Taktyka piechoty francuskiej w epoce napoleońskiej 1792-1815

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Informacje o książce
Autor: Paddy Griffith
Tłumaczenie: Marcin Baranowski
Wydawca: Napoleon V
Seria: Elite
Rok wydania: 2016
Stron: 64
Wymiary: 25 x 18,5 x 0,5 cm
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-65652-48-5

Recenzja
Seria polskich Osprey’ów wydawana przez Napoleona V, mimo pewnych trudności, rozwija się. Wśród licznych tytułów (na kolejny rok zapowiadanych jest jeszcze więcej) znalazła się kolejna pozycja poświęcona napoleońskiej taktyce, tym razem piechoty. Nie mogłem jej przegapić i jeszcze tego samego dnia jak trafiła w moje ręce rozpocząłem lekturę. Książeczka jest ciekawa także ze względu na autora, który z tego co można wywnioskować z notki biograficznej, nie jest akademickim historykiem, a poza badaniem historii pasjonuje się wargamingiem historycznym.

Na początek, nietypowo jak na recenzje literatury, trochę o obrazkach. Zaletą Osprey’ów z założenia miała być bowiem, poza treścią, także warstwa ilustracyjna. W książce mamy całkiem sporo czarno-białych zdjęć, rycin, ilustracji, a także schematów, głównie ukazujących organizację wojsk, szyki i manewrowanie oddziałów. Ilustracje są dość wyraźne, ich dobór w większości trafny. Ponadto w środku znajdziemy kilka kolorowych rysunków ukazujących fragmenty bitew. Poza samymi bitwami, mają one za zadanie zaprezentowanie szyków i charakterystycznych manewrów bądź sytuacji jakie zaistniały podczas poszczególnych batalii. Niestety niektóre z nich nie są do końca udane.

Największą zaletą książki jest całkowite skupienie się na zagadnieniach taktyki i nieunikanie przez autora trudnych tematów, o których zawodowi historycy, z różnych powodów, nieraz boją się wypowiadać jakichś konkretnych sądów. Pierwszym z wiodących zagadnień jest tu trwający przez całą epokę spór o to co lepsze: linia czy kolumna. Słynny teoretyk i pisarz wojskowy Guibert generalnie był zwolennikiem linii. Nie był w tym osamotniony. Istniała z kolei liczna grupa oficerów i pisarzy wojskowych, która uważała, że lepszym szykiem do prowadzenia walki jest kolumna. Statystyki dowodzą, że preferowano kolumnę.

Innym ważnym tematem jest szyk tyralierski. Jak go formowano i jak duże było jego znaczenie na polu bitwy? Czym różniła się Le grande bande od późniejszych form? Pokonani przez armię napoleońską często mieli wrażenie, że to właśnie wszechobecni francuscy tyralierzy przesądzili o ich klęskach. W rzeczywistości, jak to się mówi, strach ma wielkie oczy, i chyba tak po części było z opiniami o tyralierach. Autor poświęca wiele uwagi temu jak dużo sił wydzielano do szyku tyralierskiego. Wiemy bowiem, że w czasach wojen rewolucyjnych zdarzało się, że całe jednostki rzucano do walki w tyralierze. Okazuje się, że zdarzało się to również w późniejszych kampaniach.

Nie zabrakło też w książce wywodów o czworobokach i metodach ich formowania, choć autor nie poświęca im tak dużo miejsca jak trzem wspomnianym wyżej szykom. Znajdziemy również informacje o różnych szczególnych formacjach, takich jak wielka kolumna marszałka Macdonalda z bitwy pod Wagram czy (wielkie) kolumny generała d’Erlona z bitwy pod Waterloo. Autor rzecz jasna wyraźnie je rozróżnia i zastanawia się na ile pomysły tworzenia w schyłkowym okresie epoki napoleońskiej zmasowanych szyków mogły mieć ze sobą coś wspólnego. Poza szykami sporo uwagi poświęcono zagadnieniom wyszkolenia i morale, a także skuteczności ognia karabinowego i artyleryjskiego (tego ostatniego w stosunku do piechoty).

Było o głównej i bardzo ważnej, przynajmniej dla mnie, zalecie, polegającej na tym, że książka – mówiąc słowami znanej polskiej komedii – ma „sto procent cukru w cukrze”. Innymi słowy autor skupia się na tym co jest kluczowe dla tematu i pisze konkretnie, nie uchylając się od odpowiedzi na narzucające się czytelnikowi pytania. Pora teraz napisać o wadach. Sprowadzają się one do przyjmowania pewnych tradycyjnych tez, charakterystycznych dla anglosaskiego punktu widzenia na epokę napoleońską. Przynajmniej w niektórych przypadkach można je uznać za co najmniej dyskusyjne. Nie chodzi mi przy tym o takie „kwiatki” jak znajdujące się na s. 27 stwierdzenie o tym, że Napoleon przeprowadzając zamach stanu 18 brumaire’a „skończył z demokracją we Francji na pół wieku”, który doczekał się stosownego komentarza redakcyjnego, czy znajdujące się na s. 61 porównanie żołnierzy napoleońskich z roku 1814 do walczących w 1945 roku za Hitlera żołnierzy Volkssturmu.

Pewną tendencyjność podejścia autora, wynikającą z trzymania się tradycyjnej anglosaskiej historiografii, da się zauważyć właśnie przy omawianiu sporu o wyższość linii nad kolumną i vice versa. Jak wiemy, w epoce napoleońskiej piechota angielska generalnie preferowała linię. Zastosowanie w walce kolumny było długo firmowym znakiem piechoty francuskiej, choć linię Francuzi również stosowali. Spór nabiera więc tym samym podtekstu narodowościowego. Autor, nie ignorując świadectw wskazujących na skuteczność kolumny, stara się to na swój sposób pogodzić, tak żeby ostatecznie wyszło na to, że z jednej strony kolumna owszem była w pewnych sytuacjach skuteczna, ale w ogóle to najlepszym szykiem piechoty była linia. Podstawowe twierdzenie sprowadza się do tego, że kolumna była skuteczna przeciwko oddziałom słabo wyszkolonym (np. hiszpańskim). Ewentualnie, czego autor już nie pisze, ale co można sobie dopowiedzieć: słabo strzelającym. Większość przeciwników Napoleona autor zalicza do tej zbiorczej kategorii. Osobną kategorię stanowią znakomicie wyszkolone „czerwone kurtki”, przeciwko którym – jak przekonuje nas autor – kolumna całkowicie zawodziła.

Kolejną ważną kwestię przy ocenie co było lepsze stanowi zamieszczona na s. 25 statystyka, sporządzona na podstawie 225 ataków piechoty francuskiej, wykonanych w latach 1792-1815, zaczerpnięta z innych publikacji. Według niej w badanej grupie spośród wszystkich ataków 78% stanowić miały ataki w kolumnie, 13% ataki w linii, 8% ataki w szyku mieszanym i 1% ataki w tyralierze. Autor radzi sobie z tym w dwojaki sposób. Po pierwsze, moim zdaniem słusznie, wskazuje, że znaczna część ataków przeprowadzona została w takich warunkach, że wymagały wąskiego frontu, gdzie nie bardzo dało się atakować w linii. Po drugie, co chyba ważniejsze, przekonuje nas, że najczęściej oddziały atakujące w kolumnie, gdy zbliżały się do przeciwnika, usiłowały rozwinąć się w linię. Wtedy często mogło dojść do przeciwdziałania przeciwnika, który otwierał gwałtowny ogień, po czym po zmieszaniu szyku przeformowującego się z kolumny w linię batalionu mógł wykonać na niego kontratak. Tak postępować miały oddziały brytyjskie.

Wyjaśnienie to wygląda bardzo interesująco i brzmi przekonująco, ale na kolejnej stronie (s. 25) autor wskazuje na szereg okoliczności, które podważają tą tezę. Pisze m.in. o tym, że według innych źródeł oficerowie, którzy formowali swoje bataliony do ataku w kolumnie, często zakazywali im prowadzić ognia i że metoda ta znana była wcześniej i stosowana podczas ataku na twierdze i umocnienia, a w epoce napoleońskiej rozciągnięto ją na starcia w polu. Po drugie, wspomina o zwiększeniu tempa natarcia w kolumnie, by zmniejszyć ilość salw, które przeciwnik zdoła oddać do nacierającego oddziału, w czasie gdy ten będzie się zbliżał do ostrzeliwującej go linii. Padają też w innym miejscu uwagi Guiberta o tym, że oddział nie powinien się rozwijać pod ogniem przeciwnika.

Trudno jednocześnie całkowicie ignorować podane przez autora świadectwa o sukcesach oddziałów brytyjskich w walkach z Francuzami podczas wojny w Hiszpanii. Jak to więc było z tymi kolumnami i liniami oraz ich skutecznością? Przyglądając się opisowi walki na s. 53-56, wydaje się, że sam autor po części wskazuje ścieżkę, która może nas doprowadzić do odpowiedzi, pisząc o ulubionej taktyce Brytyjczyków polegającej na chowaniu się za wzgórzami, zza których wyłaniali się w ostatniej chwili, albo czekali aż przeciwnik podejdzie na bardzo bliski dystans, by oddać do niego jedną morderczą salwę. Nie bez znaczenia był często teren, jak to widać choćby na zaprezentowanych przez autora przykładach. Fakt, że kolumna atakowała pod górę czy, że musiała nacierać w trudnym terenie, musi być brany pod uwagę przy ocenie, i jeśli chcemy wyciągać wnioski z podanych przez autora przykładów (Sorauren 28 lipca 1813 czy Bussaco 27 września 1810), to należałoby raczej przyjąć, że o klęsce Francuzów co najmniej w równej mierze przesądziły te czynniki. Znamienny jest opis dołączony do zdjęcia silnie zalesionego wzgórza, znajdującego się na s. 53:
Widok z wysokości wierzchołka Bussaco, który 27 września 1810 roku próbowały zdobyć wojska marszałka Masseny. Wszystkie próby zastosowania regularnego szyku zakończyły się niepowodzeniem ze względu na teren, podobnie jak próby rozwinięcia linii na wierzchołku. Kilka zdecydowanych kontrataków przeprowadzonych przez brytyjsko-portugalską armię Wellingtona zepchnęło Francuzów z powrotem w dolinkę.
Ostatecznie autor na s. 56 pisze tak:
Z francuskiego punktu widzenia problem pozostawał trudny do rozwiązania. Wykonywanie skomplikowanych ewolucji (przewidzianych regulaminem 1791 roku) w natarciu prowadzonym w górę stromego zbocza było po prostu nie do zrealizowania. Żołnierze musieli się rozproszyć – w tyralierę albo w jakąś luźną formę kolumny. Stawali się wówczas bardzo podatni na bezpośredni kontratak przeprowadzany przez właściwie uszykowane oddziały, które nie musiały się wspinać, ale uderzały z góry.
Należałoby także przyglądać się w takich sytuacjach jakości oddziałów (do Hiszpanii w pewnych okresach Francuzi kierowali najgorsze pod tym względem jednostki), o czym autor też mimochodem wspomina, oraz czy nie wystąpił element zaskoczenia (mogący wynikać zarówno z warunków terenowych, jak i ze wspominanej przez autora stosunkowej rzadkości występowania oddziałów brytyjskich i braku wymiany doświadczeń między dowódcami francuskimi).

Zaprezentowane w książce przykłady nie stanowią więc dowodu na wyższość linii nad kolumną. Dowodzą one występowania powszechnie znanych zależności:
- atak pod górę zwykle jest trudniejszy, a przeciwnik atakujący z góry często osiąga z tego powodu przewagę,
- trudny teren na podejściu do pozycji obrońcy, powodujący dezorganizację szyków atakującego, utrudnia mu atak i może się przyczynić do klęski atakującego,
- lepiej wyszkolone i bardziej doświadczone oddziały z reguły lepiej walczą niż gorzej wyszkolone i mniej doświadczone,
- zaskoczenie to szczególny czynnik, którego wystąpienie może całkowicie zaburzyć wszelkie kalkulacje i przechylić szalę zwycięstwa na korzyść jednej ze stron.
Przyznam, że nie bardzo znajduję też logiczne wyjaśnienie dlaczego oficerowie francuscy – jak sugeruje to autor – mieliby rozwijać kolumny w linie w takiej odległości od przeciwnika, która groziła, że znajdą się pod ostrzałem, a nie odpowiednio dalej. Zawsze istnieje oczywiście możliwość pomyłki – nie każdy oficer dysponował dobrym okomiarem (jak wtedy nazywano umiejętność oceny odległości), ale w tak ważnej kwestii wątpliwe by ryzykowano, poza tym piechota nie porusza się tak szybko jak kawaleria i ocena odległości powinna być tu łatwiejsza.

Zostawiając odwieczny spór o to czy lepsza linia czy kolumna, do którego poniekąd dołożyłem drobną cegiełkę, wspomnę jeszcze o innych ciekawych dla mnie wątkach, jakie znaleźć można w książce. I tak, autor mocno krytykuje wielką kolumnę Macdonalda spod Wagram, a jednocześnie pod koniec książki stara się trochę rozgrzeszyć d’Erlona za jego (wielkie) kolumny spod Waterloo, pisząc, że prawdopodobnie plan był taki, iż miały one być rozwijane w pobliżu przeciwnika, o czym miałyby świadczyć 400-metrowe odstępy między nimi.

Parę słów o stronie edytorskiej. Na początku pisałem już o ilustracjach, jako że w tym przypadku stanowią bardzo istotną część książki. Nie mam żadnych uwag do tłumaczenia. Odnośnie redakcji mam uwagę do jednego przypisu na s. 5 o brygadzie jako związku taktycznym i do uzupełnień opisów pojęć „dywizja” i „korpus” tam zawartych. Według współczesnych pojęć brygada i dywizja to jednostki, a korpus to związek taktyczny. Najmniejszy związek operacyjny to armia. Ogólnikowy opis autora, który zdefiniował dywizję jako „związek skupiający co najmniej dwie brygady”, a korpus jako „związek skupiający co najmniej dwie dywizje”, bez precyzowania jaki to związek, zapewne celowego, był chyba dobrym rozwiązaniem.

Podsumowując, recenzowana książka wypada trochę jak słynny traktat Guiberta o taktyce: w wielu miejscach jest wręcz znakomita, ale zawiera też pewne naleciałości. Co do tego ostatniego, chodzi głównie o utarte tezy anglosaskiej historiografii na temat wyższości piechoty brytyjskiej walczącej w linii nad francuskimi kolumnami. Autor nie potrafił się od tego całkowicie oderwać. Jednocześnie zawarł w swojej publikacji sporo dowodów i argumentów podważających te tradycyjne anglosaskie schematy. Tworzy to miejscami wewnętrzne sprzeczności, które patrząc na to powierzchownie mogą wyglądać jak prezentacja różnych punktów widzenia. Ale czy od sprzeczności był wolny którykolwiek ze słynnych traktatów o taktyce, jakie powstały w XVIII wieku? Książka stanowi dobrą, przekrojową publikację, do jakich przyzwyczaiło czytelników wydawnictwo Osprey. Znajdą w niej coś dla siebie zarówno czytelnicy dopiero rozpoczynający swoją przygodę z epoką napoleońską, jak i ci, którym omawiane przez Paddy Griffitha zagadnienia nie są obce.

Autor: Raleen

Opublikowano 01.12.2016 r.