Zarys historii wojskowości kartagińskiej

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

W historiografii klasycznej, głównie rzymskiej, Kartagińczycy ukazywani byli jako typowi kupcy i tchórzliwi żołnierze bez tradycji wojskowej. W licznie prowadzonych wojnach mieli posługiwać się głównie hufcami bezwzględnych najemników. Podobny pogląd wykazywali jeszcze niedawno nowożytni historycy. Opinie te zmieniły się dopiero za sprawą prac i badań naukowców młodej generacji, takich jak Adrian Goldsworthy czy Krzysztof Kęciek. Przede wszystkim udowodnili oni, że Punijczycy nie wysługiwali się wojskami najemnymi na skalę masową. Nie byli najprawdopodobniej także narodem typowo kupieckim, ale w dużej mierze rolniczym, a wojny przez nich prowadzone bardzo rzadko miały charakter merkantylny.

Tematem mojego artykułu ma być omówienie jednej z wyżej wymienionych cech społeczności Kart-Hadaszt, mianowicie struktury armii. Postaram się opisać jaki jej odsetek stanowili rodowici Kartagińczycy, a jaki najemnicy z różnych stron świata. Oczywiście na przestrzeni wieków stosunek ten ulegał z różnych powodów przesunięciu w jedną bądź drugą stronę aż ostatecznie w okresie drugiej wojny punickiej pierwiastek rdzennie kartagiński został niemal całkowicie usunięty z pierwszych szeregów wojsk i przeniesiony do sztabów dowodzenia. Zacznijmy jednak od początku.

Pierwszymi i długo najważniejszymi lądowymi formacjami, w których walczyli kartagińscy notable, były oddziały rydwanów. Wozy bojowe okute blachą oraz wyposażone w kosy były morderczą bronią skuteczną jednak tylko na afrykańskich równinach podczas walk np. z Libijczykami. W polu wystawiano do 2 tysięcy rydwanów, była to więc liczba dość pokaźna! Wycofano je w III w. p.n.e., gdyż nie nadawały się do walki w pagórkowatym terenie Sycylii.

Inną elitarną formacją Kart-Hadaszt był tzw. Święty Zastęp, jednostka licząca ok. 2,5-3 tysięcy pieszych młodzieńców z najlepszych domów. Szkoleni byli na wzór greckich hoplitów – uzbrojeni w lśniące białe tarcze i długie włócznie, nosili zdobne hełmy i białe tuniki. Wyglądem i karnością musieli podczas bitwy wywoływać piorunujące wrażenie na swych wrogach. Formacja ta przestała nieomal zupełnie istnieć w roku 342 p.n.e., kiedy to została zmasakrowana przez sycylijskich Greków i nagłe załamanie pogody w niefortunnej batalii nad rzeką Krimissos. Później, co prawda, została odtworzona i walczyła nawet z siłami Agatoklesa pod Tunisem, jednak nie odgrywała już większej roli. Co ciekawe, Punijczycy nigdy nie sformowali falangi na wzór macedoński, składającej się z tzw. nosicieli sariss.

A co z ogółem mieszkańców miasta Dydony? Otóż pospólstwo najprawdopodobniej zajmowało się służbą we flocie. Ciekawych obliczeń dokonał w tej materii Krzysztof Kęciek. Oszacował on bowiem, że w szczytowym okresie swego istnienia Kart-Hadaszt mogło wystawić flotę liczącą 200 penter, których załogę stanowić musiało od 68 do 84 tysięcy ludzi!

Siły lądowe armii punickiej uzupełniali żołnierze z innych ludów. Nie byli to jednak najemnicy, lecz poddani z narodów podbitych, tacy jak konni Numidowie, piesi włócznicy z Libii czy Ligurowie i Celtowie. Co się zaś tyczy sił najemnych, ich liczba do wybuchu I wojny punickiej raczej nie przekroczyła 2800 zbrojnych w jednej armii kartagińskiej. Musieli więc to być żołnierze formacji elitarnych, takich jak procarze z Balearów czy helleńscy hoplici.

Również sama obyczajowość Kartagińczyków świadczy o tym, że nie byli pozbawieni wszelkiej „dzielności obywatelskiej” jak chce tego Liwiusz. W mieście Dydony wojna była bowiem drogą do osiągnięcia arete, czyli cnoty obywatelskiej. Należy też pamiętać, że król był nie tylko władcą, ale także głównym dowódcą armii. Natomiast po obaleniu monarchii w początkach IV wieku p.n.e. miejsce króla zajęli stratedzy, karani na ogół śmiercią krzyżową za nawet niewielkie porażki w boju. Niejednokrotnie w obliczu klęski wódz sam popełniał rytualne samobójstwo. Dokonał tego m.in. Hamilkar po przegranej bitwie pod Chimerą w 480 r. p.n.e. Jednak gdy wódz zdołał pokonać swych wrogów, mógł liczyć na wspaniałą nagrodę w postaci triumfu, podobnego do rzymskiego, odbywającego się na ulicach Kartaginy. Również zwykli obywatele byli honorowani pierścieniami – po jednym za każdą kampanię, w której brali udział. Istniał też rytuał, którego celem było zapewnienie zwycięstwa oraz łaski bogów. Była to ceremonia molk, czyli składanie chłopców ze szlachetnych rodów w ofierze Baalowi Hammonowi. Los taki omal nie spotkał małego Hannibala Barkidy.

Rewolucyjnych zmian dokonał Hamilkar Barkas zwany też „Piorunem”. Zdobywca Hiszpanii uczynił z armii punickiej machinę do zabijania, używając hellenistycznej koncepcji „kombinacji broni” – piechoty ciężkiej, kawalerii, oddziałów lekkich oraz słoni. System ten ulepszył, a następnie przetestował najpierw na Iberach. Później używał go przeciwko Rzymianom jego syn Hannibal.

Rdzeń pieszych wojsk, z którymi Barkida wybrał się do Italii, stanowili Libijczycy. Służyli oni jako poddani Kart-Hadaszt. Nie trzeba więc było im płacić wiele, a byli na wskroś użyteczni. Służyli głównie jako ciężka piechota zbrojna w włócznie. Ochronę zapewniały im szerokie tarcze oraz pancerze, częściej lniane niż wykute z metalu. Po zwycięstwach nad Trebbią i Jeziorem Trazymeńskim przejęli uzbrojenie od pokonanych legionistów Romy. To właśnie Libijczycy zacisnęli obcęgi na rzymskim taranie w bitwie pod Kannami.

Walczyli oni również jako wojownicy konni oraz lekkie formacje do zadań specjalnych tzw. lonchophoroi. Innym istotnym elementem armii Hannibala byli Iberowie, zaciągani pośród ludności podbitej Hiszpanii. Walczyli oni w sposób bardzo przypominający system walki legionistów, przynajmniej jeśli chodzi o uzbrojenie. Nosili jeden z dwóch typów mieczy – zakrzywione jednosieczne falcaty bądź gladiusy, które zresztą Rzymianie zaczerpnęli właśnie od ludów iberyjskich. Broń zaczepną Iberów stanowiły podobne do rzymskich pilów sauniony, długie na ok. 1,6-2 m. Zawsze stawali w zwartym szyku, osłaniając się tarczami zwanymi scutati. Prócz tych dużych tarcz Iberowie rzadko mieli dodatkową protekcję przed ciosami wroga, bo czy skórzane czapki przyozdabiane pióropuszami mogły zapewnić dostateczną ochronę? Pancerze też nie zawsze były wśród nich w powszechnym użytku.

W trakcie morderczej przeprawy przez Alpy hufce Barkidy poniosły ogromne straty, uzupełniono je więc zamieszkującymi nadpadańską równinę Celtami, głównie z plemion Bojów i Insubrów. Podobnie jak barbarzyńscy Iberowie nie nosili oni pancerzy. Walczyli obnażeni od pasa w górę. Ciała ich osłaniały duże tarcze oraz czasami naramienniki. Przed starciem zarzucali przeciwnika gradem oszczepów, po czym szarżowali z długimi na ok. 75-90 cm mieczami. Polibiusz twierdzi, że miecze celtyckie łatwo się szczerbiły, zaś ostrza nie nadawały się zupełnie do pchnięć.

Lonchophoroi, co znaczy „oszczepnicy”, byli swoistymi komandosami hannibalowej armii, tak przynajmniej określa ich Krzysztof Kęciek. Zajmowali się oni harcowaniem, pościgiem, zastawianiem zasadzek, zwiadem lub furażowaniem. W skład tej formacji wchodzili m.in. najemni procarze z Balearów, zbrojni w 3 rodzaje proc do walki na różnych dystansach. Mogli razić już na odległość 180-200 m. Resztę korpusu stanowili Numidowie, Maurowie i Iberowie.

Jednak prawdziwą chlubą i główną pięścią uderzeniową armii Hannibala była konnica. Podobnie jak inne formacje, tak i ona stanowiła niesłychany, pstrokaty mix narodowościowy. Podstawą konnicy punickiej operującej w Italii byli lekkozbrojni Numidowie. Z sześciu tysięcy konnych jacy przybyli do Italii 4 tysiące było Numidami. Wojownicy ci pochodzili z afrykańskich plemion koczowniczych. Znali się więc doskonale na wojnie podjazdowej i skrytym polowaniu na wroga. Nie szarżowali w morderczych atakach na nieprzyjaciela, trzymali się raczej na dystans, harcując i obrzucając go lekkimi oszczepami. Dosiadali niewielkich, ale szybkich i niezwykle wytrzymałych pustynnych rumaków. Numidowie nie nosili też żadnych pancerzy, co było zrozumiałe, zważywszy na taktykę, którą stosowali.

2 tysiące kartagińskiej konnicy to tzw. ciężka kawaleria. Jej częścią składową byli m.in. Libofenicjanie, czyli ludzie bez obywatelstwa Kart-Hadazt. Mieli oni jednak wspólną kulturę i religię, przez co czuli się z Punijczykami związani. Reszta ciężkiej konnicy jaka przywędrowała przez Alpy to Libijczycy i Iberowie. Celtowie dostarczyli dalsze 4 tysiące jazdy, w skład której wchodzili ich możni i wodzowie. Ciężki kawalerzysta walczył na ogół w „rogatym siodle”, które mimo braku strzemion zapewniało dość dużą stabilność. Nogi bowiem wczepiały się między cztery rogi, z których każdy sterczał z innej strony siodła, utrudniając tym samym zsunięcie bądź strącenie z konia. Ciężka konnica walczyła przy użyciu włóczni, jednak w razie gdy włócznia uwięzła w ciele martwego przeciwnika lub gdy trzeba było walczyć w zwarciu na niewielką odległość, kawalerzysta mógł sięgnąć po krótki miecz. Osłonę zapewniały różnorodne tarcze oraz niejednokrotnie bogato zdobione hełmy i kolczugi. Wiadomo przecież, że osoba, która mogła sobie pozwolić na zakup i utrzymanie konia, dbała również, dzięki dostatecznej ilości środków finansowych, o zapewnienie sobie bezpieczeństwa w boju.

Do „rozmiękczenia” wrogich linii oraz wprowadzenia w nich paniki przeznaczone było 37 słoni bojowych. Większość z nich to afrykańskie słonie leśne Loxodonta africana cyclotis. Wówczas żyły jeszcze na obszarze północnej Sahary, więc puniccy łowcy mieli do nich w miarę łatwy dostęp. Były to stosunkowo niewielkie bestie, osiągające ok. 2,4 m wysokości. Nie mogło być więc mowy o tym, aby na ich grzbietach zamontować wieżyczki dla włóczników i oszczepników. Jednak najprawdopodobniej ich kły były wzmocnione żelaznymi ostrzami, aby podczas szarży stanowiły jeszcze bardziej morderczą broń. Słoniem powoził kornak, szkolony do panowania nad płochliwym monstrum. Dodatkowo przydzielano mu wsparcie ok. 50 lekkozbrojnych, których celem była ochrona zwierzęcia przed osaczeniem i zadaniem groźnych ran w najbardziej czuły punkt, czyli trąbę. Było to o tyle istotne, że nawet małe draśnięcie powodowało panikę wśród tych „czołgów starożytnego świata”, przez co mogły stać się bronią obosieczną, tratującą własnych żołnierzy. Większość słoni nie wytrzymała przeprawy przez Alpy, reszta wyginęła w wyniku walk i zimowych chłodów. Ocalał tylko jeden, na którym Hannibal wjeżdżał triumfalnie do zdobytych miast rzymskich.

Radą i pomocą w dowodzeniu służył punickiemu wodzowi sztab starannie dobranych ludzi. Polibiusz nazywa ich philoi, musieli więc być nie tylko dowódcami wojskowymi, ale także zaufanymi Barkidy. Najbardziej znani spośród tych wodzów są brat Hannibala Magon, Mattan – dowódca oddziałów Libofenicjan, który później zdradził swego przyjaciela dla rzymskiej sprawy oraz Maharbal, autor pamiętnych słów: „Hannibal wiedział jak zyskać zwycięstwo, ale nie jak je wykorzystać”, które miał wypowiedzieć po kanneńskiej rzezi.

Jak więc widać, zarówno armia wczesnokartagińska, jak i ta, która najechała Italię, była bardzo zróżnicowana pod względem etnicznym, kulturowym oraz na wielu innych płaszczyznach. Pewne jest natomiast, że nie składała się tylko i wyłącznie z najemników walczących za pieniądze, jak chciałoby tego wielu historyków starej daty. Na uwagę zasługuje natomiast fakt, że pomimo zróżnicowania narodowościowego w swym wojsku, młody Hannibal potrafił zapanować nad tym żywiołem i nie tylko walczyć z Rzymem, ale także zadawać mu mordercze klęski przez wiele lat, ba! Kilka razy wręcz otarł się o zwycięstwo w całej wojnie, a należy przecież pamiętać, że w tamtym, jak i późniejszym okresie Roma posiadała bezdyskusyjnie najlepszą armię świata. Wygląda więc na to, że Kart-Hadaszt potrafiło wystawić drugą pod względem świetności siłę zbrojną oraz zapewnić jej o wiele lepszego dowódcę, co najdobitniej świadczy o tym, że wojna rozstrzyga się nie tylko na polu walki, ale także w umysłach strategów.

Nie był to ostatni raz, kiedy Rzymianie zostali pobici w boju na łeb, na szyję, historia wszak uczy, że nawet Juliusz Cezar natknął się na jedną taką wioskę!

Autor: Daniel Budacz

Opublikowano 22.12.2006 r.

Poprawiony: wtorek, 28 października 2014 08:18