Sztuka wojenna krzyżowców 1097-1193

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Informacje o książce
Autor: R.C. Smail
Tłumaczenie: Grzegorz Smółka
Wydawca: Napoleon V
Rok wydania: 2013
Stron: 253
Wymiary: 24,1 x 17 x 1,9 cm
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-7889-081-2

Recenzja
Epoka średniowiecza przedstawiana bywa niekiedy jako okres historyczny, w którym życie społeczeństw podporządkowane było prowadzeniu wojny. Elitę tych czasów tworzyli ludzie miecza, a siła władców w dość prosty i bezpośredni sposób zależała od ich zdolności militarnych. Przejawiały się one w indywidualnych cnotach wojskowych, łączących wodzów i szeregowych wojowników, ale również w umiejętności dowodzenia i kierowania wysiłkiem zbrojnym zbiorowości. Rejonem świata, gdzie taka wojna niemal stale się toczyła, był styk dwóch, a w zasadzie trzech kręgów kulturowych, jaki powstał w wyniku sukcesu I krucjaty w Ziemi Świętej. Jaka była natura tej średniowiecznej wojny? Długo wyobrażano ją sobie trochę na podobieństwo czasów późniejszych. Książka, której recenzję mam przyjemność zaprezentować, stała się jakiś czas temu jedną z tych, które wniosły świeży powiew jeśli chodzi o postrzeganie sztuki wojennej okresu wypraw krzyżowych. Szereg wniosków, do jakich doszedł autor, pozostaje aktualnych po dziś dzień.

Pierwsze, angielskie wydanie Sztuki wojennej krzyżowców 1097-1193 ukazało się w latach 50-tych. Polska edycja, która trafia do rąk czytelników za sprawą wydawnictwa Napoleon V, zawiera przedmowę autora z 1954 roku. Wiemy, że od pierwszego wydania książka doczekała się reedycji w 1995 roku (już po śmierci autora w 1986 r.), z poprawkami i zmianami w stosunku do pierwowzoru. Nowy wstęp bibliograficzny (na 1994 r.) przygotował Christopher Marshall, który jest autorem bliźniaczej publikacji opisującej sztukę wojenną krzyżowców w późniejszym okresie: Warfare in the Latin East, 1192-1291. Ów wstęp bibliograficzny, liczący sobie kilkanaście stron, jest świetnym wprowadzeniem w temat i uaktualnieniem książki, szczególnie wartościowym z punktu widzenia osób, które chciałyby się głębiej zainteresować tą tematyką. Dr Marshall nie ogranicza się do uwag czysto bibliograficznych, ale także wskazuje te elementy dzieła Smaila, które z czasem zyskały nową literaturę, przedstawiającą inne, nowsze ustalenia.

Przechodząc do właściwej treści książki, na czym polegał ten świeży powiew, o którym wspominałem na początku? Po pierwsze na tym, że dawniejsi autorzy, często bardzo skrupulatni i wnikliwi, przedstawiając te czasy, jak i całą ówczesną historię wojskowości, skupiali się na aspektach czysto militarnych, głównie na bitwach, postrzegając wojnę poprzez ich pryzmat. W sferze militarnej jednym z istotnych osiągnięć autora jest pokazanie, że w opisywanym okresie w Lewancie bitwy nie dość, że były niepewnym i bardzo ryzykownym sposobem prowadzenia wojny (samo w sobie to oczywiście nie jest żadne odkrycie, bo wiadomo to choćby z dzieła Wegecjusza), to tak naprawdę często te same efekty w postaci odparcia przeciwnika można było osiągnąć… bez nich. Kluczowe jest tu wskazanie przez autora, że armie muzułmańskie, z którymi przyszło walczyć oddziałom państw krzyżowców, stanowiły tak naprawdę twory sezonowe, które na zimę (a często już na jesieni) były zwijane i rozpraszane, w związku z tym, że żołnierze wracali do swoich domów i nawet najwięksi władcy muzułmańscy, jak Saladyn, nic nie byli w stanie tutaj zmienić. W związku z tym często najlepsza strategia defensywna krzyżowców polegała na przeczekaniu.

Drugim, bardzo ważnym czynnikiem, którego znaczenie dziś jest już odpowiednio doceniane, ale w czasach, gdy Smail pisał swoje dzieło, raczej nie było, są zamki krzyżowców i inne ufortyfikowane obiekty obronne. To one stanowiły podstawę ich władztwa w Ziemi Świętej, zapewniając kontrolę nad obszarami znajdującymi się w najbliższym sąsiedztwie. To ich utrata prowadziła do klęski. Autor odwrócił więc sposób myślenia o wojnie, pokazując, że dla dowódców krzyżowców najważniejsze były zamki i ich utrzymanie, nie zaś bitwy, które nawet w przypadku zwycięstw często niewiele dawały. Z kolei efekt w postaci utrzymania zamków można było osiągnąć przeczekując do zimy, aż atakujące państwa Franków armie muzułmańskie rozejdą się do domów.

Kolejny fakt, na który zwraca się obecnie większą uwagę, ale dawniej również nie do końca uświadamiany, to na ogół ograniczony charakter średniowiecznej wojny. Strony nie stawiały sobie zazwyczaj dalekosiężnych celów. Chodziło o opanowanie najbliżej położonych połaci ziemi. Środkiem do realizacji tego było najczęściej zdobycie pobliskiego zamku. W tym momencie ktoś może zapytać: co z Saladynem w 1187 roku? Czy on nie miał wtedy takiej dalekosiężnej strategii wyrugowania chrześcijan z Ziemi Świętej, jak to można wywnioskować z lektury np. Dziejów wypraw krzyżowych Stevena Runcimana? Tutaj zaważyły szczególne okoliczności w postaci wyjątkowego osłabienia zamków krzyżowców, co zostało Saladynowi uświadomione przez zbiegów. Większość załóg dołączyła wówczas do ich armii polowej, którą jak wiadomo spotkał smutny los w bitwie pod Hattin (Rogi Hittinu). I choć zmniejszanie obsady zamków do minimum, wręcz ich opróżnianie by zasilić armię polową, było stałą praktyką, to skala klęska pod Hattin była tak wielka, a ogołocenie zamków i potęga Saladyna na tyle duże, że po bitwie szereg twierdz poddało mu się łatwo i stosunkowo szybko.

Samej słynnej bitwie, która przesądziła o utracie Jerozolimy i większości terytorium państw krzyżowych, jak i zamkom poświęcono odrębne części książki. Analiza zdarzeń, do jakich doszło na Rogach Hittinu, zamyka charakterystykę rodzajów bitew, a właściwie działań wojennych (rozdział „Łacińska armia polowa w akcji”). Przede wszystkim autor wskazuje na jedną cechę tej bitwy, znowu chyba nie do końca uwypuklaną nawet przez współczesną literaturę (np. gdy czytałem wydaną w 2010 r. przez Inforteditions pracę Mariana Małeckiego Rogi Hittinu 1187, ten aspekt nie jest tam wystarczająco wyeksponowany): że była to bitwa w marszu. W ogóle wyraźne wyodrębnienie tego rodzaju (typu, gatunku) bitew uważam za istotne dla zrozumienia charakteru wielu starć. Podobnie jak pokazanie tych kampanii, które zakończyły się bez bitew i przez to zazwyczaj cieszyły się mniejszym zainteresowaniem historyków wojskowości (to w związku z tym, o czym pisałem wcześniej: że w celu wygrania wojny, czyli na ogół odparcia najazdu muzułmanów, krzyżowcy wcale nie musieli staczać bitwy). Przedstawiając różne sposoby rozstrzygania kampanii, zwracając uwagę na niektóre problemy logistyczne, autor ukazuje wiele aspektów ówczesnej sztuki wojennej.

Zamki to ostatni rozdział książki. Spojrzenie i tezy autora uważa się tu za szczególnie wartościowe dla późniejszego sposobu postrzegania tych budowli obronnych. Wyodrębnił on funkcje zamku, kładąc duży nacisk na funkcje inne niż militarna. Pokazuje przez to dlaczego zamki były kluczowymi elementami władzy krzyżowców w Ziemi Świętej i że to ich utrata oznaczała tak naprawdę koniec panowania Franków na tych obszarach. Podkreśla także, że obrona państw krzyżowych (głównie chodzi o Królestwo Jerozolimskie) nie miała charakteru linearnego, a zamki co do zasady nie stanowiły tego rodzaju zespołów fortyfikacji, jak niekiedy uważano. Jednocześnie w wielu miejscach przewija się decydująca dla systemu obronnego państw krzyżowych korelacja między armią polową a zamkami. Rozbicie tej pierwszej automatycznie osłabiało zdolności obronne tych drugich. Z kolei sama obecność armii polowej w pobliżu sprawiała, że zamki i inne obiekty fortyfikacyjne potrafiły długo stawiać opór przeciwnikowi, tak że można było go powstrzymać bez wdawania się w pełną konfrontację w polu.

Inne poruszane w ostatnim rozdziale zagadnienie to budowa zamków. Autor stara się odpowiedzieć na pytanie, na ile zamki krzyżowców powstały pod wpływem bizantyjskiej sztuki fortyfikacyjnej, a na ile były ich własnym wytworem. Nie po raz pierwszy idzie pod prąd w stosunku do starszej literatury, dowodząc, że wpływy bizantyjskie nie były tak duże, jak wcześniej uważano. Analizowana jest m.in. obecność donżonów oraz podobieństwo zamków krzyżowców do rzymsko-bizantyjskiego castrum. W książce omówionych zostało kilka ważnych zamków: Karak (Kerak), Beaufort, Subeibe, Krak des Chevaliers, Belvoir i Sahyun. Dość dokładne rysunki przedstawiające wszystkie wymienione wyżej zamki znajdują się na końcu książki (jako ciekawostkę wspomnę, że w pierwszym wydaniu były inne plansze, o czym wspomina się w obecnym wydaniu, natomiast w Internecie natrafić można na czarno-białe zdjęcia opisywanych zamków – być może to te starsze plansze z pierwszego wydania). Wzorcową budowlą dla prowadzenia badań porównawczych jest dla autora Sahyun. Dlaczego właśnie ten zamek? Po pierwsze, dlatego, że został wybudowany na miejscu, gdzie wciąż znajdowały się pozostałości starej twierdzy bizantyjskiej. To pozwala autorowi na określenie do jakiego stopnia, przynajmniej w przypadku tego zamku, Frankowie wzorowali się na Bizantyjczykach. Po drugie, zamek jest pod wieloma względami typowy dla krzyżowców – chodzi głównie o otoczenie terenowe, w jakim powstał. Po trzecie, został stracony na rzecz Saladyna w 1188 roku i nigdy go już nie odzyskano, nie został też zmieniony przez późniejsze przebudowy muzułmanów. Brak zatem naleciałości późniejszej architektury obronnej, które pojawiają się często w innych budowlach.

Wrócę teraz na chwilę do pierwszych rozdziałów, które mogą się wydawać mniej znaczące, ale razem z tym, o czym pisałem wyżej, składają się na pewną całość. Na początku mamy rozdział bibliograficzny, w którym autor szczegółowo odnosi się do koncepcji innych badaczy, oceniając poszczególne pozycje powstałe przed jego pracą. To już drugi rozdział bibliograficzny po wstępie Christophera Marshalla, tak że można powiedzieć, że książka ta jest pod tym względem wyjątkowo dopracowana i rozbudowana. Dalej mamy rozdział o wojnie i polityce w łacińskiej Syrii, o którym już trochę wspominałem, pisząc o zmianie optyki postrzegania wojny, zwłaszcza o ograniczonych celach, jakie stawiały sobie strony.

Trzeci rozdział to kolejna warstwa analizy podłoża społecznego państw krzyżowych poprzez omówienie stosunku do Franków różnych grup narodowościowych i religijnych, jakie żyły na kontrolowanych przez nich obszarach: Armeńczycy, syryjscy chrześcijanie, muzułmanie, oraz osadnictwa łacińskiego, jego zasięgu i możliwości. Autor dowodzi m.in., że choć omawiane grupy narodowościowo-religijne zazwyczaj były posłuszne Frankom, to nie mogli oni na nie liczyć i w krytycznych chwilach wykazywały obojętność albo wręcz sprzyjały wrogowi. Stanowiło to istotny czynnik, także natury militarnej. Generalnie rozdział ten, wraz z poprzednim, zmierza do ukazania historii wojen na szerszym tle, w powiązaniu z historią społeczną, polityczną itd. W czasach, gdy autor pisał pierwszą wersję swego dzieła również stanowiło to pewną nowość. Dziś już chyba mniej.

Jeśli chodzi o zagadnienia stricte militarne, na których mimo akcentowania silnie tła społeczno-politycznego w naturalny sposób skupia się ta książka, wydaje się, że od czasu jej wydania najwięcej nowego powiedziano odnośnie organizacji i rekrutacji wojsk, zwłaszcza systemu opłacania żołnierzy i takich spraw jak to, od którego momentu dane oddziały należy uznawać za najemne. Podobnie jeśli chodzi o skład jazdy krzyżowców, wśród której autor bardzo słusznie dostrzega nie tylko rycerzy, czyli najlepiej wyposażonych i uzbrojonych jeźdźców, ale także innych konnych, często walczących ramię w ramię z milites. Częste pomijanie ich w opisach przez kronikarzy wiąże się ze specyfiką średniowiecznych źródeł i ówczesnej kultury rycerskiej, która eksponowała warstwy wyższe społeczeństwa i ich udział w wojnie kosztem innych grup zbrojnych wchodzących w skład armii.

Ogólnie rzecz biorąc, książka napisana jest trochę lakonicznie (całość, bez aneksów, indeksów itp. to zaledwie 222 strony) i autor stara się raczej powiedzieć mniej niż za dużo. Pisze za to bardzo konkretnie i „w punkt”, bez częstych u historyków starożytnych i średniowiecznych „uników”. Niejednokrotnie przewijają się elementy polemiki z dawniejszymi autorami. Spośród współcześnie bardziej znanych badaczy, z którymi polemizuje, wspomnę Charlesa Omana, którego bardzo przekonująco punktuje, m.in. za jego analizy fortyfikacji zamków krzyżowców (np. jeden z zamków Oman opisał zupełnie błędnie, ponieważ nigdy w nim nie był). Żeby nie było wątpliwości, wszystkie wymienione cechy pisarstwa Smaila postrzegam jako zalety.

Mimo nieco lakonicznej formy, książka obfituje w przykłady bitew i zdarzeń, gdy do bitew nie dochodziło. Nieraz pojawiają się teksty źródłowe (często w przypisach), a także cytaty z innych dzieł, z którymi Smail polemizuje. Analiza zapisów źródłowych jest raczej minimalistyczna – czyli mówiąc prościej autor stara się nie fantazjować – za to bardzo erudycyjna. Autorowi nieobca jest także umiejętność przekonującego odwoływania się do zdrowego rozsądku, np. gdy rozważa na ile budownictwo obronne Franków było ich własnym wytworem, a na ile czerpali od Bizantyjczyków, wskazuje, że w określonych warunkach pewne rozwiązania fortyfikacyjne musiały budowniczym same się narzucać (co do szczegółów odsyłam tutaj do książki, gdyż moje streszczenie argumentu autora nie jest w stanie oddać dokładnie o co chodzi).

Parę słów o stronie wydawniczej, tłumaczeniu, grafice. Gdy sięgamy po książkę, wita nas świetna ilustracja Mariusza Kozika. Mam nadzieję, że częściej będą one gościć na okładkach książek wydawnictwa (byle tylko nie wywindowało to nadmiernie cen). Strona edytorska bez zarzutu, literówek jest niewiele. Do tłumaczenia zasadniczo nie miałbym większych zarzutów. Rzuca się tylko w oczy określenie „lanca” na nazwę broni używanej przez rycerstwo krzyżowe, ale że był to okres kiedy broń ta dopiero ewoluowała w stronę kopii i trudno powiedzieć jakie określenie w pełni zadowoliłoby wszystkich (chyba po prostu „włócznia”). Natomiast poważniejszy zarzut odnośnie tej sfery dotyczy nieprzetłumaczenia fragmentów tekstu, czasami obszernych (zwykle w przypisach, ale także w tekście podstawowym), które są po francusku, łacinie, a czasami zdarzają się po niemiecku. Jest ich trochę w książce. Oczywiście, niejednokrotnie można sobie z tym poradzić, wnioskując o treści z kontekstu. Niby łacinę każdy kto choć trochę interesuje się tą epoką powinien co nieco znać, ale wstawki po francusku ewidentnie powinny być przetłumaczone, zwłaszcza jeśli autor adresował książkę (jak można wnosić po doborze widowiskowej ilustracji na okładkę) nie tylko do zawodowych historyków i najbardziej obeznanych w temacie pasjonatów. I na koniec jeszcze jedna uwaga: nie podano w książce, ani na okładce, ani w środku, imienia autora, wszędzie występuje jako „R.C. Smail” (R.C. – Raymond Charles).

Podsumowując, praca Raymonda Charlesa Smaila mimo upływu lat nie straciła swojej wartości. Jest to dzieło na swój sposób kompletne i choć nieco lakoniczne, to dogłębne, jedno z tych, które nie tyle poszerzają wiedzę o nowy zbiór faktów, co przede wszystkim pozwalają historię dużo lepiej zrozumieć, sprawiając, że opisywana tematyka układa nam się w jedną, wyjątkowo spójną i logiczną całość – to moim zdaniem najważniejsza jej zaleta. Poza tym, co tu dużo mówić… po prostu rewelacyjna książka!

Autor: Raleen

Opublikowano 28.11.2013 r.

 

Poprawiony: czwartek, 28 listopada 2013 22:22