezpośrednie przybliżanie jej zawartości. Jednocześnie chciałbym zaznaczyć, że to co przedstawiłem wyżej nie wyczerpuje wszystkich wątków poruszonych przez autora.

Gdybym miał powiedzieć o czym jest ta książka, to w pierwszej kolejności o ambitnym człowieku, który w ciągu całego powstania listopadowego kilkakrotnie był o włos od objęcia naczelnego dowództwa armii polskiej i któremu po Chłopickim, z racji starszeństwa i umiejętności, to dowództwo się należało. Poszczególne rozdziały to kolejne etapy powstania, między którymi Krukowiecki za każdym razem miał szansę na otrzymanie buławy. Co chwilę ktoś inny sprząta mu ją sprzed nosa, aż do wydarzeń 15 sierpnia 1831. W ich wyniku wodzem naczelnym również nie został, ale zdobył więcej, bo władzę polityczną, która pozwalała mu decydować o obsadzie tego stanowiska. Nie wyznaczył na nie wówczas nikogo. Zamiast tego, naginając przepisy regulujące ustrój naczelnych organów państwa, powołał powolnego sobie pomocnika w osobie gen. Małachowskiego, którego mianowano zastępcą wodza naczelnego. Powstanie chyli się już jednak wtedy ku upadkowi i Krukowieckiemu nie pozostaje wiele czasu i szans na odwrócenie jego losu.

Autor bardzo celnie zwrócił przy tym uwagę na to na ile i jakie Krukowiecki podejmował działania w celu zdobycia dla siebie buławy i jego wewnętrznych wyobrażeń z tym związanych. Dowodzi, że początkowo liczył, iż niejako automatycznie otrzyma tą funkcję z racji starszeństwa wynikającego z posiadanego stopnia wojskowego. Nie chciał się o nią wprost starać. Uważał, że mu się ona należy, ale że władze same powinny mu ją zaproponować. To tłumaczy pewne sprzeczności w jego postępowaniu. Z drugiej strony, złym duchem sprawy okazał się ks. Adam Czartoryski, zwłaszcza od momentu, gdy związał szanse powstania z gen. Skrzyneckim. Na przestrzeni całej pracy autor sporo miejsca poświęca relacjom między księciem a generałem. Ten pierwszy, mimo deklarowanej dla Krukowieckiego przyjaźni, nie zdecydował się postawić na niego, choć kilkakrotnie miał ku temu okazję.

Co by było gdyby Krukowiecki został wcześniej naczelnym wodzem albo uzyskał decydujący wpływ na bieg spraw, jaki dawało stanowisko prezesa Rządu Narodowego? Pytanie dające wiele do myślenia. W swoim pamiętniku Ignacy Prądzyński pisał, że ma „głębokie przekonanie, że gdyby zaraz po Grochowie Krukowiecki został prezesem Rządu Narodowego z prawem mianowania i odwoływania naczelnego wodza, sprawa nasza nie byłaby upadła” (I. Prądzyński, Pamiętniki generała Prądzyńskiego (oprac. B. Gembarzewski) t. III, Kraków 1909, s. 341, cyt. za W. Dąbkowski, Zmierzch i agonia powstania listopadowego (17 sierpnia – 21 października 1831 r.) [w:] W. Zajewski (red.), Powstanie Listopadowe 1830-1831. Dzieje wewnętrzne. Militaria. Europa wobec powstania, Warszawa 1990, s. 251). W podsumowaniu recenzowanej książki autor wspomina z kolei jedynie o funkcji naczelnego wodza, ewentualnie o wykorzystaniu Krukowieckiego w roli ministra wojny, stwierdzając m.in., że „Jan Krukowiecki był żołnierzem. Przede wszystkim” (s. 448). Jednocześnie przedstawiając okres przed bitwą pod Grochowem autor pokazuje jak ten sam Prądzyński wspierał wówczas kandydaturę Skrzyneckiego.

Kolejny wątek, jaki wybija się w tej książce na tle całości, to obrona Warszawy 6-7 września 1831 r. i połączony z nią swoisty thriller negocjacyjny z rozgrywką polityczną w Sejmie w tle. Autor poświęcił mu wyjątkowo wiele miejsca. Wszystko przedstawia bardzo szczegółowo, z dużą dozą przenikliwości, sięgając do różnych źródeł i kompleksowo wykorzystując dotychczasowy dorobek polskiej historiografii. Zdarzenia, jakie rozgrywały się wówczas w Warszawie, najlepiej porównać z tragedią „Titanica”. Powiedziałbym nawet, że przy nich historia zatonięcia tego sławnego statku wydaje się czymś nudnym i jednowątkowym. Oto z jednej strony armia polska broni stolicy, a jednocześnie toczą się negocjacje z Rosjanami w sprawie kapitulacji i trwają polityczne targi w Sejmie. W przypadku „Titanica” wszystko zmieniło się nagle, w chwili, gdy statek uderzył w górę lodową i okazało się, że musi zatonąć. Podobnie tutaj wiadomość, że pierwsza linia obrony wraz z Wolą została opanowana przez oddziały rosyjskie, zaskoczyła polskich generałów i władze cywilne. Do tej pory wierzyli, że umocnienia stolicy są niezdobyte… Od tego momentu sytuacja rozwija się w zawrotnym tempie. Liczą się już godziny, a czasem minuty. Jak na „Titanicu”, orkiestra gra do końca, ale okręt powoli nabiera wody i zapada się w morską otchłań, a szczury uciekają z pokładu, kryjąc się w ciemnościach. W takiej to atmosferze w nocy z 7 na 8 września trwały w Pałacu Namiestnikowskim bezładne negocjacje polskich władz cywilnych i wojskowych z rosyjskim generałem Bergiem.

Jeśli chodzi o przełomowe wydarzenia, jakie rozgrywały się w owych dniach Warszawie, część autorów przedstawia te epizody nieco skrótowo. Dla przykładu, Wacław Tokarz dochodzi do wniosku, że właściwie całość działań elit powstańczych w tych dniach nosiła znamiona unikania odpowiedzialności. „Wybrali po prostu, jak to często zdarzało się w Polsce w czasie katastrof, drogę niestwarzania położeń jasnych i ratowania odpowiedzialności osobistej” (W. Tokarz, Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, Warszawa 1993, s. 516). Prosto, po żołniersku. Dalej już nie analizuje tak szczegółowo tych wydarzeń. Z kolei Witold Dąbkowski dochodzi do wniosku, że obalenie Krukowieckiego rozpoczyna okres agonii powstania, w odniesieniu do działań marszałka Sejmu Wł. Ostrowskiego używa natomiast słowa „przewrót” (W. Dąbkowski, Zmierzch i agonia powstania listopadowego (17 sierpnia – 21 października 1831 r.) [w:] W. Zajewski (red.), Powstanie Listopadowe 1830-1831. Dzieje wewnętrzne. Militaria. Europa wobec powstania, Warszawa 1990, s. 251-252). Autor chyba dość łatwo z kwestionowania legalności działań owego kilku czy kilkunastoosobowego Sejmu Wł. Ostrowskiego zrezygnował, będąc tu trochę pod wpływem historyków zajmujących się wewnętrznymi dziejami powstania. Daje do zrozumienia, że ma poważne wątpliwości, ale raczej stara się skupić na wnikliwej analizie źródeł niż na formułowaniu swojej oceny, co oczywiście ma też swoje zalety. Dużo szersze, dokładniejsze, wielopłaszczyznowe potraktowanie tego wątku – w stosunku do tamtych autorów – jest zrozumiałe, w końcu bohaterem tej książki jest Jan Krukowiecki, dla którego owe dni stały się później źródłem piętna „zdrajcy”, jakie mu przez długi czas przyczepiano.

Odnośnie rokowań prowadzonych z Rosjanami, poczynając od pierwszego spotkania Prądzyńskiego z gen. Dannenbergiem 3 września 1831 r., da się zauważyć, że autor włączył do swojej analizy nieco wiedzy z zakresu prowadzenia negocjacji (takie odnoszę wrażenie, choć nie jestem specjalistą w tej dziedzinie), uważnie wskazując na wszystkie szczegóły rozmów i postępowania obu stron (rzecz nie kończy się na niezawiązywaniu gen. Bergowi oczu, gdy ten przejeżdżał w czasie trwania walk przez Warszawę i potem wracał do własnego sztabu, zdając relację o tym, co się dzieje w mieście). Dzięki temu, w porównaniu z dawniejszymi opisami, wywody autora są przejrzystsze, i jeśli można tak powiedzieć, bardziej odmitologizowane.

Autor nie zmierzył się za to wprost z tezą postawioną swego czasu przez Tokarza, że Krukowiecki wybrał Prądzyńskiego do prowadzenia negocjacji, by mieć później kogo obarczyć odpowiedzialnością za przebieg wypadków (W. Tokarz, Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, Warszawa 1993, s. 516). Ogólnie ta decyzja Krukowieckiego zastanawia i daje do myślenia, bo okazała się ewidentnie błędna. Bez wątpienia była jedną z tych, które przyczyniły się do takiego, a nie innego rozwoju wydarzeń. Przecież gdyby poprowadził je inny oficer, te rokowania mogły się potoczyć zupełnie inaczej, oczywiście w ramach możliwości, jakie miała wówczas strona polska i nie negując jej trudnego położenia. To samo dotyczy rozmów prowadzonych w czasie szturmu. Jak rozumiem z całokształtu wywodów, autor zdaje się usprawiedliwiać Krukowieckiego tym, że od pewnego momentu na zmiany parlamentarza było już za późno, być może ogólnym załamaniem koncepcji politycznej i wojskowej jaką miał, wywołanym problemami z uzyskaniem sankcji Sejmu. Jednak sądzę, że nie jest to ostatnie słowo i kwestia postawiona przez Tokarza nadal pozostaje, choć na pewno nie w tak kategorycznym ujęciu.

Mianowanie Prądzyńskiego polskim negocjatorem w rozmowach z Rosjanami to nie jedyny błąd Krukowieckiego. Jako co najmniej równie istotny, a nawet poważniejszy, historycy wskazują zgodnie wyznaczenie na dowódcę II korpusu gen. Girolamo Ramorino. Ten kolejny fatalny wybór (chronologicznie wcześniejszy niż Prądzyńskiego) rodzi rzecz jasna wątpliwości, czy Krukowiecki nadawał się do pełnienia funkcji jaką otrzymał. Wymagała ona m.in. dokonywania dobrych wyborów personalnych. Jednak, gdy chwilę się zastanowimy, dojdziemy do wniosku, że nie bardzo miał spośród kogo wybierać – co słusznie podkreśla autor. Prądzyński mógł jednak uratować sprawę, gdyby przejął dowodzenie i energicznie przystąpił do działania, ale gwiazda wybitnego sztabowca w tych dniach już gasła. Tutaj również Krukowiecki nie bardzo miał alternatywę personalną. Całokształt sytuacji pod pewnymi względami ilustruje rzucone później stwierdzenie Krukowieckiego, o tym, że „dano mu trupa”, choć możliwości materialne działania wydawały się być nadal duże (armia polska ciągle była liczna, kontrolowano Warszawę, zapasy udało się w niedługim czasie uzupełnić).

Równie przełomowy moment w karierze Krukowieckiego to objęcie władzy, po tym jak stłumił zamieszki w Warszawie, które wybuchły wieczorem 15 sierpnia i nocą z 15 na 16. Jak już wspominałem, kluczem dla autora w wyjaśnieniu, co się wówczas wydarzyło, jest uwzględnienie aspektów rodzinnych. Ogólnie cechą książki jest daleko posunięta próba analizy psychologicznej głównego bohatera. Autor wykazał moim zdaniem na tym polu duże umiejętności, ale i materiał miał świetny – wspomniane listy generała do żony (i pisane w drugą stronę), choć trzeba dodać, że nie dla wszystkich okresów (gdy generał miał z nią bezpośredni kontakt, listów nie pisał). Pozwala to w przekonujący sposób wypełniać wiele luk w naszej wiedzy o tamtych wydarzeniach, konfrontować świadectwa pamiętnikarzy i wyłuskiwać prawdę.

Dla tego okresu powstania udało się także autorowi uchwycić pewną sprzeczność w działaniach generała Krukowieckiego, którą dostrzec można i gdzie indziej. Z jednej strony chęć wycofania się i zajęcia sprawami rodziny – w końcu po dymisji z gubernatorstwa stolicy i z armii był wówczas cywilem, a z drugiej jakieś ukryte pragnienie władzy. Wydaje się, że nie czynił bezpośrednich działań zmierzających do zdobycia tej władzy, ale gdy okazało się, że 16 sierpnia władza „leży na ulicy”, pozostawiona przez zdemoralizowanego Czartoryskiego, skwapliwie ją podniósł. Autor trochę miejsca poświęcił analizie, na ile ta decyzja była spontaniczna, na ile stanowiła przemyślane, długofalowe działanie. Historycy doszukiwali się tego ostatniego zwłaszcza w kontaktach Krukowieckiego z Towarzystwem Patriotycznym, w tym, że przebywał w stolicy i że wcześniej zdarzało mu się krytykować Skrzyneckiego w publicznych wystąpieniach, przez co zyskał uznanie wśród tłumu.

Patrząc na to od jeszcze innej strony, w sierpniu 1831 Krukowieckiemu „udało się” zdobyć władzę, gdyż zabrakło osoby, która dotychczas swoimi zakulisowymi działaniami sprawiała, że nie został on wodzem naczelnym podczas wcześniejszych przesileń powstania. Chodzi oczywiście o księcia Adama Czartoryskiego, który z tej książki wyłania się jako demiurg sprawczy ówczesnej polskiej polityki. Nie da się zaprzeczyć, że nim był. Autor w wielu miejscach analizuje stosunki między Czartoryskim a poszczególnymi generałami, zwłaszcza Skrzyneckim i Krukowieckim. W kilku miejscach pojawiają się wzmianki o tym, że warto by było zbadać określone wątki działalności Czartoryskiego, na które autor natrafił. Jednym z takich wcześniejszych, przełomowych momentów jest narada zaaranżowana przez Czartoryskiego po bitwie pod Grochowem, na której doszło do powołania na stanowisko Wodza Naczelnego gen. Skrzyneckiego. Autor pokazuje m.in. w jaki sposób książę Adam zapraszał na naradę poszczególnych dowódców, w tym Krukowieckiego, tak by ten ostatni dotarł na nią w chwili, gdy wszystko będzie w zasadzie przesądzone.

Wcześniej wspominałem o obrazach psychologicznych. Przeskoczę jeszcze na chwilę do początków powstania, gdzie znaleźć można kolejny z nich. Chodzi o sytuację, gdy do 1 Dywizji Piechoty docierają pierwsze wiadomości o Nocy Listopadowej i gdy Krukowiecki wraz z podległymi mu oficerami jeszcze nie wie jak się zachować: czy dalej powinni słuchać rozkazów wielkiego księcia Konstantego, czy zacząć traktować jego oddziały jako nieprzyjacielskie. Generał był już wówczas pod koniec swojej służby. Czekał na ciepłą emeryturę, myśląc raczej o spokojnej starości w domowym zaciszu. Nagle cały ten świat wywraca się do góry nogami. Autorowi dość dobrze udało się ten moment uchwycić. Ostateczna transformacja miała miejsce podczas podróży powozem 2 grudnia i przypominać może trochę inną podróż – tą Skrzyneckiego (z Prądzyńskim) po bitwie pod Ostrołęką, kiedy to jadąc do Warszawy Wódz Naczelny stopniowo dochodził do siebie, od poczucia katastrofy po przekonanie o własnym sukcesie. W przypadku Krukowieckiego transformacja miała miejsce w zupełnie innych okolicznościach i była dużo szybsza, ale równie dużo mówi o jego charakterze. Autor konkluduje, że w początkowych dniach powstania Krukowiecki był jednym z niewielu generałów (być może jedynym), którzy gotowi byli wystąpić od razu przeciwko Konstantemu i jego oddziałom. W historiografii dość zgodnie przyjmuje się, że wypuszczenie wówczas Konstantego z Królestwa i pozwolenie mu na spokojne odmaszerowanie z gwardią (składającą się w znacznej części z Polaków) było ewidentnym błędem. Przypomnijmy, że suchej nitki nie zostawiał za to na kierującym wówczas polskim wojskiem gen. Chłopickim Wacław Tokarz (W. Tokarz, Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, Warszawa 1993, s. 86-87).

Tytuł książki eksponuje jedną podstawowych – w odczuciu autora – cech generała: jego legendarną wręcz zapalczywość, którą ujawnił na różnych etapach swojej kariery wojskowej (a pod koniec także politycznej). W niej na swój sposób autor upatruje przyczyny jego nieszczęść, choć dotyczy to pojedynczych, przełomowych momentów. Jednocześnie pokazuje, w najlepszy możliwy sposób, szereg jego zalet: energię, konsekwencję w działaniu, bezkompromisowość, pragmatyzm, duże zdolności organizacyjne, czy wreszcie pracowitość. A co z wadami, poza wspomnianą zapalczywością? Jak się zastanowimy, większość z nich dzielił z wieloma przedstawicielami korpusu oficerskiego powstańczej armii.

Pozostaje jeszcze rozważyć często pojawiającą się w przypadku biografii (tutaj nie jest to pełna biografia, co warto zaznaczyć) kwestię, na ile autor uległ urokowi postaci historycznej, której poświęcił swoje dzieło, i na ile ma skłonność przyjmować jej punkt widzenia odnośnie wydarzeń, w których uczestniczyła. Myślę, że książka z powodzeniem się tu broni. Głównie za sprawą tego, że autor stara się bardziej analizować źródła niż formułować swoje oceny. W kilku miejscach można mu oczywiście zarzucać, np. że opiera się głównie na tym co pisał Karol Forster, pierwszy historyk-obrońca Krukowieckiego, ale nie ma mu się co dziwić w sytuacji, gdy nie posiada innych materiałów, a te pochodzące od Forstera wydają się mocne.

Książka to podróż przez całe dzieje powstania listopadowego, co dla niektórych może być dobrą rekomendacją. Krukowiecki znalazł się podczas jego trwania w bardzo różnych miejscach. Zwłaszcza gdy spojrzymy na jego działalność jako gubernatora Warszawy. Czego tam nie ma… Tym samym jest to książka dość wszechstronna. Autor musiał poruszyć zarówno tematykę polityczną, jak i, przykładowo, problemy z lazaretami, których nadzorowaniu Krukowiecki oddawał się z wielką pasją jako gubernator Warszawy. Podobnie było z fortyfikacjami czy wywiadem, który usiłował w pewnym momencie organizować, na poły samodzielnie. Dalej, zakwaterowanie wojska, tworzenie nowych jednostek i koordynacja działań jednostek operujących w pobliżu Warszawy, mających za zadanie jej osłonę. Nie mogło w tym wszystkim zabraknąć także polityki. Na kartach książki barwna postać generała przewija się przez wszystkie te dziedziny życia, zwykle starając się wysunąć na pierwszy plan.

Dwie, drobne, nieco konkretniejsze uwagi krytyczne:
a) Na s. 127 pojawia się sformułowanie „Narew-Bug”. Jak można wnioskować z kontekstu, chodzi o końcowy odcinek rzeki Narew, od miejsca gdzie wpływa do niej rzeka Bug do miejsca, gdzie Narew wpływa do Wisły. Dawniej, za PRL-u funkcjonowało również określenie „Bugo-Narew”. Tego typu zbitki powstawały w związku z tym, że długo nie wiedziano (trudno było jednoznacznie przesądzić), która rzeka wpada do której (z kolei w XIX wieku i wcześniej uważano, że to Narew wpada do Bugu). Brało się to m.in. stąd, że Bug jest dłuższy niż Narew. W związku z tym, na zasadzie kompromisu, pojawiło się w pewnym momencie takie właśnie sformułowanie. Obecnie nie ma już wątpliwości, że to Bug wpada do Narwi. Decyduje o tym ogólnie przyjmowane kryterium wielkości przepływu, czyli mówiąc najprościej ilość wody, która przepływa przez poprzeczny przekrój koryta rzeki w jednostce czasu. Jeżeli dwie rzeki łączą się, rzeka mająca większy przepływ uznawana jest za główną, zaś ta o mniejszym przepływie za jej dopływ. Tym samym odcinek rzeki Narew od miejsca, gdzie wpada do niej rzeka Bug, po ujście do Wisły, to po prostu „Narew”.
b) Na s. 219 mowa jest o „odcięciu 1. DP gen. Giełguda”, w kontekście wyprawy na gwardię. Na s. 227 po raz kolejny pojawia się 1 DP, znów w kontekście odcięcia i wysłania jej na Litwę. Rzecz w tym, że wysłana na Litwę tuż po bitwie pod Ostrołęką dywizja gen. Giełguda miała numer 2. Tutaj trochę dziwię się temu niedopatrzeniu autora, o tyle, że promotorem pracy był prof. Kasparek, który ledwo parę miesięcy przed ukazaniem się recenzowanej książki opublikował znakomitą monografię poświęconą bitwie pod Ostrołęką i wyprawie na gwardię.

Pora na parę słów o stronie wydawniczej książki i sprawach z tym związanych. Po pierwsze, bardzo dobry pomysł z okładką, choć sama postać generała odcina się trochę od tła. Jak w niemal wszystkich publikacjach wydawnictwa okładka jest gruba, sztywna, lakierowana. Tak oprawiona książka od razu wygląda porządniej. Od strony redakcyjnej błędów nie znalazłem. Literówki występują w ilościach śladowych – pod tym względem książka jest jedną z najlepszych wydawnictwa (spośród tego co do tej pory dane mi było przeczytać powiedziałbym śmiało, że najlepszą). Duży plus za mapy załączone z tyłu książki, zwłaszcza kolorowe, wzięte z atlasu R.O. Spaziera. Ich wydruk jest wyrazisty, na ile pozwalał na to pierwowzór. Dobrze, że zdecydowano się na rozkładaną wersję map, przez co są one bardziej czytelne (w przypadku zmniejszenia ich rozmiarów wiele zawartych na nich elementów mogłoby być niewidocznych). Wspomnę jeszcze o wkładce czarno-białej, zawierającej m.in. portrety większości polskich generałów i ważnych postaci z okresu powstania listopadowego. Generalnie są one dobrej jakości. Tylko w przypadku gen. Łubieńskiego widać trochę piksele.

I na sam koniec jeszcze jedna, być może dość banalna uwaga. Książka płynnie łączy walory czytelnicze z wysokim poziomem merytorycznym, co często nie jest łatwe. Napisana została dobrym stylem i po prostu świetnie mi się czytało. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że fakt, iż jest to książka biograficzna trochę tu pomaga. Z początku może tylko przerażać liczba i wielkość przypisów, ale taki już urok literatury naukowej. Natomiast patrząc po przypisach można ocenić jak dużą ilość pracy musiał włożyć autor, biorąc pod uwagę, że książka obejmuje dzieje całego powstania listopadowego. Dodam jeszcze, że bibliografia liczy sobie 30 stron.

Podsumowując, nie chciałbym uderzać w zbyt górnolotne tony, ale jest to moim zdaniem jedna z najlepszych książek wydawnictwa Napoleon V. Autor potrafił połączyć znakomity styl z wysokim poziomem merytorycznym. Niezwykle barwna, ale i kontrowersyjna postać generała Jana Krukowieckiego ukazana została bardzo wszechstronnie. Bez wątpienia dzieło to daje nowe spojrzenie na jego postać i na całe powstanie listopadowe. Podczas lektury niejeden raz pojawia się refleksja, że wiele rzeczy podczas powstania mogło potoczyć się inaczej, lepiej. Książka obfituje w przypisy, autor wnikliwie analizuje dużą liczbę źródeł, oszczędnie formułując własne, ogólniejsze oceny. Bardzo umiejętnie buduje portret psychologiczny głównego bohatera.

Rok 2013 przyniósł nam już wcześniej dwie znakomite monografie poświęcone powstaniu listopadowemu: Norberta Kasparka „Dni przełomu powstania listopadowego. Bitwa pod Ostrołęką (26 maja 1831)” (wyd. OTN im. A. Chętnika i Muzeum Kultury Kurpiowskiej) oraz Macieja Trąbskiego „Armia wielkiego księcia Konstantego. Wyszkolenie i dyscyplina Wojska Polskiego w latach 1815-1830” (wyd. Napoleon V). Publikację Michała Swędrowskiego, również wydaną w 2013 roku, stawiam na równi z nimi (wspomnę także przy okazji wydane przez Napoleona V na przełomie 2012 i 2013 r. dzieło Ignacego Prądzyńskiego „O sztuce wojennej. Kurs taktyki”, w opracowaniu Marcina Baranowskiego). Przy czym zaryzykowałbym twierdzenie, że w porównaniu z dwoma wspomnianymi wyżej pracami pod względem czytelniczym książka Michała Swędrowskiego wypada najlepiej. Wszystkie trzy prace wnoszą wiele nowego do obrazu powstania. Są to książki na poziomie merytorycznym porównywalnym do przedwojennych dzieł Wacława Tokarza. Spośród trzech powyższych publikacji „Portret człowieka zapalczywego” w najmniejszym stopniu poświęcony jest zagadnieniom militarnym, choć i tutaj pojawia się sporo ciekawych spostrzeżeń o dwóch bitwach pod Białołęką (24 i 25.II.1831), ale za to szturm Warszawy (6-7.IX.1831) od strony militarnej w zasadzie został pominięty. W związku z tym miłośnicy militariów sensu stricte, zwłaszcza poszukujący wykazów OdB czy zagadnień związanych z mundurologią, nie znajdą tu raczej nic ciekawego. Książka daje jednak całościowy obraz powstania listopadowego i postaci, która odegrała w jego dziejach, w tym także militarnych, bardzo ważną rolę, dlatego uważam, że powinna zainteresować historyków i pasjonatów powstania i naszej XIX-wiecznej historii. Szczerze polecam.

Autor: Raleen

Opublikowano 15.01.2014 r.

 

Poprawiony: czwartek, 16 stycznia 2014 13:25