V Kolumna: Prowokacja

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Zastanawiałem się ostatnio jak daleko można się posuwać w historycznych prowokacjach. Nie chodzi mi tu o tekst Grzegorza Bakery „Co by było gdyby… nie było Imperium Romanum” ani o inne publikacje podobnego nurtu. Wielokroć słyszałem, że gdybanie do nikąd nie prowadzi, że „gdyby to na grzyby” czy ryby.

Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie „co by było gdyby” nie jest – moim zdaniem – stratą czasu. Po pierwsze, zmusza do sięgnięcia do źródeł. Do zapoznania się z wydarzeniami i ich otoczeniem – jednym słowem historią. I to dobrze, bo nasze największe fantazje gdzieś kontakt z rzeczywistością mieć muszą, choćby na wąskim odcinku. Muszą istnieć choćby przesłanki, na których budujemy alternatywną historię. Taki Bismarck spędził ponoć całą noc na rozmyślaniach, co by było gdyby Austria wygrała pod Sadową. Jak potoczyłyby się losy Niemiec i Europy (o tym kiedy indziej).

Po drugie, myślenie o alternatywach zmusza do wysiłku twórczego. To nie tylko przewracanie zapisanych już kart historii, ale próba spekulacji, domniemywania, czasem wymyślania scenariuszy, które mogłyby mieć miejsce. A to już bardzo dobrze.

Wszystko to daje nam razem kreatywną pracę, do której potrzebne są pierwej studia problemu, potem analiza zebranych informacji, wreszcie praca umysłowa nad ułożeniem własnego puzzla inaczej niż zrobił to czas i nasi praszczurowie. I ileż przy tym zabawy!

Cieszy mnie zatem każdy tekst czy dyskusja oparte na przysłowiowym gdybaniu. Znaczą one nic innego jak to, że nie poddajemy się biernie fali, że potrafimy zmienić optykę, a nawet umiemy nauczyć się czegoś z wydarzeń lat ubiegłych, unikając błędów popełnionych przez przodków. Oby!

Martwi mnie natomiast bardzo historyczna prowokacja innego rodzaju. Udziwnianie historii na siłę, pisanie jej na nowo, kiedy eliminowane są fakty niewygodne, a wyolbrzymiane zdarzenia, które nie miały większego znaczenia. Raz zapominamy o przewadze przeciwnika w powietrzu, drugi raz bierzemy rekrutów za weteranów. Martwi mnie, że w taki niedojrzały sposób autorzy chcą zachęcać do samodzielnego myślenia. Najczęściej „prowokacje” takie skierowane są nie do dyplomowanych historyków, lecz często do młodych ludzi, którzy nie wiedzą, bo nie słuchali na lekcjach, za co walczyli i ginęli ich dziadowie. Gorzej. Niektóre takie prowokacje odnoszą skutek. Taki na przykład, że Polacy winni są holocaustu, a Francuzi byli cool.

Po co zresztą sięgać daleko. „Polski żołnierz bił się dzielnie, zawiodło dowództwo”. Tę płytę puszczano nam przez lata. Do tego właśnie prowadzą łatwe prawdy i skróty myślowe. Wiem, to często odbiorcy chcą skrótowo, przystępnie, przy jak najmniejszym wysiłku. Na łatwiznę. Nie pozwalam! I tu dochodzimy do jakże drażliwego tematu: na ile historii alternatywnej pozwalają nam gry. Ot, weźmy takie hipotetyczne zwycięstwo Krzyżaków pod Grunwaldem. No i co? Nic. Wygrali i rozeszli się do domów. Nic dalej z tego nie wynika. Nikt nie pokusił się o analizę znaczenia tej czy innej bitwy. Odnieśliśmy zwycięstwo decydujące czy też doznaliśmy taktycznej porażki, i tyle. Koniec pieśni.

A dlaczego by nie puścić wodzy fantazji i napisać czarno na białym. Oto na pagórku, z którego obserwował bitwę, król nasz Litwin Jagiełło padł pod ciosem niemieckiego knechta i zakończyła się na jego osobie dynastia Jagiellonów. To ci heca! Anna szuka męża.

Nie ma w naszych polskich (i o zgrozo! w zachodnich) grach takich prób (uwaga wyjątek: komputerowy „Gettysburg” pod Windows – gra stara, ale jara). A ja rozgrywając bitwę, kampanię czy wojnę chciałbym wiedzieć jakie miała ona znaczenie dla walczących stron.

Czy była to bitwa o znaczeniu historycznym, czy potyczka raczej, która większego wpływu na dalsze wydarzenia nie miała. Czy zwycięstwo mogło coś zmienić (takie zwycięstwo pod Kockiem na przykład, zmieniłoby niewiele). I jak mogłaby potoczyć się wtedy historia. Alternatywna.

Powie ktoś, że wymagam zbyt wiele. Ale takie mam zdanie i basta. Twórcy gier powinni, moim zdaniem, edukować nas, graczy i zachęcać byśmy sięgnęli do źródeł po coś więcej niż krótki opis bitwy. Oraz rejestr błędów dokonanych przez strony, który ma nas uchronić przed przegraną. Decydującą.

W tekście wykorzystano plakat propagandowy z okresu PRL autorstwa Tadeusza Trepkowskiego „ZSRR obrońca pokoju, przyjaciel dzieci” (z 1953 r.).

Artykuł pochodzi z czasopisma „Gry Wojenne” nr 4/96

Dyskusja o artykule na FORUM STRATEGIE

Autor: Jarosław „Comandante” Andruszkiewicz
Zdjęcia: internet

Opublikowano 30.11.2012 r.

Poprawiony: środa, 12 grudnia 2012 11:00