Informacje o książce
Autor: John E. Morris
Tłumaczenie: Ignacy Kurowski
Wydawca: Napoleon V
Rok wydania: 2013
Stron: 266
Wymiary: 24,1 x 17 x 1,9 cm
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-7889-030-0
Recenzja
Druga połowa XIII wieku to czas, kiedy w cieniu rosnącej potęgi Kościoła w Europie zaczynają powstawać silne państwa narodowe. Niektóre kraje właśnie wtedy przeżywają szczyt swojej potęgi. Wspomnijmy tu Królestwo Czech, rządzone przez ostatnich Przemyślidów, którzy wówczas usiłowali nawet sięgać po koronę cesarską, czy potężniejące Królestwo Węgier. We Francji trwa długie panowanie jednego z najwybitniejszych władców średniowiecza – Ludwika IX Świętego. Również w Anglii ostatnie ćwierćwiecze XIII wieku i początek XIV wieku to rządy jednego z najwybitniejszych jej królów – Edwarda I Długonogiego. Nie wszystkie państwa mogły w tym czasie rozwijać swój organizm polityczny. Wśród tych, którym nie było to dane, jest podzielona na dzielnice Polska, podobnie rozdrobniona i znajdująca się wówczas pod jarzmem Mongołów Ruś, trwające w chaosie Wielkiego Bezkrólewia i późniejszych słabych rządów królewskich Niemcy, czy wreszcie Francja, która choć rządzona przez wybitnego władcę, mimo wytrwałych wysiłków Kapetyngów nadal była wtedy raczej konglomeratem księstw i hrabstw niż jednolitą monarchią i gdzie wyraźne wzmocnienie władzy królewskiej przyniosą dopiero rządy Filipa IV Pięknego.
Czym na tym tle wyróżniał się król Anglii Edward I, który poza podbojem Walii na pierwszy rzut oka żadnych spektakularnych czynów nie dokonał, zwłaszcza jeśli spojrzymy na późniejsze sukcesy militarne królów angielskich podczas wojny stuletniej? Jego panowanie łatwo porównać do panowania polskiego króla Kazimierza Wielkiego. Przede wszystkim, podobnie jak Kazimierz w Polsce, przeprowadził daleko idące reformy ustrojowe, które umocniły Anglię. Wśród nich, z uwagi na tematykę recenzowanej książki, szczególną uwagę należy zwrócić na reformy militarne. To w tamtych czasach rodziła się nowa organizacja armii, legenda angielskiego długiego łuku i taktyki łączącej łuczników z ciężką jazdą rycerską (choć w późniejszych czasach operowali głównie w powiązaniu z innymi formacjami piechoty, a angielscy rycerze z czasem coraz częściej walczyli w szyku pieszym). Podobnie jak Kazimierzowi Wielkiemu, który wprowadził w Polsce skopiowany z Węgier system banderyjny, nie było dane oglądać późniejszego sukcesu pod Grunwaldem, odniesionego przez armię powstałą w oparciu o stworzoną przez niego organizację, tak i reformy Edwarda w pełni spożytkowali dopiero jego następcy, którzy rozwinęli i udoskonalili jego wzorce organizacyjne i założenia taktyczne, co zaowocowało później niespotykanymi wprost sukcesami armii angielskiej w pierwszej fazie wojny stuletniej.
Wspomniałem wcześniej, że w okresie tym nie wszystkim narodom dane było budować silne państwo, a niektóre ludy padły wręcz ofiarą rozwoju innych. Możemy tutaj znaleźć kolejną analogię między dziejami Anglii a historią ziem dzisiejszej Polski. Czasy podboju przez Edwarda I Walii to ta sama epoka, kiedy swój podbój Prus kończyli Krzyżacy (ostateczna klęska drugiego powstania pruskiego to 1283 r.). Gdy spojrzymy na metody, jakimi prowadzony był podbój, znajdziemy elementy bliźniaczo podobne. Przede wszystkim zwraca uwagę rola zamków i szlaków wodnych, przy których je budowano. Kluczowe znaczenie dróg wodnych polegało na tym, że można było dostarczać nimi zaopatrzenie w czasie, gdy zamek był oblężony, co pozwalało załodze przetrwać wyjątkowo długo. W obu przypadkach podobna jest też konsekwencja, zarówno Edwarda, jak i Krzyżaków w prowadzeniu podboju, a z drugiej strony pewien brak wytrwałości zarówno podbijanych Walijczyków, jak i Prusów, których zrywy były nagłe i gwałtowne, ale którzy nie potrafili później przez konsekwentny napór doprowadzić do upadku obcego panowania na ich ziemiach. Podobieństw można by znaleźć więcej, natomiast zasadnicza różnica między losami Walijczyków i Prusów jest taka, że tym pierwszym ostatecznie udało się w jakiejś mierze zachować elementy swojej tożsamości, czego nie można powiedzieć o tych drugich.
Wojny walijskie Edwarda I były przełomowym wydarzeniem w dziejach Walii, która w ich wyniku została w pełni podporządkowana Królestwu Anglii, stając się faktycznie jego częścią. Świeżo zdobytego panowania strzegły wzniesione przez króla, okazałe zamki i angielscy baronowie, uważnie pilnujący swoich nowych poddanych i dochodów, jakie z nich czerpali. W niedługim czasie walijscy piechurzy stali się istotną częścią sił zbrojnych angielskiego króla. Już w czasie wojen w Walii charakterystyczne dla tego konfliktu jest wykorzystywanie jej mieszkańców do walki z ich pobratymcami. Zjawisko tego rodzaju znamy także z czasu podboju przez Krzyżaków Prus, więc o tyle nie jest ono wyjątkowe, choć wydaje się, że nie występowało na tak wielką skalę, jak to miało miejsce w armii Edwarda I. Z czasem podbój Walii zaczął być przez Anglików postrzegany jako pierwszy etap walk zjednoczeniowych, które ostatecznie doprowadziły do powstania Wielkiej Brytanii. Dalsze etapy to przyłączenie Szkocji i Irlandii.
Książka Johna E. Morrisa to dzieło z początków XX wieku, czyli z czasów największej świetności Imperium Brytyjskiego. Podbój Walii postrzegany był wówczas, zdecydowanie bardziej niż dziś, jako pierwszy etap zjednoczenia Wielkiej Brytanii niż coś innego. Szczęśliwie autor nie porusza zanadto tego tematu, tylko w jednym miejscu wspominając o tych kwestiach w tym duchu, że ogólnie rzecz biorąc dobrze się stało, że Walijczycy zostali podbici, że nastąpiło to „dla dobra ludzkości” i że była to swego rodzaju konieczność dziejowa. Wojny walijskie Edwarda I Długonogiego koncentrują się na historii wojskowości, z niewątpliwą korzyścią dla książki i dla tematu.
Z początku pierwsze, dominujące wrażenie, jakie pojawia się podczas lektury, to przytłoczenie ilością liczb i innych danych, zwykle dotyczących obowiązków militarnych różnych grup zobowiązanych do służby wojskowej, struktury własności na ziemiach objętych konfliktem i w jego najbliższym otoczeniu itp. W książce da się wyodrębnić pewien nurt, który określiłbym jako „historię z punktu widzenia księgowego”. Podstawową bazą wywodów autora są rejestry i spisy zawierające dane dotyczące sił zbrojnych biorących udział w omawianych działaniach wojennych i ogólnie z tego okresu. Są to zazwyczaj dokumenty skarbowe określające komu, ile, kiedy i za co płacono. Autor trzyma się ich i podpiera się nimi wszędzie, gdzie tylko może, przy czym często związek przytaczanych danych z jego wywodem trudno dostrzec. Niekiedy wygląda to tak jak by po prostu streszczał te dane. Stąd nieraz niewiele dowiemy się o działaniach wojennych, za to zostajemy precyzyjnie poinformowani ile jaki rycerz króla dostał za jaki okres służby, ilu miał podwładnych itp. Czasem z gąszczu tych informacji wyłaniają się pojedyncze wiadomości dotyczące samego przebiegu walk, ale nieraz toną one wśród danych o charakterze skarbowym.
By nie być źle zrozumianym, o co tutaj łatwo, chciałbym powiedzieć w tym miejscu, że przytaczanie w książce historycznej dużej liczby informacji samo w sobie nie jest wadą, wręcz w większości przypadków bywa zaletą, zwłaszcza dla czytelników obeznanych w temacie. W przypadku tej publikacji problem polega na tym, że często nie za bardzo widać wnioski, do jakich zmierza autor, a jeśli się one pojawiają, to związek tych wywodów z wnioskami jest mało zauważalny. Dopiero pod koniec lektury doszedłem jednej z prawdopodobnych przyczyn: autor starał się poniekąd zawrzeć wnioski w ostatnim rozdziale, gdzie pisze o wojnach szkockich. Tyle, że znowu, w takim ujęciu związek jego wywodów z tymi wnioskami jest jeszcze mniej widoczny. Ponadto z rozdziału tego można wyczytać, że w odniesieniu do pewnych tematów nie pisał niczego, bo nie chce powtarzać tego, co już zostało napisane. To bardzo szczytna idea, by nie zanudzać czytelnika tym co już gdzieś przeczytał i nie powtarzać „tego samego”. W naszym przypadku, gdy czytamy tę książkę po ponad 100 latach od jej pierwotnej publikacji, niestety ma to zdecydowanie więcej wad niż zalet, ponieważ po pierwsze praca oparta jest na założeniu, że czytelnik posiada pewną wiedzę o tamtym okresie, po drugie pewne założenia i być może nawet oczywistości obowiązujące w czasach autora w jego środowisku naukowym, nie muszą być takimi (i raczej nie będą) dla współczesnego czytelnika.
Drugi, zdecydowanie skromniejszy (w porównaniu z poprzednim) nurt, jaki można spotkać w książce, określiłbym jako „historię z punktu widzenia notariusza”. Występuje on głównie na początku, gdy autor rozwodzi się na temat tego kto, gdzie i jakie lenna posiadał, i jakie były z nimi związane obowiązki militarne, a następnie jak ziemie te zmieniały właścicieli, przy czym wywód jest trochę tego rodzaju, jak dla lokalnego towarzystwa heraldycznego, tzn. dużo zawiłości i założenie, że odbiorca bardzo dobrze orientuje się w geografii regionu. Co prawda na samym końcu książki jest bardzo dobra, szczegółowa mapka, jak można sądzić pochodząca z oryginalnego wydania, i można sobie nią pomóc, ale trzeba na nią samemu trafić (w tekście nie jest nigdzie wspomniana). Kolejnym przydatnym załącznikiem są rodowody niektórych rodów. Jednak ogólnie rzecz biorąc, w przypadku średniowiecza głębsze wchodzenie w omawianie koligacji rodzinnych i różnego rodzaju, zazwyczaj zawiłych, relacji i związków między możnymi, to jedna z prostych dróg do tego, by czytelnik całkowicie stracił orientację. Szczęśliwie ten nurt nie występuje w książce tak szeroko, jak „historia z punktu widzenia księgowego”.
Wspomniane cechy pisarstwa autora najbardziej negatywnie oddziałują na początku. Później jest już lepiej, pojawia się więcej informacji o właściwych działaniach wojennych. Jednak generalnie cała książka bardziej poświęcona jest temu jak wyglądała armia Edwarda I w czasie wojen walijskich i jakie przemiany w niej zachodziły niż opisowi samych wojen. Powstania Walijczyków i walki z nimi tak naprawdę są dla autora tylko tłem. Interesuje go jak doszło do ukształtowania się znakomitej armii, która później zwyciężała w wojnie stuletniej, początki stosowania długiego łuku, zmiany organizacyjne, które wprowadzono za Edwarda I, a które później tak bardzo procentowały. Wojny walijskie są pierwszym etapem tworzenia się znakomitej średniowiecznej machiny wojennej, która w pełni błyszczeć będzie dopiero za Edwarda III – i jako taki pierwszy etap są traktowane. W związku z tym o samych Walijczykach nie za wiele się dowiemy (prawdopodobnie po części z braku do tego odpowiednich źródeł). Całokształt działań wojennych również opisany został z punktu widzenia angielskiego.
Na tle całej książki wyróżnia się rozdział II „Armia za panowania Edwarda I”. Skupia się on w całości na tym co najbardziej interesuje autora i czemu w większości poświęcona jest książka: organizacji armii angielskiej i jej przemianom. Przy czym w tym rozdziale, w przeciwieństwie do innych, autor w większym stopniu wyciąga wnioski, mamy mniej przytaczania rejestrów Exchequeru, a więcej czysto odautorskiego opisu jak wyglądały poszczególne formacje. Cenne wydają się tu zwłaszcza uwagi o łucznikach i długim łuku, a także o kusznikach, choć przyznam, że te ostatnie nie do końca są dla mnie wiarygodne. Poza rozdziałem II, odrębną na tle całości strukturę ma też rozdział ostatni (wspominany już), gdzie opisano ostatni okres panowania Edwarda i wojny ze Szkotami, znajdujące się już poza właściwą tematyką książki. Stanowi on swego rodzaju podsumowanie, z ciekawymi wnioskami. Również rozdział VI „Zwyczaj marchii” różni się od reszty, o tyle że zajmuje się walką Edwarda I z jego baronami i bardziej obraca się w sferze historii politycznej i po części ustrojowej niż militarnej. Pozostałe rozdziały skupiają się na kolejnych wojnach z Walijczykami i ich powstaniach przeciwko angielskiemu panowaniu.
Z całego gąszczu zaprezentowanych w książce danych wyłaniają się pewne ogólniejsze cechy średniowiecznej armii angielskiej tego okresu, które można do pewnego stopnia uogólniać na inne części średniowiecza i inne armie. Przede wszystkim widać ogromne fluktuacje w liczebności wojsk, szczególnie piechoty. Przykładowo, w jednym tygodniu armia potrafiła liczyć 18 000 żołnierzy, by dwa tygodnie później mieć ich 3000. Cały czas mamy nieustanne skoki, powodowane także koniecznością luzowana części wojsk. W przypadku jazdy i feudałów obserwujemy pracę całej rozbudowanej machiny skarbowo-wojennej, pracowicie odnotowującej kto, ile i za ile ma służyć, wraz z wszelkimi zmianami stanów liczebnych i opłat. Widzimy jak stosunkowo krótki był okres służby różnych pomniejszych oddziałów i jak żmudnym i skomplikowanym procesem było zbieranie średniowiecznej armii, a następnie jej przemieszczanie do punktu docelowego, a potem niekiedy negocjowanie przez władcę i jego urzędników z poszczególnymi dowódcami warunków dalszych okresów służby. Jeśli tylko czytelnika nie znudzi ciąg wyliczeń i danych skarbowych, którymi autor potrafi go niekiedy wręcz zarzucić, praca Johna E. Morrisa może być pod tym względem bogatym źródłem wiedzy na temat struktury średniowiecznej armii angielskiej (dodam, że w rozdziale II autor wprost stwierdza, że najważniejszą zmianą, jaką wprowadził Edward I, była nowa organizacja sił zbrojnych, a główną słabością armii tego okresu był niski poziom zorganizowania) – i to chyba najlepsze co jestem w stanie o tym dziele powiedzieć.
Tłumaczenie książki, z uwagi na dość specyficzny język autora, pochodzący już sprzed ponad wieku, ponoć nie było łatwe (piszę na podstawie informacji od wydawcy i tłumacza), więc o tyle bez wątpienia słowa uznania dla tłumacza. Znalazłem niestety kilka błędów merytorycznych. Po pierwsze, w całym tekście wielokrotnie panowie feudalni (najczęściej earlowie, czyli hrabiowie, ale i niżsi feudałowie) określani bywają jako „władcy”, np. s. 42 – „feudalni władcy”, s. 48 (ostatnia linijka) – ponownie „feudalni władcy” itd. Często w dalszej części tekstu po prostu jako „władcy”. Otóż w języku polskim słowo „władca” określa kogoś kogo władza jest ogólnie rzecz biorąc samodzielna. Nie pasuje to do hrabiów czy książąt, którzy władali jednostkami terytorialnymi jakiegoś państwa i podlegali władcy tego państwa – w tym przypadku królowi Anglii. Owszem, np. we Francji, gdzie w pewnych okresach władza królewska w stosunku do wielkich wasali króla była iluzoryczna, można mówić o tym, że byli oni władcami, np. w X czy XI wieku o książętach Akwitanii. Natomiast w średniowiecznej Anglii władza królewska była jedną z najsilniejszych w Europie, a państwo to stanowiło jedną z najbardziej zwartych, scentralizowanych monarchii, stąd powyższe określenie zupełnie tu nie pasuje. Do tego jeszcze w sytuacji, gdy używane jest nie tylko w odniesieniu do earlów, ale też niższych feudałów. Jestem w stanie jedynie zaakceptować „władców marchii”. Poza tym można było ich nazwać „panami feudalnymi”, „feudałami” „baronami” (tak ich określała „Magna Charta”), „władającymi hrabstwami”, pewnie jeszcze kilka określeń by się znalazło.
Innym terminem, który budzi mój sprzeciw, są wszechobecni w tekście „dzierżawcy”. Określenie to stosowane jest w stosunku do zobowiązanych do służby wojskowej. Można by ich określać jako „lenników” albo „wasali”, choć w kontekście reform militarnych Edwarda I też mogłoby to być nie do końca prawidłowe, bo czasem „dzierżawić” ziemie zobowiązujące do służby mogli także nie-rycerze. Na obronę tłumacza można powiedzieć, że w „Historii Anglii” G.M. Trevelyan’a w opisie reform Edwarda I też pojawiają się „dzierżawcy”. Z kolei w I tomie „Dziejów Anglii” Z. Kędzierskiego mamy wśród różnych określeń m.in. „dzierżących” i „dzierżycieli”. Określenia „dzierżawa” i „dzierżawca” osobiście kojarzą mi się nieodparcie z umową dzierżawy, występującą również dziś w prawie cywilnym, która nie ma wiele wspólnego z istotą średniowiecznych zobowiązań militarnych na rzecz państwa (earlowie i rycerze nie dzierżawili przecież swoich ziem od króla Edwarda I tylko posiadali je dziedzicznie, zasadniczo stanowiły one ich własność, z którą wiązał się obowiązek służby wojskowej i inne obowiązki feudalne).
Jeszcze inne, wielokrotnie powtarzające się w całym tekście słowo, to „korona”. Chodzi na ogół o uosobienie państwa, które pojawia się w tym okresie w związku z kształtowaniem się w Europie monarchii stanowych, tym samym słowo to powinno być pisane z dużej litery – „Korona”. Tak jest zazwyczaj pisane w publikacjach poświęconych tej tematyce, gdzie się pojawia, w tym m.in. w dwóch wspomnianych wyżej, poświęconych historii Anglii. Na s. 19 pojawia się stwierdzenie, że „hołd był płacony” (potem z „płaceniem hołdu” spotkałem się w jeszcze jednym miejscu w tekście). Na s. 121 mowa o „oddawaniu hołdu” przez Llewelyna. Otóż hołd się „składało”, tzn. jeden władca albo feudał składał hołd innemu, a nie „płacił” czy „oddawał”. Płacić można było związaną z hołdem daninę albo trybut. Na s. 180 trafiłem na „przeora joannitów”. Jako zakon rycerski joannici nie mieli w tej epoce przeorów. Zwierzchnik domu zakonnego powinien się nazywać podobnie jak u Krzyżaków – komandor (u nas nazywany także „komturem”), albo balif (tak nazywali się zwierzchnicy zagranicznych jednostek administracyjnych Zakonu Krzyżackiego), w każdym razie na pewno nie przeor. Z różnych pomniejszych, na s. 44 występuje „arcybiskup York”. Zapewne chodziło o arcybiskupa Yorku, bo w ten sposób zapisane wygląda to tak, jakby to było nazwisko arcybiskupa, a nie nazwa miasta będącego jego siedzibą. „Earlowie” ani nazwy hrabstw (np. „Nottinghamshire”, „Derbyshire”) nie były spolszczane, ale mi to nie przeszkadza. Pozytywnie oceniam natomiast zastosowanie określenia „opłacane wojska”, wielokrotnie przewijającego się w tekście. Złe przełożenie tego sformułowania mogłoby spowodować tragiczne skutki.
Literówki w książce się pojawiają i co prawda nie ma ich dużo, ale niektóre uderzają po oczach (s. 89: „jerze”, s. 112: „drug” (jako dopełniacz od „drogi”), s. 234: „w między czasie” – to ostatnie powtarza się jeszcze w takiej formie kilkakrotnie w tekście). Tłumaczenie wyróżnia się natomiast pozytywnie stylem i tym, że ogólnie rzecz biorąc jest językowo bardzo składne. Poza wpadkami wymienionymi wyżej ogólnie oceniam je jako jedno z lepszych na tle innych książek wydawnictwa i z chęcią w przyszłości sięgnę po kolejną książkę w tłumaczeniu Ignacego Kurowskiego. Ogólnie można podsumować temat w ten sposób, że tłumaczenie wygląda dobrze, natomiast w kilku miejscach da się zauważyć, że średniowiecze nie jest ulubioną epoką historyczną tłumacza. Na koniec tego wątku, po części na prośbę wydawcy, jeszcze o jednej kwestii: otóż na pierwszej stronie tłumacz został podpisany jako „redaktor”, za co niniejszym przekazuję mu przeprosiny ze strony wydawcy.
O bibliografii trudno zbyt wiele powiedzieć, o tyle, że została jedynie omówiona ogólnikowo na początku i pojawia się w przypisach, nie występuje natomiast w formie spisu na końcu książki. Jak podaje autor, jego głównym źródłem były listy płac skarbu państwa, zachowane w archiwach Record Office. Kolejnym źródłem są zbiory pism otwartych i zamkniętych oraz rejestry Lorda Marszałka za lata 1277 i 1282, wydrukowane w Parliamentary Writs. Spośród kronikarzy opierał się głównie na: Walterze z Guinsborough, Trivecie i Wykesie z Osney oraz na wstępie Martina do Letters of Archbishop Peckham (Rolls Series). Publikacje współczesne i opracowania, dodajmy, że niezbyt liczne, pojawiają się wyłącznie w przypisach.
Podsumowując, trudno mi polecić tą książkę szerokiemu gronu czytelników. Głównie z uwagi na styl wywodów autora będzie to dla wielu osób ciężka lektura. Szczególnie dla tych, którzy zainteresują się tematem z powodów emocjonalnych (za sprawą filmu „Braveheart”) może to być swego rodzaju zimny prysznic. Jeśli wydawca liczył na dotarcie z tą książką do takich osób i rozbudzenie w ten sposób zainteresowania tą tematyką, to wydaje mi się, że ta publikacja, ze względu na jej cechy, nie za bardzo się do tego nadaje. Dla czytelników, których nie odstraszy styl wywodów autora, a interesują ich konkretne informacje źródłowe na temat armii angielskiej tego okresu, będzie to odpowiednia lektura i jako taką mogę ją śmiało polecić. Książka może być tu przydatna o tyle, że w jakiejś mierze pomaga zrozumieć późniejszą ewolucję organizacji i taktyki armii angielskiej na początku XIV wieku, aż do czasów wojny stuletniej. Wreszcie pewną zaletą książki jest samo to, że się ukazała, ponieważ ogólnie brakuje w Polsce jakiejś bardziej szczegółowej pracy poświęconej wojnom walijskim za panowania Edwarda I.
Autor: Raleen
Opublikowano 20.12.2013 r.
« poprzednia | następna » |
---|
Poprawiony: piątek, 20 grudnia 2013 12:27