Bizantyjski kawalerzysta około 900-1204

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Informacje o książce
Autor: Timothy Dawson
Tłumaczenie: Maciej Balicki
Wydawca: Napoleon V
Seria: Warrior
Rok wydania: 2018
Stron: 65
Wymiary: 24,4 x 18,4 x 0,5 cm
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-7889-714-9

Recenzja
Podobnie jak w większości armii średniowiecznej Europy, tak i w Bizancjum kawalerię uważano za najważniejszy rodzaj broni. Jazda, zwłaszcza katafrakci, była elitą bizantyjskich sił zbrojnych, na ogół przesądzającą o wynikach bitew. Książka stanowi przede wszystkim spojrzenie na tą formację z punktu widzenia jej szeregowego żołnierza, prezentując jego uzbrojenie, ubiór i ekwipunek, a także sposób walki, wyszkolenie i elementy składające się na szeroko rozumiane życie żołnierskie. Takie są założenia wydawanej przez Napoleona V w ramach Osprey’ów serii „Warrior”, jak do tej pory rzadko u nas recenzowanej, co niniejszym postaramy się choć trochę nadrobić.

Autor, Timothy Dawson jest doktorem filologii klasycznej (studia bizantyjskie) na Uniwersytecie Nowej Anglii w Nowej Południowej Walii (Australia). Doktorat obronił w 2003 roku. Od tego czasu prowadzi wykłady na temat armii bizantyjskich, greckich i rzymskich, obecnie pełni zaś także funkcję redaktora „Medieval History Magazine”. Równocześnie od lat 80-tych jest rekonstruktorem. W latach 80- i 90-tych był także rzemieślnikiem wytwarzającym średniowieczne uzbrojenie. Warto też wspomnieć o autorze ilustracji. Jest nim Giuseppe Rava, postać nietuzinkowa wśród rysowników, malarzy i ilustratorów zajmujących się militariami, o czym można się przekonać choćby przeglądając jego prace, dostępne tu i ówdzie w internecie. W ramach Osprey’ów, z uwagi na to, że grafikę uznaje się za bardzo istotną część publikacji, ich twórcy wymieniani są obok właściwych autorów niemal jako współautorzy.

Książka zaczyna się od kwestii ogólnych. Pierwszą z nich jest nazwa „Bizancjum”. Sprawa wydaje się oczywista, autor wchodzi jednak w lingwistyczne dywagacje, które prowadzą go do odrzucenia powszechnie stosowanego w historiografii począwszy od XIX wieku określenia „bizantyjski” na rzecz nazywania Cesarstwa Bizantyjskiego i wszystkiego co z nim związane „rzymskim”. Dla obeznanych choć trochę w temacie nie będzie to żadne zaskoczenie. Wiadomo, że Bizantyjczycy cały czas nazywali samych siebie „Rzymianami” (Romaioi) i tak też byli nazywani przez współczesnych. Samo poruszenie tego tematu można uznać za uzasadnione. Pytanie czy operowanie przez całą książkę określeniem „rzymski” zamiast „bizantyjski”, choć zdarza się, że nie w pełni konsekwentnie, powinno mieć miejsce w tego rodzaju popularnej i niezbyt obszernej publikacji.

Generalnie wstęp wprowadza sporo zamieszania. Mam wątpliwości co do tego, czy powinno się używać określenia „Vyzantion”, zamiast powszechnie stosowanej formy „Byzantion” albo po prostu „Bizancjum”. To po części także pytanie do tłumacza. Druga sprawa to można dyskutować o tym czy nazwa „Święte Cesarstwo Rzymskie” weszła do powszechnego użycia tak wcześnie jak na s. 4 sugeruje autor. Pierwsze wzmianki o niej rzeczywiście są dość wczesne i o tyle wszystko się zgadza. Z kolei na s. 5 przeczytamy, że „Już od I w. po Chr. mieszkańcy cesarstwa nazywali je Romania.”. Jest to dość dziwne stwierdzenie, ponieważ nie wiadomo czego dotyczy. W I wieku n.e. nie istniało jeszcze Cesarstwo Wschodniorzymskie (później zwane Bizancjum) ani Zachodniorzymskie, bo podział dokonał się dużo później. Mieliśmy jedno Cesarstwo Rzymskie, w związku z tym jak mieli swoje państwo określać jego ówcześni mieszkańcy? Tak jak się wtedy nazywało i nie ma w tym niczego nadzwyczajnego.

Krótki rozdział „Tło historyczne” stara się na 4-5 stronach przybliżyć czytelnikowi całą historię Bizancjum. I tak na s. 6 przeczytamy, że „Władcy Cesarstwa Rzymskiego nie pogodzili się z utratą Zachodu. Aż do XII wieku wojska rzymskie podejmowały z różnym skutkiem próby odbicia i utrzymania Italii.”. Niby wszystko się zgadza, tylko z powyższych dwóch zdań niezorientowany w temacie czytelnik może wyciągnąć wniosek, że na przestrzeni niemal ośmiu stuleci tych prób odbicia Italii przez Bizancjum było nie wiadomo ile, a sytuacja wielokrotnie zmieniała się raz w jedną, raz w drugą stronę. Podobnie nie do końca ścisłe wydaje się stwierdzenie, że w 629 roku „cesarz Herakliusz zniszczył Imperium Sasanidów”. Poważniejszym problemem, przewijającym się przez całą książkę, jest natomiast nazywanie Kościoła wschodniego „prawosławnym”. Chodzi o okres sprzed wielkiej schizmy (1054). Zresztą nawet niedługo po tym wydarzeniu wydaje mi się, że lepszym określeniem jest „Kościół wschodni”. Brzmi może nieco enigmatycznie, ale byłoby to właściwsze, o tyle, że data wielkiej schizmy wypada niemal idealnie w połowie ram chronologicznych książki. Na s. 6 przeczytamy o czasach pierwszych podbojów Arabów w VII wieku: „Dopiero co nawróceni wojownicy Boga w niezwykle szybkim tempie podbili południowe i wschodnie prowincje. Zazwyczaj przyjmuje się, że opór na tych obszarach został nadwątlony przez powszechne niezadowolenie, spowodowane polityką Konstantynopola, próbującego narzucić scentralizowane prawosławie (…)”. Po raz kolejny określanie Kościoła wschodniego jako „prawosławnego” w początkach średniowiecza spotkamy m.in. na s. 20. Pojawia się tam odniesienie do wczesnośredniowiecznych soborów (w IV-VI wieku), kiedy daleko było do późniejszych podziałów w Kościele. Poza tym sprowadzenie problemu sporów teologicznych, jakie istniały w łonie Kościoła wschodniego (nestorianizm, monofizyci-diofizyci, monoteleci-dioteleci), do tego typu twierdzeń wypacza istotę rzeczy.

Na s. 12-15 znajdziemy kalendarium, przybliżające najważniejsze wydarzenia w historii Bizancjum od VI wieku do 1204 roku. Stanowi ono uzupełnienie wstępu i zarysu tła historycznego. Wśród wspominanych tam wydarzeń zdecydowanie brakuje jakiejkolwiek wzmianki o panowaniu cesarza Leona III Izauryjczyka (717-741), bardzo ważnego dla dalszych losów Bizancjum. Nie znajdziemy też nic o dwuletnim oblężeniu Konstantynopola przez Arabów w latach 717-718. Innym pominiętym wydarzeniem, które sądzę, że należałoby jakoś zaznaczyć, jest klęska i śmierć cesarza Nicefora I Fokasa w bitwie pod Wirbicą (811). Trudno się również zgodzić z przewijającą się w całej książce pozytywną oceną cesarza Manuela I Komnena.

Poważnym błędem jest utożsamianie wyłącznie oddziałów stałych (tagmata) z zawodowstwem i profesjonalizmem (s. 17-20). Średniowieczni rycerze w zachodniej Europie w tym okresie, zobowiązani do służby wojskowej w zamian za nadane im lenno, nie formowali stałych oddziałów, a przecież jeśli chodzi o znajomość rzemiosła wojennego nie można im odmówić zawodowstwa ani profesjonalizmu. Przytłaczająca większość wojsk w armiach średniowiecznych nie stanowiła stałych jednostek, bo ówczesne możliwości finansowe państw i ich aparat skarbowy były za słabe, aby je utrzymać, co jest jedną z cech charakterystycznych średniowiecza. Nie wiem na ile zawinił tutaj autor, a na ile tłumacz.

Osobny temat to styl wywodów autora, przepuszczony przez filtr tłumaczenia. I tak na s. 20 o losie żołnierzy kończących służbę możemy przeczytać m.in.: „Mężczyźni, którzy z jakiegokolwiek powodu kończyli służbę jako inwalidzi, musieli z konieczności polegać na jałmużnie od osób publicznych i prywatnych. Wsparcie takie zapewniały w głównej mierze instytucje religijne.”. Do pełni szczęścia zabrakło jeszcze jakiejś wzmianki o społeczeństwie obywatelskim Bizancjum albo o finansowaniu utrzymania weteranów przez spółki skarbu państwa. Niżej na tej samej stronie autor zaczyna rozwodzić się na tematy religijne. Jest to niestety kolejny niezbyt udany fragment książki: „Poczucie tożsamości, jakie łączyło ludność Cesarstwa Wschodniorzymskiego, może być trudne do zrozumienia dla współczesnego człowieka Zachodu. Było ono ściśle powiązane z religią, jednakże w stopniu tak wielkim, że niełatwym do pojęcia nawet dla średniowiecznego mieszkańca Europy Zachodniej. Działo się tak choćby dlatego, że każdy człowiek z gminu zamieszkujący Romanię czuł, iż ma pełne prawo do posiadania i wyrażania własnych opinii w sprawach doktryn i teologii. Stanowiło to przeciwieństwo w Kościele zachodnim, gdzie kwestie takie omawiali za zamkniętymi drzwiami przyodziani w jedwab starcy, po czym ogłaszali je wdzięcznemu i potulnemu laikatowi. Niemniej jednak teolodzy prawosławni nie do końca akceptowali udział ludu w dysputach teologicznych. Bójki w zaułkach miały równie wielki wpływ na wynik niektórych synodów, co wzniosłe debaty w marmurowych salach.”. Znający ten okres historii wiedzą o co chodzi i będą w stanie odczytać większość przekazu prawidłowo, co nie znaczy, że nie uśmiechną się, zwłaszcza czytając o starcach w jedwabnych szatach w Rzymie i innych ośrodkach Kościoła zachodniego. U pozostałych czytelników tego rodzaju wywody budują jednak fałszywy obraz ówczesnej rzeczywistości.

Zdecydowanie przesadzone są też wywody autora o tym jakie to religia wschodniochrześcijańska (według nazewnictwa stosowanego w książce – „prawosławna”) stanowiła obciążenie mentalne i utrudnienie w walce średniowiecznych bizantyjskich kawalerzystów. Po lekturze wywodów autora czytelnik może zacząć się zastanawiać jak ci udręczeni wymogami wyznawanej wiary żołnierze walczyli. Z kolei na s. 21 przeczytamy, że ideę „świętej wojny” wymyślił Kościół rzymski „w celu usprawiedliwienia krucjat oraz istnienia zakonów wojskowych”. Otóż nie jest to prawda, ponieważ została ona wymyślona dużo wcześniej i to przez Bizantyjczyków – za czasów cesarza Herakliusza (602-628) podczas toczonej przez niego wojny z Persją. Od Bizantyjczyków przejęli ją Arabowie, a dopiero znacznie później Kościół zachodni.

Wracając do stylu autora i jakości tłumaczenia, w kalendarium wydarzeń, na s. 15 znajdziemy następujący opis dla okresu 1185-1195: „Pierwszy okres rządów Izaaka II Angelosa. Izaak oraz jego syn, Aleksy III, nie mają zdolności, ani skłonności do sprawowania władzy. Ich panowanie stanowi czas zbytniego przepychu i rozpasania, co prowadzi do dalszego osłabienia cesarstwa.”. Cóż, może Izaak i Aleksy zdolności do sprawowania władzy nie mieli, ale żeby odmawiać im skłonności do jej sprawowania… Osobna sprawa, że Aleksy III nie był synem Izaaka II, ale jego bratem. Synem Izaaka II był Aleksy IV. Czytając tę i dwie kolejne pozycje w kalendarium czytelnik będzie całkowicie skołowany i właściwie nic się z tego nie dowie. Zabawnie wygląda też w kontekście całej kultury Bizancjum i tego jak funkcjonował dwór cesarski pisanie o zbytnim przepychu i rozpasaniu. Koronnym przykładem, że tłumacz i redaktor merytoryczny (oraz ewentualna korekta) nie wykonali swojej pracy tak jak należy jest zdanie ze s. 7 (pogrubienie i podkreślenia moje): „W schyłkowym okresie starożytności i wczesnym średniowieczu największy wpływ na cesarstwo miały wpływy kulturowe ze Wschodu, zwłaszcza z Persji”. Można je uznać za znamienne dla pierwszej części książki.

W efekcie tego co opisałem powyżej, po pierwszych 23 stronach ma się ochotę odłożyć tę książkę na bok i więcej do niej nie wracać. Pomijając błędy merytoryczne, styl autora w połączeniu z jakością tłumaczenia, a także ogólnikowe poruszanie wielu tematów i typowo anglosaski sposób uprawiania narracji zrobiły swoje. Potem książka zaczyna jednak zmieniać swoje oblicze. Bierze się to głównie stąd, że autor pisze o rzeczach, na których naprawdę się zna i którymi zajmował bądź zajmuje się również od strony praktycznej. Mniej dają też o sobie znać niedostatki tłumaczenia oraz redakcji, jak by przekład robiły inne osoby.

Co znajdziemy w tej dalszej, lepszej części książki? Kolejne rozdziały omawiają szkolenie, wygląd i uzbrojenie oraz wyposażenie żołnierzy, życie podczas kampanii i doświadczenia bitewne. Ostatni rozdział poświęcono zbiorom, muzeom i rekonstrukcji historycznej. Po nim znajdziemy jeszcze dość obszerny jak na ogólną objętość książki słowniczek terminów stosowanych przez Bizantyjczyków oraz jednostronicowy indeks. W środku książki tradycyjnie zamieszczono kolorową wkładkę z ilustracjami (8 stron) i osobno komentarz do nich.

Najwartościowsze w książce są opisy uzbrojenia bizantyjskich kawalerzystów, zwłaszcza zbroi lamelkowej i łuskowej oraz pikowanych kaftanów. Świetnie pokazano na rysunkach rozwój techniki wytwarzania zbroi lamelkowej w Bizancjum (s. 48) i sposoby pikowania kaftanów (s. 43). Przy czym autor podaje którą z trzech technik lamelkowania stosowano w którym okresie i do jakich celów (np. przy wytwarzaniu końskiej zbroi, zwanej też ladrami, do końca stosowano najprostszą technikę). Rysunki z kolorowej wkładki w środku książki zawierają szereg wariantów zbroi, w zależności od tego jaka była osłona barków i ramion (metalowe paski, kolcza, lamelkowa bądź ich kombinacje) oraz rodzaj stosowanych nagolenników i innych elementów. Zobrazowano po kolei co składało się na strój ochronny katafraktów w kolejności, w jakiej kawalerzysta zakładał go na siebie. Średniozbrojna kawaleria (kursores) posiadała analogiczną zbroję, ale zawierała ona mniej warstw. Najlżejsze uzbrojenie ochronne, zwykle ograniczające się do pikowanego płaszcza i grubej czapki albo turbanu, mieli konni łucznicy. Przedstawione zostały także rodzaje broni zaczepnej, w szczególności dwa typy mieczy stosowanych przez bizantyjską jazdę (spathion i paramerion), wraz ze sposobem ich noszenia. Dodam, że katafrakci nosili jednocześnie oba te miecze obok siebie. Niezależnie od tego posiadali dalszą broń: włócznie i buzdygany (zwykle 2-3).

Autor dość dobrze opisuje też elementy życia codziennego bizantyjskiego kawalerzysty, jego codzienny wygląd, rząd koński i przemiany jakie zachodziły w tym względzie pod wpływem krzyżowców pod koniec opisywanego okresu. Ciekawe są uwagi na temat funkcji pełnionych przez konnicę na polu bitwy, określanych terminami prokursatores i defensores, wykonywanych zwykle przez średniozbrojnych kursores (s. 56-58). Pole bitwy przedstawione zostało z perspektywy szeregowych żołnierzy poszczególnych formacji jazdy, co daje czytelnikowi plastyczny obraz tego jak przebiegała walka. Nie zabrakło uwag o szykach i taktyce ataku. Zastanawia jednak opis sposobu ataku na s. 57. Mowa tam o tym, że w odległości półtorej kilometra od przeciwnika ścieśniano formację, tak że jeźdźcy dotykali się kolanami, poruszając się galopem zebranym, zaś przed samym uderzeniem przechodząc w galop wyciągnięty. Zastanawia ta odległość, gdyż porównując to z tym co znajdziemy w regulaminach nowożytnej kawalerii, wydaje się ona dość duża. Co do terminologii, nie kwestionuję, że istnieją takie pojęcia jak „galop zebrany” i „galop wyciągnięty”, ale najszybszy bieg konia na ostatnim odcinku szarży nazywany bywa zwykle „cwałem”. Zwróciło także moją uwagę to, że według omawianego w książce bizantyjskiego regulaminu z X wieku podczas ataku pierwsze cztery szeregi kawalerzystów miałyby być uzbrojone w buzdygany, a dalsze na przemian we włócznie i miecze. Oznacza to, że wojownicy uzbrojeni w broń długą znajdowali się z tyłu, co jest praktyką odwrotną niż powszechnie spotykana w innych okresach historycznych, kiedy to jeźdźców uzbrojonych we włócznie, kopie bądź lance stawiano zazwyczaj z przodu. Wątpliwości należałoby właściwie kierować do cesarza Nicefora II Fokasa jako twórcy tego regulaminu, wydaje się jednak, że autor analizując przekaz źródłowy powinien wykazać więcej krytycyzmu. Z tematów bardziej egzotycznych, tu i ówdzie przewija się wątek wojskowej służby zdrowia. Podnosząc zalety bizantyjskich medyków i sanitariuszy autor daje się trochę uwieść urokowi opisywanej epoki.

Powstaje jeszcze jedna poważna wątpliwość merytoryczna. Ważnymi źródłami, na których opiera się autor, są bizantyjskie regulaminy i traktaty militarne. Rzecz w tym, że niektóre z nich, w szczególności dotyczy to datowanego na 895 rok traktatu Taktika cesarza Leona VI Filozofa, nie przedstawiają aktualnego stanu armii bizantyjskiej w czasach kiedy powstały, ale po części zostały przepisane z dawniejszych dzieł. Dotyczy to zwłaszcza organizacji sił zbrojnych na wyższym szczeblu. Szczęśliwie, ze względu na tematykę publikacji, autor nie wchodzi głębiej w tą sferę, chociaż trochę o nich pisze. Zabrakło w książce jakiejkolwiek, choćby krótkiej wzmianki na ten temat, pokazującej, że autor zna i rozumie problem. W tej sytuacji można mieć wątpliwość na ile informacje zaczerpnięte z tego traktatu (i ewentualnie, choć w mniejszym stopniu, innych) zostały poddane takiej analizie. Innymi słowy, czy autor zadał sobie trud ich weryfikacji, czy zadowolił się przedstawieniem armii bizantyjskiej tak jak ona miała wyglądać według regulaminów, co nie zawsze musi się pokrywać z tym jak rzeczywiście wyglądała.

Parę słów o jakości tłumaczenia, redakcji i korekty oraz o stronie graficznej. O tych pierwszych już sporo pisałem. Tłumaczenie i redakcja merytoryczna pozostawia wiele do życzenia. Nie jestem zwolennikiem opatrywania utworów dużą liczbą przypisów, ale w tym przypadku co najmniej w kilku miejscach byłoby to uzasadnione. Natomiast warstwa graficzna ratuje tę publikację i stanowi jeden z argumentów za tym, żeby po nią sięgnąć. Giuseppe Rava to klasa sama w sobie i nie ma co się nad tym szerzej rozwodzić. Jak w przypadku innych Osprey’ów wydawanych przez Napoleona V, tak i tutaj mamy do czynienia ze skomasowaniem wszystkich kolorowych obrazków w środku książki. W wersji anglojęzycznej zapewne były przedzielone opisami. Te tradycyjne już zabiegi oszczędnościowe pokazywałem przy okazji recenzowania przeze mnie innych pozycji wydawnictwa. Być może także niektóre czarno-białe ilustracje pierwotnie były kolorowe, ale nie dysponuję angielskim pierwowzorem by to zweryfikować.

Podsumowując, mam mieszane uczucia i biorąc pod uwagę całokształt trudno mi polecać tę książkę. Jak już pisałem na początku, seria „Warrior” skupia się na wojownikach, ich uzbrojeniu, wyposażeniu, wyglądzie, taktyce walki, szkoleniu, życiu codziennym itp. Nie da się zaprzeczyć, że z tej roli publikacja wywiązuje się. Lepiej czy gorzej – można dyskutować. Powinni natomiast po nią sięgnąć interesujący się zbrojami (zwłaszcza lamelkowymi i łuskowymi) oraz uzbrojeniem bizantyjskim z tego okresu. Na tym autor naprawdę się zna, a wiedzę, którą prezentuje, wzbogacają jego praktyczne doświadczenia jako rekonstruktora i rzemieślnika wytwarzającego repliki broni z tego okresu.

Autor: Raleen

Opublikowano 23.12.2020 r.