Wojna krymska 1853-56, czyli rzecz o tym jak nie należy wojować

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

W XIX wieku Turcja była nazywana „chorym człowiekiem Europy”. To świetne ongiś imperium, obecnie chyląc się coraz bardziej ku upadkowi, stało się areną zmagań o wpływy czołowych mocarstw europejskich. Szczególnie silny antagonizm zaistniał pomiędzy Rosją a Anglią. Państwom tym, jak również Francji zależało na jak najściślejszym podporządkowaniu swoim interesom gospodarczym i politycznym rozległych terytoriów należących do Turcji. W czerwcu 1853 roku Rosja pod pretekstem ochrony praw prawosławnej ludności Turcji, wprowadziła swoje wojska na teren Mołdawii i Wołoszczyzny. W odpowiedzi, 16 października tego roku Turcja wypowiedziała Rosji wojnę.

Początek walk był niekorzystny dla państwa Otomańskiego. Rosjanie przekroczyli Dunaj i rozpoczęli oblężenie ważnej strategicznie twierdzy Silistrii, natomiast na morzu flota pod dowództwem adm. Nachimowa odniosła druzgocące zwycięstwo, rozbijając eskadrę turecką koło portu Synopa. Ten błyskotliwy sukces rosyjski zdopingował jednak mocarstwa zachodnioeuropejskie do zdecydowanego wystąpienia w obronie Turcji. W marcu 1854 roku Francja i Anglia wypowiedziały Rosji wojnę. Nieco później do koalicji przyłączyła się Sardynia, która wprawdzie nie miała w tym regionie żadnych żywotnych interesów, ale liczyła, iż zyska w ten sposób przychylność Grecji w podejmowanych próbach zjednoczenia Włoch.

SPRZYMIERZENI WYRUSZAJĄ NA WOJNĘ
24 marca 1854 roku cesarz Napoleon III podpisał dekret o utworzeniu Armii Wschodniej, która wspólnie z posiłkami angielskimi oraz tureckimi miała uderzyć na terytorium Rosji. Francuzi wydzielili do tej operacji 40 tys. żołnierzy (4 dywizje piechoty, 1 dywizja kawalerii). Na czele tych wojsk stał marszałek Jacques Saint-Arnaud – niewątpliwie utalentowany i odważny dowódca, ale w momencie wybuchu wojny był on już steranym życiem, umierającym człowiekiem. Dwudziestotysięczną armią angielską dowodził Lord Fitzroy James Raglan. Jedyną wojenną zasługą tego człowieka było to, że w bitwie pod Waterloo stracił rękę, natomiast brak było mu jakichkolwiek zdolności strategicznych czy taktycznych, co zresztą ujawniło się z całą jaskrawością w dalszym toku kampanii. W lipcu sprzymierzeni skoncentrowali swoje wojska pod Warną w Bułgarii szykując się do wymarszu przeciw armii rosyjskiej. Ta jednak uchyliła się od starcia i zawczasu wycofała z Mołdawii i Wołoszczyzny. Tymczasem w armii sojuszniczej wybuchła epidemia cholery, która miała od tej pory prześladować żołnierzy właściwie aż do końca wojny.

Wojska sprzymierzonych coraz bardziej demoralizowały się – dokuczała im szalejąca epidemia oraz bezczynność, dodatkowo pogłębiały się niesnaski i nieporozumienia między żołnierzami różnych narodowości. Francuzi byli gorzej zaopatrzeni od Anglików, ci drudzy z kolei zadziwiali swoją ignorancją i brakiem przygotowania do nowoczesnej wojny. Wśród generalicji otaczającej Lorda Raglana było bardzo niewielu dobrych dowódców, bez porównania mniej niż u Francuzów. Również sam głównodowodzący swoją nieudolnością tylko irytował Saint-Arnauda i jego oficerów, na przykład na naradach wojennych uparcie nazywał nieprzyjaciela nie „Rosjanami”, lecz „Francuzami”. Wychodziły tu na wierzch jego dawne przyzwyczajenia z okresu wojen napoleońskich, kiedy to słowa „Francuz” i „nieprzyjaciel” były dla Anglików właściwie synonimami. Nietrudno chyba sobie wyobrazić jak takie lapsusy językowe Lorda działały na jego sojuszników. Jednocześnie zarówno Francuzi, jak i Anglicy z wyższością i pewnym pobłażaniem odnosili się do tych, których (przynajmniej w teorii) mieli bronić, tzn. do Turków, ci zresztą odpłacali im tym samym.

Marszałek Saint-Arnaud, chcąc przerwać marazm panujący w obozie sprzymierzonych, zorganizował wyprawę zbrojną do Dolrudży, licząc na spotkanie z wojskami rosyjskimi. Cios jednak trafił w próżnię – Rosjanie już dawno opuścili te tereny, natomiast oddziały uczestniczące w operacji zostały zdziesiątkowane przez cholerę. Bez jednego wystrzału Francuzi stracili ponad 3 tysiące ludzi. Tego było już za wiele – należało czym prędzej opuścić teren Bułgarii, inaczej armii sprzymierzonych groził kompletny rozkład. W połowie sierpnia Saint-Arnaud zdecydował o jak najszybszym uderzeniu bezpośrednio na terytorium Rosji. Celem operacji desantowej miał być Półwysep Krymski.

Do obrony Krymu Rosjanie początkowo dysponowali stosunkowo niewielką armią – ok. 23 000 piechoty i 1 200 kawalerii. Ważną funkcję pełniła też Flota Czarnomorska, dowodzona przez energicznego admirała Nachimowa. Siły te znacznie ustępowały jednak wojskom sojuszniczym. W desancie na Krymie miały wziąć udział 63 tysiące żołnierzy (29 tysięcy Francuzów, 28 tysięcy Anglików i 6 tysięcy Turków) osłanianych przez potężną flotę. Lądowanie sprzymierzonych rozpoczęło się 14 września 1854 roku w rejonie Eupatorii i przebiegało bez przeszkód. Flota rosyjska nie interweniowała, nie widząc większych szans w starciu ze znacznie liczniejszą i nowocześniejszą (w większości złożoną z jednostek o napędzie parowym) flotą francusko-angielską. Lądowa armia rosyjska powoli koncentrowała się, nie przeszkadzając sprzymierzonym w spokojnym wyładowaniu wojsk. Rosjanami dowodził książę Aleksander Mienszikow. Był on człowiekiem ambitnym, nie brakowało mu również osobistej odwagi, ale jako naczelny wódz Armii Krymskiej okazał się bardzo lichym znawcą rzemiosła wojennego. Zawsze działał bardzo opieszale, nie potrafił też w decydujących momentach udźwignąć ciężaru odpowiedzialności. Tak było w chwili desantu sprzymierzonych i tak będzie w późniejszych operacjach.

„ZARZUCIMY ICH CZAPKAMI” – BITWA NAD ALMĄ
Po wyładowaniu całości wojsk sojusznicy rozpoczęli marsz na południe, w stronę Sewastopola. Rosjanie zdecydowali się zastąpić im drogę nad rzeką Almą. Pozycja była dobrze wybrana – rosyjskie linie osłaniała rzeka oraz położone tuż za nią pasmo wzgórz. Na tychże wzniesieniach Mienszikow rozstawił swoją armię – 42 bataliony piechoty, 16 szwadronów kawalerii i 84 działa – razem jakieś 33-34 tysiące ludzi. Główne siły skupione zostały w centrum i na prawym skrzydle, natomiast lewą flankę miały osłaniać nieliczne stosunkowo siły. Mienszikow uznał, że znajdujące się tam dość wysokie i strome wzgórza są praktycznie nie do zdobycia. Jak wykazał przebieg bitwy, mylił się… Sytuację na lewym skrzydle komplikował fakt powierzenia dowództwa na tym odcinku wyjątkowo nieudolnemu generałowi Kirjakowowi. Ten rzadko kiedy trzeźwy człowiek stał się autorem słów, które później zrobiły wielką karierę. Otrzymawszy rozkaz zajęcia wzgórz na lewej flance stwierdził, że wystarczy mu w tym miejscu jeden batalion, aby „zarzucić nieprzyjaciela czapkami”. Pewność siebie zaiste godna podziwu…

Sprzymierzone wojska francusko-angielsko-tureckie w sile ok. 55 tysięcy żołnierzy podeszły do pozycji rosyjskich nad Almą 20 września. Na lewym skrzydle stanęła angielska kawaleria (Lekka Brygada), dalej – piechota, na prawym skrzydle rozstawili swe wojska Francuzi, wzmocnieni oddziałami tureckimi. Plany sojuszników zakładały główne uderzenie na prawej flance przy wydatnym wsparciu operującej na morzu floty. Jej ogień artyleryjski miał dopomóc w spędzeniu Rosjan ze wzgórz i obejściu ich lewego skrzydła. Właśnie tam, gdzie stał generał Kirjakow…

Bitwa rozpoczęła się przed południem i od początku przebiegała pod dyktando sprzymierzonych. Francuzi rozpoczęli uderzenie przez rzekę i następnie wspięli się na wzgórza. Opór Rosjan był bardzo słaby – duży wpływ na to miał morderczy ogień prowadzony z morza przez aliancką flotę na skrzydło i tyły pozycji rosyjskich. Kirjakow stracił głowę i przestał właściwie dowodzić swoimi oddziałami, które w pośpiechu opuściły wzgórza. Wzniesienia zostały zaraz zajęte przez piechotę francuską, za którą krok w krok posuwała się artyleria. Po wciągnięciu dział na szczyt można było podjąć ostrzał pozycji rosyjskich rozmieszczonych w centrum i na prawym skrzydle. Tam tymczasem trwał zażarty bój, w którym żadna ze stron nie mogła zdobyć przewagi – ataki angielskie były odpierane, Rosjanie z determinacją bronili pozycji często kontratakując. Przełom nastąpił w momencie pojawienia się francuskiej piechoty i artylerii na skrzydle. Mienszikow musiał wydać rozkaz odwrotu – dalsze trwanie na pozycjach przy flankującym ogniu ze wzgórz mijało się z celem.

Armia rosyjska rozpoczęła odwrót, w trakcie którego wkradło się w jej szeregi znaczne rozprężenie, a kadra oficerska długo nie potrafiła uporządkować zdemoralizowanych porażką wojsk. Gdyby w tym momencie sprzymierzeni podjęli energiczny pościg za nieprzyjacielem, to klęska Rosjan byłaby zupełna, jednak tak się nie stało – sojusznicy zadowolili się zajęciem opuszczonych przez przeciwnika wzgórz i zagarnięciem części taborów. Być może spory wpływ na tak bierną postawę miały straty poniesione w bitwie. Były one dość poważne i wyniosły około 4 500 żołnierzy zabitych, rannych i zaginionych. Rosjanie stracili 5 700 ludzi.

Po przegranej bitwie w armii rosyjskiej zapanowało ogromne przygnębienie. Wydawało się, że sprzymierzeni zaraz ruszą w stronę Sewastopola i bardzo łatwo opanują miasto, gdyż wskutek zaniedbań Mienszikowa było ono zupełnie nieprzygotowane do obrony. Tym samym zagładzie uległaby pozbawiona swojej bazy Flota Czarnomorska, a bez Sewastopola obrona Krymu nie byłaby już możliwa. Rosjanie stanęli na krawędzi klęski. Z tej wydawałoby się beznadziejnej sytuacji wybawili jednak armię rosyjską… jej przeciwnicy. Ani Anglicy, ani Francuzi nie zdawali sobie sprawy w jakim stanie znajduje się nieprzyjaciel i zaczęli działać nadzwyczaj ostrożnie. Saint-Arnaud uznał, że Sewastopol jest zbyt silnie umocnioną twierdzą, aby próbować go opanować z marszu, dlatego nie zdecydował się na szturm na Dzielnicę Północną (w tym momencie praktycznie niebronioną i pozbawioną właściwie fortyfikacji!). Zdecydował się natomiast na obejście miasta od południa i rozpoczęcie metodycznego oblężenia. Ta nieprzemyślana decyzja doprowadziła do tego, że wojna przeciągnęła się o ponad rok i kosztowała jeszcze życie wielu tysięcy żołnierzy…

„LORD RAGLAN ŻYCZY SOBIE…” – BAŁAKŁAWA
W kilka dni po tych wydarzeniach marszałek Saint-Arnaud zmarł. Zastąpił go generał Francuzów, Camobert. Sprzymierzeni po okrążeniu Sewastopola od południa rozpoczęli przygotowania do regularnego oblężenia. Zorganizowali bazy zaopatrzeniowe w okolicach Bałakławy, rozpoczęli ściąganie posiłków, artylerii i wszelkiego sprzętu wojennego. Rosjanie z kolei otrząsnęli się po pierwszych niepowodzeniach – w mieście rozpoczęto zakrojone na szeroką skalę prace fortyfikacyjne, jednocześnie poza pierścieniem oblężenia koncentrowała się coraz liczniejsza armia rosyjska, mająca w odpowiednim momencie przyjść z odsieczą. Należy tutaj zaznaczyć, że Sewastopol nie był całkowicie odcięty – Rosjanie mogli otrzymywać posiłki i zaopatrzenie przez Dzielnicę Północną, do której oblężenia alianci mieli zbyt mało wojska.

25 października oddziały rosyjskie pod dowództwem gen. Liprandiego zaatakowały pozycje sojuszników pod Bałakławą. Celem Rosjan było zdobycie czterech redut obsadzonych przez wojska tureckie wzmocnione artylerią. Atak całkowicie zaskoczył Turków: pierwsza reduta została błyskawicznie zdobyta, a jej załoga wycięta. W pozostałych fortyfikacjach wybuchła panika – żołnierze sułtana opuścili pozycje i porzuciwszy wszystkie działa zaczęli uciekać w stronę obozu angielskiego. W pościg za nimi ruszyły oddziały rosyjskiej kawalerii, a piechota po zajęciu redut zaczęła ściągać z nich zdobyte armaty. Anglicy zdołali opanować zarysowującą się niebezpieczną sytuację – rozbite oddziały tureckie zostały zastąpione przez brytyjską piechotę, a brygada ciężkiej kawalerii powstrzymała w kontrszarżach jazdę rosyjską i zmusiła ją do ucieczki.

Wydawało się, że walka jest wygrana. Jednak Lord Raglan był bardzo poruszony widokiem Rosjan spokojnie ściągających działa ze zdobytych pozycji tureckich. Jego duma bardzo cierpiała w tym momencie, przywołał więc generała Eyre i podyktował mu kilka wierszy. Następnie Eyra przywołał jednego z kawalerzystów, kapitana Nolana i wręczył mu kartkę. Nolan zawiózł rozkaz do dowódcy Brygady Lekkiej Kawalerii, Lorda Lakena. Słowa zapisane na kartce brzmiały: „Lord Raglan życzy sobie, aby kawaleria szybkim atakiem czołowym starała się przeszkodzić nieprzyjacielowi w wywiezieniu dział. Towarzyszyć może oddział artylerii. Kawaleria francuska znajduje się na lewo od was. Natychmiast.” Laken zdawał sobie sprawę, że otrzymany rozkaz jest czystym szaleństwem. Wojska rosyjskie zajmowały pozycje w kształcie podkowy dookoła Doliny Kadyjskiej, w którą miała wjechać kawaleria angielska. W czasie ataku byłaby ona ostrzeliwana od czoła i z obu boków, co nie mogło się skończyć inaczej jak wielką masakrą. Po bitwie Raglan tłumaczył się, że jakoby Nolan zapomniał o tym, że polecono mu dodać ustnie: „jeśli to jest możliwe”, ale Laken gotów był później potwierdzić pod przysięgą, iż takich słów mu nie przekazano, zresztą obarczać winą kapitana Nolana było tym łatwiej, że poległ on kilka minut po doręczeniu rozkazu.

Lord Laken nie miał wyjścia – musiał wykonać to, co mu nakazano. Podjechał do dowódcy pułku dragonów Lorda Cardigana i przekazał mu rozkaz. Na zwróconą uwagę jak wielkim szaleństwem jest atak na pozycje rosyjskie, Laken mógł Cardiganowi tylko odpowiedzieć: „Tu nie ma wyboru – trzeba jedynie być posłusznym”. Dowódca dragonów dał rozkaz Lekkiej Brygadzie: „Do ataku!”.

Dalej wydarzenia potoczyły się tak, jak potoczyć się musiały. Doborowe oddziały kawaleryjskie, złożone z synów najznamienitszych rodów szlacheckich Anglii, od samego początku szarży dostały się w morderczy ogień rosyjskiej artylerii oraz strzelców rozmieszczonych na wzgórzach. Mimo piekielnego ostrzału część kawalerzystów dotarła do pozycji rosyjskich i zaatakowała baterie artylerii, ale było ich za mało, aby cokolwiek zdziałać. Lord Raglan ze spokojem obserwował wydarzenia. Jeden z towarzyszących mu oficerów francuskich, generał Bosguet, wzburzony wykrzyknął: „To wspaniałe, ale to nie wojna! To szaleństwo!” I rzeczywiście – gdyby nie energiczna akcja francuskich strzelców oraz pozostałej części kawalerii angielskiej, to Lekka Brygada przestałaby istnieć. Zdołano jednak spędzić część placówek rosyjskich na lewym skrzydle oraz odeprzeć kontratakujących kozaków. Dzięki temu nadludzkiemu wysiłkowi do swoich linii dotarło 176 kawalerzystów z ponad 600 zaczynających szarżę. Ci, co nie wrócili, pozostali w Dolinie Kadyjskiej zabici bądź ranni.

Tak zakończył się chyba najgłośniejszy epizod tej wojny, który przeszedł do historii jako „szarża Lekkiej Brygady”. Anglicy byli wstrząśnięci przebiegiem starcia, a Rosjanie mogli jak najbardziej słusznie czuć się tego dnia zwycięzcami. W całej, stosunkowo niewielkiej i niemającej poważniejszego znaczenia bitwie pod Bałakławą armia rosyjska straciła niewiele ponad sześciuset ludzi. Sprzymierzeni utracili około tysiąca żołnierzy.

„UNIKNĘLIŚMY OGROMNEJ KATASTROFY…” – KRWAWE WZGÓRZA INKERMANU
Sukces pod Bałakławą oraz otrzymane posiłki (10 i 11 Dywizje Piechoty) skłoniły Rosjan do rozważań nad ewentualną operacją zaczepną na większą skalę. Mienszikow miał w tym momencie pod swoimi rozkazami 107 tysięcy żołnierzy (w Sewastopolu i poza nim) natomiast sojusznicy tylko 71 tysięcy. Należało wykorzystać ten moment chwilowej przewagi i zdecydowanym uderzeniem zmusić sprzymierzonych do odstąpienia spod Sewastopola. Książę Mienszikow opracował plan uderzenia na pozycje angielskie pod Inkermanem, jednak sam nie stanął na czele wojsk w tym decydującym momencie. Obawiając się odpowiedzialności i skutków ewentualnej porażki oddał dowództwo w ręce nieudolnego i nielubianego przez żołnierzy generała Dannenberga.

Plan rosyjski zakładał zaatakowanie pozycji Anglików dwoma kolumnami: prawa, dowodzona przez gen. Sojmonowa, miała przejść przez wąwóz Kiljen i wspiąć się na płaskowyż ponad nim, jednocześnie to płaskowzgórze miała zaatakować od strony Wzgórz Inkermańskich kolumna lewa pod dowództwem gen. Pawłowa. Razem obie grupy wojsk miały prawie 35 tysięcy żołnierzy. W odwodzie Dannenberg zatrzymał 12 tysięcy wojska, które w decydującym momencie miało wesprzeć walczących. Ważną rolę w bitwie mogłyby też odegrać wojska gen. Piotra Gorczakowa (22 tys. żołnierzy), stojące nad rzeczką Czarną w pobliżu miejscowości Czorgun, ale ani Mienszikow, ani Dannenberg nie zadbali o skierowanie tych oddziałów do bitwy. Początek akcji wyznaczono na godzinę szóstą rano, 5 listopada.

Na kierunku rosyjskiego uderzenia pozycje zajmowała angielska 2 Dywizja Lorda Lacy Earnsa (3 400 ludzi) oraz 4 Dywizja gen. Catharca (4 000 żołnierzy). Z tyłu za nimi stała 3 Dywizja gen. Englanda (również ok. 4 000 ludzi). Nie mogłaby ona jednak od razu włączyć się do bitwy z uwagi na spore oddalenie. Tym samym Rosjanie uzyskali w początkowym okresie znaczną przewagę liczebną, ale Anglicy zajmowali bardzo dogodne pozycje obronne. Dodatkowo ich przeciwnicy, atakując z wąskich wąwozów, nie mogliby na początku rozwinąć całości swoich wojsk.

Atak o świcie 5 listopada zaskoczył Anglików: wyłaniające się z mgły kolumny rosyjskie rozpoczęły momentalnie wspinaczkę pod górę, nie bacząc na coraz silniejszy ogień obrońców. Brytyjczycy górowali nad Rosjanami uzbrojeniem – ich karabiny systemu Menier znacznie przewyższały donośnością i celnością broń rosyjską. Nieliczne oddziały angielskie, kryjąc się w zaroślach, rozpoczęły walkę ogniową ze szturmującymi kolumnami Pawłowa i Sojmonowa. Pierwsze zaskoczenie minęło i ostrzał stał się coraz celniejszy, dziesiątkując atakujących. Ci jednak, nie zważając na straty, parli z determinacją naprzód i wkrótce wdarli się na płaskowzgórze, izolując poszczególne grupki zaciekle broniących się Brytyjczyków. Generał Catharce podjął desperacką próbę kontruderzenia kilkoma kompaniami, jakie mu jeszcze zostały w odwodzie, ale jego oddziałek został wkrótce otoczony przez nieprzyjaciół i zupełnie rozbity, a sam generał poległ. Sytuacja stała się krytyczna. Gdyby w tym momencie Dannenberg rzucił do bitwy swój oddział i uderzył na skrzydło sprzymierzonych, to walki zakończyłyby się niechybnie kompletnym rozbiciem sił angielskich. Tak się jednak nie stało. Dannenberg nie panował nad wydarzeniami i zaprzepaścił wielką okazję do wygrania bitwy.

Sprzymierzeni natomiast nie próżnowali – zewsząd w rejon walk zdążały niezaangażowane jeszcze w boju siły angielskie, a przede wszystkim francuskie. To właśnie one przesądziły o zwycięstwie aliantów. Pojawienie się znacznych sił Francuzów zmusiło wyczerpanych i wykrwawionych Rosjan do odwrotu. Nie doczekawszy się na posiłki, zdziesiątkowane kolumny rosyjskie wycofały się w stronę własnych pozycji. Po południu bitwa wygasła. Na przedpolu pozostały setki zabitych i umierających. Sojusznicy stracili w bitwie pod Inkermanem ponad 4,5 tysiąca żołnierzy, Rosjanie – prawie 11 tysięcy.

Walki z 5 listopada wstrząsnęły oboma walczącymi stronami. Rosjanie byli załamani – ponieśli tak ogromne straty praktycznie na próżno, cały wysiłek i krew żołnierzy zostały zmarnowane przez nieudolność dowódców. Morale wśród wojska i zaufanie do przełożonych po tym krwawym dniu znacznie się zmniejszyło, również sojusznicy byli pełni obaw co do przyszłości. Zdawali sobie sprawę, że tej bitwy właściwie nie wygrali, tylko Rosjanie przegrali. Generałowie francuscy, wspominając później Inkerman, twierdzili: „uniknęliśmy wówczas ogromnej katastrofy”. Od tego momentu ustały na długo aktywne działania wokół Sewastopola. Obie strony zszokowane, lizały rany i powoli szykowały się do decydujących zmagań…

ODPARTY SZTURM
Zima roku 1854 i wiosna 1855 nie przyniosły zasadniczych zmian na głównej scenie wojny krymskiej. Działania zbrojne przypominały nieco walki pozycyjne z okresu I wojny światowej. Obie strony rozbudowując umocnienia i fortyfikacje, ograniczały się do niewielkich potyczek i starć patroli. Nastąpiły natomiast zmiany na stanowiskach naczelnych wodzów armii rosyjskiej i francuskiej. Nieudolnego księcia Mienszikowa zastąpił dotychczasowy dowódca Armii Naddunajskiej, książę Michaił Gorczakow (brat znanego nam już Piotra), człowiek stary i jak wykaże przyszłość jeszcze mniej energiczny i uzdolniony niż jego poprzednik. U Francuzów gen. Camoberta zastąpił Jean Jacques Pelissier, oficer energiczny i doświadczony (brał udział w walkach w Afryce Północnej), ale chorobliwie ambitny i niezbyt zdyscyplinowany.

W maju 1855 roku siły sprzymierzonych pod Sewastopolem zostały wzmocnione przez 15-tysięczny korpus wojsk sardyńskich. Zajął on z racji swojego słabego przygotowania do wojny i niskiego stanu wyszkolenia oraz dyscypliny dość bierny odcinek obrony, na zewnętrznym froncie sił przymierzonych. Między 22 a 26 maja po bardzo krwawych i wyczerpujących walkach sojusznikom udało się zdobyć trzy rosyjskie reduty z pierwszego pierścienia obrony Sewastopola. Osłaniały one kluczową pozycję: bastion na Kurhanie Małachowskim, którego ewentualne zdobycie przez sprzymierzonych musiałoby przesądzić o upadku twierdzy. Generałowi Pelissier wydawało się, że w tym momencie wystarczy już tylko jedno silne uderzenie na pozycje rosyjskie i Sewastopol padnie, dlatego wyznaczył na 18 czerwca datę generalnego szturmu wszystkich sił sprzymierzonych na broniącą się twierdzę. Dzień ten nie był wybrany przypadkowo – 18 czerwca to rocznica bitwy pod Waterloo. Pelissier wiedział o wręcz przesądnym podejściu cesarza Napoleona III do historycznych dat i chciał mu niejako w prezencie podarować zdobyty Sewastopol. Sam władca nic nie wiedział o przygotowywanym szturmie – co więcej, w rozkazach do głównodowodzącego nakazywał skupić siły do rozbicia rosyjskiej armii polowej przebywającej poza twierdzą. Również większość francuskich wyższych dowódców sprzeciwiała się inicjatywie Pelissiera uważając szturm w czerwcu za zdecydowanie przedwczesny. Generał Meyrant, gdy dowiedział się, że ma stanąć na czele jednej z trzech kolumn francuskich wyznaczonych do ataku na Sewastopol, stwierdził: „Po tym wszystkim (tzn. po otrzymaniu rozkazu) pozostaje tylko dać się zabić”.

Szturm poprzedzony został 17 czerwca całodniowym, potężnym przygotowaniem artyleryjskim. Skutki ostrzału na pierwszy rzut oka wydawały się mordercze i sprzymierzeni (nawet ci, którzy wcześniej wątpili) zaczęli wierzyć w powodzenie ataku. Złudzenia jednak bywają kosztowne… Początek natarcia kolumn szturmowych wyznaczono na godzinę trzecią nad ranem. Jednak z niezrozumiałych względów (notabene do dziś niewyjaśnionych) skrajna, prawoskrzydłowa kolumna pod dowództwem znanego nam już generała Meyranta ruszyła do ataku prawie godzinę przed wyznaczonym czasem. Uderzając samotnie, bez wsparcia sąsiadów, została przez Rosjan zatrzymana i odrzucona. Atakujący Francuzi zostali zdziesiątkowani, a jako jeden z pierwszych padł zabity gen. Meyrant. Ten brak koordynacji działań zaważył na niepowodzeniu szturmu. Krwawe walki trwały do godziny siódmej rano. Francuzi kilkakrotnie próbowali zająć rosyjskie fortyfikacje, przejściowo udało im się nawet wedrzeć na tyły Kurhanu Małachowskiego, ale ostatecznie wszędzie zostali odparci. Anglicy, którym wyznaczono na ten dzień zdobycie bastionu nr 3 (tzw. „Wielkiego Redanu”) nie zdołali nawet zbliżyć się do pozycji rosyjskich, a część oddziałów wręcz odmówiła ataku. Ogień Rosjan był zbyt silny.

Nieudany szturm kosztował sprzymierzonych około 6 000 zabitych, rannych i zaginionych. Rosjanie stracili 4 800 ludzi, z czego większość stanowiły ofiary bombardowania z 17 czerwca.

KOLEJNY BEZSENS – BITWA NAD CZARNĄ RZECZKĄ
Na początku 1855 roku zaszło jeszcze jedno ważne wydarzenie – zmarł car Mikołaj I, a jego miejsce zajął Aleksander II. Po kilku miesiącach panowania zdawał już sobie sprawę z tego, że armia rosyjska nie jest w stanie wygrać wojny ze sprzymierzonymi. Nawet sukces z 18 czerwca nie mógł napełnić cara zbyt wielką otuchą. Coraz częściej zaczął się on zastanawiać nad jak najszybszym zawarciem w miarę korzystnego pokoju. Przed podjęciem tych kroków car zdecydował się mimo wszystko na jeszcze jedną próbę uderzenia na nieprzyjaciela z zewnątrz i odrzucenie go od Sewastopola. Była to ostatnia szansa na zwycięstwo, bo twierdza broniła się już resztką sił, a jej upadek był tylko kwestią czasu.

Szanse ewentualnej akcji ofensywnej Rosjan były jednak iluzoryczne. Sprzymierzeni zajmowali bardzo silne pozycje na wysokich, górujących nad okolicą wzgórzach, dodatkowo ich obrona w ciągu tych kilkunastu miesięcy została wydatnie wzmocniona rozbudowanymi umocnieniami ziemnymi. Sojusznicy mieli ponadto przewagę w ludziach oraz w artylerii. Gorczakow zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, ale nie śmiał sprzeciwić się carowi. Z niechęcią i bez wiary w sukces opracował dyrektywy do bitwy. Datę ataku wyznaczono na 4 sierpnia… Wydarzenia tego nieszczęsnego dla Rosjan dnia potoczyły się zgodnie z przewidywaniami. Od rana kolumny rosyjskie bezskutecznie szturmowały silnie umocnione pozycje Anglików i Francuzów, ponosząc straszliwe straty w morderczym ogniu obrońców. Była to właściwie nie bitwa, lecz rzeź. Wszystkie uderzenia zostały przez sprzymierzonych odparte. Wreszcie o 15.00, widząc bezskuteczność dalszych ataków, Gorczakow dał sygnał do odwrotu. Na polu bitwy pozostało około 9 tysięcy rosyjskich żołnierzy zabitych i rannych. Sojusznicy stracili tylko 1 800 ludzi. Rosjanie byli kompletnie przybici rezultatem walk. I oficerowie, i żołnierze zdali sobie sprawę, że w tym momencie los Sewastopola został już przesądzony.

„TU JESTEM – TU ZOSTANĘ” – OSTATNI SZTURM
Po klęsce rosyjskiej nad Czarną Rzeczką generał Pelissier, aby nie dać swojemu przeciwnikowi czasu na opamiętanie, rozpoczął zaraz nazajutrz silne bombardowanie sewastopolskiej twierdzy. Na miasto spadały tysiące pocisków, rujnując fortyfikacje i zabijając codziennie przynajmniej kilkuset żołnierzy. Rosjanie ustępowali sprzymierzonym w sile i jakości artylerii, ale przede wszystkim odczuwali ogromne braki w ilości amunicji. Wprawdzie nadal wytrwale naprawiali burzone umocnienia utrzymując twierdzę w stałej gotowości do odparcia szturmu, ale jednocześnie trwały już przygotowania do ewakuacji do Dzielnicy Północnej, która jak pamiętamy nie była oblegana przez sojuszników.

Alianci, zdając sobie sprawę z krytycznego położenia nieprzyjaciela, szykowali się do ostatecznego szturmu. Jego datę wyznaczono na 27 sierpnia. Zgodnie z planem, po bardzo silnym przygotowaniu artyleryjskim pozycje rosyjskie miały zostać zaatakowane w siedmiu punktach. Najsilniejsza kolumna, pod dowództwem francuskiego generała Mac Mahona, została skierowana na Kurhan Małachowski.

Szturm rozpoczął się o godzinie 11.00. Morderczy ogień artylerii nie unieszkodliwiał Rosjan na tyle, aby przestali stawiać opór, przeciwnie – szturmujące kolumny wszędzie witane były bardzo silnym ogniem, który z szeregów atakujących eliminował ogromną ilość ludzi. Prawie wszystkie nacierające kolumny zostały powstrzymane i odrzucone z bardzo ciężkimi stratami. Tylko w jednym miejscu atak sprzymierzonych się powiódł, ale była to kluczowa pozycja w systemie obrony twierdzy. Chodzi tu właśnie o Kurhan Małachowski. Jak na ironię bastion ten został zdobyty przez Francuzów stosunkowo łatwo i bez większych strat – po stronie rosyjskiej zawiodła łączność i obrońcy pozycji nie zostali w porę zawiadomieni o szturmie. Mac Mahon zaskoczył Rosjan w trakcie przegrupowania i szybko opanował umocnienia Kurhanu. Wszystkie późniejsze kontrataki rosyjskie zostały odparte. Wobec niepowodzenia na innych kierunkach Mac Mahon otrzymał rozkaz odwrotu ze zdobytej pozycji. Odmówił jednak. „Tu jestem – tu zostanę” – miał wtedy powiedzieć.

Jak się wkrótce okazało, jego nieustępliwość opłaciła się. Rosjanie, nie widząc możliwości odzyskania Kurhanu Małachowskiego, uznali że dalsza obrona Sewastopola nie rokuje żadnych szans powodzenia i rozpoczęli ewakuację do Dzielnicy Północnej. Sprzymierzeni nie przeszkadzali im. Kończył się 349, ostatni dzień oblężenia miasta, dzień najkrwawszy w całej wojnie. Na przedpolu twierdzy i wewnątrz umocnień spoczywały ciała setek żołnierzy poległych, konających, ciężko i lekko rannych. Rosjanie w tym dniu stracili prawie 13 tysięcy ludzi – głównie były to ofiary straszliwego ognia artyleryjskiego sprzymierzonych, ci z kolei mieli ponad 11 tysięcy zabitych, rannych i zaginionych. W większości straty te powstały w wyniku krwawych szturmów na rosyjskie umocnienia.

Wojna powoli wygasała. Ostatecznie zakończył ją podpisany 18 marca 1856 w Paryżu traktat pokojowy. Rosja godziła się w nim na tureckie zwierzchnictwo nad Mołdawią, Wołoszczyzną i Serbią, które jednocześnie uzyskały całkowitą autonomię. Wprowadzono ponadto swobodę żeglugi na Dunaju oraz demilitaryzację Morza Czarnego. Zarówno Rosja, jak i Turcja nie mogły utrzymywać w tym basenie flot wojennych.

Prawie czteroletnie zmagania, znane pod nazwą wojny krymskiej, były jedną z najbardziej nieudolnie prowadzonych operacji w historii Europy. Kardynalne błędy zarówno jednej, jak i drugiej strony kosztowały życie tysięcy żołnierzy. W swojej krótkiej pracy przedstawiłem tylko najjaskrawsze bądź najbardziej znane epizody tych zmagań, ograniczając się do ukazania przebiegu walk na głównym, krymskim froncie wojny. Należy jednak pamiętać, że w latach 1853-56 walczono też na Kaukazie, nad Dunajem, na Bałtyku, a nawet na Dalekim Wschodzie. Mam nadzieję, że ten artykuł pozwoli Wam nieco szerzej poznać dzieje tego niezbyt u nas znanego, a jakże dramatycznego fragmentu historii XIX-wiecznego świata.

Bibliografia
D. Judd, The Crimean War, London 1962
W. Pemberton, Battles of the Crimean War, London 1975
E.W. Tarle, Wojna krymska, Warszawa 1953

Autor: Leszek Kozłowski

Opublikowano 31.07.2006 r.