Wojna napoleońska. Bitwy

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Informacje o książce
Autor: Hubert Camon
Tłumaczenie: Mariusz Mróz
Wydawca: Napoleon V
Rok wydania: 2012
Stron: 408
Wymiary: 24,2 x 17 x 3 cm
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-7889-149-9

Recenzja

Przełom w sztuce wojennej, jaki nastąpił w epoce napoleońskiej, miał kilka obliczy. Najważniejszą płaszczyzną zmian było pojawienie się operacji, której Napoleon stał się właściwym twórcą. W porównaniu z jego osiągnięciami i umiejętnościami w tej dziedzinie wcześniejsze przypadki prowadzenia działań na szczeblu operacyjnym zostają daleko w tyle i można je jedynie potraktować jako nieśmiałe próby. Inna sprawa, że dopiero pod koniec XVIII wieku zaistniały warunki umożliwiające dokonanie się tej przemiany. Nie mniej istotnym przeobrażeniom poddana została taktyka, rozumiana jako sztuka toczenia bitew. Wiązało się to po pierwsze ze zmianami na poziomie operacyjnym – w końcu bitwa stanowiła w pewnym sensie przedłużenie operacji. Niebagatelny wpływ miały także zmiany struktury armii, przemiany społeczne i rozrost sił zbrojnych w czasach rewolucyjnych. Wreszcie w ramach samej taktyki – jeśli można to tak ująć – miał miejsce naturalny rozwój, pojawiały się nowe koncepcje m.in. dotyczące wykorzystania tyralierów, udoskonalenia sposobów formowania kolumn i pozwalające na szybsze przegrupowywanie oddziałów na polu bitwy.

Przed przeszło stu laty taktyce napoleońskich bitew i temu co w niej najważniejsze postanowił przyjrzeć się francuski generał Hubert Camon. Książka Wojna napoleońska. Bitwy stanowi zaimplementowanie do poziomu taktycznego teorii autora sformułowanej równolegle dla poziomu operacyjnego. Teoria ta, co może wydać się zaskakujące, jest w swoich podstawowych założeniach dość prosta. Według gen. Camona, Napoleon miał swój system prowadzenia wojny. Upraszczając sprawę, polegał on na tym, że zawsze starał się zastosować jeden z dwóch manewrów: 1) manewr na tyły, albo 2) manewr z położenia środkowego. Z tych dwóch manewrów, podstawowym, typowym dla Napoleona, jest manewr na tyły. Wpisuje się on w ogólną koncepcję bitwy napoleońskiej, składającą się z kilku faz:
1) związanie i zużycie w walce frontalnej sił przeciwnika i jednocześnie wyprowadzenie masy okrążającej na skrzydło wrogiej armii, tak by szybko można wyjść nią na linię odwrotu przeciwnika,
2) atak masy okrążającej na skrzydło przeciwnika, co odciąga z atakowanego skrzydła część oddziałów i zmusza wrogie dowództwo do wykorzystania rezerw (wraz z punktem pierwszym stanowi to przygotowanie natarcia głównego),
3) atak masy przełamującej na okrążane skrzydło przeciwnika (natarcie główne),
4) wykorzystanie powodzenia do rozbicia całości sił przeciwnika i pościg.
Ważne było by atak wyprowadzał nacierających na linię odwrotu nieprzyjaciela. Linia przełamania powinna przecinać się z linią odwrotu. Przeprowadzając atak w taki sposób Napoleon liczył na efekt moralny pojawienia się własnych oddziałów na tyłach przeciwnika, na chaos i zamieszanie, jakie to zwykle wywołuje, a także na efekt materialny w postaci osłabienia okrążanego skrzydła w wyniku odciągnięcia z niego części oddziałów w celu przeciwstawienia się masie okrążającej. Na ten osłabiony punkt w ugrupowaniu przeciwnika rzucał atak główny, który powinien być dobrze zgrany z atakiem masy okrążającej.

Schemat bitwy z położenia środkowego wygląda nieco bardziej skomplikowanie, ale ostatecznie jej celem jest doprowadzenie na wybranym fragmencie pola walki do bitwy z manewrem na tyły. Podczas tego typu bitew Napoleon, będąc stroną słabszą, starał się zniwelować przewagę przeciwnika, wiążąc go w drugorzędnych częściach pola walki mniejszymi siłami i skupiając maksymalny wysiłek tam, gdzie decydowały się losy starcia. Mamy więc ekonomię sił w czystej postaci. Aby przedsięwzięcie to mogło się udać, pole bitwy musiało być poprzecinane przeszkodami terenowymi, które dzieliły je na części, tak by uniemożliwić współdziałanie różnym członom ugrupowania przeciwnika, a jednocześnie nie utrudniać współdziałania obrońcom. Takimi przeszkodami były zbocza i grzbiety górskie podczas bitwy pod Rivoli czy rzeki na polu bitwy pod Lipskiem (Parthe, Elstera, Pleisse). Napoleon skupiał swój wysiłek na największym czy też z innych względów najważniejszym członie ugrupowania przeciwnika i starał się go pokonać w sytuacji, gdy był on odizolowany od reszty wojsk, tak by nikt nie mógł przyjść mu z pomocą.

Najważniejszym słowem w całej koncepcji i rozważaniach autora jest bez wątpienia słowo „system”. Nadaje to książce specyficznej atmosfery – jak to pozwoliłem sobie już kiedyś (w recenzji książki Jeana Colina Przeobrażenia wojny) określić – poszukiwania Świętego Graala. Badacze francuscy z przełomu XIX i XX wieku tak mieli. Pamiętajmy, że Napoleon nie był wtedy jeszcze dla Francuzów tak odległym wspomnieniem. Nic dziwnego, że w obliczu spodziewanej wielkiej wojny wojskowi poszukiwali u niego bardzo konkretnych inspiracji. Podobnie, można wskazywać na dużą dozę sympatii dla starożytnej Kartaginy, jaką żywili przed I wojną światową, i później w międzywojniu, wojskowi autorzy niemieccy, którym ówczesna pozycja Niemiec w stosunku do aliantów w czasie spodziewanego przyszłego konfliktu nasuwała wiele analogii do sytuacji Kartaginy. „System” jest więc odmieniany w recenzowanej publikacji przez wszystkie przypadki.

Hubert Camon ujmuje swoją metodologię w następujący sposób: „Bonaparte nigdy nie wyjaśnił w pełni swojego ulubionego systemu bitewnego. Przynajmniej nie bardziej niż uczynił to ze swoim systemem manewrów. (…)
Lecz jeśli Napoleon nie przedstawił swojego systemu bitewnego, jeżeli nie wyjawił oficjalnie swojego sekretu, to jego tajemnicę można odkryć w radach, jakie kierował do księcia Eugeniusza, Murata, Marmonta, do jednego lub drugiego z marszałków oraz w swoich ocenach po przegranej przez nich lub zakończonej bez rozstrzygnięcia bitwie. Jeszcze wyraźniej widać to w jego biuletynach bitewnych, pisanych tego samego wieczoru zaraz po walkach, jeszcze całkiem na gorąco po przebiegu głównych wydarzeń, które tak niepokoiły go w ciągu dnia.
W końcu, w celu odtworzenia systemu, musiałem przyjąć taki sposób działania jak w paleontologii, gdy pragnie się zrekonstruować zaginione typy. Po obserwacjach zebranych w trakcie badania różnych bitew Napoleona, wykrystalizował się plan, który wydawał mi się być typem normalnym. Porównałem z nim plany innych bitew, poszukując tego jak i w jakim stopniu różniły się od siebie.
Najczęściej dość łatwo dochodziłem do odkrycia właściwego powodu wprowadzenia zmian, a zatem wyjątku potwierdzającego regułę.
Zresztą badania porównawcze bitew ułatwiły mi znacznie zrozumienie każdej z nich. Taka bitwa, którą początkowo tłumaczyłem sobie niewłaściwym planem, z powodu braku dostatecznej liczby dokumentów, wyjaśniała się nagle poprzez zestawienie jej z inną bitwą, której system był wyraźnie określony lub która została wyjaśniona przez samego Bonapartego.” (H. Camon, Wojna napoleońska. Bitwy, Oświęcim 2012, s. 8-9).

Koncepcja autora jest bardzo wyrazista, wygląda przekonująco, na pierwszy rzut oka uderza swoją zwartością i logiką. Wątpliwości zaczynają się dalej, gdy koncepcja zostaje zastosowana do konkretnych bitew i gdy za jej pomocą autor omawia poszczególne batalie. To właściwa część książki, ponad 80 procent jej zawartości. Wyodrębnione zostały dwa rozdziały: przedstawiający bitwy z pozycji środkowej (tutaj mamy tylko dwie bitwy: pod Rivoli i Lipskiem) oraz o bitwy typu normalnego z manewrem na tyły (Castiglione, Marengo, planowana bitwa w pobliżu Ulm, Jena, Olsztyn, Pruska Iława, Frydland, Wagram, Borodino, Lützen, Budziszyn, Ligny, Waterloo). Poza klasyfikacją pozostaje bitwa pod Austerlitz, którą autor uznał za na tyle specyficzną, że niemieszczącą się w żadnym schemacie. Po tych rozdziałach mamy rozdział podsumowujący, gdzie pokrótce jeszcze raz autor streścił swoje analizy poszczególnych bitew, i rozdział ostatni „Przygotowanie bitwy napoleońskiej”, liczący kilkanaście stron.

Odnośnie samej mocno i bardzo ściśle zarysowanej koncepcji autora, wyodrębniającej normalny typ bitwy napoleońskiej, główny problem, jaki wprost wynika z jego analizy poszczególnych bitew, jest taki, że tak naprawdę Napoleon w czystej postaci mało gdzie był w stanie zastosować przedstawiony schemat. Kolejne bitwy pokazują coraz więcej odrębności i odstępstw. Autor je zauważa. Sam o nich pisze. Rzecz w tym, że interpretuje je jako nieuniknione wyjątki, spowodowane konkretnymi warunkami danej bitwy. Nie wzbudzają one w nim wątpliwości, ale utwierdzają go w przekonaniu co do słuszności własnej koncepcji. Moim zdaniem autor dopuszcza tak daleko idące odstępstwa od sformułowanej przez siebie teorii, że trudno mówić by po ich uwzględnieniu to nadal była ta sama koncepcja. Przykładowo, w przypadku bitwy pod Wagram nie stanowi dla autora zbyt daleko idącej modyfikacji typu normalnego fakt, że atak wielkiej kolumny Macdonalda nastąpił w miejscu, które nie bardzo można uznać za osłabione przez atak okrążający. Innym przykładem może być bitwa pod Waterloo, gdzie tak naprawdę doszło do rezygnacji z ataku okrążającego, co dla autora także nie stanowi zbyt istotnej modyfikacji przyjętego przez niego schematu. Podobnie jak fakt, że walka wiążąca i zużywająca rozciągnęła się na cały dzień. Nadal traktuje bitwę pod Waterloo jako realizującą, z modyfikacjami, typ normalny.

Od innej strony podeszła do dzieła Camona dawna krytyka. Jeszcze przed II wojną światową Stefan Mossor wskazywał, że elementy bitwy napoleońskiej według Camona można odnaleźć w bitwach innych wodzów, a zaproponowany przez niego podział bitwy na trzy fazy, przedstawiany jako charakterystyczny dla Napoleona, nie może zostać uznany za coś wyjątkowego:
„Bitwa napoleońska składała się, według gen. Camona, z trzech faz:
1) przygotowanie natarcia głównego;
2) natarcie główne;
3) wykorzystanie natarcia głównego.
I to się zgadza, tak rzeczywiście było. Ale te trzy fazy dadzą się wyraźnie zauważyć we wszystkich bitwach opartych na pełnym zastosowaniu podstawowych czynników manewru, którymi zawsze były: wydajny kierunek, okrążenie i siła.
Widzimy te trzy fazy bitwy jak najwyraźniej w bitwie pod Kannami; nad Trebbią jedynie trzecia faza dała niepełne wyniki, bo oskrzydlenie poszło zbyt głęboko i chybiło w stosunku do głównej masy.
Czy pod wpływem podobieństwa podziału bitew Hannibala i Napoleona na trzy okresy rozwoju można by się doszukiwać podobieństwa „systemów” obu wodzów?
Nie znajdzie się podobieństwa systemów tam, gdzie nie ma systemów; jesteśmy skłonni wierzyć, że żaden z wielkich wodzów nie miał systemu, choć mogły być i będą indywidualne skłonności i upodobania.
Gdyby sztuka wojenna raz weszła na drogę systemów, przestałaby przecież być sztuką, bo stałaby się wiedzą ścisłą.” (S. Mossor, Sztuka wojenna w warunkach nowoczesnej wojny, wyd. III, Warszawa 1986, s. 409). Gwoli ścisłości, muszę jednak zaznaczyć, że uwagi zawarte w powyższym cytacie zostały sformułowane głównie w odniesieniu do książki Napoleoński system wojny. Nie podważa to ich o tyle, że poglądy gen. Camona, które zawarł w swoich książkach o napoleońskiej sztuce wojennej, stanowią całość.

Powyższa krytyka zawartej w recenzowanej książce koncepcji (wyżej przedstawiłem tylko jej urywek, podobnie jak i całą koncepcję nie sposób w pełni przedstawić) nie oznacza, że należy odrzucać spostrzeżenia autora, które często są bardzo trafne. Książka bardzo dobrze pokazuje w jaki sposób Napoleon staczał bitwy, jakimi drogami dążył do zwycięstwa. Pokazuje pewną ogólną ideę, którą udało się gen. Camonowi uchwycić, tylko następnie potraktował ją zbyt ściśle. Dążenie do wyjścia na tyły, zagrożenia linii operacyjnej, stanowiło kluczowy czynnik, lecz w warunkach konkretnego pola bitwy nie zawsze było możliwe. Podobnie zgranie ataku okrążającego z uderzeniem przełamującym masy głównej. Odstępstwa i wyjątki od przedstawionej w książce koncepcji dowodzą elastyczności Napoleona i tego, że nie istniał jeden ścisły schemat. Bardziej interesujące jest to jak Napoleon radził sobie w konkretnych sytuacjach, jak modyfikował te ogólne założenia, dostosowując do warunków jakie napotykał.

To w czym mnie gen. Camon przekonał dotyczy jego uwag krytycznych pod adresem Clausewitza. Przedmiotem krytyki była koncepcja dążenia za wszelką cenę do bitwy i decydującego krwawego rozstrzygnięcia. Clausewitz przeciwstawiał Napoleona i jego wizję wojny totalnej armiom i dowódcom dawnego porządku, prowadzącym wojny bez bitew, gdzie poprzez stworzenie zagrożenia dla armii przeciwnika wymanewrowywano ją, zmuszano do odwrotu z dogodnej pozycji i tym sposobem bezkrwawo osiągano cel wojny. Napoleon miał rozbić tę misterną szachownicę kunsztownej sztuki wojennej XVIII wieku. Prusacy, a potem Niemcy, a za nimi wspomniany przeze mnie wyżej Stefan Mossor, trzymali się tych poglądów. W niemieckim sztabie generalnym ukuto pojęcie bitwy niszczącej (Vernichtungsschlacht). Camonowi udaje się w przekonujący sposób pokazać, że owszem Napoleon dążył zawsze do rozstrzygających wyników, ale niekoniecznie przez zniszczenie przeciwnika w bezpośredniej walce. Jeśli tylko istniały ku temu możliwości, starał się rozbić armię przeciwnika i straty były wynikiem tego rozbicia, zwłaszcza gdy udało się wyjść na tyły i zagrozić linii operacyjnej, a także były wynikiem późniejszego pościgu po bitwie. Inna sprawa, że zwłaszcza w późniejszych kampaniach trudno było Napoleonowi uzyskać odpowiednie warunki i bitwy stawały się coraz częściej wyniszczającymi. Znamienny jest jeden z przytoczonych w książce napoleońskich cytatów o tym, że najlepiej jeśli uda się osiągnąć takie efekty jakie przynosi bitwa bez samej bitwy. Nie stoi to w sprzeczności ze znanym stwierdzeniem Napoleona, o tym, że podczas gdy inni generałowie widzą wiele rzeczy, on widzi tylko wrogie masy, które stara się zniszczyć. Cały ten wątek bardziej wiąże się z poziomem operacyjnym i krytyczne uwagi pod adresem Clausewitza wyraźniej występują w tomie poświęconym sztuce operacyjnej (H. Camon, Wojna napoleońska. Systemy operacyjne: teoria i technika, Oświęcim 2012), ale w kontekście bitwy łatwiej to moim zdaniem zobaczyć.

Co jeszcze znajdziemy w książce i czy warto po nią sięgać? Przede wszystkim bardzo dużo jest cytatów „z Napoleona”, głównie z biuletynów Wielkiej Armii. Bywa, że autor wstawia obszerne fragmenty, zajmujące i po półtora czy dwie strony. Czasem nawet pewne rzeczy powtarza… Wiadomo, że biuletyny były przede wszystkim narzędziem propagandy. Zaskakujące jednak jak wiele można z nich czasem wydobyć. Można autorowi zarzucać tu i ówdzie, że jest mało krytyczny w stosunku do nich, ale w książce nie chodzi o takie szczegółowe i często manipulowane w relacjach pobitewnych kwestie jak wielkość strat czy przechwałki mające dowodzić jaki to wielki sukces odniosła dana strona. Wśród źródeł przewija się też cesarska Korespondencja, fragmenty pamiętników wyższych dowódców, rozkazy. Myślę, że ten materiał źródłowy, często przytaczany dość szeroko, stanowi jeden z ważnych argumentów na rzecz tego, że warto po tę książkę sięgnąć. Jej zaletą jest też niewątpliwie to, że autor zmierza zawsze do sedna problemu. Nie w każdym przypadku jego ustalenia faktycznie i wyjaśnienia, zwłaszcza w świetle obecnego stanu wiedzy, kiedy to jesteśmy mądrzejsi o przeszło sto lat, są trafne, ale nie można mu odmówić przenikliwości.

Od strony wydawniczej książka prezentuje standard do jakiego wydawnictwo Napoleon V zdążyło nas już przyzwyczaić. Tutaj muszę się jednak zastrzec, że kupiłem tę publikację dopiero niedawno, po tym jak pojawił się dodruk w miękkiej okładce (gdy pojawiło się pierwsze wydanie, nie zdążyłem go nabyć zanim zniknęło ze sklepów). Choć nie lubię przepłacać (niższa cena zachęciła mnie do zakupu), to niestety w tym wypadku żałuję, bo miękka okładka w wykonaniu Napoleona V wypada wyjątkowo słabo. Głównym problemem jest folia łatwo odchodząca na rogach i kantach okładki. Jeśli chodzi o pierwotne wydanie w twardej okładce, z tego co mi wiadomo, nie odbiegało w tej mierze od innych publikacji wydawnictwa. Pod względem edytorskim problemem są dość liczne literówki. Mam też dwie uwagi do tłumacza. Po pierwsze jak mamy państwo Saksonia, to przymiotnik od niego brzmi „saski”, a nie „saksoński”, zaś mieszkańcy Saksonii to „Sasi”, a nie „Saksończycy”. Nie darmo mamy w Warszawie: Ogród Saski, Pałac Saski (obecnie pozostałości), kiedyś mieliśmy Plac Saski, a czasy panowania Augusta II i Augusta III określane są jako „czasy saskie” itd. Nie zwracałbym uwagi, gdyby słowa te nie przewijały się wielokrotnie w tekście. Druga uwaga dotyczy „kolumny szturmującej”, którą wypatrzyłem na s. 236 (i bodaj to nie jedyne miejsce, gdzie występuje w tekście). Z kontekstu wynika, że prawdopodobnie chodziło o „kolumnę szturmową”.

Podsumowując, wybitna książka, napisana przez znawcę tematu, który poświęcił większość życia badając przedmiot swojej pracy, ale sprawia nieodparte wrażenie stworzonej pod z góry przyjętą tezę. System rozgrywania bitew stworzony i stosowany przez Napoleona miał być prosty i posiadać jeden wiodący „typ normalny”. Podczas analizy bitew okazuje się jednak, że od owego „typu normalnego” co rusz mamy jakieś odstępstwa… Prostolinijność i sugestywność wywodów autora czynią tę publikację łatwą w odbiorze, nawet dla czytelnika słabo obeznanego z epoką napoleońską (nawiasem mówiąc do takich czytelników autor także chciał dotrzeć), przynajmniej jeśli chodzi o jej podstawowe tezy. Jest ona łatwiejsza w odbiorze niż tom poświęcony sztuce operacyjnej z tego względu, że bardziej szczegółowe przedstawianie operacji wymaga dobrych map, a o te w książkach Camona ciężko. Sferę taktyczną można łatwiej przedstawić bez tego, nie mamy tu wielu ruchów rozgrywających się na rozległych przestrzeniach, nie musimy analizować licznych przemieszczeń wojsk – to wszystko z pewnością ułatwia poruszanie się po książce i przyswojenie zawartych w niej treści.

Autor: Raleen

Opublikowano 30.03.2016 r.