II Pola chwały (2007) – ogólna relacja

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Tegoroczny konwent Pola chwały był kolejną, drugą już odsłoną imprezy, która ma na celu integrację środowiska wargamingowego i promowanie historii jako pasji. W porównaniu do zeszłorocznej edycji, w tym roku było więcej osób, co świadczy o tym, że konwent się rozwija. Rozszerzono też czas trwania imprezy, tak że w tym roku zaczynała się w piątek wieczór, a kończyła w niedzielę, obejmując cały weekend. Konwent, tak jak rok temu, ogólnie wypadł znakomicie. Przede wszystkim duży wpływ na to miała praca włożona przez organizatorów, w tym głównego organizatora konwentu – Roberta Kowalskiego, któremu już na wstępie należą się w związku z tym szczególne podziękowania. Zacznę od spraw może nieco bardziej przyziemnych, „logistycznych”. Po pierwsze, samo miejsce konwentu, którym był zamek w Niepołomicach, klimatyczne pomieszczenia, dużo miejsca, którego w tym roku aż nam zbywało (dysponowałem dwoma salami pod same planszówki), niesamowita atmosfera. Mało która impreza o tematyce wargamingowej może poszczycić się taką lokalizacją. Często konwenty odbywają się w salach szkolnych czy na uczelniach, w zatłoczonych salkach domów kultury itp. Po drugie, organizatorowi, jak rok temu, udało się zapewnić uczestnikom darmowy nocleg w pobliskiej szkole. Tym razem można było sobie poradzić nawet bez karimaty, bo na miejscu była ograniczona liczba koców i oczywiście dla wszystkich materace. Na mało którym konwencie organizator jest w stanie załatwić uczestnikom darmowy nocleg. Oczywiście poza tym były dostępne i inne opcje, jak noclegi w domkach gospodarstwa agroturystycznego aż po apartamenty na zamku, na które też była zniżka. Dodając do tego, że sam udział w konwencie był darmowy oraz, że zapewniono częściowo darmowe wyżywienie uczestników (kupony do pobliskiej restauracji, kiełbaski z grilla w sobotni wieczór oraz bigos w niedzielne przedpołudnie) wydaje mi się, że pod względem „logistyki” jest to dziś najlepszy konwent w Polsce, spośród imprez zajmujących się wargamingiem. Widać, że organizatorom zależy na tym, aby przyciągnąć ludzi, a nie na tym, aby na nich zarabiać. Nie udało się co prawda w tym roku zapewnić pełnego wyżywienia, ale niezmiennie kibicujemy głównemu organizatorowi w jego negocjacjach z władzami samorządowymi odnośnie przyszłorocznej edycji konwentu.

Jak typowy materialista zacząłem od spraw przyziemnych, bo często są one dla wielu osób istotne, gdy decydują się czy na daną imprezę się wybrać czy nie. Jednak konwent to przede wszystkim ludzie. Nie bez znaczenia była i jest formuła konwentu przewidująca udział wielu pasjonatów, hobbystów, interesujących się historią czasem także zawodowo, najczęściej jednak niezawodowo. W tym roku tej różnorodności również nie brakowało. Były na konwencie i gry wojenne (planszowe, figurkowe, jak i komputerowe), były grupy rekonstrukcji historycznej z różnych epok (średniowiecza, Rzeczypospolitej Obojga Narodów, epoki napoleońskiej, II wojny światowej), były pokazy tańców dworskich, średniowiecznych i z okresu renesansu i baroku), zaś spragnieni wiedzy mogli jej nabyć na organizowanych w niedzielę przez historyków z UJ wykładach, głównie na tematy związane z historią wojskowości, wśród wykładowców były także takie osoby jak Jacek Komuda. W tym roku konwent dość licznie zaszczycili również goście z zagranicy, głównie z Holandii i z Czech, z niektórymi udało się nawiązać bliższy kontakt.

Zacznę pokrótce od części konwentu, na których mniej bywałem z tej racji, że jako organizator części planszówkowej byłem głównie nią zajęty. W podziemiach, jak rok temu, rozstawili się grający w gry figurkowe. Rozpoczęło się to już w piątek wieczór, jednak nie wszyscy przybyli pierwszego dnia, wiele osób pojawiło się dopiero w sobotę. Systemów i grup było wiele, nie będę się silił na wymienienie wszystkich, pozostawiając to komuś z osób zajmujących się bliżej tymi grami, kto zapewne napisze osobną relację i przedstawi tę część konwentu w sposób zdecydowanie bardziej kompetentny. Wspomnę tylko, że bardzo miło mi się przez chwilę siedziało przy stanowisku systemu „Operation Overlord”, prowadzonym przez naszych dobrych znajomych: dragona i Przemosa. W sobotę zauważyłem, że przeżywali w pewnym momencie najazd młodzieży, która licznie garnęła się do stołu, chcąc spróbować swoich sił. Stanowisko było do tego dobrze umiejscowione, bo niemal przy samym wejściu i naprzeciwko księgarni. W sobotę i w niedzielę mieliśmy okazję obserwować pokaz tańców dworskich, skądinąd organizowany przez przemiłe dziewczyny, które przechadzając się w piątkowy wieczór i sobotni poranek koło naszych heksagonalnych plansz wyrażały spore zainteresowanie nimi, co z kolei niewątpliwie wzbudziło zainteresowanie po drugiej stronie (przynajmniej u mnie jako organizatora). Obserwując pokaz tańców miałem wrażenie, że spora część widowni nieco przysypiała. Ożywiła się dopiero, gdy koledzy tancerek z bractwa rycerskiego zaczęli wywijać mieczami. Fakt, że oba te pokazy miały miejsce tuż po sobie znakomicie skontrastował pozycję i rolę społeczną kobiet i mężczyzn w średniowiecznym społeczeństwie.

W niedzielę po pokazie zaproszono osoby z widowni do nauki tańca, co było świetnym posunięciem, ożywiając atmosferę na zamkowym dziedzińcu. W sobotę, jak również w niedzielę miały miejsce pokazy grup rekonstrukcyjnych. Osobiście obserwowałem dwa pokazy, w niedzielę rano. Najpierw rekonstrukcję małej bitewki, a właściwie zajazdu szlacheckiego z XVII wieku. Dzielni szlachcice, kozak i dziewka, oraz żołnierz cudzoziemskiego autoramentu dopełniali krajobrazu potyczki. Najpierw oglądaliśmy harce kozaka z polskimi szlachcicami, a następnie symulowany atak jednej grupy na drugą, mający na celu porwanie i uprowadzenie dziewki. Napastnicy po salwie armatniej ruszyli na wrogi obóz i dość szybko uporali się z obrońcami, a przynajmniej z większością z nich. Po dobyciu obozu okazało się jednak, że bardziej niż dziewka zainteresowała ich armata obrońców, którą uprowadzili w pierwszej kolejności (ot tak to z fanami militariów bywa). Następnie jednak wrócili i po dziewkę. Gdy inscenizacja zbliżała się ku końcowi, większość walczących leżała pokotem na murawie. Ostatni walczyli jeszcze między sobą. Co ciekawe, na uboczu w jakiś sposób przeżył atak wspomniany piechur cudzoziemskiego autoramentu. Koniec końców wyszło tak, że w wyniku drugiej oddanej salwy (gdy tamci się bili on zdążył jedynie dwa razy strzelić – taka była w tamtej epoce broń i taka dola piechura, że gros czasu poświęcał na jej ładowanie) powalił ostatniego czy jednego z dwóch ostatnich walczących… Następna rekonstrukcja, napoleońska była ciut bardziej rozbudowana i mogła robić większe wrażenie. Ponieważ część rekonstruktorów, która miała odgrywać piechotę aliancką, niestety nie dotarła, zorganizowano symulowane starcie żołnierzy napoleońskich – jedni odgrywali zbuntowany oddział piechoty Księstwa Warszawskiego, drudzy inny oddział napoleoński. Rekonstruktorzy zaprezentowali szereg manewrów, jakie stosowała napoleońska piechota na polu bitwy, różne sposoby prowadzenia ostrzału i krótkie starcie wręcz. Dużą zaletą pokazu był prowadzony w jego trakcie komentarz historyczny. Prowadzący pokaz Jan Nałęcz opowiadał licznie o tej porze zgromadzonym widzom co kolejno działo się na polu bitwy. Bez tego pokaz byłby zapewne dużo mniej wartościowy i nie spełniłby swojej roli. Wiem, że dość ciekawie przebiegał również pokaz grupy rekonstrukcyjnej z okresu II wojny światowej, jednak nie dane mi było się na niego załapać.

Przechodząc wreszcie do planszówek, którymi głównie się zajmuję, i którymi zajmowałem się również na konwencie, odnotowałem, że w tym roku pojawiło się liczniejsze grono graczy i było sporo osób nowych, które były po raz pierwszy. Co ważne, nie popełniliśmy zeszłorocznego błędu i zrezygnowaliśmy w tym roku, przynajmniej z piątku na sobotę, z nocnych rozgrywek, co pozwoliło większości się wyspać i grać efektywnie przez 3 dni. Część osób, które przyjechały w sobotę i miała w związku z tym świeższe siły, pozostała na nocne rozgrywki z soboty na niedzielę. W sumie większość osób stawiła się już w piątek i pozostała na konwencie niemal do końca, można więc powiedzieć, że planszówkowcy okazali się w tym roku jedną z wytrwalszych ekip na imprezie. Poza naszymi dwoma salami warto wspomnieć, że grano jeszcze w sali Wargamera w nową grę autorstwa Roberta Żaka „Hannibal Barkas” (a właściwie jej prototyp) oraz trafiłem również w podziemiach, gdzie były figurki, na grających w „Axis & Allies”. Główna grupa graczy skupiła się jednak w Sali Freskowej Zamku i sali z nią sąsiadującej.

Grano w bardzo wiele gier i to z różnych stajni. Zarówno w stare gry Dragona, jak i GMT i inne zachodnie twory, jak również w gry TiSu, w „Orła morskiego” oraz w testową wersję „Byczyny 1588”. Na konwencie były więc grane i prezentowane: „Wiedeń 1683”, „Kircholm 1605” oraz „Waterloo 1815”, Dragona. Licznie zagrywano się w „Commands & Colors”, w które niestety w związku z zaangażowaniem na innych frontach nie udało mi się zagrać. Ponadto było wiele gier starożytnych: rozgrywano bitwy pod Lilybeum, Farsalos, Lyginus, królował zwłaszcza system „Great Battles of History”, nad którym zasiadła przede wszystkim zdeklarowana ekipa jego fanów z Torunia i Bydgoszczy. Z innych gier grano w „War Galley” oraz „Flying Colours”, zachodnią brygadową wersję bitew Waterloo i Ligny, dostarczoną przez Grenadyera, sporo grano również w „Orła morskiego”, zwłaszcza z udziałem autora w sobotnie popołudnie, dość długo rozłożone było i oglądane „Risorgimento 1859”. Razer z Gonzo grali w sobotę gry Dragona i TiSu z systemu Wielkich Bitew, głównie w „Budapeszt 1945” oraz w stare „Arnhem 1944”, zaś w niedzielę Gonzo i Krzysztof testowali nową grę TiS pt. „Afrika Korps”. Na koniec pojawiły się jeszcze „Ścieżki chwały”, w które zagrywali się nasi nowi konwentowicze. Rozgrywka na tyle ich wciągnęła, że obawialiśmy się, iż nie skończą do zamknięcia konwentu. Niestety nie znalazłem zbyt wielu chętnych do testowania autorskiej gry Witolda Janika „Byczyny 1588” – barierą okazała się znajomość „Kircholmu 1605”, na której to gry zasadach oparta jest „Byczyna 1588”. Drugą moją osobistą porażką jest fakt, że nie udało mi się skończyć na konwent mojej „Ostrołęki 1831”, cieszy mnie jednak, że spotkałem wiele osób, które mi pracach nad nią niezmiennie kibicują. Poza tymi dwoma wyjątkami, wszystkie rozgrywki przebiegały znakomicie, a sukcesy na polach bitew, jakie w bojach odniosłem, mogłyby wynagrodzić każdemu strategowi wszelkie trudy tego konwentu. To pokrótce, a nawet bardzo pokrótce o rozgrywkach. Jeśli coś przekręciłem albo niedokładnie opisałem z góry przepraszam, pisałem z pamięci. Dzięki temu, że tekst jest w formie elektronicznej, ma to tę zaletę, że zawsze mogę go odpowiednio uzupełnić, co też pewnie z czasem uczynię.

Autor: Raleen

Opublikowano 03.11.2007 r.