Wikingowie

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Reżyseria: Ken Girotti, Ciaran Donnelly, Jeff Woolnough, Johan Renck, Kari Skogland, Kelly Makin, Helen Shaver
Scenariusz: Michael Hirst, Ken Girotti
Premiera: 3 marca 2013 (świat), 21 października 2013 (Polska)
Produkcja: Kanada, Irlandia
Czas trwania: 45 min. (odcinek)

Archetyp wikinga z wielkim (dwuręcznym i dwusiecznym) toporem, a także noszącego hełm z rogami jest bardzo silny, jednak od paru lat coraz głośniej się mówi o tym, że to bzdura i tamci ludzie wyglądali i zachowywali się inaczej. Źródłem tych pomyłek jest rodzącą się popkultura XIX wieku, która odkrycia archeologiczne interpretowała dość sensacyjnie. Nie bez winy był też ówczesny stan wiedzy, który do jednego wora wrzucał wszystkie znaleziska skandynawskie (w tym autentyczne hełmy z rogami), nie wiedząc jeszcze, że pochodziły z epoki brązu. Mylnie też interpretowało się, że wiking to reprezentant jakiejś nacji skandynawskiej. To oczywiście jest określenie wyprawy łupieżczej, a wiking-człowiek to osoba biorąca w niej udział, obojętne, czy pochodził z terenu Danii, Połabia czy dzisiejszej Polski.

Jak wspomniałem, te archetypy są dziś coraz szerzej interpretowane (słusznie) jako niehistoryczne. Tworząc nowy produkt o wikingach, czy to grę planszową, komputerową, film lub cokolwiek innego, trochę nie wypada już się nimi posługiwać. To to samo co niewolnicy budujący egipskie piramidy lub Armia Czerwona wyzwalająca Szczecin.

W 2013 roku kanadyjska telewizja „History” wyemitowała pierwszy odcinek kanadyjsko-irlandzkiego serialu „Vikings” (u nas po prostu „Wikingowie”). Stacja zajmuje się produkcjami rozrywkowo-historycznymi, a nie naukowymi dokumentami, co jednak może nie wydać się takie oczywiste po nazwie sugerującej coś przynajmniej na poziomie „Discovery”. Twórcą serialu jest Michael Hirst i dotychczas poznaliśmy trzy sezony, a czwarty zapowiedziano na przyszły rok.

Rozbiegówka to piękna animacja komputerowa z klimatycznym utworem „If I had a Heart” Fever Rain. Urzekające jest ujęcie pokazujące dwie łodzie z wiosłującymi żeglarzami… od spodu. Szczerze, to do obejrzenia serialu zachęcił mnie właśnie ten fragment. Atmosfera całego intra pasuje do skandynawskiej surowości i pewnej szarości (proszę nie odczytywać jej dosłownie!), sugeruje, że będziemy świadkami głębokiego i magicznego widowiska.

Fabuła opowiada o samym początku historycznej epoki wikińskiej, a więc jesteśmy w 793 roku. Młody rolnik-wojownik Ragnar Lothbrok (Travis Fimmel) proponuje lokalnemu jarlowi wyprawę łupieżczą nie na wschód, co według niego jest mało opłacalne, ale na zachód, gdzie znajdują się nieznane, opływające w kosztowności ziemie. Co więcej, młody żeglarz zna niespotykane wcześniej metody nawigacji (kompas wodny i kryształ słoneczny), które pozwolą bezpiecznie pokonać Morze Północne. Pomimo pewnego poparcia ze strony innych uczestników thingu, jarl Haraldson (Gabriel Byrne) odrzuca ten pomysł. Co więcej, uznaje Ragnara za swego przeciwnika politycznego i zaczyna prześladować go i jego rodzinę.

Mimo tego, Ragnar postanawia przeprowadzić wyprawę samodzielnie i w konspiracji. Kompletuje załogę, buduje okręt dzięki przyjacielowi Flokiemu (Gustaf Skargård). Wojownicy szczęśliwie docierają do northumbrijskiego klasztoru Lindisfarne, który plądrują i wybijają zakonników… z wyjątkiem jednego z nich, niejakiego Athelstana, który trafia do Skandynawii w charakterze niewolnika.

To początek długiej drogi Ragnara do władzy. Czekają go konflikty z jarlem, królem duńskim Horikiem (Donal Logue), własną żoną Lagerthą (Katheryn Winnick) i niemalże wszystkimi przyjaciółmi.

Zatem pomimo, że postacie są fikcyjne, to same wydarzenia opierają się na faktach. Istnieją sceny zdecydowanie zaczerpnięte z kronik, na przykład drugi atak na Brytanię odbywa się na trzech łodziach, tak jak w historii. Na pewno nie można serialowi odmówić pewnej dbałości o scenografię. Domyślam się, że na projekt patrzył czasem jakiś archeolog, gdyż widać wiele elementów wystroju wnętrz lub strojów, które są często pomijane w takich produkcjach. Nie ma też tych oklepanych hełmów z rogami, gigantycznych mieczy, wszechobecnych hełmów (z okularami) a także toporów wykonanych całkowicie z żelaza.

Niestety, ale taki archeolog patrzył na serial tylko czasami, a potem to chyba zwolnili go z pracy, o czym jeszcze powiem.

Poziom gry aktorskiej jest standardowo wysoki dla międzykontynentalnych produkcji. Jedno, co mnie bardzo irytowało, to tendencja do szeptania, która niczym plaga rozprzestrzeniła się w zachodnich filmach. Nie tylko jest to denerwujące i utrudnia zrozumienie słów, ale przede wszystkim nie pasuje. Ludzie przecież tak nie rozmawiają, szczególnie nie wyobrażam sobie szepczących do siebie wojowników.

Serial charakteryzują piękne zdjęcia, zarówno krajobrazy Brytanii, jak i Skandynawii. Budzą się sentymenty.

Pierwszy sezon skupia się na zdobywaniu pozycji przez Ragnara, a także ukazuje wyprawy do Brytanii mające na celu zdobycie jak najlepszych łupów. Muszę przyznać, że pierwsze kilka odcinków mnie zdecydowanie wciągnęło. Szczególnie zaimponowały mi epizody numer 1 i 3, czyli „Rites of Passage”, gdzie zostajemy bardzo celnie i zachęcająco wprowadzeni do historii, a także „Dispossessed”. W tym drugim jesteśmy świadkami najazdu na klasztor, co ukazano bardzo wiarygodnie. Mamy z jednej strony brutalność wikingów, ale z drugiej są w dziwnym dla siebie miejscu, mocno przerażeni, otoczeni przez same tajemnice, obcego boga i jego wyznawców. Kojarzy mi się to z żołnierzami Armii Czerwonej plądrującymi niemieckie miasta. Z jednej strony zachwyceni ich bogactwem, z drugiej przerażeni ogromem.

Ten odcinek perfekcyjnie oddaje coś, co można nazwać „najazdem barbarzyńców”.

Niestety, z przyciągnięciem do ekranu potem bywało już gorzej, choć oczywiście pojawiały się lepsze momenty. Przede wszystkim, pod kątem fabularnym serialowi mogę zarzucić cztery rzeczy:

1. Problemy logiczne. Nie chciano z tego uczynić zwykłej produkcji sensacyjnej (tyle że z mieczami zamiast wybuchów i karabinów maszynowych), zatem „Wikingowie” są zdecydowanie serialem politycznym. Tak jak „Gra o Tron”, do której często ich się porównuje, ukazuje w historyczno-fantastycznej scenerii rozgrywki możnych, intrygi dworskie itd., gdzie wszystkie chwyty są dozwolone, nie istnieje honor i przyjaźnie, a jedynie żądze. Tak samo jak w „Grze…”, „Wikingom” można zarzucić zdradzieckość bohaterów aż do przesady. Po pewnym czasie miałem już absolutną pewność, że jak na ekranie pojawia się nowa postać, to na pewno wejdzie w układ z Ragnarem i kiedyś go oszuka. Zdumiewa mnie, jak to możliwe, że opłaca się zawiązywać jakiekolwiek sojusze, skoro wszyscy chcą wszystkich zabić. Równocześnie zdumiewa też apetyt postaci. Pretendentów do dowolnego wodzowskiego stanowiska jest pełno, a przecież każdy dwór składa się z ludzi o różnych ambicjach. Co więcej, postacie zachowują się nierzadko absolutnie zaskakująco i nielogiczne. Przykładowo, wikingowie odnoszą swoje zwycięstwa militarne nie tylko dzięki lepszemu hartowi ducha, broni czy sile, ale przede wszystkim dzięki doskonałej taktyce. Serial to ładnie prezentuje, aby chwilę później ukazać wikingów rozbijających obóz bez żadnej straży i dających się częściowo wyrżnąć z zaskoczenia.

2. Trupy i seks, seks i trupy. Z fabuły wyłazi typowo amerykańskie zamiłowanie do scen skrajnie erotycznych i skrajnie brutalnych. Ludzie giną dziesiątkami i aż dziw bierze, że Skandynawia nie wyludniła się w ciągu paru lat. Widoczna w serialu zaraza nie jest równie śmiercionośna, co dowolne przepychanki pałacowe. Równocześnie bitwy same w sobie (zgodnie z rzeczywistością) to małe straty. Oczywiście główni bohaterowie są albo nietykalni i wychodzą cało z najgorszych opresji, albo otrzymują apokaliptyczne obrażenia, z których się wylizują i nawet mając kończyny w bandażach są w stanie walczyć niczym zdrowi.

3. No i czas na seks. O ile miłość i erotyka to oczywiście jedne z najważniejszych rzeczy dla naszego gatunku, to niektóre odcinki przypominają bardziej produkcje pornograficzne. O ile pełen dynamiki, długi opis bitwy to rzecz pasjonująca, gdyż każdy jej segment może potoczyć się inaczej, to podobna potyczka w łóżku nie za bardzo ma czym zaskoczyć. Moim zdaniem wystarczyłoby pokazać po prostu, że postacie się kochają, kilka ujęć, dość… a nie kilkuminutowe rozległe sekwencje z dokładnymi detalami, choć oczywiście bez nagich penisów itd. Wszak to ma zostać puszczone w Ameryce!

4. Niedobór postaci. Skoro wszyscy porównują „Wikingów” do „Gry o Tron”, to też posłużę się takim zestawieniem. Siłą produkcji o Westeros jest mnogość bohaterów, mają oni swoich popleczników, wątki i konszachty krzyżują się na dziesiątki sposobów. Każdy ród, a nawet każdy lider to całe osobne drzewo hierarchii. Tutaj jest tego skrajnie mało, postaci pierwszo i drugoplanowych wyraźnie brakuje i często jeden antagonista przewija się co rusz. Przypomina to nieco kreskówki, gdzie bohaterowie z odcinka na odcinek wciąż walczą z tą samą osobą.

W efekcie uzyskujemy produkt niezbyt klarowny. Z jednej strony widzimy intrygi polityczne, ale daleko im do prawdziwie inteligentnych planów. Mamy sporą ilość brutalności, ale bohaterowie są w perspektywie nietykalni. Jest seks, aż przesyt seksem, ale obłożony cenzurą. Teoretycznie bawimy się w historię rozłożoną w czasie i przestrzeni, ale pozbawioną mnogości bohaterów. To niestety bardzo spłyca serial i zrównuje go z nieambitnymi intelektualnie produkcjami amerykańskimi, typowymi serialami dla masowego widza.

Język dialogów jest niemalże niestylizowany na archaiczny. Nie mam tutaj na myśli, że powinniśmy słyszeć prawdziwy staronorweski, staroduński czy chociażby farerski. Jednak brakuje typowo „wikińskich” zwrotów budujących klimat (przykładowo zamiast „thrall” ciągle słyszmy „slave”), a także podoszywano nowoczesne słowa, jak chociażby „seks”.

Oczywiście z logiką i jakością zachowania charakterów można polemizować, tak samo z ich osobowościami, to problem pojawia się przy dbałości o realia.

Akcja dzieje się na przełomie VII i VIII wieku, a mimo to obrońcy Paryża posiadają kusze (o 200 lat za wcześnie!), obrońcy Northumbrii są w pełni wyposażeni w zbroje łuskowe i hełmy z nosalami (cały oddział ma identyczny zestaw jak z taśmy produkcyjnej), Wessex ukazano jako sąsiadujące z Northumbrią, a w rzeczywistości tak nie było, złupienie Paryża nastąpiło dopiero w połowie VIII wieku, czyli już po wydarzeniach z serialu. Prezencja ludzi jest bardzo stereotypowa: mężczyźni mają rozwiniętą, wyrzeźbioną na siłowni muskulaturę, a kobiety perfekcyjny, współczesny makijaż, są też idealnie czyste i chodzą w eleganckich jedwabiach. Obramowanie powiek drugoplanowych, nisko urodzonych kobiet i ich pofalowane, lśniące włosy kontrastują z brudem najwyższych członków rodu Starków z „Gry o Tron”. Egzekucja lub też technika tortur „krwawy orzeł” jest dużo późniejszym wynalazkiem i nie jest możliwe dożyć do tego etapu, co dożył przedstawiony skazaniec.

Ilość mniejszych i większych przekłamań jest ogromna. O ile takie fakty jak niezgodność dat w przypadku ataku na Paryż może jeszcze zostać uznane za wzbogacenie fabuły, o tyle te kusze są zwyczajnie niepotrzebne. Abstrahuję już całkowicie od kwestii typów zdobień i innych detali, które w serialu pojawiają się z różną dbałością o zgodność.

To mocno zniechęca do zachwycania się warstwą stylizacyjną.

Kwestia fantastyki. O ile serial nie jest typowym fantasy, to od początku pojawiają się elementy bardzo zagadkowe. Już w pierwszym epizodzie Ragnar ma wizję, w której widzi Odyna, podobne proroctwa pojawią się jeszcze kilkakrotnie, interpretowane oczywiście jako sygnały od bogów. W Kattegat mieszka też ślepy wróżbita, który potrafi naprawdę wiele zobaczyć.

Jednak w trzecim sezonie fantastyka wkracza na serio do fabuły, pojawia się tajemniczy wędrowiec uznany za boga Thora, a jego zdolności i działania wykraczają poza możliwości zwykłego człowieka. Występują wspólne sny i inne tajemnicze, paranormalne wydarzenia. Nie powiem, aby brzmiało to przekonująco, skoro przez tak długi czas sugeruje nam się, że serial jest realistyczny. Co więcej, taka fantastyka wydaje się być doklejona na siłę i pachnie próbą przyciągnięcia widza za wszelką cenę. Aby zachować poziom oglądalności, warto wrzucić trupa, seks albo magię prawda? Pamiętamy to z innych seriali, jak chociażby „Lost”.

Poziom realizmu obniża się wraz z kolejnymi sezonami i o ile w pierwszej serii jeszcze jest dość skromnie pod względem ilości wydarzeń „nieprawdopodobnych”, to potem sensacja goni sensację. Sezon trzeci z oblężeniem Paryża jest już tak nafaszerowany cudami, że aż zęby bolą.

Podsumowując, „Wikingowie” z jednej strony dokonali całkiem imponującego wyczynu, gdyż jest to serial pół-historyczny, którego scenografia jest już zdecydowanie XXI-wieczna pod kątem standardów. Początkowo naprawdę podobał mi się ustalony poziom realizmu, szczególnie ukazany przy zdobywaniu Lindisfarne. Niestety, potem to się psuje i idziemy mocno na skróty. Fabuła zaczyna kręcić się wokół samej siebie i zanudzać, zatem zamiast pokazać jakąś naprawdę głęboką i pasjonującą intrygę, zalewa się widza tanią sensacją zdrady. Brakuje postaci, szczególnie tych pełnokrwistych. Wierność realiom historycznym również coraz bardziej traci wraz z czasem. Jeśli widz zdystansuje się od tego wszystkiego, to „Wikingowie” pozostają niezłym show, które można zobaczyć raz i zachwycić się paroma scenami albo ponapawać urokiem krajobrazów. Jednak nie należy spodziewać się po nim intelektualnej głębi, rekonstrukcyjnego realizmu lub porywającej fabuły. To kolejny rozrywkowy serial, tyle że utrzymany w pewnej historycznej stylizacji.

Dyskusja o serialu na FORUM STRATEGIE

Autor: Jakub „SPIDIvonMARDER” Orłowski
Zdjęcia: materiały promocyjne producenta filmu

Opublikowano 13.09.2015 r.

Poprawiony: niedziela, 13 września 2015 10:01