Wojna Królestwa Jerozolimskiego z Egiptem Fatymidzkim. Askalon-Ramla 1099-1105

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Informacje o książce
Autor: Bartłomiej Dźwigała
Wydawca: Napoleon V
Rok wydania: 2013
Stron: 93
Wymiary: 24,1 x 17 x 1,3 cm
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-7889-001-0

Recenzja
W ciągu ostatnich lat na polskim rynku wydawniczym ukazało się kilka ogólniejszych opracowań poświęconych krucjatom. Wspomnę choćby Hansa Mayera „Historię wypraw krzyżowych” (wyd. polskie w 2008 r.) czy wydaną w tym samym roku i o tym samym tytule książkę Thomasa Maddena. Ukazują się też publikacje poświęcone poszczególnym wyprawom krzyżowym, a ostatnio – za sprawą wydawnictwa Napoleon V – prace poświęcone wybranym epizodom czy wycinkom z dziejów krucjat. Do takich książek zaliczyłbym wydaną w 2012 r. biografię Boemunda I autorstwa Ralpha Bailey’a Yewdale’a. Tego rodzaju publikacją jest też recenzowana „Wojna Królestwa Jerozolimskiego z Egiptem Fatymidzkim. Askalon-Ramla 1099-1105”, autorstwa Bartłomieja Dźwigały.

Cóż szczególnego zdarzyło się w ciągu tych sześciu lat, którym poświęcona jest książka? Frankowie i założone przez nich Królestwo Jerozolimskie musieli stoczyć morderczą walkę o swój byt na Bliskim Wschodzie. Ich przeciwnikiem był Egipt, znajdujący się wówczas pod rządami dynastii Fatymidów. Państwo to dysponowało znacznie większymi zasobami, zarówno ludzkimi, jak i ekonomicznymi, niż świeżo upieczeni władcy Jerozolimy i dążyło do odzyskania panowania nad południową Palestyną. Teren ten odebrali mu w latach 70-tych XI wieku Turcy. Później, gdy do Outremer wkroczyła armia krucjatowa, Fatymidzi wykorzystali związane z tym zamieszanie i zaangażowanie władców tureckich w walkę z I krucjatą. Szybko i sprawnie, po miesięcznym oblężeniu zdobyli Jerozolimę i opanowali cały obszar południowej Palestyny, którym przed dwudziestu laty władali.

Przybycie na te tereny krzyżowców doprowadziło do konfliktu z Fatymidami, bowiem ci pierwsi z oczywistych względów byli zainteresowani kontrolą nad Jerozolimą, a później poszerzeniem swego władztwa i opanowaniem całego spornego obszaru. W związku z tym jeszcze w 1099 roku doszło do wojny z Egiptem. Zmobilizował on na nią liczną armię. Armia tworzącego się dopiero Królestwa Jerozolimskiego przejęła inicjatywę i wyszła Egipcjanom naprzeciw, pokonując ich pod Askalonem. Kolejne odsłony konfliktu to trzy bitwy pod Ramlą, stoczone w latach 1101, 1102 i 1105. Każda z nich była inna. Wspólne dla wszystkich jest to, że Egipcjanie mieli przewagę liczebną i to na ogół zdecydowaną (chociaż z uwagi na skąpe informacje, trudno powiedzieć jak wielką). Klęska i odpowiednie jej wykorzystanie przez armię fatymidzką mogły doprowadzić do zaprzepaszczenia sukcesu I krucjaty i upadku Królestwa Jerozolimskiego na samym początku jego istnienia.

Książka przedstawia w czterech rozdziałach (każdy liczący około 10 stron) kolejne bitwy i zdarzenia z nimi związane. To zasadnicza część pracy. Wcześniej mamy dwa rozdziały wprowadzające. Pierwszy poświęcony został źródłom. Autor opiera się głównie na dwóch kronikach: Fulka z Chartres i Alberta z Akwizgranu, oraz szeregu innych, traktowanych jako źródła dodatkowe. Rozdział drugi poświęcony został sztuce wojennej tego okresu i krótkiemu omówieniu sił walczących stron. Autor opiera się niemal wyłącznie na źródłach dotyczących przedstawianej wojny, często wprost związanych z poszczególnymi bitwami. W dalszej części recenzji pozwolę sobie, w punktach, na kilka uwag.

1) Ciężar zbroi – na s. 27-28 autor pisze o zbrojach Franków, ich ciężarze, a następnie o ważnej informacji źródłowej: że zbroje zakładano przed starciem, jego zdaniem właśnie z powodu ciężaru. Pierwsza sprawa, same zbroje identyfikowane są jako kolczugi, ewentualnie rzadziej mogły występować zbroje łuskowe. Jest to jak najbardziej poprawny i zgodny pogląd wszystkich historyków zajmujących się tym okresem. Jednak dalej autor, moim zdaniem błędnie, pisze o ciężarze zbroi kolczej i jej nieporęczności (s. 28):
Zbroja, która jest wkładana przed starciem, nie nadająca się do noszenia w innych sytuacjach, musiała mieć dużą wagę i była dla rycerza znacznym obciążeniem w warunkach bliskowschodniego lata. Trudno stwierdzić, na ile ograniczała swobodę ruchów w używaniu broni zaczepnej w czasie walki. Prawdopodobnie była zbyt sztywna, ponieważ, jak to wynika z rozważań w kolejnych akapitach, ówczesny styl walki wymagał od rycerza zachowania niemalże pełnej swobody ruchów.
Przyczyną, dla której najprawdopodobniej ówcześni rycerze zdejmowali zbroję, nie był jej ciężar tylko klimat i temperatura, czyli wspomniane nawet przez samego autora „warunki bliskowschodniego lata”.

2) Trochę miejsca poświęcił autor analizie formacji pomocniczych w kawalerii, czyli jeźdźcom, którzy walczyli często razem z rycerzami, ale rycerzami nie byli. Wątpi on tutaj, moim zdaniem słusznie, by na tym wczesnym etapie istnienia Królestwa Jerozolimskiego, posiadało ono specjalne formacje lekkiej kawalerii, złożonej z autochtonów, później zwane turkopolami (s. 31-32):
Trudno przypuszczać, aby w początkowym okresie istnienia Królestwa Jerozolimskiego, kiedy to w źródłach nie ma śladu zjawiska najmowania autochtonicznych oddziałów lekkiej kawalerii, funkcjonowały oddzielne grupy zajmujących się wyłącznie rozpoznaniem terenu. Takie zadania mogło wykonywać także rycerstwo i istnieją tego potwierdzenia w badanym materiale, jednak musiał to być zakres ograniczony.
Autor, trzymając się dość ściśle, gdzie to tylko możliwe, przyjętych jako podstawa analizy źródeł, co jest pewną cechą większości pracy, ignoruje, być może świadomie, dość prosty argument, opierający się na ogólnej ocenie sytuacji. Królestwo Jerozolimskie na wczesnym etapie istnienia miało wielkie trudności, do tego stopnia, że nie było pewne, czy władza Franków utrzyma się dłużej niż kilka lat. W tych warunkach powoływanie specjalnych oddziałów złożonych z autochtonów było co najmniej trudne. Dalszym problemem byłoby, na ile dowódcy Franków mogliby im zaufać i czy ktoś garnąłby się wówczas do takiej służby.

3) W rozdziale poświęconym bitwie pod Askalonem z 1099 r. (s. 53 i nast.) jedną z kwestii, której autor poświęcił wiele miejsca, było zaskoczenie przez Franków armii egipskiej. Wiąże się to z przejęciem przed bitwą stad bydła pędzonych przodem przed armią egipską i przygotowanych najprawdopodobniej na jej potrzeby. Większość opracowań, idąc za znaczną częścią kronikarzy, przyjmuje, że zaskoczenie Egipcjan miało miejsce i stało się ono główną przyczyną ich klęski. Spośród analizowanych przez autora prac badaczy jedynie John France wskazuje ten czynnik na dalszym miejscu. Bartłomiej Dźwigała nie zgadza się z nimi, twierdząc, że podana w źródłach spora odległość między obozowiskiem armii krzyżowców a obozem armii egipskiej wyklucza możliwość zaskoczenia Saracenów wczesnym rankiem. By zaskoczyć przeciwnika, krzyżowcy musieliby rozpocząć marsz już w nocy, co z uwagi na ówczesne uwarunkowania wydaje się nierealne. Po drugie, wskazuje na przejęte przez krzyżowców stada bydła, co musiało zaalarmować dowództwo egipskie, jako że część pilnujących je żołnierzy uszła do swojego obozu, przynosząc informacje o armii wroga. W związku z tym odrzuca on jako przyczynę klęski Egipcjan zaskoczenie. Argumentacja ta wydaje mi się przekonująca, o ile zaskoczenie rozumiemy w ten sposób, jak rozumie to autor i wraz z nim większość piszących o tym. Pozwolę sobie jednak podzielić się własnym przemyśleniem w tej materii. Skoro armia egipska była dużych rozmiarów, możliwe, iż z jakichś przyczyn nie zdążyła w pełni rozwinąć się do bitwy, zanim krzyżowcy zaatakowali. I na tym mogłoby polegać owo zaskoczenie, a nie na tym, że dowództwo egipskie zostało całkowicie zaskoczone obecnością armii krzyżowców, której się nie spodziewało. Samo rozwijanie się armii do bitwy, zwłaszcza w dawniejszych epokach, było procesem żmudnym i czasochłonnym, bardziej niż może się nam to współcześnie wydawać. Niemożliwość wykorzystania pełni sił, przewagi liczebnej jaką mieli Egipcjanie, mogła przesądzić o zwycięstwie Franków. To oczywiście tylko hipoteza, ale pozwalałaby pogodzić wzmianki o zaskoczeniu z innymi faktami i stworzyć logicznie spójny obraz bitwy.

4) W rozdziale poświęconym drugiej bitwie pod Ramlą (1102 r.) autor wykazać się musiał dużym kunsztem interpretacyjnym, usiłując odtworzyć przebieg wydarzeń ze szczątków informacji zawartych w kronikach. Sama sekwencja zdarzeń wygląda bowiem dość niezwykle. Najpierw król Baldwin I pośpiesznie ruszył z częścią sił na atakujących Ramlę Egipcjan. Jako że jego siły były skromne i miał samą kawalerię, a przeciwnik okazał się bardzo liczny, poniósł klęskę. Wraz z większością rycerzy udaje mu się przebić do oblężonej Ramli. Widząc, że miasto nie ma szans na dłuższą obronę, ucieka z niej z jednym rycerzem i jednym giermkiem. Następnie błąka się gdzieś na odludziu przez 3 dni, by potem pojawić się w Jaffie, gdzie udaje mu się ściągnąć część armii, która nie została zniszczona, i zmobilizować dodatkowe siły. Z ich pomocą odnosi zwycięstwo nad częścią oddziałów egipskich oblegających miasto, bowiem w międzyczasie Egipcjanie podzielili swoje wojska na kilka części, uważając, że odnieśli decydujące zwycięstwo i teraz pozostało im tylko opanować miasta. Klęska części sił egipskich w bitwie pod Jaffą na tyle załamuje morale wojsk fatymidzkich, że te postanawiają się wycofać. Świetna, bajkowa wręcz opowieść, tylko jak tu w nią uwierzyć i odnaleźć w niej historyczny sens. Zwłaszcza to błąkanie się króla przez 3 dni niewiadomo gdzie, po którym niemal samotnie udaje mu się przedostać do obleganej już wówczas Jaffy. Tutaj mam takie przemyślenie, że być może owych 3 dni nie należy traktować dosłownie. Autor w kilku miejscach swojej pracy zwraca uwagę na to, że kronikarze w pewnych sytuacjach nie tyle spisywali fakty, co opisywali wydarzenia w ten sposób, by przekazać potomnym prawdy moralne, traktując historie władców jak materiał do przypowieści. Żadne to odkrycie, ktokolwiek zetknął się ze średniowiecznymi kronikami i problematyką ich interpretacji, musi zdawać sobie z tego sprawę. Autor zauważa tutaj, że samą bitwę pod Ramlą kronikarze (głównie Fulko z Chartres) przedstawiają poniekąd w kontekście grzechu pychy. Baldwin okazał się pyszny, bo chciał zaimponować zachodnim rycerzom przybyłym do Ziemi Świętej i pokazać jakim wielkim jest dowódcą. Zlekceważył przeciwnika i bez rozpoznania rzucił się na niego jedynie z częścią wojsk. Poniósł w związku z tym klęskę, która była zasłużoną karą tak w sensie doczesnym, jak i duchowym. Po tej klęsce błąka się przez 3 dni… Dlaczego akurat przez 3 dni? Może to przypominać misterium śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, który ukrzyżowany spoczął w grobie, właśnie po to, by po 3 dniach zmartwychwstać. Tak samo, po trzydniowej pokucie, „zmartwychwstaje” jako król, Baldwin. Władca, którego wszyscy mieli już za umarłego, pojawia się niemal samotnie w Jaffie, z której rozsyła gońców do podległych mu miast z informacją, że żyje, i zaczyna zbierać wojsko do rozprawy z Egipcjanami, których następnie, oczywiście z Bożą pomocą, zwycięża. Światy doczesny i nadprzyrodzony przenikają się, w typowy dla średniowiecza sposób.

5) Bardzo wartościowe wydaje mi się zwrócenie przez autora uwagi, i to w kilku miejscach, na uszykowanie podczas bitew piechoty Franków przed kawalerią, jak również na współdziałanie piechoty i kawalerii, co może nie wprost, ale pośrednio wynika z opisów i przytoczonych źródeł.

6) Jedną z kwestii, która bardziej daje do myślenia, jest liczebność armii Królestwa Jerozolimskiego w kolejnych bitwach opisywanej wojny. Można odnieść wrażenie, że w porównaniu z pierwszą bitwą, potem armia Baldwina I była dużo mniej liczna, a wróg, i tak zawsze zdecydowanie przeważający, jeszcze liczniejszy. Jak w ten sytuacji udawało się odnosić zwycięstwa. Jedyne odpowiedzi, które uzyskujemy, mówią o dyscyplinie, morale i wyszkoleniu wojsk Franków oraz o wyższej jakości dowodzenia, wreszcie o słabej jakości armii fatymidzkiej i jej niskiej spójności (konflikty wewnętrzne między dowódcami i różnymi narodowościami).

Parę słów o tym jak napisana jest książka i o jakości wydania. Generalnie w książce prawie nie ma literówek, trafiłem na nie więcej niż 5. Okładka prezentuje się estetycznie, od strony stricte wydawniczej całość bez zarzutu. Książka napisana jest przejrzyście, przystępnie i czyta się ją dobrze, może z wyjątkiem rozdziału wstępnego (generalnie, im dalej tym jest lepiej). Autorowi zdarzają się, ale bardzo nieliczne, powtórzenia i sformułowania określane jako „masło maślane”. Tym, co jeszcze zwraca uwagę (niestety na minus), jest udowadnianie na początku, w oparciu o materiał źródłowy, faktów, nad którymi raczej nie ma się co rozwodzić. I tak np. autor w dość szerokim wywodzie udowadnia nam, że armia krzyżowców stosowała rozpoznanie i występowały w niej jednostki, które rozpoznanie prowadziły (s. 32-33). Wydaje się, że w każdej jako tako zorganizowanej armii takie jednostki występują i prowadzi się jakieś rozpoznanie, więc rozwodzenie się o tym naukowym dyskursem, dla przeciętnego czytelnika może być trochę zabawne. Domyślam się, że potrzebne to było do rozdziału o bitwie pod Ramlą z 1102 r. i po drugie ogólnie materiał do pracy nie był obszerny, po trzecie zaś zapewne dały o sobie znać wymogi naukowości…

Podsumowując, z uwagi na wąski zakres tematyczny, jest to książka przeznaczona dla pasjonatów krucjat i wszystkiego co z nimi związane. Wydawać się może ona lakoniczna, ale przy takiej ilości źródeł i tak zawężonym temacie autor miałby problem by napisać dużo więcej. Tym bardziej, że starał się, na ile mógł, ściśle trzymać przyjętych źródeł. Przede wszystkim warto jednak podkreślić, że udało mu się powiedzieć coś więcej o ważnym epizodzie w historii Królestwa Jerozolimskiego, jakim była omawiana w książce wojna, i że nie bał się sięgnąć po temat słabo opracowany w literaturze. Przy okazji można się też trochę dowiedzieć o sztuce wojennej tamtych czasów, w innym ujęciu niż w ogólnych opracowaniach poświęconych krucjatom.

Autor: Raleen

Opublikowano 22.07.2013 r.

Poprawiony: środa, 07 sierpnia 2013 16:02