Wywiad z autorem: Jarosław Wojtczak

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Jarosław Wojtczak – pisarz, podróżnik, popularyzator historii, indianista. Autor poczytnych książek popularnonaukowych, publikowanych głównie w serii „Historyczne Bitwy” nakładem wydawnictwa Bellona (20 tomików, 18 wydanych, 2 przygotowane do druku). Jego ostatnią, przekazaną czytelnikom książką jest Beer Szewa 1917, opublikowana w styczniu 2020 r. W przygotowaniu znajdują się dwie kolejne pozycje proponowane we współpracy z Belloną: Fallen Timbers 1794 oraz Las Argoński 1918.

O SOBIE

Jabu: Jesteś warszawiakiem? Pochodzisz stąd, czy może jak większość obecnych mieszkańców Stolicy, ze względu na tragiczne losy miasta, stanowisz, ujmując rzecz nieelegancko, ale za to wprost – element napływowy?

Jarosław Wojtczak: Jestem rodowitym warszawiakiem. W Warszawie się urodziłem, tu chodziłem do szkoły, tu skończyłem studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim i tu mieszkam od dziecka, z wyjątkiem czteroletniej przerwy na pracę za granicą.

 

Jeśli niczego nie pokręciłem, Twój ojciec był zawodowym wojskowym. Jako pasjonat historii wojskowości chciałbym usłyszeć, że miało to wiadomy wpływ na wybór tematyki, której poświęciłeś swoją twórczość. Może jednak to niewłaściwy trop?

Miało, ponieważ od dziecka miałem kontakt z mundurem, militariami, bronią oraz książkami i innymi wydawnictwami o tematyce wojskowe, wojennej i historycznej. To mi pozostało do dziś.

 

Jarosław Wojtczak to nie tylko autor poczytnych książek popularnonaukowych, ale również namiętny podróżnik. Czy przypadkiem jedno nie jest z drugim powiązane? Z tego co wiem pisząc o czymś, starasz się obowiązkowo dotrzeć do miejsc, które stanowiły arenę wydarzeń przez Ciebie przybliżanych.

Owszem, istnieje związek przyczynowo-skutkowy. Jako człowiek dość oczytany i obdarzony wielką wyobraźnią, zawsze chciałem podróżować i poznawać miejsca, o których już w dzieciństwie i wczesnej młodości czytałem w książkach. Odwiedziłem w życiu wiele krajów (około 35) i rzeczywiście, znaczna część moich podróży była inspirowana chęcią dotarcia do miejsc, o których najpierw czytałem, a później pisałem, piszę lub będę chciał napisać. Moim konikiem była zawsze Ameryka. Byłem m.in. 6 razy w USA, 3 razy w Ameryce Płd. (Brazylia, Paragwaj, Boliwia, Peru, Argentyna, Chile i Urugwaj) oraz po jednym razie w Meksyku i Kanadzie.

 

Zastanawiam się, czy Twoja praca w Ministerstwie Spraw Zagranicznych (dalej MSZ) nie ułatwiła Ci, przynajmniej na początku, dostępu do miejsc będących polem walki szeregu opisanych przez Ciebie bitew. Culloden Moor, Bosworth, Naseby… Zbrojne starcia kojarzone z tymi miejscowościami opisałeś w kolejnych tomach serii „Historyczne Bitwy” (dalej HB) wydawanej nakładem wydawnictwa Bellona. Będąc pracownikiem MSZ-tu delegowanym do pracy w Londynie miałeś ułatwiony dostęp do wzmiankowanych rejonów walk.

Owszem. Pracując przez kilka lat na placówce w Wielkiej Brytanii miałem znakomitą okazję odwiedzić większość najważniejszych miejsc historycznych i pól bitewnych w tym kraju. Miałem też okazję poznać dobrze jego historię i zaopatrzyć się w materiały bibliograficzne, które mogłem potem wykorzystać w swojej pracy pisarskiej. Nie bez znaczenia była także dobra znajomość języka angielskiego i możliwość finansowania podróży zagranicznych za pieniądze zarobione w pracy za granicą.

 

W umeblowaniu zawierającym Twoją domową bibliotekę pierwszą rzeczą rzucająca się w oczy są nie tyle książki, co kolekcja ołowianych figurek w skali około 1:32 uzupełniona zbiorem miniaturowych replik samochodów w skali przypominającej H0 (1:87). Przypuszczam, że jako dziecko, podobnie jak ja, także „zbierałeś” tzw. „resoraki”. Skąd takie trącające sentymentalizmem kolekcje u pisarza pragmatyka specjalizującego się w literaturze popularnonaukowej?

W dzieciństwie kolekcjonowałem tzw. „żołnierzyki”. Potem w dorosłym życiu zapragnąłem stworzyć niewielką, pamiątkową kolekcję figurek oraz samochodzików związanych z moim pobytem w Wielkiej Brytanii.

 

 

TY I TWOJE KSIĄŻKI

Nie da się ukryć, że za temat swoich prac obierasz często starcia mniej znane. Konflikty, które dotychczas polski czytelnik miał słabo przybliżane lub w literaturze polskojęzycznej w ogóle nie miał szans się z nimi zapoznać. Dzięki temu czynnikowi Twoje prace niosą ze sobą szczególnie silny element popularyzatorski. Opublikowane przez Bellonę Callao 1866, La Plata 1806-1807, Wojna Paragwajska 1864-1877, czy nawet rajd na Ber Szewę opisany w Twojej najnowszej publikacji dostępnej od około miesiąca w księgarniach, wpisują się znakomicie w powyższy schemat. Stanowi to klucz Twojej aktywności mającej przybliżyć polskiemu czytelnikowi to, co nieznane, czy też mamy do czynienia z czysto przypadkowym zestawieniem konfliktów stanowiących przedmiot Twoich zainteresowań?

Piszę przede wszystkim na tematy, które są związane z moimi zainteresowaniami prywatnymi i niektórymi egzotycznymi podróżami, jakie odbyłem. Tak się składa, że większość tych tematów jest polskiemu czytelnikowi nieznana albo mało znana. Dzięki temu mogę się podzielić swoją wiedzą i wrażeniami z ludźmi, którzy nigdy nie dotarli tam gdzie ja. Dzięki temu wielu czytelników ma możliwość poznania wydarzeń, których z różnych względów nie poruszyli inni autorzy, albo takich, które są prawie zupełnie pomijane w literaturze historycznej lub nieznane większości ludzi w naszym kraju.

 

Tematyka większości książek Twego autorstwa krąży wokół szeroko pojmowanego obszaru anglojęzycznego. Bannockburn to Szkoci wraz z Anglikami, Ber Szewa to Australijczycy. Boyne to oczywiście Irlandczycy. I tak dalej. Ponadto blisko połowa Twoich prac to Amerykanie. Oczywiście z rdzennymi mieszkańcami kontynentu w tle. To zainteresowanie społecznościami anglojęzycznymi jest chyba nieprzypadkowe?

Zainteresowanie Ameryką i Indianami wywodzi się z mojego dzieciństwa i młodości, kiedy pasjonowałem się literaturą przygodową i książkami o tematyce indiańskiej. Mam ich zresztą w swojej prywatnej bibliotece dziesiątki. Do chwili obecnej jestem członkiem Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian (PRPI) i aktywnie uczestniczę w różnych imprezach indianistycznych w kraju, a niekiedy także za granicą. Zainteresowanie historią szeroko pojętych krajów anglosaskich wynika w dużej mierze z mojej pracy zawodowej na kierunku amerykańsko-angielskim i faktu mojego pobytu w Wielkiej Brytanii, jak również dobrej znajomości języka angielskiego, która pozwala mi na wykorzystywanie w mojej pracy pisarskiej literatury angielskojęzycznej. Inspiracją do opisania niektórych wydarzeń były także znakomite filmy fabularne, np. w książkach „Alamo-San Jacinto 1836” („Alamo” z Johnem Wayne’em), „Bannockburn 1314” („Braveheart – Waleczne Serce” z Melem Gibsonem), czy najnowsza „Beer Szewa 1917” (australijska „Lekka Kawaleria” – „Light Horsemen”).

 

 

Niemniej od pewnego czasu zaczynasz także w swojej twórczości poświęcać uwagę historii wojen z udziałem narodów z dziedzictwem iberyjskim, Ameryce Łacińskiej, czy nawet samej Hiszpanii. W wydawnictwie Bellona opublikowałeś m.in. w ramach serii HB Filipiny 1898-1902, Wojnę Meksykańską 1861-1867, Wojnę Paragwajską 1864-1870 czy Meksyk 1847, jak również drugie tyle innych tytułów o pokrewnej tematyce. Poza serią, ale także w ramach Bellony ukazała się ponadto publikacja Twojego autorstwa pt. W pogoni za Pancho Villa. Pamięcią wracam również do perfekcyjnie przygotowanego przez Jacka Biernackiego pod względem edytorskim Powstania Tupaka Amaru, także Twojego pióra. Skąd ta odmiana? Z powstaniem Tupaka Amaru jest też powiązany tzw. polski wątek, choć w ujęciu nieco legendarnym. Nie kusiło Cię, aby go szerzej rozwinąć w swojej książce?

W pewnym momencie przestałem podróżować do USA i odbyłem kilka ciekawych wypraw do Ameryki Łacińskiej: Meksyku (2007) i krajów południowo-amerykańskich (2007, 2010, 2015), a także na egzotyczne Filipiny (2013), które były kiedyś kolonią hiszpańską. To pozwoliło mi także na poszerzenie swojej znajomości wydarzeń z historii Hispanoameryki i pomysł przybliżenia polskiemu czytelnikowi niektórych wydarzeń związanych z historią kolonialną Hiszpanii oraz niektórych krajów hiszpańskojęzycznych wchodzących dawniej w skład kolonialnego Imperium Hiszpańskiego. Polski wątek w historii Inków uważam za mit i jako taki nie wzbudza on mojego zainteresowania.

 

Jacek Biernacki był redaktorem merytorycznym opiekującym się Twoją ostatnią opublikowaną książką. Mam na myśli Beer Szewę 1917 wydaną w styczniu tego roku w ramach współpracy z wydawnictwem Bellona. Biernacki ugruntował sobie w środowisku wydawniczym opinię skrupulatnego szczególarza. Odnoszę jednak wrażenie, że tego typu profesjonaliści nie mają zbyt dużo do zrobienia w obliczu korekty Twoich maszynopisów. Sprawdzasz, poprawiasz, analizujesz kilkakrotnie napisany przez siebie tekst? Ryszard Kapuściński utrzymywał, że każda oddana czytelnikowi strona z jego książki powstała jako wynik kompromisu zakończonego eliminacją 4-5 innych, zapisanych wcześniej w zaciszu gabinetu stron. Znam autorów sprawiających wrażenie, że po przygotowaniu strony tekstu nie czytają samych siebie. Jak to wygląda w odniesieniu do Twojej pracy?

Zawsze staram się pisać poprawną, w miarę bezbłędną i łatwo zrozumiałą dla każdego odbiorcy polszczyzną. Każdy tekst przed oddaniem do druku czytam i poprawiam przynajmniej trzykrotnie, starając się wyeliminować wszystkie błędy, literówki, nielogiczności itp. Nie jestem jednak ideałem i pewnie mnie też zdarzają się jakieś drobne pomyłki. Po to są właśnie potrzebni dobrzy korektorzy, aby wychwycić te błędy do samego końca. Do pana Jacka Biernackiego mam zresztą stosunek sentymentalny, ponieważ wspólnie „wyprodukowaliśmy” kilka ciekawych książek z serii HB, nie mówiąc o wspomnianym wcześniej „Tupaku Amaru”.

 

 

Czy przypadkiem powstanie niektórych z Twoich książek nie zostało zainspirowane obejrzanymi wcześniej filmami fabularnymi? Beer Szewa 1917 to świetny australijski The Lighthorsemen z 1987 r. w reż. Simona Wincera. Las Argoński 1918 nieodparcie kojarzy mi się z, mniej wg mnie udanym The Lost Battalion z 2001 r. Russela Mulcahy. A Bannockburn 1314 nie sposób nie zestawić z kultowym już Braveheart Mela Gibsona, pomimo, iż wymienioną bitwę zaledwie zasygnalizowano w finałowej scenie filmu, w dodatku w bardzo umowny sposób.

Wspomniałem już o tym wcześniej. Lubię dobre kino historyczne i wojenne, no i oczywiście klasowe amerykańskie westerny. Film jest dla mnie rzeczywiście dużą inspiracją do pracy twórczej. Zawsze uważałem, że tzw. tematy „filmowe” trafiają do czytelnika w najlepszy możliwy sposób. Wszystkie wymienione filmy znam „na pamięć” i mimo oczywistych „hollywoodzkich” mankamentów i patosu rzeczywiście zainspirowały mnie do napisania wspomnianych pozycji. Nie sposób przy tej okazji pominąć kilku innych obrazów, jak choćby całego szeregu filmów poświęconych Rewolucji Meksykańskiej i postaci Pancho Villi, któremu z resztą poświęciłem jedną ze swoich najlepszych prac, takich jak choćby: „Nadjeżdża Villa” (Villa Rides) z niezapomnianymi Yulem Brynnerem, Charlesem Bronsonem i Robertem Mitchumem, „Pancho Villa we własnej osobie” (Pancho Villa as Himself) z Antonio Banderasem, czy „Zawodowcy” (The Professionals) z całą plejadą nie tylko amerykańskich gwiazd Hollywoodu.

 

Jaki jest Twój ulubiony western lub film z „pióropuszem” w tle? Ja mam kilku ulubieńców, których mogę oglądać bez końca. M.in. Son of the Morning Star z 1991 r., w którym Gary Cole gra Custera, czy o rok późniejszy The Last of the Mohicans w reż. Michaela Manna z Danielem Day-Lewisem w roli Sokolego Oka. Czy Ty masz podobne, ulubione filmy z wiadomej tematyki, do oglądania których lubisz co jakiś czas wracać?

„Syn Gwiazdy Porannej” jest rzeczywiście świetnym filmem, który w sposób w miarę dokładny i obiektywny, zbliżony do rzeczywistości, oddaje historię Custera i jego drogę nad Little Bighorn. Bardzo dobrym filmem jest także „Geronimo – Amerykańska Legenda” z Wesem Studi w roli tytułowego wodza Apaczów, chociaż jego twórcy dość dowolnie manipulują faktami historycznymi. Za to najciekawszy i najlepiej przedstawiający wszystkie najważniejsze aspekty życia Indian z północnoamerykańskich Wielkich Równin jest moim zdaniem „Człowiek zwany Koniem” (A Man called Horse) z Richardem Harrisem w roli głównej, oparty zresztą na doskonałych obrazach z epoki autorstwa znakomitych malarzy amerykańskiego Zachodu, George’a Catlina i Karla Bodmera.

 

 

Czy rozpoczęcie pracy nad książką poprzedzają jakieś szczególne przygotowania? Przy czym nie mam na myśli etapu gromadzenia informacji na temat, który obrałeś za cel. Nie myślę też o okresie przygotowań opartych o proces sporządzania notatek, czy konspektu pracy. Chodzi mi o właściwą pracę nad książką. Przykładowo legendarny mistrz świata w boksie, Mike Tyson na 3-4 tygodnie przed ważną walką rezygnował z imprez, seksu, życia towarzyskiego, słowem z wszystkiego, co diagnozował jako odciągające go od głównego zadania. Steven Spielberg, przynajmniej ten z pierwszych lat reżyserskiej aktywności, utrzymywał, iż każdorazowo na miesiąc, dwa przed rozpoczęciem prac nad filmem, zarzucał oglądanie czegokolwiek w kinie lub telewizji, aby nie rozpraszało to jego autorskiej wizji zobrazowanej zawczasu w głowie. Czy u Ciebie na krótko przed rozpoczęciem pisania książki występuje podobny mechanizm? A może płynnie i bezinwazyjnie godzisz prozę dnia codziennego z procesem twórczości pisarskiej?

Nigdy nie rezygnuję z tego, co dla mnie ważne na co dzień i „od święta”, i potrafię się szybko skupić na kolejnej pracy. Pomysły rodzą się czasem całymi miesiącami, a czasem powstają pod wpływem nagłego impulsu, nawet we śnie. Potem już tylko realizacja „od pomysłu do przemysłu” w zależności od możliwości, wolnego czasu i chęci. Jako dobry organizator, przy wykorzystaniu swoich umiejętności i doświadczeń wynikających z wielu lat praktyki pisarskiej, potrafię myśleć jednocześnie o kilku tematach i pracować jednocześnie nad kilkoma pozycjami, które wzbudzają moje zainteresowanie i pobudzają moją wyobraźnie. Zawsze mam w zanadrzu kilka rozpoczętych, lub nawet częściowo napisanych prac, które mogę w każdej chwili dość szybko dokończyć. Czasem celowo z tym zwlekam, czekając np. na okazję do kolejnej podróży prowadzącej mnie do miejsca, któremu chcę poświęcić nową książkę.

 

Gdy prześledziłem kilka wywiadów z niektórymi pisarzami uderzyło mnie jak wiele często kosztuje ich praca nad książką. Konsekwencje ponoszą ich rodziny, ich bliscy. Cierpi ich życie towarzyskie. W skrajnych przypadkach na czas poświęcony pisaniu żona traci męża, dzieci ojca a partnerka partnera. Nie przypadkiem wielu autorów dziękuje w swoich pracach bliskim za wsparcie lub wyrozumiałość okazaną podczas przygotowania kolejnego tytułu. Jak to wygląda u Ciebie?

U mnie, na szczęście, nie ma tego problemu. Mam czas zarówno dla najbliższych, jak i przyjaciół. Czasem nawet z tego korzystają, ponieważ zwykle zabieram ze sobą w podróż członków rodziny lub znajomych, którzy dzielą ze mną moje zainteresowania. Wtedy służę im za opiekuna, tłumacza, przewodnika, a niekiedy także kierowcę na „wędrownym szlaku”.

 

 

Pracujesz wyłącznie z użyciem komputera, czy może jesteś okazem kryptozoologii korzystającym z pióra i ołówka? Z własnego doświadczenia wiem, że niektórzy znani autorzy książek z zakresu historii wojskowości, do tej pory aktywni pisarsko lub przygotowujący swoje publikacje w niedalekiej przeszłości, wciąż korzystali z tradycyjnych przyborów pisarskich. Paweł Wieczorkiewicz do końca operował wiecznym piórem. Kmdr Józef Dyskant przygotowując swój Madagaskar 1942, stanowiący tomik z serii HB, przygotowywał jego treść odręcznie pracując z piórem i cienkopisem a poprawki i uwagi nanosząc ołówkiem. Podobnie było ze Zbigniewem Flisowskim, przy czym w przypadku tego ostatniego charakter pisma wymuszał nieomal zatrudnienie kryptologa potrzebnego do odczytania tekstu. Jak wygląda to w Twoim przypadku? Może Twoje prace powstają przy pomocy maszyny do pisania? W domu rozbrzmiewa charakterystyczny odgłos Remingtona Royal, z użyciem którego rodzą się kolejne historie o Pancho Villi, czy Dzikim Billu Hickoku?

Dawniej pisałem wyłącznie na specjalnie zakupionej w tym celu elektrycznej maszynie do pisania, ale odkąd poznałem wartość komputera, piszę tylko na komputerze. Tak jest szybciej i wygodniej, łatwiej też poprawić powstałe błędy albo dodać lub usunąć jakiś fragment tekstu. Papier i ołówek służą mi tylko wtedy, gdy muszę coś pilnie zapisać w podróży albo obudzę się w nocy z nagłym pomysłem i wtedy sięgam do stolika nocnego po przybory do pisania.

 

Kolekcjonujesz wojskowe hełmy. Skąd akurat tak nietuzinkowy wybór? Biorąc pod uwagę charakter Twoich zainteresowań, można by oczekiwać, że będzie to np. kolekcja broni czarnoprochowej. Polskie prawo nie jest względem tej ostatniej tak restrykcyjne, jak w odniesieniu do nowoczesnego uzbrojenia. Zbiór broni lub jej replik z wyposażenia wykorzystywanego np. XIX w. wpisywałby się idealnie w klimat większości Twoich książek. Kolekcję hełmów przechowujesz w gabinecie. Gdyby zamienić ją na coś, co silnie odzwierciedlałoby ducha Twoich prac, mogłoby to działać dodatkowo w sposób inspirujący. Pisząc, zerkałbyś przez ramię. Wzrok padałby na replikę Winchestera model 1866 i fala natchnienia pobudzona zmysłami pomagałaby w pracy nad książką. Tymczasem hełmy, które posiadasz, pochodzą z pól bitewnych oraz z formacji, którymi się raczej w swoich badaniach nie zajmujesz.

Kolekcjonerem militariów jestem od zawsze, na co wpływ miały także względy rodzinne. Niestety nie mam możliwości wyeksponowania wszystkich zbiorów w swoim mieszkaniu, dlatego większość z nich jest pochowana w szafach i w piwnicy. Udało mi się tylko wystawić na „widok publiczny” kolekcję hełmów wojskowych, których mam ponad 30. Większość zebrałem na krajowym podwórku, ale niektóre z nich przywiozłem także z zagranicy. A wspomniana replika legendarnego karabinu Winchestera to akurat model 1892 przeznaczony głównie dla myśliwych polujących na zwierzynę w warunkach zimowych, stąd duży kabłąk pozwalający na strzelanie w rękawicach. Akurat taki mi się trafił.

 

 

Ja w książkach Twojego autorstwa dostrzegam siłę pasji i taki swoisty… chłopięcy urok. Przebija on zresztą nie tyko ze słowa drukowanego. Gdy prawie 20 lat temu organizowałem lub pilotowałem imprezy, w których uczestniczyłeś, najczęściej jako prelegent, uderzyło mnie coś jeszcze. Nie ograniczałeś się do odczytów, czy opowiadania o rzeczach Cię pochłaniających. Na wykład poświęcony mitom narosłym wokół bitwy nad Little Big Horn i wydarzeń z nią związanych dotarłeś w stylizacji kawalerzysty z 7. Pułku Kawalerii USA. Przy okazji kolejnych spotkań było podobnie. To tylko takie show? Element wzmacniający przekaz? Czy jest w tym coś głębszego? Pomaga Ci się to lepiej wczuć w klimat narracji, czy może stanowi próbę wzmocnienia przed słuchaczami projekcji wydarzeń, o których opowiadasz?

Mówi się, że mężczyźni zawsze pozostają dużymi chłopcami. Myślę, że ze mną nie jest inaczej. Takie podejście pozwala mi zachować dobre zdrowie i aktywność, a przy tym nie odczuwać nieuchronnego upływu lat. A jeśli chodzi o stylizację, to przy okazji wystąpień publicznych rzeczywiście zawsze staram się w miarę możliwości wystąpić w charakteryzacji nawiązującej do tematu mojej kolejnej książki albo moich ogólnych zainteresowań. Mam wiele strojów lub ich elementów, prawie na każdą okazję. Zawsze też staram się przywieźć coś charakterystycznego z moich zagranicznych podróży, co potem wykorzystuję podczas spotkań z czytelnikami.

 

Nie jesteś zawodowym historykiem. Pomimo to postanowiłeś swoją pisarską twórczość poświęcić w pełni historii. Dlaczego?

Nigdy nie uważałem się za historyka i z pewnością nim nie jestem. Jestem co najwyżej trochę uzdolnionym pasjonatem historii i to w zupełności wystarczy.

 

Część z Twoich książek przyswajałem tak, jak śpiew Kurta Cobaina, za którego fana się uważam. Chwilami bardziej dałem się ponieść treści, niż skupiałem się na jej analizie. Może to właśnie zasługa tego, że nie jesteś zawodowym historykiem? Tego ostatniego mogłyby rozpraszać podczas pisania troski związane z dopilnowaniem przypisów, odnośników, źródeł itp. Całego historycznego anturażu powodującego, że książka jest w pełni dopracowana pod kątem naukowym, co jednak może wpływać na obniżenie czytelności czy lekkości przekazu.

Ktoś w jednej z recenzji napisał o moim stylu pisarskim, nazywając go „potoczystym”. Rzeczywiście bardzo dbam o lekki i wciągający czytelnika rytm narracji i – sądząc z niektórych opinii – chyba mi się to udaje, mimo czasem drobnych niedoskonałości.

 

Habent sua fata libelli – I książki mają swoje losy. Czy jakaś książka Twojego autorstwa ma swoją własną historię wartą do podzielenia się nią z czytelnikami lub internautami?

Każdą swoją pracę traktuję z największą powagą i do każdej mam wielki sentyment. Na pewno chciałbym przypomnieć swoją pierwszą pozycję z serii HB pt. „Alamo – San Jacinto 1836”, bo to od niej zaczęła się moja „kariera” pisarska. Mało kto wie, że nie dbając o koszty specjalnie w tym celu wybrałem się w 1992 roku zaledwie na tydzień do amerykańskiego Teksasu i choć pracę ukończyłem dopiero cztery lata później, wywarło to ogromny wpływ na moje dalsze losy, jako pisarza i podróżnika. Nabrałem pewności siebie i odtąd wiedziałem, że jestem sobie w stanie poradzić w każdych okolicznościach przyrody.

 

 

Czy przyjdzie czas na książkę Twojego autorstwa, poświęconą polskiej tematyce?

Nie sądzę. Chociaż interesuję się historią swojego kraju i chyba znam ją znacznie lepiej niż większość Polaków, to nie czuję, że mógłbym wnieść do niej coś nowego od siebie. Wolę się skupić na tym, co wychodzi mi znacznie lepiej i przybliżać polskim czytelnikom mało znane epizody z historii innych krajów będących przedmiotem moich zainteresowań.

 

Jest coś czego nigdy nie zrobiłeś a chciałbyś jeszcze zrobić? Mam wrażenie, że jesteś człowiekiem, który zawsze ma coś do wykonania. Nie tyle pracoholikiem, co osobą zadaniową, Planującą i rozmyślnie gospodarującą swoim czasem.

Mam jeszcze wiele pomysłów do zrealizowania i na pewno nie zabraknie mi pracy, o ile ktoś jeszcze będzie chciał czytać dobre książki. W chwili obecnej na ukazanie się w serii „Historyczne Bitwy” czekają jeszcze dwie moje pozycje: jedna poświęcona historii wojen Amerykanów z Indianami pt. „Fallen Timbers 1794” (Zapora z Pni 1794), i druga opisująca walki amerykańskiego korpusu ekspedycyjnego generała Pershinga we Francji w czasie I wojny światowej pt. „Las Argoński 1918”. Powoli pracuję jeszcze nad kilkoma innymi tematami. Wszystkie mają związek z historią Ameryki Północnej i Południowej oraz Wielkiej Brytanii.

 

Jest takie stare przysłowie: nie każdemu skrzypce grają na co dzień. Miałeś takie momenty jak obezwładniający brak weny? Niemoc twórcza, itp.? Cierpieli na nią etapowo niemal wszyscy pisarze. Niektórzy, jak Ernest Hemingway czy William Faulkner w bardzo dramatyczny sposób. Czy przydarzyło Ci się coś podobnego? A jeśli tak, to czy wolno zapytać – podczas pracy nad którą z książek?

Nigdy tego nie doświadczyłem i mam nadzieję, że dopóki pozwoli mi na to zdrowie, nigdy nie stracę weny i ochoty do pracy twórczej.

 

Łatwiej jest napisać dzieło, niż je sprzedać. Pisanie książek jest w Twoim przypadku zajęciem dochodowym? Jesteś w stanie się z tego utrzymać?

Nigdy nie traktowałem swojego pisarstwa jako działalności zawodowej, a tym bardziej dochodowej. To wyłącznie moja pasja i zajęcie hobbystycznie, do którego – biorąc pod uwagę koszty wyjazdów zagranicznych i kolekcjonowanie przedmiotów związanych z moimi zainteresowaniami – zwyczajnie dokładam. Ale nie ukrywam, że dzięki pisarstwu mogę częściej ruszać w świat i przeznaczyć na to przynajmniej część kosztów, które w innym przypadku musiałbym pokryć z własnej, wcale niezbyt zasobnej kieszeni.

 

Czy istnieje swoisty kryptonit Jarka Wojtczaka? Coś, co sprawia Ci szczególną trudność podczas pisania? Stanowi podnoszące poprzeczkę wyzwanie podczas pracy nad książką, czym zechciałbyś się podzielić ze swoimi czytelnikami i internautami?

Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Nie odczuwam żadnych trudności i jeśli już się za coś biorę, to wiem, że sobie z tym poradzę, chyba że wydawca kręci nosem na jakiś kolejny „niszowy” temat, jaki mu proponuję.

 

 

KSIĄŻKI

Mieszkasz, żyjesz i pracujesz w Warszawie. Martwi Cię, że warszawskie księgarnie znikają jak śnieg topniejący w słońcu? Może uważasz, iż jest to naturalny proces, stanowiący nieuniknioną konsekwencję zmian postępujących we współczesnym świecie?

Coraz mniej ludzi czyta książki, więc znikają także księgarnie. Tak samo, jak coraz mniej ludzi używa do opału węgla, więc to samo czeka kopalnie.

 

Dwa banalne pytania z serii hipotetycznych:
Gdyby okoliczności zmusiły Cię do pozostania przez rok na bezludnej wyspie, jakie trzy książki chciałbyś mieć na niej ze sobą?
W filmie Definitely, Maybe z 2008 r. bohater grany przez Ryana Reynoldsa tropi w antykwariatach egzemplarze wydania Jane Eyre z 1942 r. Wchodząc do antykwariatu, jaką książkę miałbyś nadzieję znaleźć? Może jakiś konkretny, stary tytuł?

Zawsze chętnie wracam do „Potopu” Henryka Sienkiewicza, „Winnetou” Karola Maya, ale najbardziej lubię rewelacyjnego „Małego Wielkiego Człowieka” Thomasa Bergera. Na szczęście nie muszę ich tropić po antykwariatach, bo wszystkie mam w swojej bibliotece wraz setkami innych ciekawych książek.

 

Od 5-6 lat modne stało się pisanie książek, thrillerów, kryminałów, romansów nawet, zadzierzgniętych fabułą w przeszłości. W epoce sprzed, powiedzmy 100-150 lat. Niejednokrotnie zaczęli się w tej modzie odnajdywać autorzy powieści (ale nie tylko powieści) niekoniecznie posiadający wystarczającą wiedzę historyczną potrzebną do ich samodzielnego napisania. Autorzy tacy korzystają niejednokrotnie z usług specjalistów zbierających za autora dane o wybranej epoce oraz realiach z nią związanych. Korzystanie z podobnego wsparcia potwierdził m.in. pisarz i felietonista, pan Szczepan Twardoch. Jak oceniasz podobne praktyki? Wyobrażasz sobie, abyś Ty, przygotowując książkę, korzystał z tego typu usług? Ktoś za Ciebie gromadzi potrzebne dane. Jeździ w opisywane miejsca. Przekopuje archiwa. Zestawia i przetwarza pozyskane informacje a Ty finalnie je przejmujesz i, jako autor, wykorzystujesz w przygotowywanej przez siebie książce?

Nie interesują mnie cudze praktyki i kolejne mody. Jak dotąd radzę sobie sam własnymi, sprawdzonymi metodami i mam nadzieje, że mi to wystarczy.

 

 

TWOJA WIZYTÓWKA – POLSKI INDIANISTA

Jesteś zaangażowanym sympatykiem kultury i historii Indian obu Ameryk. Widać to nie tylko po Twoich książkach, nie tylko po Twoim aktywnym uczestnictwie w zróżnicowanych formach propagujących tematykę, jak imprezy plenerowe, zloty, czy prelekcje o tematyce indiańskiej. Widać to także Ciebie po stylu i sposobie w jaki żyjesz. Dlaczego właśnie Indianie?

Tak już mam od dziecka. To wina Maya, Fiedlera, Szklarskich, Wernica, Okonia, Osterloffa i kilku innych. Nic już na to nie poradzę.

 

Jesteś członkiem Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian (dalej PRPI). Nie martwi Cię, że grono ich sympatyków w Polsce jakby zmalało a popularyzowanie tematyki w kraju czas poddał smutnej próbie? Przynajmniej z perspektywy trzech, czterech dekad. Pamiętam lata 70. i 80. Nawet początek lat 90. Na tzw. literaturze indiańskiej wychowywały się cale pokolenia. Nie w przenośni. Dosłownie. Wydawano dużo więcej niż obecnie tytułów popularyzujących historię i kulturę rdzennych Amerykanów, zwłaszcza z Ameryki Północnej. Literatury pięknej, faktu, popularnonaukowej. W kraju tworzyli autorzy pokroju Wernica, Szczepańskich czy legendarni z perspektywy polskich Indianistów – Krystyna i Alfred Szklarscy. Longin Jan Okoń oddawał polskim czytelnikom kolejne książki przybliżające tematykę historii Indian, w tym poczytną trylogię fabułą nawiązującą do losów Tecumseha. Ukazywało się pismo „Tawacin” rozjaśniające mi wieczór raz na miesiąc a później coraz rzadziej. Aktywnie na rynku wydawniczym działał Akcydens i Tipi. Obecnie niemal nic z tego nie zostało. Wybacz te czarne barwy, ale jako osoba związana z szeroko rozumianym rynkiem wydawniczym oceniam wiele spraw często właśnie z wydawniczej perspektywy. Masz podobne przemyślenia, czy oceniasz rzecz bardziej optymistycznie?

Niestety, czas robi swoje, Starzy sympatycy się wykruszają, a nowych coraz mniej, taki już znak czasu. Młode pokolenia mają swoje, niekonieczne dobre i krzepiące wzorce. Na szczęście jest nas jeszcze na tyle dużo, aby przez jakiś czas utrzymać własny kurs. Niech każdy robi to, co najlepiej potrafi, a utrzymamy dotychczasowy dorobek Ruchu. A może lepsze propagowanie tej tematyki na nowoczesnych forach internetowych pozwoli na pozyskanie nowych sympatyków, którzy chcieliby nawiązać do naszych sprawdzonych wartości? A „Tawacinu” rzeczywiście szkoda, chociaż Wydawnictwo Tipi jeszcze jakoś dycha.

 

Co sprawiło, że szczególnie silnie zainteresowała Cię tematyka tzw. wojen indiańskich? W ramach współpracy z wydawnictwem Bellona poświęciłeś temu zagadnieniu chyba najwięcej opublikowanych prac? Najpierw pół tuzina HB-ków. M.in. Sand Creek 1864, Minnesota 1862, Big Hole 1877, czy przygotowywane właśnie do publikacji Fallen Timbers 1794. Także inne tytuły, spoza wzmiankowanej serii, będące osobnymi publikacjami. Np. wydana w 2017 r. przez Bellonę 400-stronicowa praca pt. Indianie i białe twarze lub nawet bardziej znane, opublikowane rok wcześniej, ponad 300-stronicowe dzieło pt. Jak zdobyto Dziki Zachód. Prawdziwa historia amerykańskiego pogranicza – poświęcone w znacznej mierze także rdzennym mieszkańcom Ameryki Północnej.

Historię ludzkości tworzyły głównie konflikty zbrojne, a ja w dzieciństwie bawiłem się pistoletem i karabinem, a nie smartfonem. Zresztą wojna jest chyba w historii najciekawsza i nic dziwnego że przyciąga największe zainteresowanie mężczyzny. Nie jestem wyjątkiem.

 

 

Która z bitew stoczonych przez Indian Ameryki Północnej wystawia im, wg Ciebie, szczególnie wysoką ocenę? W historii ponad 300-letnich zmagań z białymi najeźdźcami zapisało się mnóstwo starć zbrojnych. Jednak chodzi mi również o potyczki staczane także po między samymi Indianami. Jak również batalie, w których brali udział jako strona wspierająca, odgrywając jednak rolę przesądzającą o rezultacie bitwy lub mającą nań silny wpływ.

Bez wątpienia najbardziej znana i spektakularna jest bitwa nad Little Bighorn z 25 czerwca 1876 roku. Ale ja najbardziej cenię wojnę plemienia Nez Perce, której poświęciłem swoją dobrze ocenioną przez czytelników książkę pt. „Big Hole 1877”.

 

Jesteś też nie tylko autorem poczytnych książek o tematyce indiańskiej, ale również ważną i rozpoznawalną osobą ruchu indiańskiego w kraju, która związała się z nim od dawna dość emocjonalnie. Możesz opowiedzieć więcej o tym aspekcie swojej aktywności? Odnoszę wrażenie, że od dość dawna to dla Ciebie nawet coś w rodzaju sposobu na życie.

W pewnym sensie jestem rozpoznawalny, chociaż ze swoim indywidualizmem z tą ważnością bym nie przesadzał. Jestem jednym z wielu, którzy kiedyś dość przypadkowo pojawili się na dorocznym zlocie PRPI i tam już pozostali na stałe. Teraz rok liczę właściwie od jednego letniego zlotu PRPI do drugiego. To nie tylko wielkie „indiańskie” obozowisko z dziesiątkami, a czasem nawet setką namiotów-tipi, gronem barwnych postaci ubranych w indiańskie stroje i przybranych piórami niczym bohaterowie naszych kultowych powieści. To także zbiorowisko przyjaciół, znajomych i nieznajomych, gdzie nikt nie pyta kim jesteś ani skąd przychodzisz, w co wierzysz i jakie masz poglądy. Wszyscy robimy to, co lubimy, rozmawiamy, bawimy się i... rozstajemy się z żalem wyczekując kolejnej okazji do spotkania.

 

 

PYTANIA O BELLONĘ

Dlaczego właśnie to wydawnictwo? Dlaczego nie inne? W kraju mamy ponad 30 tys. zarejestrowanych wydawnictw. Ponad 2 tys. spośród nich działa aktywnie. Dlaczego akurat Bellona stała się głównym wydawcą, z którym zdecydowałeś się tak trwale związać?

Większość posiadanych przeze mnie książek historycznych pochodziło na początku z Wydawnictwa MON, czyli późniejszej Bellony. No i ten nieodparty, rodzinny sentyment do wojska. Zaczęło się od Bellony i już jako pisarz, a nie tylko czytelnik, pozostaję jej wierny do dziś od prawie ćwierć wieku.

 

Jesteś bezdyskusyjnie najaktywniejszym autorem, pod względem ilości tytułów przygotowanych dla wydawnictwa Bellona, w ranach popularnej i znanej w całym kraju serii HB. Mam rację? Jeśli tak, to z czego to wynika? Odpowiada Ci format serii? Jej formuła? A może są w Bellonie osoby, z którymi współpraca układa Ci się szczególnie dobrze? Np. pani Zofia Gawryś, redaktor prowadzący serię lub redaktor Bogusław Brodecki pilnujący jej jak „oczka w głowie” i sam zresztą przed laty w jej ramach publikujący? Te ponad dwadzieścia tomów HB-ków Twojego autorstwa to m.in. efekt udanej kooperacji z pracownikami wydawnictwa, czy też może raczej umiejętnej sztuki kompromisu z obu stron?

To prawda, że jestem autorem największej liczby pozycji do serii „Historyczne Bitwy”. Jestem też jej wiernym czytelnikiem od samego początku, czyli od 1980 roku, chociaż ostatnio mam znacznie mniej czasu na czytanie prac innych autorów. Napisałem dotąd 20 książek do serii HB, z których na razie ukazało się 18. Dwie pozostałe oczekują jeszcze na wydanie. Robię po prostu to co lubię, a że umiem pracować szybko, wydajnie i zupełnie bez stresu, rezultat jest taki, jaki jest. Oczywiście nie mógłbym napisać tylu pozycji, gdyby nie wyjątkowa życzliwość kierownictwa i całego zespołu redakcyjnego Bellony oraz doskonała współpraca merytoryczna z osobami odpowiedzialnymi ze istnienie serii HB. Przy tej okazji muszę wspomnieć o panu Piotrze Rozwadowskim, pierwszym redaktorze naczelnym Bellony z którym miałem przyjemność rozpocząć swoją przygodę z Wydawnictwem i wydać wspólnie kilka pierwszych książek z tej kultowej serii. Serdeczne podziękowania kieruję jednak przede wszystkim pod adresem pana redaktora Bogusława Brodeckiego, z którym pracujemy wspólnie już od 15 lat i to głównie dzięki jego wyjątkowemu profesjonalizmowi, cierpliwości i rzadko spotykanej życzliwości mogłem osiągnąć tak dobry wynik w swojej pracy pisarskiej.

 

Czy wydawnictwo Bellona w jakiś sposób doceniło, czy może uhonorowało Twój niezaprzeczalny wkład w rozwój serii HB-ków oraz całokształt wieloletniej przecież współpracy?

Tak. Z inicjatywy Bellony za swoją pracę pisarską zostałem odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi i Odznaką Zasłużony dla Kultury Polskiej. Jestem wdzięczny Bellonie, że jako zupełnie przypadkowemu człowiekowi „z ulicy” umożliwiła mi rozwinięcie pasji pisarskiej, nadal chce wydawać moje książki i potrafi docenić moją pasję i zaangażowanie w to, co robię. Zresztą myślę, że sympatia i szacunek jest po obu stronach.

 

 

Jaki był najtrudniejszy i najjaśniejszy dla Ciebie moment w wieloletniej kooperacji z Belloną?

Myślę, że nasza współpraca od początku układała się dobrze i nigdy nie było w niej trudnych momentów, a każdą najjaśniejszą chwilą jest ta, kiedy nakładem Bellony ukazuje się moja kolejna książka.

 

Będziesz zacieśniał współpracę z Belloną, czy może jest coś, co Cię niepokoi? Może jakieś obawy wzbudza w Tobie ogólny stan w jakim znajduje się polski rynek wydawniczy? Mnie spędza on sen z powiek chwilami kumulując się w cały zestaw obaw. Niemniej finalnie patrzę w przyszłość optymistycznie. Ty, po opublikowaniu na przestrzeni dwóch dekad kilkudziesięciu książek, widząc jak silnym ruchom tektonicznym jest poddawany krajowy rynek wydawniczy, zapewne masz w tym temacie własne spostrzeżenia. Możesz się nimi podzielić? Ze mną, z czytelnikami i z internautami, którzy sięgną po ten wywiad?

Nie mnie wyrokować o tym, jaki jest stan polskiego rynku wydawniczego. Nie mam chyba no to większego wpływu. Ja robię tylko to, co mnie inspiruje i pociąga, jako miłośnika historii i pisarza historycznego. Bellonie życzę wszystkiego, co najlepsze i obiecuję, że będę współpracował z Wydawnictwem tak długo, jak tylko będę mógł. Na marginesie pragnę dodać, że wspomniałem kiedyś, iż napiszę dla Bellony co najmniej 25 pozycji do serii HB i mam zamiar wywiązać się z tego zobowiązania bez względu na okoliczności. Jeśli chodzi o mnie, na pewno nie zawiodę.

PYTANIA Z RODZAJU KŁOPOTLIWYCH

Z Mostu Brooklińskiego skacze co roku średnio 35 osób. Większość z powodu złamanego serca. Mam nadzieję, że ja Twojego nie złamię prosząc o ustosunkowanie się, jako autora kilkudziesięciu poczytnych książek – do pojawiających się głosów krytycznych podważających Twój warsztat pracy, czy poziom ukończonych prac. Że nie zawsze są w pełni dopracowane. Że nie wszystkie fakty w nich zweryfikowano. Że popełniasz w nich szereg błędów, itd. Możesz się do tego typu krytyki ustosunkować?

Myślę, że nie ma kłopotliwych pytań. Kłopotliwe mogą być tylko odpowiedzi. Przechodziłem w życiu przez wiele mostów, w tym także przez Most Brookliński, ale nigdy mi przez myśl nie przeszło, aby skakać do wody. Chyba, że do tej głębokiej na niwie pracy zawodowej oraz w dziedzinie podróżniczej i pisarskiej. Może to z mojej strony niezbyt ładne, ale szczerze mówiąc nie dbam szczególnie o słowa krytyki. Nigdy się tym nie interesowałem i nie mam zamiaru zmieniać poglądów w tej materii. Robię tylko to, co lubię i – mimo wszelkich przeciwności – chyba umiem robić całkiem dobrze. Nawet jeśli popełniam drobne błędy, nic nie jest w stanie zmienić mojego podejścia do osobistych zainteresowań i pracy pisarskiej. Jeśli trzeba, umiem docenić rzeczową krytykę i wyciągać wnioski z popełnionych błędów, ale jeżeli ktoś bezkrytycznie lub ze zwykłej zazdrości (co niestety ma czasem miejsce) wypowiada się źle o mnie i moim dorobku pisarskim, to puszczam to mimo uszu i dalej robię swoje najlepiej, jak potrafię. Wszak – jak mówi stare przysłowie – „Psy szczekają, a karawana jedzie dalej”. I tak przynajmniej do 25 pozycji z serii HB. A tym, którzy rzeczywiście mnie mniej lub bardziej bezpodstawnie krytykują, życzę, aby osiągnęli w sposób bezbłędny przynajmniej w drobnej części, to co ja i inni uznani autorzy piszący w ramach omawianej serii.

 

Czy aby nie za bardzo chcesz, żeby ludzie Cię lubili? Jesteś autorem, który na widok obcej osoby, fana z wypiekami na twarzy, taszczącego zestaw napisanych przez Ciebie książek i proszącego o dedykację, czy choćby autograf – zareaguje zawsze entuzjastycznie? Czy może kierujesz się raczej zasadą przytaczaną w kodeksie postępowania oficera marines z 1938 r., którego jeden z pierwszych punktów głosi: „gdy twój podkomendny zawsze się z tobą zgadza i każdorazowo podziela twoją opinię, zastąp go natychmiast kimś, kogo stać na krytykę i wyrażenie odmiennego zdania”.

Nigdy nie zabiegałem w sposób szczególny o względy innych, tak w pracy zawodowej, jak w życiu prywatnym. Zawsze byłem niepoprawnym indywidualistą i chyba już zawsze taki pozostanę. Ale umiem szanować ludzi wartościowych, obiektywnych i pełnych pasji. Wszystkich swoich fanów – jeśli tacy są – traktuję zawsze, bez względu na wszystko, po koleżeńsku i z równie wyjątkową sympatią. Nigdy nie odmawiam rozmowy, wspólnego zdjęcia, czy nawet kilkunastu autografów w naręczu specjalnie przyniesionych na spotkanie ze mną książek. Wiem, że bez nich nie mógłbym realizować swoich zainteresowań. Jestem wdzięczny wszystkim, którzy doceniają moją pracę i chcą czytać moje książki. To głównie z myślą o nich przygotowuję kolejne pozycje, nie dbając o wysiłek fizyczny i poniesione koszty. Paradoksalnie to także dla nich ruszam czasem w świat w poszukiwaniu nowych tematów, dla nich się przebieram i z nimi dzielę się swoją wiedzą i doświadczeniem. I niech tak już pozostanie do końca mojej kariery pisarskiej.

 

 

PYTANIA OD CZYTELNIKÓW I INTERNAUTÓW

Która z książek Pańskiego autorstwa była najbardziej wymagającą przy kompletowaniu źródeł?

Nie wiem, ale chyba „Powstanie Tupaka Amaru”, „W pogoni za Pancho Villą” i „Wojna Paragwajska”, ponieważ wymagały nie tylko dalekich podróży do tak egzotycznych krajów, jak Peru, Meksyk i Paragwaj, ale także skompletowania części bibliografii w języku hiszpańskim, który znam słabo i właściwie tylko w stopniu użytecznym do poruszania się po krajach hiszpańskojęzycznych.

 

Największy błąd militarny według Pana?

Mój? Kiedyś w swojej książce „Quebek 1759” posłużyłem się opisem bitwy morskiej zaczerpniętym z książki innego polskiego autora, który okazał się nieadekwatny do opisywanego przeze mnie wydarzenia. Trochę mi się za to dostało i od tej pory rzadko korzystam z bibliografii w języku polskim. A tak w ogóle, to już kiedyś odpowiedzi na to udzielił zespół ABBA śpiewając swój pierwszy wielki przebój „Waterloo”.

 

Czy wraz z pojawianiem się nowych źródeł/badań, którą książkę napisałby Pan jeszcze raz?

Z pewnością coś bym znalazł. Trzeba pamiętać, że kiedy zaczynałem swoją „karierę” pisarską, mogłem korzystać tylko z materiałów własnych i tych, które wyszukałem w bibliotekach, głównie Centralnej Bibliotece Wojskowej w Warszawie. Od tamtej pory pojawiły się nowe źródła informacji, w tym także internet i zagraniczne księgarnie wysyłkowe, znacznie zwiększające możliwości badawcze. Gdybym już miał wybierać, uzupełniłbym o nowe informacje swoją pierwszą książkę „Alamo – San Jacinto 1836”.

 

Którą z napisanych przez siebie książek najbardziej Pan ceni?

Cenię wszystkie swoje książki, ale pod względem merytorycznym najwyżej oceniam „W pogoni za Pancho Villą”. Książka czekała 10 lat, żeby wreszcie ujrzeć światło dzienne, a i tak, kiedy się pojawiła, z powodów ode mnie niezależnych została obarczona błędem, który znacznie obniża jej wartość poznawczą. No i w ogóle jest chyba niedoceniona, chociaż zdaniem niektórych czytelników jest naprawdę bardzo dobra.

 

 

Jaki jest przepis na dobrego HB-eka?

Napisać coś, co nie jest wymuszone, przyciągnie uwagę czytelnika świeżością lub nieznajomością tematu i jest napisane barwną, dobrą polszczyzną, którą kiedyś jeden z moich czytelników z godną szacunku szczerością określił, jako język „dla zwykłych ludzi”.

 

Czym kieruje się Pan w doborze tematów na kolejne książki?

Wyłącznie swoimi własnymi zainteresowaniami, które rosną w miarę poszerzania wiedzy, poznawania świata i upływu czasu.

 

Czy planuje Pan kolejne książki w serii HB na temat I wojny światowej? Jeśli tak, to czy może Pan zdradzić, jakie bitwy wchodzą w grę?

Jak już wspomniałem, w Bellonie czeka na swoją kolej „Las Argoński 1918” – książka poświęcona walkom Amerykanów na froncie zachodnim w latach 1917-1918. Nie muszę dodawać, że inspiracją do napisania tej pozycji był w dużym stopniu wspomniany już wcześniej amerykański film „Zaginiony Batalion” z Rickiem Schroederem w roli bohaterskiego dowódcy, majora Charlesa Whittleseya (akurat on nie wytrzymał życiowego napięcia i chociaż pochodził z Nowego Jorku i miał pod nosem Most Brookliński, wołał się utopić w Atlantyku podczas samotnego rejsu jachtem).

 

Serdecznie dziękuję za rozmowę. Odbyłem ją z przyjemnością. Mam nadzieję, że choć w części podobne uczucia uda się przenieść na czytelników wywiadu podczas jego lektury a treść rozmowy przybliży im szerzej Twoją osobę.

Dziękuję.

 

 

Wszystkie zamieszczone fotografie, poza zdjęciami prezentującymi okładki książek oraz fotografią witryny, pochodzą ze zlotów PRPI z lat 2017-2018 oraz zlotów grup rekonstrukcji historycznej „Odyseja Historyczna” w Kutnie z lat 2015-2018. Zdjęcie witryny przedstawia kolekcję ołowianych figurek firmy Britains (rok produkcji 1986) oraz kolekcję modeli samochodów pochodzących w większości z firmy CORGI.

Dyskusja o wywiadzie na FORUM STRATEGIE

Autorzy: Jarosław Wojtczak, Jabu
Zdjęcia: ze zbiorów Jarosława Wojtczaka

Opublikowano 19.02.2020 r.

Poprawiony: wtorek, 17 marca 2020 00:08