Z pewnością niejeden z graczy podczas swojej przygody z planszówkami wojennymi zetknął się z prostymi, popularnymi grami bloczkowymi wydawnictwa Columbia Games. Z początku były prawdziwym hitem. Przez lata ukazywały się kolejne tytuły, powielające zastosowaną w nich mechanikę i zbyt wiele się od siebie nieróżniące. Z czasem bardziej wymagający odbiorcy zaczęli oczekiwać jakichś innowacji, gier bazujących na tym udanym szkielecie, ale zarazem wnoszących coś nowego. Tytułem, który mógł sprostać tym oczekiwaniom, była „Sekigahara” wyd. GMT Games, ale posiadała ona specyficzne reguły rozstrzygania walki, zupełnie odmienne od mechaniki występującej w grach Columbii i dostosowane do odwzorowanego w niej konfliktu. Nie tak dawno temu pojawił się tytuł, który zasadniczo trzyma się szkieletu znanego z gier Columbii, ale też wnosi wiele nowego. Jest nim „This War Without an Enemy” wyd. Nuts! Publishing, poświęcona angielskiej wojnie domowej, a więc jednemu z najpopularniejszych tematów w wargamingu. Żeby było ciekawiej, grę zrobiło wydawnictwo z Francji.
Rozstawienie początkowe. Pod względem ilościowym siły wydają się wyrównane, ale Rojaliści (niebiescy) mają przewagę jakościową nad zwolennikami Parlamentu (pomarańczowi) i dominują w początkowej fazie rozgrywki, tak jak to miało miejsce historycznie.
Była to moja pierwsza rozgrywka, mój przeciwnik trochę już grał, ale póki co też niezbyt wiele. Grałem Rojalistami, zaś przeciwnik siłą rzeczy Parlamentem. Pierwszy etap (1642 rok) trwa zaledwie dwie rundy. Po wstępnych starciach ze znajdującymi się najbliżej pojedynczymi bloczkami Parlamentarnych zdołałem jedynie podejść do głównego zgrupowania przeciwnika zlokalizowanego za rzeką, na północny zachód od Oxfordu. Zgromadziła się tam wielka armia Parlamentu, której atakowanie pojedynczym zgrupowaniem wydawało mi się ryzykowne. Na północy obsadziłem Hull, podczas gdy Parlament zajął Newcastle. Poza tym etap upłynął na próbach niewielkiej rozbudowy własnych sił. W drugim etapie (1643 rok), gdzie mamy już 6 rund, uderzyłem na wielką armię Parlamentu, którą nie bez pewnej dozy szczęścia udało mi się pokonać, niszcząc jej artylerię. Przygotowałem się do tego starannie, bo też w pewnym momencie, nie widziałem innego wyjścia jak marsz na Londyn. Kolejne starcie miało miejsce u bram Oxfordu. Parlamentarni usiłowali uniknąć bitwy, zamykając się częścią wojsk w fortecy, ale przewaga kawalerii Rojalistów uniemożliwiła im ucieczkę. Równocześnie, wzmocniwszy się, Rojaliści podeszli pod Plymouth, które oblegli. Tymczasem na północy trwało nieudane oblężenie Hull. Oxford nie bronił się zbyt długo. Jego szybka kapitulacja umożliwiła armii Karola I Stuarta marsz na Londyn, który początkowo obległ, równocześnie rozbijając mniejsze zgrupowanie Parlamentarnych na północ od stolicy Anglii. Tym sposobem w środkowej i południowej Anglii siły Parlamentu ograniczały się do dwóch jednostek stojących w Bristolu oraz oblężonych Londynu i Plymouth. Na północy nadal trwało oblężenie Hull. W tym momencie Rojaliści postanowili rzucić wszystko na jedną kartę i zdecydowali się na szturm Londynu. Było im łatwiej, ponieważ Parlamentarni nie zdołali zbudować rozbudować fortyfikacji miejskich. Z kolei ci ostatni podjęli szturm Hull i siłami z Bristolu ruszyli pod Plymouth, by przerwać oblężenie. Doszło więc do dwóch, a właściwie trzech starć. Pod Plymouth siły Parlamentu zostały pobite na głowę, a miasto zdobyte. Przewaga Rojalistów pod Londynem i brak umocnień przesądziły losy stolicy Anglii. Jednocześnie na północy udało im się utrzymać Hull. Rozstrzygnęło to o wyniku rozgrywki, przynosząc Rojalistom zwycięstwo.
Sytuacja na koniec naszej rozgrywki w 1643 roku (2 etap). Rojaliści opanowali Londyn, co wraz z zajęciem Oxfordu i kilku mniejszych miast przesądziło wynik wojny. Siły Parlamentu zostały poniosły ciężkie straty w kilku bitwach, jakie w międzyczasie miały miejsce i większość Anglii znalazła się pod kontrolą zwolenników króla.
Pierwsze wrażenia i spostrzeżenia co do gry:
- Mechanizm aktywowania wojsk za pomocą kart, znany z gier Columbii, został wzbogacony o wydarzenia. Są one przypisane do słabszych kart i zachodzą niezależnie od punktów, jakie otrzymujemy. Nie ma więc dylematu: grać wydarzenie czy punkty, co jest bardzo dobrym rozwiązaniem.
- Wydarzenia mają istotny wpływ na grę i niekiedy potrafią sporo zmienić, pozycja przypomina więc bardziej grę card driven niż typowe gry bloczkowe, gdzie wydarzenia były zazwyczaj zredukowane i nie odgrywały aż tak wielkiej roli.
- Oddziały zostały podzielone według rodzajów broni i ma to duży wpływ na rozgrywanie bitew. Same bitwy toczy się na specjalnie przygotowanej, małej planszy. Niekiedy mamy tutaj do podjęcia istotne decyzje, np. czy nasza piechota będzie prowadzić walkę ogniową i wtedy może strzelić wcześniej, na ogół przed przeciwnikiem, ale atakuje wtedy ze słabszą siłą, czy walczy wręcz i wtedy zwykle będzie zadawać straty później. Bardzo dobrze oddano wpływ artylerii, która co prawda zadaje straty w pierwszej kolejności, ale tylko w pierwszej rundzie bitwy. Kawaleria po pokonaniu kawalerii przeciwnika może ruszyć za nią w pościg, tak jak to się historycznie często zdarzało, i tym samym opuścić pole bitwy.
- Przyjęto ogólną zasadę, że obrońca w ramach tej samej kategorii zadaje straty pierwszy, ale jak pisałem wcześniej, walka podzielona została na kilka etapów i atakujący, w zależności od tego, jakiego rodzaju siłami dysponuje i jakie podejmie decyzje (zwłaszcza co do tego czy strzela piechotą czy walczy nią wręcz), w niektórych sytuacjach będzie zadawał straty przed obrońcą. Ogólne premiowanie obrońcy jest jednak dobrym rozwiązaniem.
- Lepiej niż w większości gier bloczkowych rozwiązano wkraczanie do bitwy rezerw i odwrót. Wspomnę w tym miejscu, że o ile w grach Columbii konsekwentnie unikano wszelkich tabel, to tutaj pojawiają się proste tabele, moim zdaniem z dużą korzyścią dla gry.
- Znacznie lepiej niż w większości gier bloczkowych rozwiązano także oblężenia i szturmy ufortyfikowanych miast. Znów, chodzi przede wszystkim o dobre wyważenie możliwości stron, takie rzeczy jak danie obrońcy znaczącej przewagi, ale nie nazbyt znaczącej, ograniczenie liczby jednostek, które mogą szturmować, odpowiednie uwzględnienie roli artylerii. Jednocześnie mamy procedurę regularnego oblężenia, stanowiąca realną alternatywę dla szturmu.
- W grze można znaleźć dużo drobnych smaczków. Ogólne wrażenie jest takie, że zachowano trzon mechaniki typowej dla gier bloczkowych, ale została ona wzbogacona o wiele tzw. chromu i elementy z gier card driven, na czym tytuł tylko zyskuje.
Póki co gra prezentuje się świetnie i jeśli komuś podobały się produkcje Columbia Games, jednocześnie po pewnym czasie obcowania z nimi zaczął odczuwać niedosyt z powodu ich powtarzalności i pewnej sztampowości, sądzę, że „This War Without an Enemy” powinno mu się spodobać i wyjść naprzeciw jego oczekiwaniom, choć muszę się zastrzec, że póki co to tylko pierwsze wrażenia. W najbliższym czasie z pewnością jeszcze do niej wrócimy. Tradycyjnie zapraszam także do dyskusji na forum.
Dyskusja o grze na FORUM STRATEGIE
Autor: Raleen
Zdjęcia: Raleen
Opublikowano 14.02.2024 r.
« poprzednia | następna » |
---|
Poprawiony: środa, 14 lutego 2024 11:23