Ostatnie dwadzieścia minut Gwardii

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

A więc niech rusza Gwardia!
Lansjerzy i grenadierzy w sukiennych getrach
Dragoni, których Rzym wziąłby za legionistów
Kirasjerzy i kanonierzy bijący gromem
Ubrani w bermyce lub błyszczące hełmy
Wszyscy oni, ci spod Rivoli i Frydlandu
Wiedząc, że nie przeżyją tego święta
Pozdrowili swego Boga stojącego wśród burzy
Usta jak jedne: „Niech żyje Cesarz” krzyknęły
I wolnym krokiem, z muzyką, bez pośpiechu
Spokojna, śmiejąc się w twarz angielskim armatom
Gwardia cesarska wkroczyła w ogień.

Victor Hugo

Godzina 19.30 18 czerwca 1815 roku. O tej porze rozpoczyna się atak Gwardii Cesarskiej, rozpoczyna się zagranie va banque Napoleona pod Waterloo… Ale może od początku.

Od godz. 16.30 przybywają na pole bitwy siły pruskie, które o godz. 19.00 osiągają liczbę blisko 50 000. 50 000 świeżych żołnierzy godzących od trzech godzin w głębokie tyły Napoleona, a od pół godziny zwijające jego prawą flankę. Tym sposobem równowaga jest zachwiana. Na początku bitwy, rankiem siły Napoleona i Wellingtona były mniej więcej równe (po ok. 70 000 ludzi). Teraz ta równowaga jest zachwiana i tylko radykalne kroki mogą przynieść pożądany skutek. Przeciwko Prusakom Napoleon skierował swój odwód taktyczny – masę, która miała pod koniec bitwy zniszczyć Wellingtona, oraz część Młodej Gwardii. Siły te mimo ogromnej przewagi wroga wywalczyły dla Napoleona swobodę działania przeciwko Wellingtonowi, tyle tylko, że do tego działania Napoleon jest zmuszony wykorzystać swój odwód strategiczny – Starą Gwardię. Innymi słowy: gdy ona wejdzie do walki, Napoleon nie będzie miał już żadnych sił niezwiązanych walką (a ogólna przewaga wroga zaczyna wynosić 2:1), jeżeli Gwardia nie przebije się przez angielskie linie to będzie koniec Cesarza i właśnie z tego powodu sformułowanie „va banque” we wstępie.

Po skierowaniu do walki z Prusakami swej masy przełamującej (VI Korpus), części Gwardii i wysłaniu I batalionu 1. pułku strzelców Gwardii w okolice Rossome pozostało Napoleonowi 12 batalionów. W praktyce było 11, ponieważ 4. pułk strzelców Gwardii został zredukowany do jednego batalionu. W sumie te siły liczyły ok. 6 500 ludzi, najdzielniejszych w całej Armii Północy, pamiętających największą chwałę Cesarza. Jednakże zanim ostatecznie przejdziemy do opisu ataku, musimy przyjrzeć się organizacji Gwardii w czerwcu 1815 roku.

W okresie 100 dni Gwardia powróciła do swego pierwotnego podziału. Dzieliła się więc na Młodą i Starą, było tak jednak tylko oficjalnie. W 1812 wprowadzono trzeci rodzaj starszeństwa gwardyjskiego – Gwardię Średnią, co prawda pojęcie to zarzucono w 1813, ale w sercach żołnierzy żyje ono nadal. I tak wedle podziału oficjalnego do Starej Gwardii zaliczano: 4 pułki grenadierów pieszych i 4 pułki strzelców pieszych, a do Młodej: 3 pułki woltyżerów i 3 pułki tyralierów. Natomiast wedle tego drugiego podziału sprawa wygląda tak: Stara Gwardia – 1. pułk grenadierów pieszych i 1. pułk strzelców pieszych; Średnia Gwardia – 2. grenadierów pieszych, 2. strzelców pieszych, 3. grenadierów pieszych, 3. strzelców pieszych, 4. grenadierów pieszych (liczył on tylko jeden batalion, drugiego nie zdołano sformować), 4. strzelców pieszych; Młoda Gwardia: bez zmian względem podziału oficjalnego. Siłą rzeczy kawalerii Gwardii w tym spisie nie uwzględniałem. Co ciekawe, właśnie te dwa podziały w dużym stopniu zaważyły na wyniku bitwy. W ostatnim akcie epopei Gwardia była (jak zawsze zresztą) najlepszą jednostką francuską, ale prawdziwie elitarne były tylko 1. pułk grenadierów pieszych oraz 1. pułk strzelców pieszych (którzy, co więcej, nie wzięli udziału w ataku). Pozostałe jednostki przedstawiały podobny poziom jak jednostki liniowe. Ale wracajmy już do Napoleona i jego szykujących się do boju gwardzistów.

Gdy już ostatecznie wydano rozkaz do marszu w kierunku pozycji angielskich, Napoleon przesunął jeszcze pod Rossome cały 1. pułk grenadierów pieszych. Liczył on 2 bataliony, a więc Napoleonowi zostało 9 batalionów do wyprowadzenia uderzenia. Po tych przegrupowaniach pozostałe bataliony Gwardii ruszyły w kierunku La Belle Alliance. W tym samym czasie ucichła artyleria i karabiny piechurów (otworzyli oni ogień dopiero kiedy czoło kolumny prowadzonej przez Napoleona mijało La Belle Alliance), jedynie od strony Plancenoit dochodziły odgłosy nierównej walki. Po osiągnięciu La Belle Alliance Napoleon w okolicach kamieniołomu zostawił jeszcze 3 bataliony (II/2. pułku grenadierów pieszych, II/1. pułku strzelców pieszych i II/2. pułku strzelców pieszych), więc ogólna siła gwardzistów mająca złamać Wellingtona zmalała do 6 batalionów. Po przebyciu jeszcze 400 m w kierunku La Haye Sainte Napoleon zatrzymuje się na małym wzgórzu w połowie drogi między Hougoumont a La Haye Sainte razem z gen. Poret de Movan w towarzystwie II/3. pułku grenadierów. Pozostałe 5 batalionów tworzących Średnią Gwardię ma wykonać atak (I/3. pułku grenadierów – mjr. Guillemin, I/4. pułku grenadierów – mjr. Lafargue, cały 3. pułk strzelców płk. Mallet’a oraz cały 4. pułk strzelców gen. Herion’a). Napoleon oddał dowództwo nad tymi siłami Ney’owi, który jednak nie przedstawiał najlepszego widoku (poszarpany surdut, twarz sczerniała od prochu). W tym miejscu mamy dwie wykluczające się relacje, które są obrazem stanu morale gwardzistów. Jedna z nich mówi, że gwardziści, którzy mieli wykonać atak przeszli obok wzgórza Cesarza krzycząc: „Niech żyje Cesarz”, natomiast druga mówi, że gwardziści przeszli obok Cesarza w grobowym milczeniu. Powodem tego milczenia miał być zawód wiarusów, ponieważ od czasu wyruszenia w kierunku linii wroga myśleli, że do boju poprowadzi ich sam Cesarz. Ciężko jest wnioskować, która wersja jest prawdziwa, ale jeżeli ta druga to nienajlepiej by to świadczyło o poświęceniu gwardzistów na chwilę przed atakiem.

Żeby uderzenie miało jak największe szanse powodzenia, Napoleon postanowił uciec się do kłamstwa. Kazał rozgłosić, że właśnie nadchodzi Grouchy i tym samym zmobilizować żołnierzy do ostatniego wysiłku. A ten wysiłek był bardzo ważny dla Gwardii, bo gdyby dywizje liniowe nie związały (w wystarczającym stopniu) na swoich odcinkach Sprzymierzonych, to na niej skupiłaby się cała uwaga ich dział oraz odwodów. Najważniejszy udział w tym minimalizowaniu strat Gwardii przed atakiem miały oczywiście dywizje, które bezpośrednio z nią sąsiadowały, a mianowicie dywizje: d’Erlona i Hieronima. Atak Gwardii miał być oczywiście wspomagany przez kawalerię i artylerię. O ile d’Erlon (jego siły znajdowały się wokół La Haye Sainte) i artyleria swe zadanie spełniły, to Hieronim i kawaleria już nie. Działania Hieronima można usprawiedliwiać ciężkimi walkami o Hougoumont, toczonymi od samego początku bitwy, jednak trzeba przyznać, że całkowicie nie sprawdził się on w nich jako wódz. Jeśli natomiast chodzi o kawalerię, to po szarżach Ney’a nie była ona już zdolna do jakichkolwiek działań i tym można wyjaśnić jej słabość. Dlatego tym większy honor należy oddać grupce kirasjerów, która w czasie ataku Gwardii (a dokładniej strzelców pieszych) zajęła baterię dział, przy okazji zadając jeszcze bardzo duże straty 52. regimentowi pieszemu. Co prawda, została ona zaraz potem przepędzona przez dragonów z 23. pułku, ale wtedy było już jasne, że atak został odparty.

Na kilkanaście minut przed uderzeniem nastąpiła rzecz straszna: jeden z kapitanów karabinierów (du Barrail) opuścił szeregi i udał się w kierunku Anglików,powiadamiając ich o kierunku ataku Gwardii. Dzięki temu Gwardia straciła atut zaskoczenia, a Wellington wiedział, w którym miejscu ma utworzyć najsilniejszy punkt obrony, gdzie usytuować odwody. Skoro już przy obronie Wellingtona jesteśmy, to powiedzmy, jakie siły skierował do obrony przed Gwardią i skąd je ściągnął. W pierwszej linii, na prawo od szosy brukselskiej stała BP Colina Halketta, BP piechoty Gwardii Maintlanda, BP Bynga (część sił tej brygady zajmowała sady Hougoumont). Za tymi siłami stała 2. BP gen. d’Aubreme z wojsk niderlandzkich. Natomiast jeszcze bardziej z tyłu, na prawym skrzydle stacjonowały 1. BP gen. Dietmers’a oraz pozostałości wojsk brunszwickich. Te siły dostały rozkaz maszerowania ku centrum pozycji w celu utworzenia rezerw. Na lewo od tych sił rozciągały się brygady Kielmannsegga, Omptedy (jego siły kończyły się troszkę za skrzyżowaniem i były końcem centrum Wellingtona) i von Krusego z resztkami jazdy. Lewe skrzydło angielskie było już właściwie zdruzgotane, ale od kiedy przybyli Prusacy nie miało to już dla Wellingtona większego znaczenia, więc ściągnął jeszcze stamtąd brygady jazdy Viviana i Vandeleura, ustawiając je w centrum pozycji. Za brygadą piechoty Maintlanda ustawił 1. BP Królewskiego Legionu Niemieckiego. Na lewo od BP Bynga umieszczona została 3. Brygada Piechoty Lekkiej Adama. Interwały między brygadami pieszymi wypełniały brygady jazdy lekkiej Dornberga i Granta. Za główną pozycją obronną stacjonowało jeszcze sześć zdziesiątkowanych brygad piechoty. Bezpośrednio przed uderzeniem gen. Wood otrzymał rozkaz skierowania wszystkich sił, jakie jeszcze były do dyspozycji, na prawe skrzydło linii obronnej (linia obronna to teren od Hougoumont do skrzyżowania). Wszystkie te jednostki liczyły w sumie około 10 000 ludzi.

Teraz możemy już przejść ostatecznie do Ney’a i jego Gwardzistów. Ustawił on swe 5 batalionów w eszelony rozwinięte na prawo (batalion znajdujący się po prawej stronie był najbliżej nieprzyjaciela) z I/3. pułku grenadierów pieszych jako eszelonem prawym, a II/3. pułku strzelców pieszych jako eszelonem lewym. Między nimi znajdował się I/3. pułku strzelców pieszych (znajdował się bardziej po lewo) i I/4. pułku grenadierów pieszych (znajdował się bardziej po prawo). Natomiast piąty batalion (a właściwie cały 4. pułk strzelców pieszych) posuwał się za eszelonami usytuowanymi na lewym skrzydle formacji – była to rezerwa sił szturmowych. Każdy batalion tworzył czworobok, poza tym w interwałach sił uderzeniowych znajdowały się po dwie armaty (8-funtowe) artylerii konnej Gwardii. Za głównymi siłami uderzeniowymi uszykowały się jeszcze 3 bataliony, które wcześniej zostały zostawione koło La Belle Alliance. Utworzyły one szyk mieszany, a ich zadaniem było poparcie w odpowiednim momencie grupy szturmowej, co w rezultacie miałoby przynieść ostateczne przełamanie. Razem z batalionem „Napoleona” siły te liczyły ok. 2 250 ludzi. Natomiast same siły uderzeniowe liczyły ok. 2 900 ludzi. Kroczyły one jak na paradzie w towarzystwie aż pięciu generałów i 150-osobowej orkiestry (grała ona marsza „Marengo”). Na czele I/3. pułku grenadierów pieszych kroczyli gen. Friant („Nieśmiertelny”) oraz gen. Poret de Morvan (liczył on 550 ludzi). Gen. Harlet kroczył na czele I/4. pułku grenadierów pieszych (480 ludzi). Gen. Michel był z I/3. pułkiem strzelców pieszych (520 ludzi), a płk Mallet z II batalionem tegoż pułku (530 ludzi). Wreszcie na czele całego 4. pułku strzelców pieszych nacierał gen. Henrion (840 ludzi).

Jak wspominałem wyżej, artyleria francuska spełniła swe zadanie, jeśli chodzi o wsparcie ataku. Problem w tym, że mimo tego, że prowadziła ostrzał najlepiej jak umiała, nie przyniosło to zbyt dobrych efektów. Wojska sprzymierzonych były ukryte za grzbietem wzgórz i ponosiły niewielkie straty od ostrzału artyleryjskiego. W każdym bądź razie główny wysiłek ataku skierowany został na BP Gwardii Maintlanda – to właśnie w jej kierunku zbliżały się eszelony grenadierskie (co zostało ostatecznie potwierdzone, gdy Wellington przejechał po wzgórzach). W związku z obawą, że atak Gwardii może wspierać kawaleria, Maintland rozkazał swym żołnierzom uformować się w sześć szeregów i leżeć w zbożu.

Pierwsze oddziały Sprzymierzonych, które spotkały się z prowadzącymi natarcie czworobokami grenadierów to bataliony brunszwickie. Bardzo szybko uległy one gwardzistom i odsłoniły dwie baterie (Cleevesa i Lloyda), które zostały opanowane przez Francuzów. Po tym sukcesie grenadierzy zawrócili w lewo i uderzyli na odsłonięte skrzydło 5. BP Halketta. Mimo tego, że tylko dwa z jego nominalnie czterech batalionów (I/33. pp i II/69 pp) przedstawiały jakąś wartość bojową, zdecydował się on na przyjęcie uderzenia gwardzistów, a tym samym zabezpieczenia flanki Gwardii Pieszej, która w tym samym czasie walczyła ze strzelcami pieszymi. Anglicy oddali salwę w kierunku Francuzów powstrzymując ich marsz, jednak sami dostali się pod ostrzał kartaczowy prowadzony przez towarzyszące grenadierom armaty. Wprowadziły one dosyć duże zamieszanie w II/30. pp i II/73 pp (to dwa pozostałe bataliony 5. BP, które zostały wybite wcześniej przez kawalerię francuską, ich poczty sztandarowe odesłano na tyły w obawie przed ich utratą). Dokładnie w tym samym momencie przybył drugi eszelon formacji (I/4. pułku grenadierów pieszych) i zaatakował bataliony z 33. i 69. pp. W czasie tego uderzenia został ranny gen. Friant, który odniesiony na tyły zameldował Cesarzowi, że atak rozwija się zgodnie z planem. Halkett, zdając sobie sprawę, że naporu nie wytrzyma, zarządził odwrót i ze sztandarem 33. pp próbował utrzymać pozycję przez co został ciężko ranny, a jego oddziały trzymały się ostatkiem sił. Jedynym, co uratowało 5. BP był fakt niepodjęcia przez gwardzistów pościgu i przybycie mjr. Kelly’ego ze sztabu Wellingtona, który zaprowadził jaki taki porządek. Po chwili jednak grenadierzy natrafili na pozycje lekkiej brygady, która powstrzymała ich marsz. Powstrzymała na tyle długo aż na ich prawe skrzydło zaczęły sypać się kartacze z holenderskich armat, jednocześnie do kontrataku na lewe skrzydło formacji ruszyło 3 000 żołnierzy z brygady Dietmersa. Przewaga była zbyt duża, gwardziści musieli się wycofać.

Na lewo od tych wydarzeń rozegrały się nie mniej krwawe walki. Dwa czołowe bataliony szaserów z powodu dymu prochowego bardzo się do siebie zbliżyły i szły dalej razem frontem długości co najwyżej 55 m. Od razu dostali się oni pod ogień zarówno bezpośredni, jak i flankowy, zarówno artyleryjski, jak i piechurów. Mimo tej nawały ogniowej nie zwalniali tempa marszu i cały czas szlusowali formację, dzięki temu udało im się zająć baterię dział. Potem zauważyli Wellingtona ze swym sztabem, który nieopodal osobiście dowodził swymi wojskami. Obserwował on ruch gwardzistów, aby w odpowiednim momencie dobić ich swą kartą atutową. Odczekał jeszcze kilka chwil po których na prawej flance strzelców pojawiło się 1 500 czerwonych gwardzistów, którzy wyłonili się ze zboża (ale już w szyku bardziej rozwiniętym – czteroszeregowym). Pierwsza salwa była mordercza, zabiła gen. Maintlanda i konia Marszałka Ney’a. Mimo wszystko gwardziści trzymali się jeszcze całe 10 minut (dodatkowo, rażeni od czoła przez dwie baterie), jednocześnie próbując rozwinąć się w linię. Nie udało się to jednak, ponieważ angielscy gwardziści przeszli do uderzenia na bagnety, spychając szaserów aż do Hougoumont, po czym zawrócili na pozycje wyjściowe.

Chwilę po tych wydarzeniach rozegrał się trzeci, ostatni akt dramatu w wykonaniu rezerwy grupy uderzeniowej – 4. pułku strzelców pieszych. Dołączyli do niego wcześniej rozbici strzelcy z 3. pułku. Rozwinęli się oni na lewo względem wcześniej prowadzonych ataków, a ostrze ich uderzenia było wycelowane w 3. brygadę lekką Adama (liczyła ona 3 bataliony). Dostała ona pomoc od brygady Maintlanda i resztek brygady Halketta. 4. pułk strzelców rozwinął się w kierunku gwardzistów angielskich, natomiast pozostałe 2 bataliony wobec brygady Adama. Na prawej flance Anglików stał 52. pp, który miał największy udział w odparciu tego ataku. Colborne (dowódca tego pułku) obszedł lewą flankę nacierających Francuzów i zmusił ich do wydzielenia przeciw niemu dodatkowych sił. W ciągu kilkuminutowej wymiany ognia stracił 150 ludzi, przez co rozkazał swym ludziom przejść do uderzenia na bagnety, do którego przyłączyła się pozostała część Lekkiej Brygady, walcząca z czołem strzelców pieszych. Dodatkowo Francuzów zaczęły razić wojska hanowerskie znajdujące się w Hougoumont, Hieronim nie związał ich swoimi siłami. Atakowani praktycznie z czterech stron strzelcy zaczęli się wycofywać w stronę La Haye Sainte. Ponieśli duże straty, a na dodatek ich dowódca został ranny. Tak zakończył się ostatni atak Gwardii Napoleona. Teraz armię obiega hasło: „Gwardia się cofa”, każdy żołnierz francuski myśli, że cofa się Stara Gwardia (ta, która nigdy nie poniosła klęski), która jest w tej chwili pod Rossome. Nic już nie może uratować morale Armii Północy, tym bardziej, że Wellington macha swym kapeluszem, dając znak do ogólnego kontrnatarcia…

Gdy już wiemy, jak ta tragedia wyglądała, teraz musimy ją ocenić. Zacznijmy od pozycji obronnej Wellingtona. Zgromadził on do odparcia ataku Gwardii aż 10 000 ludzi, był więc świadom sytuacji zarówno swojej, jak i przeciwnika. Wiedział, że jak odbije ten atak to wszystko inne przestanie mu być potrzebne, dlatego właśnie ogołocił całą lewą flankę (tym bardziej, że byli tam już Prusacy) i odwody. To działanie wystawia dobrą opinię Wellingtonowi jako wodzowi. Teraz przejdźmy do samej organizacji tych sił między skrzyżowaniem a Hougoumont. Pierwsza rzecz jaka rzuca się w oczy to bardzo mocna lewa flanka w stosunku do prawej oraz jednostki gwardyjskie walczące w pierwszej linii. Teoretycznie takowe ustawienie jest błędem (przecież Gwardię tworzy się po to, aby mieć odwód w bitwie), jednakże w tym przypadku było to usprawiedliwione z trzech powodów: po pierwsze – ogromne wykrwawienie oddziałów liniowych, po drugie – znany był kierunek ataku Francuzów, po trzecie – przewaga koalicjantów nad Francuzami była ogromna. I teraz odpowiedzmy sobie na pytanie: czy tak ryzykowne zagranie jak pozbawienie się pewnych rezerw w razie przełamania było usprawiedliwione przewagą liczebną? Moim zdaniem tak. Przy stosunku mniej więcej 4:1, na pewno było. Jednakże Wellington przed atakiem nie wiedział jak wielkie siły rzuci przeciwko niemu Napoleon (gdyby się postarał, to mógłby wyłuskać z armii siły prawie równe liczebnie i lepsze jakościowo), nie mógł być pewny, gdzie wyjdzie uderzenie. Gdyby Cesarz rzucił wszystkie swe siły i dodatkowe oddziały od strony Hougoumont, to linia obronna Wellingtona by pękła, nie miałby on czym załatać wyłomu. Najlepsze jednostki były na drugim końcu pozycji obronnej… Reasumując: Wellington ustawiając w ten sposób swe siły podjął bardzo duże ryzyko, w praktyce linia ta była gotowa przeciwdziałać tylko jednemu wariantowi uderzenia, jednak w efekcie przyniosło to pożądany skutek.

Przejdźmy teraz do Napoleona, a nasze rozważania zacznijmy od przeanalizowania sytuacji Napoleona o 19.30. Miał on wtedy do wyboru trzy rozwiązania:

1) Uderzyć na Anglików
2) Uderzyć na Prusaków
3) Wycofać się

Przypomnijmy, że miał wtedy do dyspozycji około 12 batalionów i postawmy jedno fundamentalne pytanie – co daje Napoleonowi rozbicie Anglików, a co rozbicie Prusaków?

Rozbicie Anglików: po ich rozbiciu Napoleon miał zamiar zwrócić Gwardię w prawo, uchwycić skraj lasu Soignes i przyprzeć Prusaków do ściany lasu. Wtedy, przy jednoczesnym koncentrycznym ataku z Plancenoit i od północy powinien ich zniszczyć. Tym bardziej, że miałby przewagę taktyczną, moralną i w ostatniej fazie liczebną. Tym sposobem zniszczyłby dwie armie za jednym zamachem.

Rozbicie Prusaków: po rozbiciu Prusaków Napoleon uderza w kierunku lewego skrzydła Wellingtona, które nie jest w stanie się obronić (ze względu na wcześniejsze straty) i zostaje zrolowane w kierunku centrum. Cesarz jest w stanie uchwycić szosę brukselską powyżej skrzyżowania i tym sposobem niszczy obie armie.

Ale kogo łatwiej zniszczyć, bo po zniszczeniu zarówno Prusaków, jak i Anglików zyskujemy dokładnie to samo? Odpowiedź wydać się może zaskakująca – łatwiej zniszczyć Prusaków.

Primo: w Plancenoit znajdują się jednostki o dużo większej wartości bojowej niż w La Haye Sainte.

Secundo: po cudzie pod Plancenoit IV Korpus Bulowa praktycznie przestaje być jednostką zdolną do działań bojowych.

Tertio: tym samym flanka całych sił pruskich jest wystawiona na atak, może być w niebywale łatwy sposób zrolowana. I to jest najważniejszy aspekt – pod La Haye Sainte Napoleon uderza czołowo, pod Plancenoit roluje flankę, więc wynik może być tylko jeden.

Trzeba jeszcze rozważyć trzecią możliwość. Napoleon nakazuje odwrót i aby go osłonić ustawia swe rezerwy na linii: Mon Plaisir-La Belle Alliance-Plancenoit. Szczególnie uwzględnia on odcinek La Belle Alliance-Plancenoit jako najbardziej wystawiony na atak. Może i ten odcinek jest najbardziej wystawiony na uderzenie, ale ten atak jest bardzo mało prawdopodobny. Po prostu Wellington i Blucher nie będą mieli czym tego ataku przeprowadzić. To rozwiązanie na pewno uratowałoby skórę Napoleonowi, ale pojawia się pytanie: co dalej? Odpowiedź nie jest jednak celem tej pracy.

Przejdźmy teraz do przeprowadzenia samego ataku, który był, powiedzmy sobie wprost: zaprzeczeniem reguł sztuki wojennej.

Primo: Napoleon skierował swoje najlepsze, starogwardyjskie, te które nigdy nie oddały pola bataliony do Rossome, co zakrawa na absurd, bo ani one nie pomogą w ataku, ani nie zmienią wyniku bitwy, gdy ten ostatni się nie powiedzie. A przecież ten sam Napoleon mówił: „czasem pojedyncze bataliony decydują o losach bitew”.

Secundo: grupa uderzeniowa posuwała się w czworobokach, eszelonami w dosyć dużych odstępach, co w ogromnym stopniu minimalizowało siłę uderzenia. Z tej całej wyliczanki jedynie czworoboki były usprawiedliwionym rozwiązaniem.

Tertio: Napoleon postawił na czele grupy uderzeniowej Ney’a, który do tego zadania absolutnie się nie nadawał. Cesarz powinien sam dopilnować organizacji ataku.

Quarto: kierunek ataku był wybrany wprost tragicznie, tym bardziej, że wiedziano, gdzie Gwardia uzyska największe wsparcie (zarówno „wsparcie” pola bitwy, jak i oddziałów liniowych), chodzi mianowicie o zamek Hougoumont.

Natomiast bardzo dobrym zarządzeniem było pozostawienie czterech batalionów jako rezerwy, która miała w odpowiednim momencie wesprzeć grupę uderzeniową. Oczywiście inna sprawa, że nie było czasu na to poparcie…

Wydaje się, że wystarczyło zmienić bardzo niewiele, aby Waterloo stało się ogromnym sukcesem, ale przecież:

Napoleon został oskarżony przed Nieskończonością
i upadek jego był postanowiony.
Wadził Bogu. Waterloo to nie
Bitwa, to zmiana oblicza świata

Victor Hugo

Bibliografia
T. Malarski, Waterloo 1815, Warszawa 1984
T. Rogacki, Mont Saint Jean 18 VI 1815, Zabrze 2006
P. Hofschroer, Waterloo – niemieckie zwycięstwo, Gdynia 2006
D. de Villepin, 100 dni, Gdańsk 2004
Biuletyn Armii, 20 czerwca 1815 r., Laon

Autor: Adam Włodarski

Opublikowano 29.08.2008 r.