Orzeł, Lew i Lilie (wersja finałowa) – rozgrywki testowe w klubie Agresor, 29.11.2014

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Plansza najnowszej wersji gry z naniesionym rozstawieniem początkowym oddziałów

Trochę wody w Wiśle upłynęło od czasu pierwszych testowych rozgrywek w „Orła, Lwa i Lilie” – grę planszową autorstwa Michała Stachury, przedstawiającą Europę od wybuchu wojny trzydziestoletniej (1618) do zakończenia Potopu szwedzkiego (1660). W ostatni piątek, po niemal dwóch latach, znów mieliśmy okazję zasiąść w warszawskim klubie AGRESOR nad grą, tym razem już nad jej wersją końcową. Pokuszę się w związku z tym o krótką relację, by podzielić się przy okazji garścią wrażeń co do finałowej wersji prototypu gry. Przez ten okres projekt uległ licznym zmianom i gra w wielu miejscach mocno różni się od tej, w którą swego czasu graliśmy. Duch zmagań w XVII-wiecznej Europie pozostał jednak ten sam.

Wśród kilku innych rozwiązań, zmienił się przede wszystkim, i to już dość dawno temu, układ mocarstw, którymi kierują gracze. Początkowo było ich więcej, obecnie wszystko ograniczone zostało do czterech potęg: Hiszpanii, Cesarstwa, Francji i Szwecji, podzielonych na dwa teatry działań: wschodni i zachodni. Z tego dwie pierwsze potęgi są naturalnymi sojusznikami. Podobnie dwie ostatnie. Tym samym Zjednoczone Prowincje Niderlandów i Rzeczpospolita, którymi wcześniej także kierowali samodzielni gracze, sprowadzone zostały do roli suwerennych podmiotów, aczkolwiek kierowanych w zależności od układów koalicyjnych, przez któregoś z podstawowych graczy. Autor postarał się jednak ograniczyć dążenie graczy do skupiania się na swoich głównych potęgach obowiązkiem zagrywania jednej karty na działania państwa podstawowego i jednej na działania któregoś z państw podległych.

Bardzo na plus zmieniły się moim zdaniem karty narodowe (zwane przez niektórych „domowymi”). Zarówno ich treść, jak i zasady doboru (wybieramy jedną z trzech, a w następnych turach możemy wybrać tylko z tych dwóch które pozostały itd.) są ciekawsze. Kolejny wyraźny plus to uproszczenie podziału tury (etapu) gry na fazy. W grach card driven mamy często etap podzielony na mnóstwo faz i podfaz. Nieraz w wielu z nich nic albo niewiele się dzieje. Taka, żmudna, rozbudowana struktura, która nic nie wnosi. W „Orle, Lwie i Liliach” autor wykonał moim zdaniem dobry ruch upraszczając ten element.

Rozstawienie początkowe sił w południowej części Europy

Rozstawienie początkowe sił w północnej części Europy

Na pewno zyskały bitwy i zasady ich rozgrywania. Głównie dzięki wprowadzeniu stosunkowo nowej tabeli walki i odpowiednim wyważeniu strat. Całkiem dobrze oddany został również dający się silnie odczuć w wojnie trzydziestoletniej wątek logistyczny – czyli straty wśród oddziałów z powodu trudności z ich utrzymaniem. Tutaj zastanawiające dla mnie były jedynie możliwości odzyskiwania sił przez osłabione państwa – mające niewielką ilość wojsk, ale grywalnościowo na pewno działa to właściwie, pozwalając po klęskach odbić się od dna. Duże znaczenie mają nadal kolekcje sztuki (już na początku zauważyłem, że to oczko w głowie autora, któremu zależało na podkreśleniu tego aspektu w grze). Obecnie stały się one bonusami punktowymi do kart, za pomocą których można uzyskać dodatkowe punkty akcji.

Podczas rozgrywki miałem okazję pokierować Szwecją, więc relacja będzie głównie z tej perspektywy. Przede wszystkim muszę już na początku zaznaczyć, że wyjątkowo dobrze mi się współpracowało z moim naturalnym sojusznikiem – Francuzami. Kardynał Richelieu lojalnie mnie wspierał, nie prowadził knowań za moimi plecami, jak to bywało w historii, może temu grało mi się Szwecją dość swobodnie. Dość łatwo było stronie francusko-szwedzkiej pozyskiwać koalicjantów. Zwłaszcza Szwecja przeciągnęła ku sobie wszystkich poza Papiestwem (swoją drogą to byłby już szczyt bezczelności próbować wyprowadzić luterańskimi Szwedami Papiestwo z cesarskiej strefy wpływów). Podobna sytuacja z czasem wytworzyła się na zachodnim teatrze działań. Pod koniec rozgrywki okazało się, że Rzeczpospolita jako sojuszniczka Francji znalazła się po tej samej stronie co Szwecja.

W pewnym momencie doszło do ataku na Gdańsk i oblężenia miasta, ale nie przez Szwedów, a przez… Habsburgów, których spod twierdzy przepędziła… szwedzka odsiecz. Uratowała ona miasto przed upadkiem, ponieważ Cesarscy użyli przeciwko jego murom wszelkich posiadanych narzędzi oblężniczych i byli bardzo bliscy sukcesu. W Rzeszy z początku sytuacja rozwijała się historycznie, czyli sojusznicy szwedzcy (protestanccy książęta Rzeszy) zmuszeni zostali do szybkiego opuszczenia Czech i Palatynatu. Potem jednak Szwedzi z powodzeniem bronili się w północnych Niemczech. Choć brakowało im wojska, dosłali trochę oddziałów z macierzystych ziem, co pozwoliło wyrównać straty. Nadal dobrze widoczna była jednak przewaga potencjału demograficznego Cesarstwa (Szwecji trudniej było odtwarzać straty).

Środek wojny trzydziestoletniej w Rzeszy. Cesarscy zdobyli Palatynat, ale utracili środkowe Niemcy, do których weszła armia Zjednoczonych Prowincji Niderlandów. Na zachodzie panuje jeszcze względny spokój. Armia hiszpańska operująca z Księstwa Mediolanu zajęła lądowe posiadłości Wenecji. Wiele prowincji jest spustoszonych, co utrudnia utrzymywanie większej ilości wojsk

W późniejszej fazie rozgrywki dużo wniosło przeciągnięcie na stronę obozu „północnego” Zjednoczonych Prowincji oraz Turcji, naturalnej sojuszniczki Francji. Co ciekawe, Francuzom udało się też przeciągnąć na swoją stronę Duńczyków, przez co zabezpieczyli możliwość inwazji na Szwecję od zachodu i Szwedzi mogli się skupić na działaniach w Niemczech. Po trzech etapach sytuacja Cesarstwa stała się trudna, tym bardziej, że wcześniej sojusz ze Szwedami zawarła jeszcze Wenecja. Cesarstwo walczyło więc osamotnione, otoczone przez wrogów, właściwie w okrążeniu. Gdyby nie interwencja sojuszniczej armii hiszpańskiej maszerującej z Włoch na północ, byłoby ciężko. Mimo wszystko podczas bitew Cesarskim pod koniec sprzyjało szczęście, więc jakoś wychodzili z opresji.

Zwróciła naszą uwagę mała aktywność graczy na morzach i oceanach. W Nowym Świecie tylko raz zdarzyło się, że flota holenderska dokonała inwazji i zajęła kolonię hiszpańską na zachodnim wybrzeżu Ameryki. Przejście Danii i Anglii do obozu „północnego” sprawiło, że Szwecja nie miała na Bałtyku naturalnych wrogów. Plany angielskiego ataku na Kadyks, w stylu Francisa Drake’a, zostały zarzucone z przyczyn strategicznych. Pod koniec rozgrywki lwi pazur pokazała Hiszpania, kierowana przez autora gry, która uderzyła potężnie na Francję od wschodu i zajęła jej południowo-wschodnią część. Jeszcze z samego początku Francuzi musieli zmagać się z Frondą, która opanowała przejściowo Paryż, ale kardynał Richelieu wyszedł z tego obronną ręką.

Gdybym miał pokusić się o jakieś podsumowanie, powiedziałbym, że grało mi się dość lekko i od pewnego momentu miałem wrażenie posiadania przewagi nad Cesarstwem, aczkolwiek jak spojrzymy na sojusze, widać, że wszystko sprzyjało tutaj Szwecji. Dyplomacja całkowicie wyeliminowała jej naturalnych wrogów, stąd układ sił, jaki zaistniał, musiał być dla niej korzystny. Z początku graliśmy trochę po omacku, bo od ostatnich rozgrywek upłynęło wiele czasu, a zasady pozmieniały się, niekiedy znacznie, ale z czasem można było naprawdę poczuć klimat XVII-wiecznej Europy.

Dyskusja o rozgrywce na FORUM STRATEGIE

Autor: Raleen
Zdjęcia: Raleen

Opublikowano 03.12.2014 r.

Poprawiony: czwartek, 04 grudnia 2014 01:15