Bitwy pod Wronowem i Kazimierzem Dolnym 17-18 kwietnia 1831 roku

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Informacje o książce
Pełny tytuł: Bitwy pod Wronowem i Kazimierzem Dolnym 17-18 kwietnia 1831 roku. Preludium fiaska wyprawy wołyńskiej w powstaniu listopadowym
Autor: Tomasz Strzeżek
Wydawca: Napoleon V
Rok wydania: 2017
Stron: 478
Wymiary: 24,1 x 17 x 2,9 cm
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-7889-498-8

Recenzja
Z punktu widzenia czytelnika książki historyczne można podzielić na dwie grupy. Pierwsza obejmuje te poświęcone tematom nowym i zupełnie nieznanym, mniej popularnym. Druga to te podejmujące tematy znane i już opisane, bardziej popularne. W tych ostatnich zazwyczaj chodzi o przedstawienie zagadnienia w nowym ujęciu. W obu przypadkach nieco inna motywacja kieruje czytelnikami, gdy sięgają po dany tytuł. Inne są też wyzwania, jakie stają przed autorami. Dotyczy to także wydawców. W pierwszym przypadku muszą oni ocenić czy nowy, nieznany temat w wystarczającym stopniu zainteresuje czytelników. W drugim przypadku, czy to co wydadzą wniesie coś nowego, czy też będzie to kolejna pozycja o tym samym, siłą rzeczy do pewnego stopnia wtórna. Recenzowana książka niewątpliwie należy do pierwszej grupy. O bitwach pod Wronowem i Kazimierzem Dolnym nie ukazały się według mojej wiedzy żadne opracowania zasługujące na miano monografii naukowej, a nawet popularno-naukowej. Bardziej szczegółowe opisy bitew, a najczęściej jedynie ich fragmentów, napotykamy w źródłach: relacjach uczestników tamtych wydarzeń, pamiętnikach i oficjalnych dokumentach, a także w całościowych opracowaniach poświęconych wojnie polsko-rosyjskiej 1830-1831 roku i publikacjach encyklopedycznych. Jak to zwykle bywa w dziełach historyczno-wojskowych mających w tytule konkretne bitwy, tak i tutaj poza nimi samymi przedstawiono szersze tło operacyjne i mniejsze starcia, jakie miały miejsce w tamtym czasie na opisywanym teatrze działań.

W książce można wyodrębnić dwie części, choć formalnie takiego podziału w niej nie znajdziemy. Pierwsza przedstawia rozgrywające się równolegle działania korpusów generałów Józefa Dwernickiego i Juliana Sierawskiego. Druga część koncentruje się już tylko na korpusie Sierawskiego i tytułowych bitwach pod Wronowem i Kazimierzem Dolnym oraz ich bezpośrednich następstwach. Autor rozpoczyna od wydarzeń, które nastąpiły w ostatniej dekadzie lutego 1831 roku, tuż po bitwie pod Nową Wsią (19 lutego 1831), gdzie korpusowi Dwernickiego nie udało się rozbić rosyjskiego zgrupowania gen. Kreutza. Koniec opisywanego w książce okresu wyznacza data bitwy pod Kazimierzem Dolnym (18 kwietnia 1831). Zakres tematyczny i obszarowy obejmuje działania dwóch wspomnianych korpusów, operujących początkowo wzdłuż linii Wisły na południe od Warszawy. Tereny bezpośrednio na południe od stolicy osłaniał w tym czasie korpus gen. Paca, będący od północy sąsiadem dwóch wspomnianych wcześniej korpusów. Z racji bliskości o jego działaniach również znajdziemy w książce sporo informacji.

We wstępie autor wspomina, że w jego zamierzeniu publikacja ma być elementem trzyczęściowego cyklu. Jego pierwszy tom to wydany jeszcze w serii Historyczne Bitwy wydawnictwa Bellona Stoczek – Nowa Wieś 1831. Recenzowana książka stanowi tom drugi. Tom trzeci ma być poświęcony działaniom korpusu gen. Dwernickiego na Wołyniu i Podolu oraz bitwie pod Boremlem. Tak rozumiany cykl objąłby w całości wyprawę wołyńską i w zasadzie wszystko to co działo się na południe od Warszawy w okresie od bitwy pod Stoczkiem do klęski Dwernickiego. Recenzowany tom bez wątpienia bardzo wiele wnosi do zrozumienia wyprawy wołyńskiej i jej genezy. W porównaniu do pozostałych dwóch tomów podejrzewam, że okaże się najbardziej zróżnicowany. Jednocześnie patrząc na Stoczek – Nową Wieś 1831, mimo że na tle serii HB jest on jedną z lepszych pozycji, nie wierzę by autor nie podjął się za jakiś czas napisania obszerniejszej, bardziej szczegółowej monografii tych bitew i wydarzeń im towarzyszących, podobnie jak było z Iganiami 1831 w serii HB, które z czasem wyewoluowały w Polską ofensywę wiosenną w 1831 roku.

Pierwszy rozdział ukazuje działania korpusu Dwernickiego w ostatniej dekadzie lutego 1831 roku i jego walki z korpusem Kreutza w Województwie Sandomierskim. Rozdział drugi omawia koncepcje wyprawy wołyńskiej w planach polskiego dowództwa w lutym 1831 roku. Rozdział trzeci poświęcił autor działaniom Dwernickiego na Lubelszczyźnie w marcu 1831 roku, w wyniku których znalazł się on ostatecznie pod twierdzą Zamość. W rozdziale tym opisano walki pod Kurowem i Markuszowem, które miały miejsce 3 marca 1831 roku. Przeciwnikiem korpusu Dwernickiego był oddział gen. Kawera. Wreszcie w rozdziale czwartym poznajemy bliżej głównego bohatera przedstawionych w książce wydarzeń, czyli korpus gen. Sierawskiego i jego działania w tamtym okresie. Początkowo osłaniał on linię środkowej i górnej Wisły, operując na południe od Dwernickiego. Po tym jak Dwernicki udał się pod Zamość, jego miejsce zajął Sierawski, który zresztą planował się z nim połączyć by wspólnie pomaszerować na Wołyń, jednak ze względu na bieg wypadków ostatecznie do tego nie doszło. Wątek planowanego połączenia obu korpusów i ich współdziałania jest jedną z kluczowych kwestii poddanych analizie w kolejnych rozdziałach książki. W rozdziale piątym, omawiającym okres od 31 marca do 15 kwietnia 1831 roku, autor decyduje się na równoległe przedstawienie działań obu korpusów. W tym czasie Dwernicki, oczekujący przez pewien czas na Sierawskiego pod Zamościem, wyrusza na Wołyń, a Sierawski po licznych perypetiach przekracza Wisłę i zmierza na wschód by do niego dołączyć. Po drodze musi jednak zmierzyć się z Kreutzem. Dalsza część książki koncentruje się już całkowicie na korpusie Sierawskiego. W rozdziale szóstym przedstawiono charakterystykę korpusów Sierawskiego i Kreutza, w większości poświęconą stronie polskiej. Rozdział siódmy przedstawia walki pod Babinem 16 kwietnia 1831 roku, poprzedzające decydujące starcie korpusów Sierawskiego i Kreutza. Wreszcie rozdziały ósmy i dziewiąty poświęcone są tytułowym bitwom pod Wronowem i Kazimierzem Dolnym (17 i 18 kwietnia 1831). Książkę zamyka rozdział dziesiąty o pobitewnych rozliczeniach i krótkie zakończenie. Na samym końcu znajdziemy wiele załączników (w sumie 21) zawierających struktury oddziałów, ich stany liczebne, a w niektórych przypadkach także uzbrojenie, wyposażenie i oporządzenie. Wspomnę również o obszernej bibliografii i niewielkim, ale dobrze opracowanym indeksie osobowym.

Wywody autora przedstawiają opisywane w książce wydarzenia na szerokim tle operacyjnym. O ile w przypadku dwóch najważniejszych operacji wojny polsko-rosyjskiej 1830-1831 roku, jakimi były polska ofensywa wiosenna na szosie brzeskiej i wyprawa na gwardię, mamy do czynienia z działaniami w znacznej mierze wyizolowanymi od tego co działo się gdzie indziej, tutaj jest inaczej. Wszystko rozgrywa się na dość dużej przestrzeni, trochę w oderwaniu od siebie, wykazując przy tym istotne związki. Jednocześnie na poczynania zarówno Dwernickiego, jak i Sierawskiego silnie wpływała sytuacja na głównym teatrze wojny pod Warszawą, gdzie Rosjanie po bitwie pod Grochowem szykowali się do przeprawy przez Wisłę na środkowym i południowym odcinku biegu tej rzeki, a więc naprzeciwko miejsca gdzie początkowo znajdowały się korpusy Dwernickiego i Sierawskiego oraz obsadzający linię Wisły na północ od nich korpus gen. Paca. Później na całokształt wydarzeń oddziaływała ofensywa na szosie brzeskiej. Niemal w ostatniej chwili zmusiła ona główną armię rosyjską do odstąpienia od prób przeprawy przez Wisłę i odwrotu w stronę wschodniej granicy Królestwa Polskiego. Przez to, że te same wydarzenia obserwujemy z innego punktu, obraz jaki wyłania się z książki, różni się od tego, który znajdziemy w wydanej wcześniej przez autora Polskiej ofensywie wiosennej w 1831 roku.

Poziom operacyjny działań, w których uczestniczyły korpusy Dwernickiego i Sierawskiego, został przedstawiony wnikliwie, w sposób pogłębiony. Widzimy wyraźnie czynniki, które wpływały na podejmowanie decyzji, jaka była wiedza (a najczęściej niewiedza…) dowódców o przeciwniku, o tym czym dysponuje i jakie ma zamiary. Na plany operacyjne dowódców korpusów silnie oddziaływały rozkazy naczelnego dowództwa, gdzie ścierały się różne koncepcje prowadzenia wojny. Dotyczy to w szczególności wywołania powstania na ziemiach zabranych, prowadzenia małej wojny i roli, jaką przewidywano dla korpusów operujących na kierunkach drugorzędnych. Przy czym autor ukazuje jak wraz z dynamicznie zmieniającą się sytuacją owe plany ewoluowały. Pozwala na to szczegółowa analiza korespondencji (raportów, rozkazów i innych dokumentów, a także listów) po obu stronach między głównymi bohaterami tamtych wydarzeń. Nie bez znaczenia był również czynnik ludzki – cechy dowódców, ich wzajemne relacje, ambicje i animozje. W przypadku dwóch przedstawionych w książce polskich korpusów, obaj generałowie znali się już wcześniej. Sierawski przewyższał stażem Dwernickiego, a w sytuacji, jaka zarysowała się w marcu 1831 roku miałby mu podlegać. Sam Sierawski był z kolei człowiekiem „miękkim”, trafili mu się natomiast dwaj ambitni podwładni, którzy bezpośrednio korespondowali z naczelnym dowództwem, z pominięciem przełożonego. Spośród nich zwłaszcza jeden, płk Piotr Łagowski, okresowo wywierał na niego silny wpływ. W takich warunkach zapadały kluczowe decyzje. Jako ciekawostkę wspomnę, że w rozdziale piątym autor prezentuje zaszyfrowaną korespondencję z tego okresu między Łagowskim a Dwernickim, wraz z szyfrem do niej, oraz podobną korespondencję między Sierawskim a Dwernickim.

W książce zwraca uwagę szerokie wykorzystanie map do analizy przebiegu działań wojennych, głównie na poziomie taktycznym, ale także operacyjnym. W porównaniu z ostatnimi swoimi publikacjami, zwłaszcza Polską ofensywą wiosenną w 1831 roku i Bitwą o Warszawę 6-7 września 1831 roku, rzec by można, że autor idzie w tym względzie o krok dalej. W przypadku tej ostatniej pozycji trudno o porównania. Skala dwudniowej bitwy o Warszawę, rozgrywającej się na ogromnym obszarze, usianym dziesiątkami dzieł fortyfikacyjnych, nie pozwalała na roztrząsanie każdego szczegółu, a jednak nawet tam autorowi udało się pokazać bardzo dokładnie wiele fragmentów przebiegu walk. W recenzowanej książce, z uwagi na to, że mamy do czynienia z mniejszą skalą działań, autor mógł sobie pozwolić na próby nakreślenia bardziej szczegółowego obrazu. Dotyczy to zwłaszcza bitwy pod Wronowem, poprzedzonej dogłębną analizą terenu. Rzeczą, która bardzo mi się podoba w opisie tej bitwy, jest odważniejsze niż w dawniejszych publikacjach sięganie przez autora do źródeł kartograficznych, które niekiedy wydają się mniej pewne. Takimi są nieraz fragmentaryczne szkice uczestników i obserwatorów bitwy, których informacje można w wielu przypadkach uznać za wątpliwe, ale z których, przy odpowiedniej dozie krytycyzmu, w połączeniu z innymi źródłami można wiele wyciągnąć. Przy czym nie chodzi o samo ich prezentowanie, co autor robił już w przeszłości, ale o wykorzystanie do analizy przebiegu bitwy. W przypadku bitwy pod Kazimierzem Dolnym, z uwagi na specyficzne ukształtowanie terenu wokół niego (wąwozy i bardzo pofałdowany, lesisty teren) od szczegółowej analizy map nie dało się uciec. Autor wykorzystał tu współczesne opracowanie historyczno-urbanistyczne dotyczące tego miasta, zawierające wiele wartościowych materiałów kartograficznych. W książce znalazły się też liczne zdjęcia Kazimierza Dolnego i jego najbliższej okolicy z początku XX wieku oraz współczesne, obrazujące obszar walk. Wiele uwagi poświęcono także mniejszym starciom, takim jak walki pod Babinem (16 kwietnia 1831), Kurowem i Markuszowem (3 kwietnia 1831), opanowanie przez powstańców Lublina (4 kwietnia 1831), kilkukrotne potyczki, jakie miały miejsce pod Puławami i w najbliższych okolicach tego miasteczka, czy walkom podczas odwrotu gen. Bałbekowa (9-10 marca 1831) przed Dwernickim.

Rozdział przedstawiający korpusy Sierawskiego i Kreutza w przededniu decydujących zmagań to standardowa dla literatury historyczno-wojskowej prezentacja sił przed bitwą. Jeśli chodzi o struktury, liczebność, uzbrojenie, wyposażenie i oporządzenie oddziałów polskich, nawiązuje on do znakomitej publikacji autora Kawaleria Królestwa Polskiego w powstaniu listopadowym. Mobilizacja i podstawy funkcjonowania w wojnie. W przypadku kawalerii, rozdział w zasadzie powiela dotychczasowe ustalenia. Biorąc pod uwagę szczegółowość tamtej książki, wydaje się, że za wiele dodać się tu nie da… Podobną analizę przeprowadzono dla dwóch pozostałych rodzajów broni. W jakiejś mierze punktem odniesienia dla autora były tu prace Jana Ziółka. Opisy poszczególnych pułków, batalionów, a niekiedy samodzielnych szwadronów wzbogacono o dane dotyczące oficerów. Jednym z poruszanych przy okazji tematów, choć trzeba przyznać, że dość skrótowo, jest umundurowanie. W książce znajdziemy czarno-białe ilustracje przedstawiające żołnierzy formacji korpusu Sierawskiego. Dołączono do nich opisy wskazujące na kolorystykę elementów umundurowania w poszczególnych oddziałach. Autor pokusił się także o krótką analizę taktyki i wyszkolenia wojsk, skupiając się na wybranych zagadnieniach, takich jak użycie kos i wartość bojowa oddziałów kosynierów. Ostatni z poruszonych wątków to dowódcy, ich osobowość, zdolności i umiejętności. Im właśnie poświęcono najwięcej miejsca przy omawianiu strony rosyjskiej. Dane dotyczące stanów oddziałów rosyjskich są w porównaniu do polskich okrojone, jednak charakterystyka zawiera wszystkie podstawowe informacje, jakie znajdziemy dla strony polskiej.

Przyglądając się zamieszczonemu w książce opisowi bitwy pod Wronowem, zastanawia przede wszystkim odwrót lewego skrzydła polskiego, który miał miejsce w późniejszej fazie bitwy. Biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich się odbywał (piechota polska cofa się w czworobokach, ostrzeliwana z bliska kartaczami przez artylerię konną i napierana przez piechotę oraz zagrożona przez rosyjską kawalerię), wydaje się, że szacunek strat polskich jest niski. Autor ma oczywiście po swojej stronie szereg racji, wśród których najważniejsza polega na tym, że oddziały Sierawskiego, mimo klęski pod Wronowem, były w stanie wieczorem i w ciągu nocy oraz następnego dnia do południa pozbierać się i skutecznie walczyć w kolejnej bitwie jaką przyszło im stoczyć – pod Kazimierzem Dolnym. Mimo wszystko, uwzględniając przywołane okoliczności, dziwi że udało im się wycofać w sposób w miarę zorganizowany. Innym elementem dającym wiele do myślenia nad przebiegiem bitwy jest bierność znacznej części kawalerii rosyjskiej. Zmasowana szarża na cofające się oddziały powstańcze w końcowej fazie walk mogła przesądzić losy korpusu Sierawskiego, nawet jeśli uwzględnimy różnego rodzaju mankamenty rosyjskiej kawalerii wynikające z jej wyszkolenia. Na tle tej bitwy pojawia się też interesujący wątek jakości bojowej nowych formacji powstańczych i jakości oddziałów rosyjskich. Będzie on się przewijał także później.

Zaprezentowana przez autora analiza bitwy pod Kazimierzem Dolnym może prowadzić do jeszcze ciekawszych wniosków. Jako główną przyczynę klęski Tomasz Strzeżek podaje braki amunicji, jakie wystąpiły w polskich oddziałach późnym popołudniem, wskutek odesłania parku amunicyjnego na zachodni brzeg Wisły. Jak pogodzić to z upodobaniem rosyjskiej piechoty do walki na bagnety, podzielanym przez większość polskich dowódców, którzy także chętnie stosowali tę formę walki? Chyba tylko w ten sposób, że samo posiadanie możliwości strzelania wpływało na morale żołnierzy, zarówno własnych jak i wroga, chociaż wszyscy zdawali sobie sprawę z niskiej celności ówczesnych karabinów. Przy tego rodzaju rachubach, trzeba brać pod uwagę, że strzał z kilku czy kilkunastu metrów, wykonany tuż przed starciem wręcz, raczej nie mógł chybić. Właściwie taki ostrzał nie powinien być rozpatrywany samodzielnie, ale w połączeniu z walką wręcz. Inny dający do myślenia wątek to kosynierzy. Łączy się on ze wspominaną wyżej kwestią jakości bojowej nowych formacji powstańczych. Jak to się stało, że Kościuszce udało się niegdyś „szarżą” kosynierów zaskoczyć Rosjan pod Racławicami, a w lesistym, pagórkowatym, poprzecinanym wąwozami terenie wokół Kazimierza Dolnego nie udało się ich z sukcesem wykorzystać? Co więcej, z góry uznano, że w tych warunkach będą mało użyteczni i zaczęto ich zawczasu odsyłać na zachodni brzeg Wisły. Wątek kosynierów i ich wartości bojowej przewija się w książce w kilku miejscach. Autor, idąc za relacjami wojskowych będących w linii i bezpośrednio stykających się z problemem, stara się przekonać czytelnika, że kosynierzy w rzeczywistości byli „niepełnowartościowymi” żołnierzami i że każdy z nich myślał przede wszystkim o tym, aby zdobyć karabin, którym zastąpi kosę.

Od strony merytorycznej miałbym jeszcze dwie uwagi. Pierwsza dotyczy składu oddziału gen. Bałbekowa w dniach 5-8 marca 1831 roku (i później). Na s. 79 autor podaje, że dowodził on batalionem Mińskiego Pułku Piechoty i batalionem 47 Pułku Jegrów. Później na s. 87 i dalej (np. na s. 93) obok batalionu Mińskiego Pułku Piechoty pojawia się batalion 49 Pułku Jegrów, przy czym z kontekstu nie wynika by w międzyczasie gen. Bałbekow miał możliwość dokonać „zamiany” batalionu 47 Pułku Jegrów na batalion 49 Pułku Jegrów. Druga uwaga odnosi się do następującego fragmentu dotyczącego artylerii, który znalazłem na s. 292, w opisie bitwy pod Wronowem: Poza kalibrem liczyła się także manewrowość i zdolność do szybkiego przemieszczania się. Rosjanie i na tym polu mieli przewagę. Dysponowali 16-18 działami artylerii konnej. W polskim korpusie minimum 4, a maksimum 6 dział należało do tej kategorii, ale z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że ich obsługa przemieszczała się pieszo, a nie konno. Powszechnie przyjmuje się, że z artylerią konną mamy do czynienia, gdy cała obsługa artylerii porusza się konno (ewentualnie wykorzystywane są inne sposoby przemieszczania się z użyciem koni, jak znane z armii austriackiej w XVIII wieku „wursty”). Powyższy fragment na pierwszy rzut oka wprowadza w błąd i może powodować u czytelnika niemałą konfuzję. Domyślam się, że autorowi chodziło o to, że polskie działa stanowiły artylerię konną, ale w czasie gdy miała miejsce bitwa wskutek braku koni obsługa przemieszczała się pieszo, więc faktycznie działali jak artyleria piesza. Sądzę, że tylko tak da się to obronić.

Jeśli chodzi o stronę wydawniczą, zacznę od tego co dobre. Warto pochwalić wydawcę i współpracujące z nim osoby za dobór ilustracji na okładkę, a także za to, że w książce znalazło się wiele map, reprodukcji obrazów i innych materiałów ikonograficznych. Problemem stałym, trapiącym nie tylko to wydawnictwo, są literówki. Tutaj, można by rzec „Na zachodzie bez zmian…”. Na tle publikacji Napoleona V, ale również innych wydawnictw, książka nie wypada wyraźnie gorzej ani lepiej, co nie oznacza, że jest dobrze. To samo można by ogólnie powiedzieć o redakcji tekstu, przynajmniej od strony językowej. Gorzej wygląda strona czysto techniczna. W części przypisów mamy czcionkę wielkości podobnej jak standardowo stosowana w innych publikacjach tego wydawcy, podczas gdy w pozostałej części przypisów czcionka jest mniejszej wielkości. Zdarzają się sytuacje, że wielkość czcionki zmienia się w środku przypisu. Nie są to pojedyncze przypadki. Przypisy bądź fragmenty przypisów, gdzie występuje mniejszy niż standardowo rozmiar czcionki znajdziemy na stronach: 13, 14, 15, 16, 17, 18, 24, 26, 34, 35, 120, 121, 122, 309, 311, 385, 401. Najgorszą rzeczą są rozpikselowane obrazki i grafiki. O pomstę do nieba woła szczególnie jedna z mapek do bitwy pod Wronowem. Problem z ostrością ilustracji znajdziemy na mapach, zdjęciach i ilustracjach na stronach: 242, 277, 287, 323, 326, 327, 362, 383. Również kilka historycznych mapek operacyjnych, na których nanoszono nazwy miast i miejscowości, pozostawia pod tym względem trochę do życzenia. Nie zadbano także o to by jakoś w miarę estetycznie nanieść na mapach strzałki obrazujące ruchy wojsk. Tak jak w przypadku problemów z czcionką i rozpikselowaniem ilustracji, nie są to pojedyncze sytuacje. Jest tego naprawdę sporo. Strzałki wyglądają jak malowane ręcznie, na szybko w Paintbrushu. Być może są to wersje robocze dostarczone przez autora. On miał prawo tak je nanieść. Obowiązkiem redaktora było narysować je jeszcze raz, tak by uniknąć wrażenia prowizoryczności. Wreszcie ostatnia uwaga dotyczy podawania autorów materiałów ilustracyjnych. Dotyczy to zwłaszcza malarzy (w przypadku rycin i map często twórca nie jest znany). O ile autor sam zadbał o to w przypadku map Kazimierza Dolnego zaczerpniętych ze wspomnianego już wcześniej studium historyczno-urbanistycznego miasta, to w pozostałych przypadkach tego nie uświadczymy. Tymczasem wydawca, w porównaniu z wcześniejszymi publikacjami autora, zamieszcza w tekście coraz więcej ilustracji, w tym wiele obrazów. Obowiązek podawania autorów wykorzystywanych w książce utworów dotyczy także utworów, do których autorskie prawa majątkowe wygasły, co jednoznacznie wynika z obowiązującej w Polsce od 1994 roku ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Pomijam już fakt, że zwykła przyzwoitość nakazywałaby podać gdziekolwiek, choćby gdzieś na końcu książki, nazwisko malarza, którego obraz się wykorzystuje, i tytuł obrazu. Najczęściej w takich sytuacjach sporządza się listę wykorzystanych materiałów ikonograficznych i tam zbiorczo się takie informacje podaje. Warto jeszcze przy tej okazji wspomnieć, że wykorzystany na okładce obraz Jana Rosena nosi tytuł Manewry. W książce zamieszczono go dodatkowo na s. 303, opatrując opisem Rosyjska bateria zajmuje pozycje. Jan Rosen, znany XIX-wieczny malarz, mimo obco brzmiącego nazwiska był Polakiem i w swojej twórczości starał się przedstawiać dzieje i chwałę polskiego oręża. Z kolei zielony kolor mundurów, który zapewne zmylił redaktora, nosili w tamtej epoce nie tylko artylerzyści rosyjscy, ale także polscy artylerzyści konni. Prawdopodobnie obraz przedstawia więc polską artylerię konną, a nie artylerię rosyjską. Poza innymi elementami warto zwrócić uwagę na szable, które mają przypięte do boków artylerzyści – typowe dla kawalerii i artylerii konnej.

Podsumowując, bez wątpienia mamy do czynienia z książką wybitną, pod pewnymi względami nawet lepszą niż ostatnie znakomite przecież publikacje autora o polskiej ofensywie wiosennej na szosie brzeskiej w 1831 roku i bitwie o Warszawę 6-7 września 1831 roku. Jeśli chodzi o analizę historyczno-wojskową, zwłaszcza na poziomie taktycznym, najbardziej zwraca uwagę, że autor chętniej niż w poprzednich swoich publikacjach sięga po źródła kartograficzne i odważniej wykorzystuje źródła, które można by określić jako mniej pewne. Dużą przenikliwością wykazał się również autor analizując działania na poziomie operacyjnym. Odtworzenie z wielką dokładnością nie tylko treści, ale i samego obiegu korespondencji między głównymi aktorami opisywanych wydarzeń po obu stronach konfliktu pozwoliło dokonać wielu nowych ustaleń. Dla interesujących się dziejami powstania listopadowego i wojny polsko-rosyjskiej 1830-1831 roku jest to pozycja obowiązkowa. Niestety wydawnictwo Napoleon V nie do końca stanęło na wysokości zadania od strony wydawniczej i tym razem rzucało się to w oczy, stąd nie mogłem ograniczyć się do drobnej wzmianki ani tym bardziej tego pominąć. Nie chciałbym jednak, by te uwagi krytyczne zniechęciły nabywców książki. Mam nadzieję, że wydawca wyciągnie z nich wnioski, choć nie pierwszy to tytuł, pod którego adresem formułowane są tego rodzaju uwagi, nie jestem też zapewne w tym względzie oryginalny. Chylę czoła przed warsztatem historycznym i kunsztem autora. Z niecierpliwością będę oczekiwał na kolejną część trylogii poświęconej wyprawie wołyńskiej.

Autor: Raleen

Opublikowano 01.05.2020 r.