Era lotnictwa wojskowego

  • Drukuj

Informacje o książce
Autor: Martin van Creveld
Tłumaczenie: Juliusz Tomczak
Wydawca: IW Erica, Tetragon
Seria: Biblioteka Wojskowa
Rok wydania: 2013
Stron: 615
Wymiary: 23,6 x 16,5 x 3,8 cm
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-63374-11-2 (Tetragon), 978-83-62329-81-6 (Erica)

Recenzja
Nowoczesna wojna różne ma oblicza. I choć dziś najczęściej przybiera twarz terrorysty, długo to właśnie samoloty bojowe były tym, co najbardziej się z ową nowoczesnością kojarzyło. Pojawienie się na początku XX wieku lotnictwa całkowicie odmieniło sposób prowadzenia działań wojennych. Już wówczas, w tych pionierskich czasach sformułowana została wizja ofensywy powietrznej, która miała zastąpić dotychczasowy sposób prowadzenia wojen. Jej autorem był włoski generał Giulio Douhet. Idee Douheta, które w jego epoce okazały się w większości mrzonką, doczekały się w jakiejś mierze realizacji w ostatnich dekadach XX wieku i na początku wieku XXI. Lotnictwo przeszło przez ten czas długą drogę. Jak wyglądała ta droga i ile wspólnego mają dzisiejsze odrzutowce ze swoimi przodkami sprzed wieku oraz o perspektywach rozwoju współczesnego lotnictwa wojskowego pisze w swojej najnowszej książce „Era lotnictwa wojskowego” Martin van Creveld.

Już na początku zaznaczę, że mamy do czynienia z syntezą dziejów lotnictwa. W dość obszernym tomiszczu, liczącym przeszło 600 stron, przedstawiono jego dzieje od zarania, czyli przełomu XIX i XX wieku, po czasy współczesne. W części wstępnej książka wybiega nieco wstecz, wspominając XIX-wieczne próby użycia balonów, np. przez Austriaków do bombardowania Wenecji w 1849 roku. Autor zajął się nie tylko balonami, sterowcami samolotami i śmigłowcami, co wydaje się naturalne, ale także: jednostkami powietrzno-desantowymi, samolotami bezzałogowymi, rakietami balistycznymi i bronią nuklearną (w USA z początku podporządkowana była głównie siłom powietrznym) oraz satelitami. Dużo uwagi poświęcono także lotnictwu morskiemu. Na tym nie koniec, książka omawia bowiem także tego rodzaju zagadnienia jak pojawiające się na przestrzeni kolejnych okresów teorie dotyczące użycia lotnictwa, produkcji lotniczej, strategii, a także zjawiska z dziedziny kultury, w tym popularnej, takie jak niektóre książki science fiction i dominujące w społeczeństwach wyobrażenia o sile i zdolnościach lotnictwa, mówiące nam o sposobie jego postrzegania. W sumie bardzo tego dużo jak na jedną książkę.

Biorąc pod uwagę powyższe, nie dziwi, że praca ta musiała mieć charakter syntezy. Poszczególne okresy dziejów lotnictwa nie zostały omówione bardzo szczegółowo, w ten sposób jak być może oczekiwałaby część interesujących się tą tematyką. Nie jest to publikacja typu encyklopedycznego, omawiająca poszczególne typy samolotów i ich zastosowanie. Pasjonaci tego rodzaju sił zbrojnych nie znajdą w niej mnóstwa danych technicznych, jak to zazwyczaj bywa w monografiach poświęconych wybranym samolotom czy operacjom powietrznym bądź wąskim wycinkom historii lotnictwa. Czytelnikom oczekującym tego rodzaju wiedzy mogę od razu powiedzieć, że jest to książka „z zupełnie innej bajki”. Również u mnie, gdy zabierałem się za pisanie tej recenzji, rodziła się pokusa, by spróbować omówić wszystko po kolei, chociaż pokrótce, ale szybko doszedłem do wniosku, że rozmijałoby się to zupełnie z charakterem książki i wątpię czy byłoby wykonalne.

Skoro nie ma w książce ton danych technicznych, co otrzymujemy w zamian? Coś co śmiało można określić jako wizję rozwoju lotnictwa. W zakończeniu autor stawia tezę, że czas samolotów bojowych powoli dobiega końca. Maszyny te są coraz bardziej skomplikowane, coraz droższe w produkcji i eksploatacji, a jednocześnie wbrew powszechnie przyjmowanym poglądom ich skuteczność od czasów II wojny światowej zasadniczo nie wzrosła. Jednocześnie od zakończenia wojny koreańskiej coraz mniej jest konfliktów przypominających konwencjonalne starcia między w miarę równorzędnymi przeciwnikami. Zmiana charakteru współczesnych wojen, jaka nastąpiła za sprawą rozpowszechnienia się broni jądrowej, prowadzi do tego, że samoloty w wielu tradycyjnych rolach, które do tej pory pełniły, stają się zbędne albo napotykają konkurencję w postaci dronów i satelit. Zatem, żyjemy w czasach zmierzchu lotnictwa w tradycyjnej formie, w jakiej dotychczas występowało. Czeka je los podobny do tego, jaki spotkał podczas II wojny światowej pancerniki – pływające „stalowe zamki”, które odeszły do lamusa dziejów, by ustąpić miejsce lotniskowcom. Wieki wcześniej to samo stało się z okutymi pełną zbroją rycerzami. Wszystkie te „systemy” prowadzenia walki mają zdaniem autora wspólne cechy: w miarę swojego rozwoju stawały się coraz droższe w produkcji i utrzymaniu oraz coraz bardziej skomplikowane, a jednocześnie potrzebowały coraz liczniejszej asysty (pieszych i lekkiej kawalerii osłaniających w pewnych warunkach kopijników, okrętów mniejszych klas osłaniających pancerniki przed atakami torpedowymi, dodatkowych samolotów tworzących razem z nowoczesnymi bombowcami „pakiety uderzeniowe” podczas ostatnich wojen prowadzonych przez USA).

Zanim jednak autor dochodzi do powyższej konkluzji przedstawiona została możliwie najwszechstronniej panorama dziejów lotnictwa. Do końca II wojny światowej książka ułożona jest chronologicznie. Potem podzielona została w oparciu o zagadnienia, które omawiane są chronologicznie w poszczególnych rozdziałach. „Złotym okresem” lotnictwa była zdaniem autora II wojna światowa. To wtedy osiągnęło ono maksimum swoich możliwości, mimo że technicznie późniejsze konstrukcje były rzecz jasna nowocześniejsze. II wojnie św. poświęcono też proporcjonalnie najwięcej miejsca. Cechą całości pracy jest natomiast pojawianie się tu i ówdzie porównań, często bardzo odległych, między działaniami lotnictwa w I połowie XX wieku i w czasach późniejszych. W odniesieniu do jednego z konfliktów autor stara się nas nawet przekonać, że w zasadzie to jeśli chodzi o izolację pola walki nowoczesne odrzutowce nie robiły nic innego niż pokryte płótnem samoloty Włochów podczas wojny w Libii w latach 1911-1912.

Cechą książki, która w jakiejś mierze odróżnia ją od podobnej jej literatury zajmującej się lotnictwem, jest położenie dużego nacisku na jego funkcje. Autor stara się precyzyjnie wskazywać różnego rodzaju zadania sił powietrznych i analizować ich skuteczność. Za tym idą rozważania strategiczne. Są to tego rodzaju problemy jak skuteczność nalotów dywanowych podczas II wojny światowej i wybór celów, czy w ogóle bombardowanie z wysokiego pułapu było wtedy skuteczne, rola lotnictwa w zwalczaniu, ale i we współdziałaniu z okrętami podwodnymi, skuteczność nalotów dziennych w porównaniu z nocnymi, kierunki rozwoju produkcji zbrojeniowej w powiązaniu z rodzajem zadań jakie stawiano lotnictwu (rozpoznanie, zdobycie panowania w powietrzu, bezpośrednie wsparcie lądowe, izolacja pola walki, bombardowania strategiczne, transport lotniczy wojsk i zaopatrzenia). I tak np. w okresie międzywojennym decyzje o wyborze priorytetów (czyli przede wszystkim decyzja o tym czy skupić się na nalotach strategicznych czy na taktycznym wsparciu wojsk lądowych, a w tym ostatnim przypadku – na jakiej formie wsparcia) ukazane zostały jako wypadkowa szeregu czynników, takich jak doświadczenia wysnute z wojny domowej w Hiszpanii, ale także struktury organizacyjnej sił zbrojnych. Otóż lotnictwo w niektórych krajach, np. w Wielkiej Brytanii, toczyło wówczas zażarty bój o to, by zdobyć sobie jak najwięcej niezależności w stosunku do wojsk lądowych i floty, stąd trzymanie się kurczowo nalotów strategicznych, będących misją całkowicie samodzielną i niewiążącą się ze współdziałaniem z innymi rodzajami sił zbrojnych, nawet gdy wiele faktów przemawiało za ich w najlepszym razie umiarkowaną skutecznością.

W odniesieniu do okresu powojennego dość szeroko ukazana została rola „dominującego czynnika”, czyli broni nuklearnej. Za jego sprawą wojny między państwami posiadającymi tę broń, jeśli w ogóle są prowadzone, to na bardzo ograniczoną skalę. Konflikty mające miejsce po wojnie koreańskiej toczone są w zasadzie albo między państwami nieposiadającymi broni nuklearnej, albo gdy znajduje się ona w arsenale tylko jednej ze stron. Tutaj najczęściej także, przynajmniej dla jednego z państw (bądź ich koalicji), jest to konflikt ograniczony, niezagrażający jego bytowi. Ten wniosek, kluczowy dla całości wywodów, pozwala uchwycić autorowi naturę współczesnych wojen, prowadzącą do zmierzchu lotnictwa. Szczególnie widać to w odniesieniu do wojen wewnętrznych. Poświęcono im osobny, przedostatni rozdział książki. Sam termin wiąże się z wojnami typu partyzanckiego, gdzie jedna ze stron zazwyczaj w ogóle nie dysponowała żadnym albo prawie żadnym lotnictwem. Są to takie wojny jak w Wietnamie (najpierw walki Wietnamczyków z Francuzami, a później z Amerykanami), w Malezji, Algierii, Rodezji, Kosowie czy współczesne nam działania Izraela w Libanie oraz wojny w Afganistanie. Obecne czasy to głównie takie właśnie wojny oraz „wojny małe”. Ten ostatni termin zarezerwowano dla konfliktów nieco „poważniejszych”, między państwami, jak to niezbyt zręcznie określa autor „trzeciego świata” (spojrzenie z perspektywy Ameryki), albo gdzie jedną ze stron jest takie państwo. W tej grupie znalazły się wszystkie wojny Izraela z sąsiadami (z wojną sześciodniową na czele), wojna irańsko-iracka, wojna o Falklandy, wojny Pakistanu z Indiami, obie wojny Stanów Zjednoczonych (i powołanych przez nie koalicji) z Irakiem, czy wreszcie, choć tutaj z istotnymi zastrzeżeniami – wojna w Korei.

W rozdziale o wojnach wewnętrznych szczególnie interesująca wydaje mi się pierwsza część poświęcona okresowi przed II wojną światową. Poza walkami z powstaniem Rifenów w Maroku czy działaniami amerykańskiego Korpusu Piechoty Morskiej w latach 20-tych w Nikaragui autor omawia tam koncepcje nadzoru lotniczego nad koloniami, jaka zrodziła się wtedy w RAF, poszukującym dla siebie samodzielności i nowych zadań, by uniknąć redukcji po zakończeniu Wielkiej Wojny. Chodziło o zmniejszenie brytyjskich sił lądowych stacjonujących w jakże licznych koloniach imperium i niejako zastąpienie ich samolotami, które miały „z oddali” czuwać nad lojalnością powierzonych ich opiece obszarów. Oczywiście w razie potrzeby były one w stanie przerzucić w zagrożony rejon siły lądowe. Jednak poza tym pełniły rolę swego rodzaju straszaka. W pewnym momencie doktryna ta była realizowana i autor opisuje, całkiem szeroko, jakie przyniosło to wyniki. Myślę, że powyższa tematyka najlepiej ukazuje jak szeroka i wszechstronna jest to książka. Niewątpliwie poruszono mało znany, a być może w ogóle nieznany temat.

„Era lotnictwa wojskowego” napisana jest trochę z punktu widzenia Amerykanów. Zwłaszcza dotyczy to okresu powojennego – i tutaj to specjalnie nie razi, biorąc pod uwagę obecną potęgę USA. Owo skupienie uwagi na Stanach Zjednoczonych przejawia się nie tyle w jakiejś tendencyjności (tutaj wręcz przeciwnie – autor bywa bardzo krytyczny w stosunku do swoich rodaków), ale w tym, że najwięcej pisze o tym państwie. Smaczków książce dodawać mogą wzmianki o osobistych rozmowach autora z ludźmi odpowiedzialnymi za stosowane w niedalekiej przeszłości doktryny prowadzenia walki i użycia lotnictwa, jak płk John Boyd. Znajdziemy więc tu i ówdzie wspominki, że z tym a tym panem autor jadł kolację w jakiejś stołówce wojskowej i wtedy przy okazji wytłumaczył mu on jakieś zagadnienie dotyczące taktyki lub strategii użycia lotnictwa. Podobnie bardzo szczegółowo i z pewnym zaangażowaniem, chyba większym niż wymaga tego temat, przedstawił autor proces pozbawiania amerykańskich generałów tuż po II wojnie św. kontroli nad bronią jądrową, rzecz jasna ku ich wielkiej rozpaczy (w innym miejscu pada określenie „wykastrowanie”).

Parę słów więcej o zagadnieniach związanych z szeroko rozumianym otoczeniem lotnictwa. O książkach, które podsycały zainteresowanie nim i zawierały różne obrazy jego dalszego rozwoju oraz poglądy na aktualne jego możliwości. Autor wskazuje np. że jednym ze źródeł polityki appeasement tuż przed wybuchem II wojny światowej było przekonanie części zachodnich elit, w tym np. premiera Neville’a Chamberlaina (ale Francuzów również), o wielkiej sile lotnictwa i strach przed nalotami. Zilustrowane to zostało m.in. wypowiedziami członków Izby Gmin na jednej z przedwojennych sesji brytyjskiego parlamentu. Równie interesujące jest w odniesieniu do okresu powojennego krótkie zestawienie dotyczące tego jak wyobrażano sobie przebieg przyszłego konfliktu zbrojnego w sytuacji posiadania przez oba supermocarstwa broni jądrowej i jak te wyobrażenia zmieniały się w kolejnych fazach zimnej wojny. Zwrócono uwagę na trzy rodzaje źródeł: 1) oficjalne dokumenty, 2) publikacje specjalistów, 3) literaturę science-fiction. W tym ostatnim przypadku kończy się na dziełach Toma Clancy’ego i książce „Kosmiczne wojny: Pierwsze sześć godzin III wojny światowej” autorstwa M. Coumatosa i W. Birnesa.

Jak to nieraz bywa w przypadku syntez, tak i w tej pojawiły się pewne uogólnienia i po prostu błędy. Pozwolę sobie skupić się na II wojnie światowej. Pierwsze, co zapewne uderzy polskiego czytelnika, to ocena działań polskiego lotnictwa w kampanii wrześniowej 1939 r. Autor pisze na s. 137, że polskie lotnictwo „czyniło wszystko co w jego mocy, by kontynuować walkę, wysyłając do walki tyle spośród swoich 463 przeważnie przestarzałych samolotów, ile było możliwe – tylko po to, by zostały one zestrzelone przez maszyny Luftwaffe. Jego opór był bohaterski, a nawet wspaniały, ale trudno nazwać go wojną” (nawiązanie do słów Pierre’a Bosquet, wypowiedzianych podczas szarży Lekkiej Brygady w czasie wojny krymskiej (25.X.1854) – „To wspaniałe, ale to nie wojna”). Trudno się z tym „startowaniem tylko po to by zostać zestrzelonym” zgodzić. Jednak cały opis działań lotnictwa podczas kampanii wrześniowej ma 1,5 strony. Również liczba samolotów zastanawia. Autor skorzystał chyba z rachub wliczających do polskiego lotnictwa wojskowego dosłownie wszystko co miało jakąkolwiek zdolność latania (u nas podają 392 samoloty bojowe i 102 pomocnicze). Dalej na s. 138 mamy uwagi na temat tego, że podczas kampanii wrześniowej Luftwaffe starała się walczyć po rycersku i „Dopiero pod koniec kampanii, gdy Polacy nadal nie chcieli się poddać, Luftwaffe systematycznie bombardowała Warszawę wielką ilością małych ładunków zapalających”. W ramach rehabilitacji autora, jeśli chodzi o sprawy bezpośrednio nas dotyczące, mogę dodać, że działania lotnictwa polskiego podczas wojny polsko-bolszewickiej doczekały się wręcz peanów.

W opisie klęski radzieckich sił powietrznych w pierwszych dniach wojny Niemiec z ZSRR w 1941 r. (s. 153) dominuje mit „uśpionych lotnisk”, na których zniszczone zostały na ziemi stojące „skrzydło w skrzydło” radzieckie samoloty. Myśliwce Rosjan miały być przestarzałe w stosunku do niemieckich, w tym miały być gorzej uzbrojone i mniej zwrotne. „Latający na wolniejszych, mniej zwrotnych i gorzej uzbrojonych maszynach piloci uciekali się niekiedy do stosowania desperackich środków, takich jak próby taranowania przeciwnika. Zdarzało się to na tyle często, że w użyciu pojawiło się specjalne określenie takich lotników – taran. Chociaż wielu zginęło, garstka spośród tych, którzy to przeżyli, została Bohaterami Związku Radzieckiego” (s. 154). Niestety powyższe oceny i stwierdzenia są już w większości anachroniczne, a obalił je Mark Sołonin w książce „Na uśpionych lotniskach”, gdzie w przekonujący sposób pokazano jak wyglądała i na czym polegała klęska radzieckiego lotnictwa w 1941 roku.

Opisując konflikt nad Chałchyn Gołem, autor podsumowując walki powietrzne stwierdził, że „Jak to często bywa, dane dotyczące strat są sprzeczne. Nie ulega jednak wątpliwości, że po kilku tygodniach ciężkich walk Japończycy ponieśli sromotną klęskę” (s. 124). Niestety spotkać można dane, nawet u rosyjskich historyków – jak Maksym Kołomyjec w „Chałchyn-Goł 1939” – podające, że wynik starć powietrznych wcale nie wypadł tak jednoznacznie na korzyść Rosjan i był raczej bliższy remisu, ze wskazaniem na stronę radziecką. Z kolei autor trochę nie docenił potencjału przemysłowego ZSRR (s. 163-165). Swój wywód zaczyna w zasadzie od 1941 i to skupiając się na klęsce, jaką poniosła wówczas Armia Czerwona i późniejszym poziomie produkcji, a zupełnie zapominając o wytworzonych wcześniej tonach uzbrojenia oraz przemyśle zbrojeniowym pracującym w okresie pokoju jak na stopie wojennej.

Zapewne pasjonaci lotnictwa będą mieli więcej uwag, o co przy uogólnieniach, jakie w tego rodzaju syntetycznej pracy musiały się pojawić, nietrudno. Z innych kwestii wspomnę np. twierdzenia o tym, że Rosjanie właściwie nie mieli podczas II wojny światowej ciężkich bombowców (ale w jednym miejscu autor zastrzega się dopisując, że to zależy od sposobu klasyfikowania samolotów). Od strony edytorskiej książka wypada dobrze. Twarda, solidna okładka, efektowna ilustracja na niej, przyciągająca oko czytelnika, trochę historycznych zdjęć w środku, niekiedy mało znanych. W tekście nie ma typowych literówek, pojawiają się za to błędy składniowe, np. w kilku miejscach widać, że redaktor (bądź inna osoba dokonująca zmian w tekście) przeprawiała izraelskie „lotnictwo” na „siły powietrzne”. Pierwszy rzeczownik jest w liczbie pojedynczej i rodzaju nijakiego, drugi w liczbie mnogiej. Dalej nie muszę tłumaczyć jak to wygląda… Natomiast bardzo podoba mi się sposób ujęcia przypisów na stronach pod tekstem: z odstępem, inną czcionką i na zawężonym polu, przez co wyraźnie odcinają się od reszty tekstu.

Autor „Ery lotnictwa wojskowego” jest profesorem kilku uczelni cywilnych i wojskowych i ma za sobą wiele publikacji dotyczących historii wojen i wojskowości. W książce znaleźć można bardzo wiele przypisów – w sumie ponad 1000. Szereg z nich odsyła do różnych źródeł internetowych, co dla części czytelników może być interesujące z uwagi na bezpośredni do nich dostęp (przynajmniej teoretycznie). Autor bardzo chętnie podpiera się też w przypisach… wikipedią, oczywiście angielską. Najczęściej jeśli chodzi o dane taktyczno-techniczne sprzętu wojskowego i informacje dotyczące najnowszych konfliktów.

Na koniec, w ramach podsumowania, parę słów o tym dla kogo jest ta książka i jak została napisana. Dzieło Martina van Crevelda czyta się bardzo dobrze. Sądzę, że będzie to udziałem zdecydowanej większości czytelników i moje odczucia mogą być tutaj reprezentatywne. Jest to publikacja bardzo przystępna dla przeciętnego czytelnika. Autor nie zagłębia się nadmiernie w szczegóły techniczne będące czasami zmorą książek o tej tematyce, a jednocześnie potrafi wydobyć, pojedyncze, czasem zaskakujące informacje, pozwalające wyrobić sobie opinię o danym zagadnieniu, np. podaje ile godzin napraw i przygotowań przypada na jedną godzinę lotu bombowca B-2 (dokładną odpowiedź znajdziecie w książce, tutaj tylko podam, że jest to liczba trzycyfrowa). Książka daje ogólny obraz lotnictwa, pokazuje procesy historyczne na długim odcinku czasowym i to co było najważniejsze na poszczególnych etapach rozwoju tego rodzaju sił zbrojnych. Jako synteza dziejów lotnictwa wypada świetnie i sprawdza się przede wszystkim w tej roli – jako integralna całość. Ma też kilka dość wyrazistych myśli przewodnich. Największą zaletą tej pracy jest moim zdaniem jej wszechstronność. W recenzji starałem się wskazać szereg różnych zagadnień, którymi zajął się autor, ale daleko mi do wyczerpania tematu. Reasumując, mimo paru potknięć jest to bardzo dobra, przystępnie napisana książka. Szczerze wszystkim polecam.

Autor: Raleen

Opublikowano 27.08.2013 r.

 

Poprawiony: wtorek, 27 sierpnia 2013 21:08