Małojarosławiec 1812

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Informacje o książce
Autor: Rafał Kowalczyk
Wydawca: Bellona
Seria: Historyczne Bitwy
Rok wydania: 2008
Stron: 228
Wymiary: 19,6 x 12,5 x 1,3 cm
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-11-11019-9

Recenzja
Wydany przez Bellonę w 2008 roku „Małojarosławiec 1812” to kolejna z książek poświęconych decydującej dla Napoleona kampanii roku 1812. Jak to często w przypadku dotyczących tej kampanii pozycji z serii „Historyczne Bitwy” bywa, autor postawił sobie za cel znalezienie najważniejszego, przełomowego wydarzenia, które miało przesądzić o klęsce cesarza Francuzów i zagładzie Wielkiej Armii. Jak już się domyślamy, wydarzeniem tym jest dla niego bitwa pod Małojarosławcem, stoczona 24.10.1812 r.

Sama bitwa wydaje się niepozorna. Jej znaczenie polega jednak na tym, że właśnie po niej Napoleon zdecydował się zmienić trasę marszu idącej spod Moskwy Wielkiej Armii z drogi biegnącej przez południowe, ludne i dobrze zaopatrzone w żywność gubernie Rosji na stary trakt smoleński, ogołocony z żywności i wszelkiego furażu, biegnący przez ziemie spustoszone przez działania wojenne, a co za tym idzie niemogące zapewnić dostatecznego zaopatrzenia posuwającej się nim ogromnej masie wojska, jaką wiódł ze sobą Cesarz. Był to wybór niezwykle brzemienny w skutki, zwłaszcza w obliczu nadchodzącej, srogiej zimy.

Czy pamiętacie jeszcze, starzy towarzysze broni, tę równinę, która stała się grobem niezwyciężonej dotychczas Wielkiej Armii, grobem snów naszych i dwudziestoletniej rycerskiej kariery – zapytuje w swoich pamiętnikach adjutant cesarza Napoleona Philippe hr. Segur. Powyższe słowa tego licznie cytowanego w recenzowanej pozycji pamiętnikarza, bezpośredniego świadka odwrotu Wielkiej Armii, stały się główną inspiracją autora.

Książka rozpoczyna się od bitwy pod Borodino, a ściślej tego, co nastąpiło tuż po niej. Cofające się pospiesznie wojska Kutuzowa starały się jeszcze stawić po drodze opór, ale tak naprawdę zastanawiano się już głównie nad tym jak i którędy wykonać odwrót. Autor ukazuje wybiegi rosyjskiego głównodowodzącego w stosunku do cara i otaczających go elit dworskich, zmierzające do wmówienia im, że własna armia odniosła w decydującej bitwie zwycięstwo, co było o tyle trudne, że za parę dni trzeba było ich przekonać, że ta sama zwycięska armia z jakichś przyczyn musi się wycofać, zostawiając na pastwę wroga stolicę państwa. To, co początkowo wydawało się nie do pomyślenia, wkrótce stało się faktem. Kutuzow, jak to czynił także i później, pozwolił się wykazać swoim oponentom w sztabie, po czym, gdy ci opracowali plan obrony Moskwy, przeprowadził jego druzgocącą krytykę. To pozwoliło mu wydać rozkaz do odwrotu, a zarazem zrzucić z siebie odpowiedzialność za tę decyzję. W takim ujęciu, wobec braku innych rokujących powodzenie rozwiązań, wydawała się ona jedynym możliwym wyjściem z opresji.

Nie pierwsza to sytuacja, w której stary feldmarszałek gęsto kluczył, by wśród różnego rodzaju przeciwności natury tak militarnej, jak i przede wszystkim politycznej, realizować swoją strategię wojny z najeźdźcą. Drugą tego rodzaju rozgrywkę prowadził z Napoleonem, łudząc go, że po Borodino zawarcie pokoju jest bliskie. W rzeczywistości czas uzyskany dzięki bierności Bonapartego, gorączkowo wypatrującego niosących gałązkę oliwną posłańców Aleksandra, Rosjanie spożytkowali, po pierwsze na oderwanie się od wojsk napoleońskich i bezpieczny odwrót, po drugie zaś na reorganizację i wzmocnienie liczebne armii oraz zajęcie przez nią dogodnych pozycji do dalszych działań. Z pewnością w przypadku prowadzenia przez napoleońską awangardę zdecydowanego pościgu, los zgruchotanej pod Borodino armii Kutuzowa byłby ciężki.

Autor ukazuje na początku pierwszy etap realizacji strategii Kutuzowa, w postaci rozmów dowódcy rosyjskiej ariergardy gen. Miłoradowicza z dowodzącym napoleońską awangardą marszałkiem Muratem, jak i późniejsze posunięcia feldmarszałka, który wbrew naleganiom swoich podkomendnych i natarczywym interwencjom przedstawiciela Wielkiej Brytanii Roberta Wilsona, konsekwentnie unikał decydującej konfrontacji z głównymi siłami Cesarza.

Drugą obok Kutuzowa postacią, której działania w znacznym stopniu wpłynęły na przebieg kampanii 1812 r. był wojenny gubernator Moskwy hr. Rostopczyn. Wielki pożar miasta, wybuchły z jego poduszczenia wkrótce po opuszczeniu bram przez ostatnich carskich żołnierzy, strawił większość zabudowy, sprawiając, że Moskwa nie mogła spełnić roli bazy operacyjnej Wielkiej Armii, przynajmniej w takim stopniu, jak na to liczył Napoleon. Znacząco wpłynęło to na możliwości obu stron. Efektom pożaru, hrabiemu Rostopczynowi i demoralizującemu wpływowi bogactw moskiewskich na żołnierzy Wielkiej Armii poświęcono w książce sporo miejsca.

Wreszcie odwrót z Moskwy i sama bitwa. Ten fragment kampanii to czas wielkich dylematów Napoleona. To również moment odstąpienia przez niego od zasad, którymi w prowadzeniu działań wojennych kierował się przez całe życie. Przede wszystkim armia Cesarza obciążona była podczas marszu powrotnego ogromnymi taborami, wlokącymi się za nią niemiłosiernie, do tego stopnia, że jej mobilność jako całości spadła znacznie poniżej tego co reprezentowała sobą na początku wyprawy. Wbrew podstawowym założeniem swego wodza, Wielka Armia operowała wolniej niż jej przeciwnik, mimo że ten ostatni nie zastosował wówczas w tym zakresie żadnych innowacji. Okoliczność powyższa sprawiła, że w pierwszej fazie odwrotu Rosjanie zdołali ubiec wojska napoleońskie i zająć kluczową dla dalszej marszruty drogę na Kaługę.

Tytułowa bitwa pod Małojarosławcem to nic innego jak starcie awangardy obu armii, które manewrując w rejonie ww. miasta starały się jako pierwsze wyjść na trakt kałuski. W działaniach tych więcej zdecydowania i przezorności wykazali Rosjanie, którzy tuż za awangardą wysłali niemal całą swoją armię, podczas gdy Francuzi w swojej beztrosce tak rozciągnęli swoje siły w marszu, zostawiając do tego czoło armii zupełnie samo sobie, że w bitwie pod Małojarosławcem wziął udział tylko IV korpus Wielkiej Armii Eugeniusza de Beauharnais, dopiero pod sam wieczór wsparty przez I korpus marszałka Davouta.

Przeciwnikiem docierających kolejno pod miasto dywizji Wielkiej Armii: 13 DP gen. Delzonsa, 14 DP gen. Broussiera oraz świeżej, złożonej w większości z Włochów 15 DP gen. Pino był od początku cały VI korpus rosyjski gen. Dochturowa (24 DP gen. Lichaczewa, 7 DP gen. Kapcewicza) oraz oddziały nieregularne gen. Dorochowa. Wkrótce jednak Rosjanie wzmocnieni zostali VII korpusem gen. Rajewskiego oraz I i II korpusami kawalerii generałów Mellera-Zakomielskiego i Korfa.

Walki okazały się bardzo krwawe. Rosjanie mieli od początku znaczną przewagę liczebną. Strona przeciwna nadrabiała tą dysproporcję lepszym wyszkoleniem i większym doświadczeniem. Siły rosyjskie w dużej mierze stanowiło bowiem świeżo zmobilizowane i wcielone do jednostek regularnych opołczenije. Ostatecznie, nadludzkimi wysiłkami udało się Francuzom (i Włochom) wyprzeć Rosjan z miasta, po czym kontynuowali natarcie starając się opanować także jego przedpole. Doszło na nim do walk kawalerii. Wskutek wyraźnego lekceważenia nielicznego przeciwnika przez dowodzącego na tym etapie bitwy Rosjanami gen. Bennigsena, kawalerii IV korpusu pod dowództwem ks. Ornano udało się, we współdziałaniu z własną piechotą, załamać szarżę jednostek rosyjskiego I korpusu kawalerii (szarżowały m.in cztery pułki lejbgwardii: ułani, huzarzy, dragoni i kozacy), po czym przejść do działań ofensywnych. Ostatecznie Rosjanie, zrezygnowani porażkami taktycznymi w boju o Małojarosławiec i na jego przedpolu, postanowili się cofnąć, zajmując wraz z resztą stojącej na tyłach armii Kutuzowa silną pozycję nad rzeką Korycą, skutecznie blokującą trakt kałuski.

Fakt, że Rosjanie wcześniej opanowali główny szlak, którym miał się odbywać odwrót Wielkiej Armii, spowodowało ostateczne przewartościowanie strategii Napoleona. Na drugiej naradzie w Horodni, odbytej 25.10.1812 r., starły się dwie koncepcje odwrotu: pierwsza – marsz drogą kałuską, gdzie stała armia Kutuzowa, ale zarazem w okolicy znaleźć można było wystarczające zasoby furażu, oraz druga – marsz starym traktem smoleńskim, wolnym od armii Kutuzowa, ale biegnącym przez okolice całkowicie spustoszone, niemogące zapewnić wyżywienia tak ogromnej rzeszy ludzi. Większość napoleońskich generałów i marszałków, z Muratem na czele, opowiedziała się za opcją 2. Obrońcy opcji 1, pod przewodem Davouta, znaleźli się w mniejszości. Wypadki tych dni, a szczególnie skuteczny atak Kozaków na tabory gwardii i część wojsk na przedpolu, wśród których znajdował się sam Napoleon (w pewnym momencie Cesarz, poruszający się jedynie w towarzystwie swojej świty i kilku wyższych dowódców, został zaatakowany przez oddział Kozaków) przechyliły szalę na rzecz opcji 2.

Tymczasem Kutuzow, obawiając się konfrontacji z samym Napoleonem, wbrew ostrym protestom większości swoich podwładnych oraz niezwykle w tych dniach czynnego Roberta Wilsona po raz kolejny postanowił konsekwentnie realizować strategię unikania decydującej konfrontacji. Armia rosyjska odeszła znad obronnej pozycji nad Korycą traktem na Kaługę. Gdyby podczas tego przegrupowania Napoleon zaatakował, a następnie zdecydował się na marsz traktem południowym, historia kampanii 1812 r. zakończyłaby się zapewne inaczej. Tak przynajmniej sugeruje autor. Jednak w rzeczywistości nie wszystko wyglądało tak różowo – warto wspomnieć choćby o możliwości stosowania przez Rosjan wzdłuż traktu kałuskiego taktyki spalonej ziemi. O swoich umiejętnościach w tym zakresie zdążyli już Francuzów przekonać. Wydaje się więc, że tylko zupełne ubiegnięcie w dotarciu do drogi kałuskiej armii Kutuzowa mogło w pełni skutecznie zapewnić Napoleonowi bezpieczną marszrutę szlakiem południowym.

W końcowych partiach książki autor wspomina o mijanym przez powracających na zachód żołnierzy Cesarza polu bitwy pod Borodino, co spina efektowną klamrą początek i koniec opowieści. Możnaby powiedzieć: historia zatoczyła koło.

Z ciekawych wydarzeń, które miały miejsce w tych dniach, autor przypomina m.in. druzgocącą porażkę polskiej kawalerii, jaką poniosła ona 25.10.1812 r. pod Medyniem (Medynią), gdzie została pobita przez… nędznych Kozaków. Nasi ułani byli uważani przez francuskich dowódców za niepokonanych, do tego stopnia, że jeden z nich, notabene również uchodzący za niepokonanego – gen. Lefebvre-Desnouettes, postanowił bez rozpoznania przeprawić się przez wąską groblę opanowaną przez tychże, powszechnie przez francuskich dowódców pogardzanych Kozaków. Ci tymczasem, jakby tylko na to czekając, zorganizowali na owej grobli zasadzkę. Nic nie pomogły cudowne zdolności polskiej kawalerii ani umiejętności dowódcze francuskiego generała. Zaatakowana podczas przekraczania grobli poszła w rozsypkę. Uciekająca jazda polska była ścigana przez Kozaków, którzy idąc za nią wycięli po drodze również towarzyszącą kawalerii polską półbaterię konną, zabierając jej 5 dział. Zatrzymali się dopiero, gdy znaleźli się pod ogniem podążającego na tyłach polskiej kolumny 15 pułku piechoty płk. Miaskowskiego. Straty Polaków były dotkliwe, do niewoli dostał się m.in. dowódca brygady gen. hr. Tadeusz Tyszkiewicz.

Takich ciekawych wiadomości, jak ta o klęsce polskich ułanów, znaleźć można w książce więcej. Zdarza się, że autor polemizuje ze swoimi kolegami po piórze np. w sprawach dot. OdB, w tym także z autorami innych książek z serii HB. Znajdziemy też w tekście dość liczne przypisy, a na końcu obszerną bibliografię.

Jeśli oceniać książkę jako całość, widać, że merytorycznie autor włożył w nią sporo wysiłku. W przeciwieństwie do niektórych pozycji z serii HB, tej nie można na pewno zarzucić, że została napisana „na kolanie”. Miejscami autor porusza tematy niezbyt popularne i mało znane. Jednak, gdy spojrzy się na recenzowaną pozycję od innej strony – przyglądając się temu jak została napisana, traci ona wiele.

Po pierwsze, zdarza się dość często, że autor powtarza pewne stwierdzenia, opisując po raz kolejny to samo. Wygląda to wręcz tak, jakby w niektórych miejscach w pewnych odstępach zostały kilka razy „powklejane” te same fragmenty tekstu. W związku z tym podczas lektury powstaje czasami wrażenie jakbyśmy stali w miejscu, czytając w kółko to samo. Można wskazać kilka tematów, które autor w szczególny sposób tak eksploatuje. Idąc od początku są to: 1) analiza cech osobowości Murata i jego rosyjskiego odpowiednika gen. Miłoradowicza, połączona z bezkrytycznym wychwalaniem tego ostatniego, 2) hrabia Rostopczyn i jego działania związane z podpaleniem Moskwy, 3) grabież rosyjskich skarbów przez żołnierzy Wielkiej Armii i sprawy związane z ich transportem taborami, pojawiające się dość wcześnie i potem sukcesywnie powracające.

Po drugie, autor przyjął dość charakterystyczny sposób przybliżania nam sylwetek poszczególnych dowódców, biorących udział w opisywanych wydarzeniach. W chwili, gdy dana dywizja czy inna jednostka wchodzi do walki, po kilku zdaniach napotykamy w ramach podstawowego tekstu wstawkę w postaci notki biograficznej dotyczącej dowódcy tej jednostki i opisującej w formie encyklopedycznej wszystkie jego dokonania od urodzenia aż do bitwy pod Małojarosławcem. Zwykle notka taka liczy 1-2,5 strony. Spełnia ona mniej więcej takie funkcje jak opisy przyrody u Elizy Orzeszkowej i wywołuje u czytelnika mniej więcej podobne reakcje. Niestety autorowi, jeśli chodzi o zdolności pisarskie, do Orzeszkowej daleko, co powyższy negatywny efekt pogłębia.

Inny rzucający się w oczy element to pewne powtarzające się charakterystyczne określenia. W przypadku tej książki moim faworytem jest „skoncentrowana ściana ognia armatniego” czasem występująca w wersji rozszerzonej jako „skoncentrowana ściana ognia armatniego i karabinowego”. W szeregu opisów walk w decydującym momencie zazwyczaj pojawia się właśnie owa „skoncentrowana ściana..”. Co więcej, w niektórych przypadkach ściana ta wykazuje także zdolności ofensywne.

Zdarza się też, choć trzeba przyznać rzadko, że autor nie może się zdecydować co do oceny pewnych wydarzeń, np. rozgrywkę dyplomatyczno-militarną wokół opuszczania Moskwy przez Rosjan i oddania jej Francuzom opisuje raz jako sukces tych ostatnich, innym zaś razem zupełnie przeciwnie.

W książce znaleźć można również literówki, choć nie ma ich aż tak wiele. Wśród tych, na które natrafiłem, szczególnie rozbawiła mnie jedna: Armia Sambry i Mozy konsekwentnie występuje przez całą książkę jako „Armia Samby i Mozy” – ot, taki drobny akcent brazylijski.

Podsumowując, od strony merytorycznej książka zawiera sporą dawkę wiedzy, natomiast napisana została fatalnie.

Autor: Raleen

Opublikowano 30.07.2008 r.

Poprawiony: środa, 29 grudnia 2010 20:54