Przeobrażenia wojny

  • Drukuj

Informacje o książce
Autor: Jean Colin
Tłumaczenie: (tłumacz nieznany)
Wydawca: Napoleon V
Rok wydania: 2010
Stron: 189
Wymiary: 24,5 x 17,4 x 1,4 cm
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-61324-24-9

Recenzja
„Przeobrażenia wojny” to ostatnia książka generała Jeana Colina (poległ na froncie bułgarskim w 1917 r.). Z tego tytułu uchodzi też za jego najbardziej dojrzałe dzieło. Jak wielu wybitnych historyków i pisarzy wojskowych końca XIX wieku i okresu międzywojennego, starał się prześledzić rozwój historii wojen, by dać syntetyczną odpowiedź, na czym polegały przemiany w sposobie prowadzenia walk, począwszy od najniższego szczebla, poprzez poziom wielkich jednostek, a na armiach skończywszy. Badania te prowadzone były także z myślą o bardziej praktycznych celach, wiążących się z epoką, w której żył i tworzył autor. Chodziło o wyciągnięcie wniosków przydatnych dla rozwiązywania aktualnych problemów militarnych, przed jakimi stała w tamtych czasach armia francuska. Wśród nich zarysowywała się już wówczas możliwość konfliktu militarnego z Niemcami.

Mimo tych odniesień, dzieło Colina jest jednak pracą na wskroś historyczną. Całość podzielona została na trzy części, według kryterium wielkości jednostek i skali walk, których dotyczą. I tak zaczynamy od najniższego szczebla, czyli „walki”. Chodzi tu o starcia pojedynczych oddziałów, taktykę na szczeblu kompanii i batalionu. Autor nie rozpatruje bitew jako całości tylko walki toczone w ramach bitew. Pisze o tym jak wyglądały działania niewielkich grup żołnierzy, natarcie pojedynczej jednostki na pozycje wroga itp. Pojawiają się tu miejscami odniesienia do teorii Ardnanta du Picq’a i rozważania o morale żołnierzy. Część druga poświęcona jest bitwie. Analiza wkracza na wyższy poziom. Przyglądamy się bitwie z pozycji głównodowodzącego armią. Postrzegamy walczące siły jako całość. To właściwy szczebel taktyczny, ale obok niego pojawiają się także wątki operacyjne – wielka taktyka, jak ją kiedyś nazywano. Wreszcie część trzecia nosi tytuł „Działania” i obejmuje już wyłącznie skalę operacyjną. Przedmiotem analizy na tym etapie rozważań stają się działania armii i samodzielnych związków taktycznych, które doprowadzają do bitwy i mają na celu jej jak najlepsze przygotowanie, bądź mają na celu uniknięcie bitwy lub zminimalizowanie jej negatywnych skutków (w przypadku przegranej).

Każda z części podzielona została chronologicznie na kilka okresów. Przy tym, choć autor stara się czynić pewne dystynkcje między starożytnością, średniowieczem, a epoką renesansu, pod wieloma względami postrzega je łącznie. Zwieńczeniem tych czasów jest XVII wiek, kiedy to pojawiają się istotne przemiany w sztuce wojowania. Jednak tak naprawdę przełomowym stuleciem okazuje się wiek XVIII, wraz z rozwojem broni palnej i zmianami w sposobie manewrowania oddziałów na polu bitwy. Poczesne miejsce w rozważaniach autora zajmuje król pruski Fryderyk II i wojna siedmioletnia. Kolejny przełom to wojny Rewolucji Francuskiej i epoka napoleońska. Napoleon zajmuje oczywiście centralne miejsce, zwłaszcza gdy rzecz dotyczy wyższych poziomów analizy, czyli rozgrywania bitew i sztuki operacyjnej. Jeśli chodzi o tę ostatnią, w zasadzie można podzielić historię wojen na tę przed i po Napoleonie. Jednak, jak wiemy, po śmierci cesarza Francuzów życie toczyło się dalej, przynosząc kolejne przeobrażenia wojny i sposobów jej prowadzenia. W chwili, gdy autor pisał swoje dzieło, wyglądało wręcz na to, że wszystko to co powstało przed przeszło stu laty, wobec rozwoju nowych broni i form walki, traci rację bytu. Stąd w książce znalazły się dość obszerne wątki dotyczące wojny austriacko-pruskiej z 1866 roku, wojny francusko-pruskiej z 1870 roku, a także późniejszych wojen, w szczególności wojen burskich czy wojny rosyjsko-japońskiej w Mandżurii, trwającej w latach 1904-1905.

Autor wiąże przeobrażenia walki i wojny na przestrzeni wieków z rozwojem uzbrojenia i pojawianiem się jego nowych form. Niby dziś nie jest to nic odkrywczego. W tym wszystkim koncentruje się jednak na broni miotającej, którą począwszy od XV wieku staje się broń palna. Analizę swoją wiąże z szykami i ogólnie rzecz biorąc ugrupowaniem oddziałów na polu bitwy, co z kolei przekłada się na ich zdolność do manewru. Ten zaś jest kluczowym czynnikiem, umożliwiającym osiągnięcie zwycięstwa. Nie prowadzi do niego walka frontowa, która na ogół nie przynosi decydującego rozstrzygnięcia. Stąd też podkreślanie przez autora roli oddziałów lekkich, strzelczych, jego zdaniem często w dawnych czasach lekceważonych – zupełnie niesłusznie. Duże znaczenie przyznaje autor konnicy. Uważa, że do XVIII wieku najczęściej to ona rozstrzygała bitwy. Piechota oczywiście także grała ważną rolę, ale to starcia kawalerii na skrzydłach, w momencie gdy jazda jednej ze stron opuszczała pole bitwy, stawały się zwykle decydujące. Powyższe stwierdzenia należy traktować rzecz jasna jako pewne uogólnienia. Z powodzeniem można znaleźć bitwy odbiegające od tego schematu, jak to zwykle bywa z próbami zawarcia obszernych okresów historycznych w ramach jednej teorii, z drugiej strony nie da się też tutaj wywodów autora streścić w kilku słowach, mimo że miejscami nie są one nazbyt szczegółowe ani zniuansowane. Zresztą powyższe uwagi to dopiero punkt wyjścia i odnoszą się one do najniższego szczebla, czyli walki.

Na wyższych szczeblach kluczowe jest wskazanie na rewolucję militarną, jaką przyniósł wiek XVIII, w związku ze zwiększeniem się efektywności broni palnej, m.in. za sprawą jej większej szybkostrzelności. Doprowadziło to do tego, że duże, wieloszeregowe formacje piechoty znikają. Oddziały zaczęto formować coraz płyciej. Odchodzą na śmietnik historii pikinierzy i wszyscy żołnierze zaczynają się posługiwać jako podstawową bronią karabinem, uzupełnionym do walki wręcz o bagnet. Walka w coraz większym stopniu polega na ostrzale. Jednocześnie, dzięki przemianom w organizacji oddziałów wywołanym przez rozwój broni palnej, stają się one coraz bardziej manewrowe. Mimo to na szczeblu armii dowódcy jeszcze przez długi czas manewrują podobnie jak wodzowie XVII wieku. Rozwinięcie oddziałów do boju, wejście do bitwy – wszystko to zajmuje dużo czasu, co pozwala przeciwnikowi łatwo wycofać się z walki, gdy z różnych względów chce jej uniknąć. Jednak w połowie XVIII wieku i tutaj pojawiać się zaczynają nowe rozwiązania. Niepodzielne dotychczas armie zaczynają operować częściami, które z czasem przybierają nazwy „dywizji”. Tym samym armie przestają być pojedynczymi punktami na teatrze operacyjnym, znaczenia nabierają takie pojęcia jak „linia operacyjna” czy „linia odwrotu”. Pojawia się wielka taktyka, czyli poziom operacyjny działań wojennych, wcześniej nieistniejący. Wiele spośród tych „wynalazków” było jeszcze pod koniec XVIII wieku w powijakach. Tym, który jako pierwszy potrafił w pełni je wykorzystać, miał się okazać skromny oficer artylerii rodem z Korsyki.

Po upadku Napoleona przez dłuższy czas sztuka wojenna pozostaje w cieniu jego dokonań. Rozwój broni gwintowanej przynosi jednak nowe przemiany. Posiadające coraz dalszy zasięg ognia i coraz większą celność, a z czasem i szybkostrzelność karabiny, coraz lepsze działa. Nowe teorie usiłują wyciągnąć to co najlepsze z doświadczeń wojen napoleońskich, a jednocześnie starają się sformułować własne zalecenia (Clausewitz) i stopniowo doprowadzają do tego, że wojna ulega przeobrażeniom. Czynnikiem, który daje o sobie znać, jest także rozwój ilościowy armii. Wojska rozrastają się i wodzom trudniej ogarnąć całość pola bitwy, mimo rozwoju środków komunikacji, choć obliczając gęstość żołnierzy przypadającą na odcinek frontu, autor dochodzi do wniosku, że wbrew pozorom, np. w wojnie francusko-pruskiej nie odbiegała ona miejscami tak drastycznie od epoki napoleońskiej, jak by się mogło wydawać. Jeśli chodzi o ten okres, sporo miejsca poświęca autor feldmarszałkowi Moltkemu. Da się również zauważyć żywe zainteresowanie generała Colina wojną w Mandżurii. Wreszcie z pewnością ciekawe będą dla czytelników pojawiające się na końcu próby przewidywań odnośnie rozwoju sztuki wojennej w najbliższej przyszłości. I wojna światowa, która wkrótce potem wybuchła, dała okazję do ich zweryfikowania.

Książka jest znakomita i wiele z teorii autora pozwala autentycznie zrozumieć przebieg działań wojennych. Zwłaszcza jego wywody na temat napoleońskiej sztuki wojennej i rewolucji militarnej, jaką przyniósł wiek XVIII, początków sztuki operacyjnej, czy przemiany jaką zaowocowało w tym stuleciu pojawienie się dobrej broni palnej. Wszystko to pozwala lepiej zrozumieć przebieg bitew i wojen oraz układa się w pewną całość. Mimo upływu lat, książka jest pod wieloma względami fenomenalna. Nie brak w niej także konkretnych przykładów. Wiele uwag zobrazowane jest bitwami i wydarzeniami, jakie podczas nich miały miejsce. Analizy autora są głębokie. Szczególnie wybija się tu analiza sztuki operacyjnej Napoleona i Moltkego, czy sposobu rozgrywania bitew przez Fryderyka II. Z dużą łatwością „przeskakuje” autor między epokami, wskazując na związki i podobieństwa pomiędzy nieraz odległymi bataliami.

O zaletach długo by można, choć czasami paradoksalnie trudniej o nich pisać (a zwłaszcza się rozpisywać). Pora na słabe punkty. Od strony merytorycznej z jednym twierdzeniem ciężko mi się zgodzić: z wysoką oceną walorów bojowych oddziałów lekkich w dawnych epokach (zwłaszcza starożytności). Wiemy jaka była efektywność ognia starożytnych procarzy, łuczników czy oszczepników. Najogólniej mówiąc mizerna. Tymczasem na początku książki autor stara się ich wyraźnie dowartościować. Sądzę, że jest to efektem próby rozciągnięcia sformułowanej przez niego teorii, dotyczącej kluczowego znaczenia rozwoju broni miotającej, w przeszłość, swego rodzaju dopełnienie jej. Została ona sformułowana w oparciu o postęp, jaki dokonywał się w zakresie rozwoju broni palnej mniej więcej od XVII wieku do końca XIX wieku. Dla tych stuleci trudno odmówić analizie autora słuszności. Sam żył w czasach, gdy następował kolejny wielki skok technologiczny – pojawiła się broń powtarzalna, pierwsze karabiny maszynowe, powszechnie stosuje się już gwintowanie, zarówno w broni ręcznej, jak i w artylerii. Wniosek o doniosłym znaczeniu rozwoju broni palnej sam się więc do pewnego stopnia narzucał. Głębsza myśl, jaką znajdujemy w książce, odnosi się do próby powiązania tego rozwoju z tym jak armie formowały się na polu bitwy i jak to wpływało na manewrowość oddziałów. Wszystko to w spójny i logiczny sposób wyjaśnia wiele problemów, jednak nie do końca pasuje jeśli chodzi o dawniejsze epoki historyczne, gdzie oddziały strzelcze często pełniły rolę drugorzędną, pomocniczą. Zwłaszcza w starożytności. Autor dokonuje tu jeszcze takiego zabiegu, że łączy lekką piechotę w jedną całość – tymczasem w części tylko była ona strzelcza, a w części posługiwała się bronią białą – przypisując jej wzrastającą z upływem stuleci rolę. Trudno uogólniać, ale w większości decydujące znaczenie w tamtych czasach miały formacje ciężkie, zwarte, używające broni białej i stawiające na walkę bezpośrednią. Potem zaś stopniowo decydującym czynnikiem staje się kawaleria. Dla samego średniowiecza trudno w ogóle sformułować jakąś jedną teorię, gdyż epoka jako całość była bardzo różnorodna. Mimo wszystko wydaje się, że te dawniejsze dzieje są dla autora tłem do właściwych rozważań. Podobnie jak w jego dwóch innych książkach, wydanych przez wydawnictwo Napoleon V („Piechota w XVIII wieku. Taktyka” i „Edukacja wojskowa Napoleona”), da się zauważyć, że głównym przedmiotem jego zainteresowania jest okres począwszy od XVII wieku.

Pozwolę sobie teraz na jeszcze jedną, ogólniejszą refleksję, dotyczącą nie tylko tej książki, ale i innych z tego okresu (II połowa XIX wieku, początek XX wieku). Autorami publikacji tego typu co recenzowana byli najczęściej zawodowi oficerowie. Nie byli oni historykami, a przede wszystkim teoretykami wojskowości. Zwykle stawiają sobie dalekosiężne cele. Jednym z nich jest zgłębienie tajemnicy sukcesów Napoleona, w końcu nie tak jeszcze odległych od czasów, w których część z nich tworzyła. Nie chodzi przy tym o odkrycie niosące z sobą rezultaty interesujące wyłącznie dla historyków, ale przede wszystkim dla teorii wojskowości, przeobrażające spojrzenie na współczesną wojnę, będące źródłem pozytywnych zmian w armii, w której służyli, lepiej przygotowujące ją do przyszłego konfliktu. Cel to ambitny, stąd niektórzy drążyli zawzięcie, by odkryć tajemnicę Małego Kaprala. Przypomina to trochę poszukiwania przez średniowiecznych rycerzy Świętego Graala. Przy tym, podobnie jak owi rycerze byli przekonani, że Święty Graal naprawdę istnieje, tak pisarzom wojskowym towarzyszyło przekonanie, że odkrycie prawdziwej tajemnicy sukcesów Napoleona jest możliwe, że ona istnieje, choć jest ukryta. W związku z tym ich analizy są dogłębne, a poszukiwania prowadzone niekiedy bardzo drobiazgowo. Umożliwia to szeroka wiedza z zakresu wojskowości, którą wielu z nich posiada i stara się wykorzystywać do maksimum. Nie będę rozbudowywał tego obrazu… teraz natomiast pora zderzyć go z drugim – ten będzie dotyczył współczesnych historyków i nie będzie już taki barwny.

Obecnie mamy często do czynienia z zupełnie innymi publikacjami niż te sprzed wieku. Ich autorami nie są już na ogół oficerowie, wojskowi, ale cywilni historycy. Często nie posiadają oni szczegółowej wiedzy z zakresu wojskowości, np. dotyczącej sztuki operacyjnej, która była udziałem dawniejszych autorów, i wielu innych zagadnień – nie uczyli się też nigdy na pamięć żadnych regulaminów wojskowych, co dla ich poprzedników było chlebem powszednim. Nie szukają też Świętego Graala, jak tamci… Nie będąc wojskowymi, nie stawiają sobie za cel stworzenia w oparciu o analizę historyczną doskonałej teorii, nadającej się do zastosowania dla współczesnych armii. Postać Napoleona to dla nich przeszłość. W porównaniu do dawnych pisarzy wojskowych, dokonują, często wręcz ostentacyjnie, swoistej desakralizacji osoby Napoleona. Dziś ich zadanie wydaje się znacznie skromniejsze, mniej ambitne. Nie oczekuje się od nich sformułowania nowych teorii, które zrewolucjonizują postrzeganie pewnych wydarzeń historycznych, chociaż oczywiście muszą wnieść coś nowego do nauki, by ich dzieła nie okazały się wyłącznie odtwórcze. Na stawiane od wieków pytania padają prostsze, wyzwolone od napoleońskiego mitu odpowiedzi, z drugiej strony odpowiedzi te nieraz bywają płytkie – z uwagi zmianę obiektów zainteresowań autorów i niejednokrotnie braki w zakresie szczegółowej wiedzy z zakresu wojskowości. Takie są różnice między dawniejszą literaturą, do której zalicza się recenzowana książka, i tą obecną. Nie da się nie zauważyć, że oba podejścia do pewnego stopnia się uzupełniają. Są też po prostu autorzy lepsi i gorsi, zarówno jeśli chodzi o starsze dzieła, jak i te nowsze.

Pora na kilka słów o stronie wydawniczej i o walorach czytelniczych. Książka stanowi reprint wydania z 1920 roku. Tłumaczenie, nieznanego autora, pochodzi z tamtych czasów, stąd język książki (a dokładniej archaiczna pisownia niektórych wyrazów) może być dla współczesnego czytelnika ciężkostrawny. I tak np. poza częstym używaniem literki „j” w wyrazach, gdzie obecnie mamy „i” (np. w słowie „armja”), znajdziemy też słowa pisane dość dowolnie, np. „dwuch”. Jednak nie stawiam tutaj wydawcy zarzutu – po prostu skorzystał wprost z dawnego tłumaczenia, do czego miał prawo. Obecnie, po kilku latach doświadczeń z publikacjami starszych książek, najczęściej przyjmuje praktykę uwspółcześniania tego typu tekstów. Okładka jest skromna, bez obrazka (te zaczęły się pojawiać na okładkach książek wydawnictwa później), i co ważne twarda. Samą książkę czyta się dobrze i wywody autora są przejrzyste, choć dzieło to, jak wiele podobnych mu publikacji, pierwotnie adresowane było do czytelnika, który posiada pewną minimalną wiedzę z zakresu historii wojen i wojskowości, i na to współczesny czytelnik musi brać poprawkę.

Reasumując, bardzo dobra książka, pozwalająca lepiej zrozumieć to co działo się na polach bitew na przestrzeni wielu epok historycznych i odnaleźć w działaniach wielkich wodzów sens, tam gdzie współcześni historycy często go nie odnajdują.

Autor: Raleen

Opublikowano 20.04.2013 r.

 

Poprawiony: sobota, 20 kwietnia 2013 09:57