Bitwa o zamek Changde oczami zdolnego propagandysty

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Tytuł: Chang De Da Xue Zhan
Rok produkcji: 2010
Kraj: Chiny
Reżyseria: Dong Shen
Scenariusz: Dong Shen, Weigan Ma, Xiufeng Lian
Zdjęcia: Xuejun Yu
Produkcja: Dong Shen (producent)
Premiera: 19 sierpnia 2010 (świat)
Czas trwania: 1 godz. 34 min.

Film opowiada historię jednego z pododdziałów, przyjmijmy, iż w sile kompanii, armii chińskiej, podczas tzw. bitwy o Changde stoczonej między początkiem listopada a końcem grudnia 1943 roku, podczas apogeum tzw. Drugiej wojny chińsko-japońskiej (1937-45).

Kojarzę warsztat chińskiego reżysera, który podjął się przeniesienia na ekran zaproponowanej do sfilmowania historii. Z tego, co wiem, Dong Shen kilka lat wcześniej debiutował właśnie poprzez kino wojenne. Razem z dwójką innych filmowców wyreżyserował „Tai hang shan shang” będący 2-godzinną opowieścią o pierwszym etapie chińsko-japońskich walk podczas II wojny światowej. Co znamienne, pozostała dwójka twórców tego obrazu, mimo młodego wieku, dalej była (jest) wykorzystywana przy filmach z zakresu kina wojennego (jeden z nich odnajduje się właściwie tylko w produkcjach z tego gatunku).

W omawianym „Chang De Da Xue Zhan” reżyser mógł już więc korzystać z doświadczenia nabytego na polu kina batalistycznego, które przyswoił wcześniej. I w pełni to w filmie widać, co uczciwie należy zapisać na plus obrazu.

 

 

 

Poza samą infantylną końcówką, w której reżysera już wyraźnie poniosło, aranżacja scen walk wypada bardzo dobrze. Starcia filmowane są z licznych kamer, często z różnych perspektyw. Widać, że tego pilnowano, kamerzyści mieli już doświadczenie w tego typu ujęciach. Później, już po zakończeniu zdjęć, podczas montażu, fachowcy od niego wykonali solidną, żmudną robotę. Także dźwiękowcy zatrudnieni w produkcji stanęli całkowicie na wysokości zadania. Kapitalne zróżnicowanie odgłosów towarzyszących polu walki zasługuje na pochwałę. Pilnowano realizmu oraz szczegółów przy specyfice zmagań podczas wybranych starć (prośba o zwrócenie uwagi na częste filmowanie obrażeń głowy uzyskanych poprzez eksponowanie trafień w hełm, strzelców broniących pozycji umocnionych w rozbudowanych okopach). Wychwytując te smaczki miałem wrażenie, że w filmie unosi się gdzieś duch naszego Jerzego Wójcika, który taką klasę zaprezentował 45 lat wcześniej w trudnym do jednoznacznej oceny dramacie wojennym „Potem nastąpi cisza”. W filmie mamy ponadto mnóstwo efektów specjalnych na poziomie, który powinien zadowolić większość widzów.

W scenariuszu zadbano także o zobrazowanie (w pewnym stopniu) strony przeciwnej (japońskiej). Ograniczono się przy tym do dwóch głównodowodzących, przedstawiając ich nawet w nie do końca jednowymiarowy sposób. Nie przywiązano natomiast wagi do zasygnalizowania jakichkolwiek bohaterów z szeregowego poziomu, co nadałoby stronie japońskiej bardziej ludzki, a przez to namacalny wymiar. Tyle, że nie było takiego obowiązku. W końcu to nie żadna koprodukcja, tylko film stanowiący samodzielny i przemyślany wysiłek chińskiej kinematografii.

 

 

 

Reżyser zadbał ponadto o nadanie opowiadanej historii dodatkowych aspektów zwiększających w odczuciu widza element wiarygodności. Poza fabułą obrazującą fikcyjnych bohaterów, występują także w sporej liczbie postacie historyczne. Ich nacechowany autentyzmem wymiar zwiększa się poprzez zastosowanie prostego wybiegu, tak dobrze wypróbowanego jeszcze w dawnym kinie radzieckim poprzez prosty trik. Dodając w chwili wkraczania na scenę wybranych bohaterów podpisy pojawiające się w tle, informujące o stopniu, przebiegu służby, czy doświadczeniu wojskowego. Dzięki temu widz odnosi dodatkowe wrażenie, że opowiadana historia nie stanowi kina wojennego w luźnym wydaniu, tylko posiada silne umocowanie w faktach.

Muzyka przewijająca się w filmie nie buduje, ale też i nie psuje odbioru. Gra aktorska jest poprawna i na tyle, na ile mogę się w tym obszarze jakoś wypowiadać, niczym nie razi, ale też za szczególnie nie ujmuje. Scenariusz porusza się według utartego schematu i nie zaskakuje w niczym na plus, ale też nie razi na minus (w filmie nie ma ani nachalnej propagandy, ani patetyzmu w jakimś nadmiernym wymiarze, może poza scenami finałowymi).

Tyle na poczet pochwał i przyznania, że Dong Shen reżyserując obraz zadbał, aby powstałe dzieło było dopracowane i zajmujące.

 

 

 

Teraz garść uwag krytycznych doprawionych szczyptą faktów z historii. Samo Changde to miasto o starym rodowodzie, położone w środkowych Chinach, w prowincji Hunan, posiadające port rzeczny, ale bez rozbudowanych instalacji, które miałyby znaczenie podczas prowadzenia działań wojennych. Japońska ofensywa zwana potocznie bitwą o Changde (jej najbardziej dramatyczny epizod, zobrazowany etapowo w filmie – tzw. starciem o zamek Changde) spowodowana była nie chęcią zajęcia jakiejś miejscowości, czy konkretnego obszaru. Japończykom chodziło o tak silne związanie sił chińskich, aby żadna ich część nie została przerzucona w rejon Birmy, tytułem udzielenia wsparcia sojuszniczym Brytyjczykom. Japońscy szpiedzy dobrze inwigilowali przeciwnika, działając efektywnie także na najwyższych szczeblach decyzyjnych po stronie Kuomintangu. Po cesarskiej stronie wiedziano, że strona chińska zobowiązała się względem Anglosasów do przerzucenia większej ilości wojsk tytułem wsparcia (poprzez odciągniecie japońskich posiłków) brytyjskich operacji zaczepnych na pograniczu birmańsko-indyjskim, szczególnie w rejonie Arakan.

I to udało się finalnie Japończykom w pełni osiągnąć. Wystarczy wspomnieć, że ze strony japońskiej mniej niż 60 000 żołnierzy pobiło siły chińskie w sile ponad 200 000 angażując te ostatnie, oraz wspierające je siły powietrzne USA na dostatecznie długo (ok. 3 miesiące).

 

 

 

W chwili, gdy Japończycy zaabsorbowali tak wielkie siły przeciwnika, osiągnęli swój cel i w pełnym porządku wycofali się z rejonu Changde na pozycje wyjściowe. Strona chińska, co należy przyznać, prowadząc aktywny pościg, zajęła szybko na powrót cały stracony w toku operacji teren. Znaczne szkody cofającym się Japończykom zadało podczas pościgu, bardzo czynne w drugiej i trzeciej fazie operacji, lotnictwo amerykańskie. Dlatego wielu autorów chińskich, a za nimi i część historyków anglosaskich, uważa czasami bitwę za zwycięstwo chińskie, nie japońskie.

W ujęciu zamykającym film narrator wspomina, iż Changde należy zestawiać na równi z tak wielkimi bitwami jak np. Stalingrad. Podaje się także straty, jakie (zdaniem strony chińskiej, co warto mieć w tyle głowy) poniosły obie walczące armie. U Japończyków miało tego być ponad 4 000 żołnierzy (jak się domyślam – w rannych i poległych). Po stronie Kuomintangu z ponad 8 000 miały ocaleć (przebić się) 83 osoby. Przy takich liczbach jatka pokazana etapowo przez półtorej godziny w filmie Dong Shena wydaje się być całkiem uzasadniona. Warto więc przytoczyć jakie dane w odniesieniu do tego samego dokładnie starcia podają historycy japońscy.

W bezpośrednich walkach o „zamek Changde” oraz ulicznych o samą miejscowość, które nastąpiły wkrótce po zdobyciu fortecy, Japończycy stracili 72 poległych i 148 rannych oraz kontuzjowanych. Na tym samym obszarze naliczono ok. 540 zabitych żołnierzy po stronie chińskiej (wśród tych ostatnich – kilkudziesięciu wymordowanych już po poddaniu się) a ok. 200 zdołało przebić się (wycofać) do swoich. Wśród nich cały sztab główny dowództwa rejonu Changde. Zestawienie powyższych cyfr pokazuje, iż Japończycy rzeczywiście trafili na zdeterminowany opór załogi miasta.

 

 

 

Natomiast w toku całych, półtoramiesięcznych walk na szerokim obszarze (Changde było jego ważnym, ale tylko jednym z wielu epizodów) Japończycy przyznali się do straty łącznie 1274 poległych oraz 2997 rannych. Do poległych doliczono z miejsca niewielką grupę (kilkunastu?) jeńców, którzy poddali się lub zostali pochwyceni przez Chińczyków. Sami Japończycy utrzymywali w raportach podsumowujących bitwę, że wzięli ok. 14 000 jeńców, co na pewno stanowiło liczbę przesadzoną i podaną na potrzeby propagandy (choć sporą liczbę jeńców faktycznie wzięto, przy czym co najmniej kilkuset z nich niemal z miejsca wymordowano). Utrzymywali też w szacujących całokształt operacji podliczeniach, że w sumie pochowano do 8 grudnia 1943 r. – 29 503 ciała poległych ze strony chińskiej. Tytułem ciekawostki warto też zasygnalizować, iż Japończycy chwalili się zdobyciem w toku operacji blisko 150 karabinów przeciwpancernych (liczba na pewno przesadzona – chodzi niemal na pewno o brytyjskie „Boysy” w odmianie kanadyjskiej, dostarczane Kuomintagowi, żeby było śmieszniej przez… Amerykanów).

Natomiast dowództwo chińskie samo przyznało się po zakończeniu walk do własnych strat rzędu aż 60 000, straty japońskie oceniając z kolei na ok. 40 000. Widać więc, iż problemy z liczeniem notowały wówczas obie strony, ale można je zrozumieć jeśli się widzi, że chińscy filmowcy w czasach nam współczesnych także mają z podawaniem liczb popartych faktami pewne „kłopoty”.

Na koniec warto omówić jeszcze dwa aspekty, które dotyczą filmu w odniesieniu do zgodności względem wydarzeń, które posłużyły za kanwę obrazu.

 

 

 

Pierwszy dotyczy kwestii wsparcia jakiego w toku operacji udzieliła armii Kuomintangu strona amerykańska poprzez swoje lotnictwo bazujące już całkiem licznie na obszarze chińskiego interioru. W naszym filmie o tym ani słowa, warto więc przytoczyć garść faktów tytułem wyjaśnienia. Gdy walki się zaczynały, sami Japończycy byli przez część listopada zaskoczeni biernością lotnictwa amerykańskiego stacjonującego w pobliskich bazach. Niemniej podczas najbardziej zaciętych walk (m.in. właśnie o samo Changde) sytuacja była już inna. Jankesi się bardzo w powietrzu uaktywnili. W filmie zadbano o wyreżyserowanie sceny, w toku której wysoki stopniem japoński oficer prowadząc szarżę japońskiej kompanii z jednostki „specjalnej” (choć uzbrojonej już mało specjalnie, raczej wręcz ubogo), zostaje wyeliminowany przez jednego z głównych bohaterów, od połowy opowiadanej historii pełniącego rolę strzelca wyborowego). Prawdopodobnie chodzi tu o kpt. Maoru Nakahatę z 6. Pułku. Był to prawdopodobnie najwyższy stopniem oficer poległy w toku bitwy po stronie japońskiej. Tyle, że zginął on od ataku amerykańskiego myśliwca Curtiss P-40 Warhawk, co uściślili w raporcie sami Japończycy. Ci ostatni zanotowali, iż właśnie w rejonie Changde, jeszcze przed jego zdobyciem, ich atakujące oddziały stały się przedmiotem 261 ataków z powietrza ze strony amerykańskich sił powietrznych operujących z trzech pobliskich lotnisk. W filmie nie zadbano ani trochę, aby ten sojuszniczy wysiłek choć zasygnalizować. Albo inaczej – najwyraźniej zadbano o to, aby go nie pokazać. Wygospodarowano za to moce na zobrazowanie widowiskowej sceny bombardowania obrońców Changde w mega ciężkim wydaniu, przez maszyny japońskie, które w filmie, co może odrobinę dziwić, wyglądają na wyłącznie samoloty myśliwskie.

O tym jak dalece wysoko ocenili Japończycy współudział amerykańskiego wsparcia dla Chińczyków w toku omawianej operacji, może świadczyć fakt, że ich kolejna duża ofensywa na froncie chińskim, rozpoczęta w kwietniu 1944 roku (słynna operacja Ichi-gō), była w znacznym stopniu obliczona właśnie na przejęcie i zniszczenie baz lotnictwa Stanów Zjednoczonych.

 

 

 

Drugi z aspektów stanowiący (w filmie) filar upadku „zamku Changde” to użycie przez stronę japońską trujących gazów bojowych. Strona chińska jeszcze w toku walk wysunęła pod adresem przeciwnika takie właśnie oskarżenie. Powtarzają je na zasadzie kalki liczni zachodni autorzy. Mamy to też zasygnalizowane w nieszczęsnej Wikipedii.

Japończycy natomiast (wówczas i dziś) biernie rzecz przemilczają ograniczając się jedynie do sygnalizowania zarzutów strony przeciwnej, ale bez aktywnego zaprzeczania im. Coś więc pewnie było (jest) na rzeczy. Gdyby zarzut się potwierdził, wystawiało by to fatalne świadectwo armii japońskiej z dwóch powodów.

Po pierwsze – stanowiąc dodatkową (poza zalewem wielu innych przypisywanych jej i potwierdzonych zbrodni) plamę na honorze słynącego z bitności żołnierza cesarskiego. Po drugie – że ze strony japońskiej chiński przeciwnik opiniowany był przez cały okres walk, jako tchórzliwy, niewyszkolony i ogólnie mało efektywny. Użycie gazów bojowych względem tak deprecjonująco ocenianego wroga wystawiałoby Japończykom wyjątkowo wstydliwe dla nich świadectwo. Nie udowodniono, zdaje się, iż użycie gazów bojowych doszło do skutku. Oficerów japońskich, którzy mogliby powiedzieć coś więcej na rzeczony temat przejęli latem 1945 roku Sowieci. Prawie żaden z nich nie wrócił z niewoli po 1956 roku. Wiemy za to (m.in. z przebiegu procesów cesarskich zbrodniarzy w Chabarowsku w 1949 roku), że w rejonie Changde, oraz na samo miasto i port, Japończycy zrzucali tytułem testów, na rok przed pokazanymi w filmie wydarzeniami, pojemniki oraz specjalnie w tym celu skonstruowane, lekkie bomby, zawierające pchły zakażone zarazkami dżumy. Akcja ta wywołała także na lokalną skalę epidemię we wzmiankowanym rejonie.

 

 

 

Warto przy tym pochylić się jeszcze przez moment nad sceną pokazującą w filmie mało chwalebne metody walki z wykorzystaniem gazu przez stronę japońską. Odrobinę zastanawia dobór broni dokonany przez chińskich filmowców, wykorzystanej do użycia gazów bojowych w filmie. Jeśli pamięć nie płata mi figli (obraz oglądałem parę dni temu a jakoś nie ciągnie mnie do ponownego odtwarzania), to pokazano tu japońskie lekkie moździerze krótkolufowe Typ 99 kal. 81 mm. Dlaczego mnie to nieco zdziwiło w odniesieniu do przypisania im ostrzału granatami z gazem bojowym? Gdyż miały opinię broni mało precyzyjnej i strzelającej na niewielki zasięg maksymalny – zaledwie ok. 2000 metrów, a amunicja do nich opiniowana była jako zawodna i mało efektywna. Ponadto w toku wojny wyprodukowano ich niewiele. Wiemy na pewno o potwierdzonych w produkcji – mniej niż 200 egzemplarzach. Dodajmy, że rozrzuconych od Kamczatki po Nową Gwineę. Były za to lekkie, bardzo proste w transporcie i łatwe (szybkie) do demontażu.

Nigdy nie zetknąłem się z informacją, aby produkowano do nich amunicję chemiczną, czy nawet granaty dymne. Jako swoistą ciekawostkę (lub niedopatrzenie filmowców) można chyba również potraktować fakt, że zbliżenie pokazuje dwa lekkie moździerze krótkolufowe Typ 99 prowadzące ogień granatami gazowymi. Ale w ujęciu chwilę wcześniej, za plecami ich obsług, statyści markujący żołnierzy japońskich biegną na stanowiska z rozmontowanym (płyta oporowa, lufa) moździerzem jakiegoś całkowicie innego wzoru (tajwańskie T70 kal. 60 mm?). To tak tytułem spostrzeżenia. Nie to, żebym się jakoś szczególnie czepiał, ale całość nieco zastanawia, na ile mamy tu licentia poetica twórców filmu, a na ile w ogóle sami Chińczycy wiedzą z czego i jak (jeśli faktycznie) wyprowadzono na nich atak gazowy.

 

 

Parę słów o broni i ekwipunku wykorzystanym w filmie.

W obrazie przedstawiono mnóstwo ekwipunku i uzbrojenia, niemal wyłącznie jednak z zakresu broni piechoty. Mroczną stronę mocy (japońską) reprezentują przede wszystkim karabiny Arisaka Typ 38 oraz erkaemy Typ 11 oba kalibru 6,5 mm. Te ostatnie dzięki swej niepowtarzalnej konstrukcji, będące częstą wizytówką broni cesarskiej w kinie radzieckim oraz chińskim (wliczając również produkcje tajwańskie). W końcowych scenach filmu, podczas walk w terenie zabudowanym widzimy incydentalnie prowadzenie ognia z japońskiego cekaemu Typ 92 kal. 7,7 mm. Ładnie przy tym zadbano o pokazanie detali systemu zasilania broni. Mamy także zaprezentowane w pojedynczej scenie dwa krótkolufowe moździerze lekkie Typ 99 kalibru 81 mm. W filmie markują je przypuszczalnie tajwańskie moździerze piechoty T70 kal. 60 mm. Prawdopodobnie właśnie broń tego typu przenosi biegnąca na stanowiska japońska obsługa.

W dramatycznym ujęciu (opartym na prawdziwym wydarzeniu) poprzedzającym egzekucję grupy chińskich cywilów oraz jeńców z oddziałów regularnych armii chińskiej, widzimy japońskiego oficera używającego (prawdopodobnie) pistoletu Nambu Typ 14 kal. 8 mm.

 

 

 

Nieco dziwnie natomiast pokazano u żołnierzy japońskich użycie granatów ręcznych. Nie ma ani jednego typu, który dałoby się poprawnie zidentyfikować. Albo stosują trzonkowe „tłuczki do ziemniaków” (także wykorzystywane w armii japońskiej, ale incydentalnie, najpowszechniej chyba na froncie w Birmie), albo jakiś dziwny model z wyciąganą zawleczką. A przecież (poza dwoma odpowiednikami produkowanymi w porównaniu z innymi wzorami – śladowo) japońskie granaty ręczne wszystkich typów nie działały w oparciu o zawleczkę, lecz z użyciem zapalnika naciskowego (uderzano w hełm, usztywnioną część obuwia, lub coś twardego z otoczenia, będącego pod ręką – mur, belkę czy głaz).

Po stronie chińskiej zadbano o pokazanie w sporej ilości karabinów Typ 88 kal. 7,9 mm (nazywanych często Hanyang 88 – od nazwy arsenału, i stanowiących chińską kopię pierwowzoru niemieckiego Gewehr 88). Widać także chyba karabin Typ 21 (stanowiący, upraszczając sprawę – kopię belgijskiego FN wz. 30), którego, zdaje się używa młodociany ochotnik po jego przyłączeniu się do chińskich żołnierzy. Natomiast w scenie przyuczania go do roli snajpera wykorzystuje karabin Typ 1 kal. 7,92 mm (któremu za pierwowzór posłużył Mauser z 1907 r.), co może odrobinę zastanawiać jeśli zważyć, iż broni tej nie posiadano zbyt dużo względem innych odpowiedników. Przez ręce tegoż bohatera przewija się zresztą sporo różnorakiej broni długiej. Gdy na początku filmu dołącza do pododdziału z 57. Dywizji, taszczy ze sobą jakiś archaiczny muszkiet lontowy, którego datowania można by się podjąć tylko z trwogą (rupieć z XVII-XVIII wieku?).

 

 

 

Sprawujący nad nim komendę i pieczę, umundurowany przełożony (kpt. Baohua, będący w sumie chyba głównym bohaterem) używa w finałowych scenach walk ulicznych zdobycznego karabinu Arisaka Typ 38 oraz pistoletu Mauser C-96 kal. 7,63 mm zasilanego 10-nabojowym magazynkiem, którego… chwilę wcześniej w ogóle nie posiadał. Broń nie jest pokazana zbyt wyraźnie. Możliwe, że miał to być też Mauser M712 Schnellfeuer, którego na tym teatrze działań używano w wersji automatycznej w charakterze „mini” pistoletu maszynowego. Jeśli jesteśmy już przy tym ostatnim, to we wcześniejszych scenach filmu także niektórzy z podoficerów filmowanych w zbliżeniach po stronie chińskiej, noszą przy boku kabury do legendarnego „Piotra Malarza” – czyli pistoletu Mauser C-96. Natomiast bohater grający rolę głównodowodzącego broniącej się rozpaczliwie 57. Dywizji Piechoty – gen. Yu Chengwan używa jako broni bocznej belgijskiego Browninga FN, prawdopodobnie M1955 (z jego pierwotnej wersji M1910 zastrzelono arcyksięcia Ferdynanda). Broń jest nieźle widoczna, gdy oficer trzyma ją na stole, na rozłożonych mapach. W kolejnej scenie, inny chiński oficer mierzy do swojego kolegi posądzanego o tchórzostwo także z FN-ki tylko wcześniejszego modelu M1900 kal. 7,65 mm. Broń ta była (a właściwie jest – jako koreański klon Type 64) już od kilku dekad bardzo popularna w Chinach.

Po stronie chińskiej mamy też mnóstwo, zwłaszcza w części poświęconej walkom miejskim, amerykańskich karabinków samopowtarzalnych M1 kal. 7,62 mm. Posiada je właściwie cały sztab i ochrona głównodowodzącego. Broń tego typu wprowadzano już od 2 lat do linii. Niemniej jej tak powszechne pokazanie w oddziałach chińskich nieco zastanawia, jeśli się przypomni, iż np. amerykańscy marines użyli karabinków tego typu bojowo po raz pierwszy na etapie końca listopada 1943 roku, podczas walk o atol Tarawa.

 

 

 

Widać ex-czeskie erkaemy ZB wz. 26, których do 1939 r. (kiedy to rozwinięto własną produkcję) dla jednostek Kuomintangu nabyto ponad 30 000. Do zakończenia wojny wytworzono przypuszczalnie co najmniej ok. 50 000 egz. własnych kopii w kilku odmianach, różniących się detalami konstrukcyjnymi oraz jakością. Tyle, że w filmie nie posiadają pierwotnych 20-nabojowych magazynków. Zamiast tego filmowcy dodali im łukowe magazynki o większej pojemności, przypominające te używane w AK-47, co nadaje broni na tyle dziwny wygląd, że można się poczuć z lekka skołowanym.

Twórcy filmu pokazali widzowi ponadto niezależnie 1-2 razy, chiński cekaem Typ 24 kal. 7,92 mm zasilany taśmowo (stanowiący właściwie kopię niemieckiego Maxima wz. 1909). Słynne chińskie granaty trzonkowe oparte na niemieckim pierwowzorze Stielhandgranate 24 są także w filmie eksponowane w wielu ujęciach. W armii chińskiej nosiły oznaczenie Typ 67. Stosowano je szeroko w kolejnych konfliktach (min. w koreańskim i wszystkich wietnamskich) pod różnymi nazwami (Vietcong 2, Typ 2 chiński itd.). Japończycy także używali okazjonalnie podczas wojny ich kopii, różniących się nieco wyglądem (odmienny trzonek), co zresztą, do pewnego stopnia, pokazano w omawianym filmie.

W finałowej scenie zaaranżowanej tak, że co bardziej patriotycznie nastawionym widzom zapiera zapewne dech w piersiach, zobrazowano ich ciekawe użycie w formie wiązki nasadzonej na tyczce, podczas eliminacji gniazda z japońskim erkaemem Typ 11. Nigdy nie słyszałem o stosowaniu podobnej metody podczas walki, ale ogląda się fajnie i w chwili wzmiankowanego ujęcia, aż się chce wstać by zaintonować hymn…

 

 

 

Z broni wsparcia przez chwilę widzimy, co ciekawe po stronie chińskiej (zdobyczne?), ustawione działo górskie japońskiej produkcji – Typ 94 kalibru 75 mm, używane przez komunistów tak powszechnie później, także podczas wojny w Korei. W chińskich produkcjach wojennych broń tego typu pojawia się zaskakująco często. Ponadto przez krótki ułamek, w tle akcji głównej, przetaczane jest coś, co wygląda jak amerykańska armata przeciwpancerna M3 kalibru 37 mm. Tyle, że filmowcy nie zadbali, aby ją wyeksponować (lub zadbali właśnie, aby była niewyraźnie i na szybko pokazana).

Mundur i ekwipunek po stronie japońskiej chyba nie budzą zastrzeżeń (to koniec 1943 roku a więc na dobrą sprawę można było w granicach rozsądku pokazać i władować na żołnierza wszystko). Ładnie pokazano to oporządzenie w scenie, w której dwóch zakamuflowanych śmiałków ze strony chińskiej przeszukuje pobojowisko celem pozyskania japońskiej amunicji (noszą dla kamuflażu japońskie hełmy Typ 90 w opcjach z siatką maskowniczą i bez, a pośród poległych zadbano o wyeksponowanie manierek „nowego wzoru” – Typ 94, czy ładownic amunicyjnych z oporządzenia Typ 30, z których para ochotników wybiera do wiadra naboje).

Po stronie chińskiej może (odrobinkę) zastanawia używanie wyłącznie hełmów opartych na pochodzącym z okresu I wojny światowej brytyjskim Mk. I. Zachowane zdjęcia oraz filmy (np. te eksponujące kilku japońskich jeńców spod Changde i pilnującą ich eskortę) pokazują, iż w tych samych jednostkach nie używano jednolitych hełmów, lecz dość różne, co najmniej trzech innych typów, a wśród strzelców Kuomintangu przeważały… miękkie nakrycia głowy.

 

Broń zdobyta na Japończykach podczas bitwy o Changde. Po lewej: ustawione pod ścianą karabiny ręczne Arisaka Typ 38 kal. 6,5 mm. Po prawej kolejno: cztery erkaemy Typ 11 kal. 6,5 mm, rkm FN M1930 (belgijska wersja Browninga BAR), ex-czeski lub chińska kopia erkaemu ZB26 oraz na końcu – cekaem Typ 92 kal. 7,7 mm. Całość stanowi interesujący zestaw zespołowej broni maszynowej używanej w Chinach przez jednostki japońskie w 1943 r. Na prawo od kaemów widoczne japońskie hełmy Typ 90. Zdjęcie pochodzi ze zbiorów autora.

 

Podsumowując należy wg mnie ocenić film jako dobry. Po trudnym namyśle zdecydowałbym się jednak na przyznanie zaledwie oceny „5” (w skali 1-10), wyłącznie aby dać wyraz mojego rozczarowania względem zakamuflowanych zabiegów propagandowych przemyconych w filmie, które – mam nadzieję – powyżej zobrazowałem. Mam za sobą obejrzenie całkiem sporej, wg mnie ilości chińskich produkcji wojennych. Dlatego zgodnie z powiedzeniem, że „apetyt rośnie w miarę jedzenia” oczekiwałem już, może życzeniowo, wyjścia chińskiego twórcy z obszaru tego agitacyjnego terrarium. Tym bardziej, że dopiero obecnie, w dobie dość konfrontacyjnej postawy administracji prezydenta Donalda Trumpa, należy oczekiwać usztywnienia Chińczyków w pokazywaniu jakichkolwiek aspektów pomocy udzielanej ze strony Amerykanów. Nawet w odniesieniu do „reżimu” Czang Kaj-szeka. Przyszłość rysuje się więc dość niepewnie. Inna sprawa, że za mega ugodowego Baracka Obamy też o Jankesach nie za bardzo pamiętano. Czego zresztą omawiany „Tai hang shan shang” w reżyserii niewątpliwie uzdolnionego Dong Shen stanowi reprezentatywny przykład.

Mam nadzieję, że choć trochę pomogłem w przybliżeniu samego filmu oraz wydarzeń, które posłużyły za kanwę do jego nakręcenia.

Dyskusja o filmie na FORUM STRATEGIE

Autor: Jarosław Jabłoński
Zdjęcia: zbiory autora i materiały promocyjne producenta filmu

Opublikowano 07.12.2017 r.

Poprawiony: czwartek, 07 grudnia 2017 22:37