Ardennes (The Gamers) vs. Ardeny 1944 (Dragon)

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Przystępując do recenzji kolejnej gry o kampanii w Ardenach, musiałem brać pod uwagę gry już na naszym rynku istniejące – ponieważ takie porównanie samo się wręcz narzuca. Nie mam zamiaru żadnego z opisywanych produktów wychwalać pod niebiosa ani mieszać z błotem, postaram się zachować daleko posunięty (a jak daleko, sami ocenicie…) obiektywizm.

Na wstępie podaję, że „Ardennes” należą do całej serii gier, wykorzystujących wspólny system SCS. Być może dane mi będzie w swoim czasie wziąć pod lupę inne wydawnictwa firmy The Gamers, ale póki co zagłębmy się w ardeńskie lasy. Postępując schematyczną dróżką, wyznaczoną recenzentom przez Naczelnego, należałoby zacząć od rozmiaru gry. „Ardennes” mają w swym składzie półmatową mapę, składaną z dwóch części, na każdej z nich znajduje się obszar podzielony na 35 x 62 heksy, a więc w sumie prawie dwa razy więcej niż w „Ardenach 1944”. Już na pierwszy rzut oka mapy obu gier nieco się od siebie różnią, a po drugim rzucie różnic robi się coraz więcej. The Gamers dodali duże miasto Liege na północy, urywając jednocześnie cały teren za Mozą oraz nieco od wschodniego brzegu obszaru. W rezultacie gracz kierujący stroną amerykańską musi w „Ardennes” bronić terenu szerszego i płytszego. Pamiętam, że na początku (oj, kiedy to było…) pewną trudność sprawiało mi odróżnienie lasów od gór w „Ardenach 1944”. The Gamers z wszelkich wzniesień po prostu zrezygnowali, umieszczając w zamian dużo więcej terenów leśnych. Nie powiem, pod względem kolorystyki mapa jest przyjemna dla oka, ale cokolwiek równinna… Zapewne, aby wyrównać tę dysproporcję topograficzną, umieszczono na planszy heksy, na których niezależnie od wysiłków organizacyjnych strony niemieckiej po prostu muszą się utworzyć korki drogowe. Można i tak. A jeśli już wspomniałem o drogach, to po obejrzeniu sieci dróg i miejscowości na obu planszach zacząłem się zastanawiać nad różnorodnością źródeł, z których czerpali autorzy obu gier. Dla skrótu, w następnych kilku zdaniach będę określał opisywane gry jako wersję polską i amerykańską. I tak w wersji polskiej miasto Dinant leży na zachodnim brzegu Mozy, w wersji amerykańskiej – na wschodnim. W wersji polskiej miasta Ciney i Leignon są równorzędne, zajmując po 1 heksie, w wersji amerykańskiej natomiast miasto Ciney zajmuje dwa heksy, a Leignon to tylko podmiejska wieś. Starzy gracze pamiętają, jak ważne w „Ardenach 1944” było umiejętne wykorzystanie głównych dróg. Tylko, że w wersji polskiej np. nie ma w ogóle drogi niewątpliwie głównej, która w wersji amerykańskiej biegnie przez Rochefort-Hotton-Aywaille. Są też pewne różnice w nazwach miast (czy Neuerburg to to samo co Bitburg?) oraz w przebiegu rzek i rozmieszczeniu kompleksów leśnych. Dlaczego tak się rozszczególiłem? Aby wykazać, że obie gry zostały oparte na zbyt różniących się od siebie założeniach, by tereny odwzorowane na ich planszach mogły bardziej do siebie przystawać.

Ardeny 1944 – plansza

Przejdźmy do żetonów. „Ardeny 1944” zapewniają graczowi żetony duże, całkiem poręczne, z sylwetkami pancernych wozów i żołnierzy. The Gamers wykorzystali symbole jednostek, umieszczając masę informacji na mniejszych żetonach. Powiem szczerze, że jako gracz nieco już wysłużony po kilku godzinach gry zaczynam odczuwać pewne zmęczenie wzroku. The Gamers postawili widocznie na graczy nieco młodszych. Ich żetony są niewątpliwie ładne i dobrze się prezentują na planszy, jednostki należące do poszczególnych dywizji dość łatwo odróżnić dzięki kolorowym kodom, ale niektóre cyferki są zbyt drobno potraktowane. Daje to w kość jeszcze przed rozpoczęciem gry, gdy trzeba to całe palące się do walki kartonowe towarzystwo porozstawiać na właściwych heksach. Tutaj trzeba pogratulować The Gamers pomysłu siatki koordynatów, delikatnie naniesionej na planszę, dzięki czemu odnalezienie właściwego heksu jest o wiele łatwiejsze niż w grze „smoczej”. Widocznie jednak odzwyczaiłem się od takiej historycznej drobiazgowości, skoro po ujrzeniu kilku kartek pokrytych maczkiem wyszczególnionych heksów startowych dla jednostek zrobiło mi się trochę słabo – ale mimo wszystko rozstawiłem wojska, choć trochę czasu to zajęło… Kto ma zdrowe oczy i zapas cierpliwości – za mną!

Ardeny 1944 – rejon planszy, z którego rozpoczyna natarcie 6 Armia Pancerna SS

W swoich zasadach The Gamers nie przeprowadzili w zasadzie jakiejś poważniejszej rewolucji, ale kompozycja, którą stworzyli, jest bardzo spójna. Co najważniejsze, zasady są podane w niesamowicie wprost przystępny sposób, wykluczając jakiekolwiek wątpliwości czy kontrowersje przy interpretacji przepisów (co, jak gracze wiedzą, może czasem doprowadzać do całkiem niezłego i absolutnie rzeczywistego konfliktu nad planszą). Polska wersja zasad „Ardennes” jest równie klarowna.

Ardennes – przykładowe żetony

Przejdźmy do analizy treści. Mówiąc w skrócie, w „Ardenach 1944” występowały fortyfikacje polowe i dowództwa korpusów (mające wpływ na walkę) oraz ustalone wartości siły wsparcia lotnictwa (mające czasem decydujący wpływ na walkę), zaopatrzenie obu stron nie różniło się zasadniczo. W „Ardennes” pierwszych dwóch wymienionych elementów nie ma, siła wsparcia lotnictwa zależy wybitnie od pogody. Co do zaopatrzenia, to Amerykanie mają stacjonarne magazyny (i miasto Liege!), które zresztą mogą być zdobyte przez Niemców. Ci ostatni mogą korzystać z cienkiego pasa wyjściowego, a potem ciągną za sobą swe jednostki zaopatrzeniowe. Jest to dosyć żmudne, przyznam, ale bardzo historyczne. Jeśli chodzi o tzw. smaczki, to wersja polska uwzględniała udział w walkach 150 dywersyjnej niemieckiej brygady pancernej, w wersji amerykańskiej autorzy poszli dalej (lub głębiej), dodając możliwość wykonania zrzutu spadochroniarzy i grasowania dywersantów na amerykańskich tyłach, którzy mogą np. zmienić kierunek marszu nadciągających posiłków przeciwnika. Wprowadza to niewątpliwie element niepewności i zamieszania, którego tak brakuje w grze Dragona.

Ardennes – przykładowe żetony

Systemy prowadzenia walk są nieco podobne w obu grach, zwłaszcza w części wprowadzania w życie skutków walki, gdzie gracz kontrolujący daną jednostkę może sam zdecydować czy woli się dalej cofnąć czy więcej stracić. The Gamers zastosowali kilka rozwiązań znanych choćby z gier „avalonhillowskich”. Tak więc możemy umieszczać pewne jednostki w rezerwie i używać ich potem do wykorzystania powodzenia (np. wdarcia się w świeżo utworzony wyłom w liniach wroga). Można też atakować podczas ruchu, a jeśli wynik będzie pomyślny, to jechać dalej, czyli przeprowadzić coś w rodzaju rajdu. Niemcy mogą też budować własne mosty, a Amerykanie je niszczyć – co się zresztą nie zawsze udaje.

Ardeny 1944 – przykładowe żetony

Na deser zostawiłem coś, nad czym dumałem przez dłuższą chwilę. Otóż w „Ardennes” zrezygnowano z dość powszechnie stosowanej zasady obliczania stosunku sił – i zaokrąglania go zawsze na korzyść strony broniącej się. Tutaj procedura wymaga użycia kalkulatora – wartości sił OBU przeciwników dzieli się przez mniejszą wartość, dzięki czemu zawsze uzyska się „1” po jednej stronie, a potem drugą stronę zaokrąglamy już standardowo do całości. Przepraszam, jeśli przedstawiłem to nieco mętnie, podam więc przykład: jeśli oddziały o sile 7 zaatakowałyby oddziały o sile 4, to według reguł powszechnych stosunek wyniósłby 1:1 – a tutaj wychodzi nam 2:1. Różnica, powiedziałbym, dość znaczna. Warto wspomnieć o jeszcze jednej, dotyczącej wyników walki. W „Ardenach 1944” w przypadku straty poziomu siły jednostkę się odwracało, potem eliminowało. Tutaj, w „Ardennes” też, ale nie we wszystkich przypadkach. Są bowiem pewne jednostki – głównie pancerne SS, które mają kilka poziomów siły, na skutek czego trzeba używać dodatkowych żetonów oznaczających ponoszone straty. Na mój gust, wprowadza to zamieszanie, i zmusza do odczytywania drobniutkich cyferek, co jest dość męczące przy drobnych żetonach, zwłaszcza podczas sprawdzania, ile jednostek może stać na jednym heksie. Zachowano za to historyczny skład wojsk, co dla niektórych graczy odgrywa dużą przecież rolę.

No tak, powiecie, gra się, gra – ale o co? Moim zdaniem problem ten lepiej rozwiązano w „Ardennes” niż w „Ardenach 1944”, wprowadzając kilka poziomów zwycięstwa dla każdej strony konfliktu i dla każdego ze scenariuszy, pozwalających na toczenie walk na odcinku frontu, przez całą kampanię lub tylko jej część. Poza tym gracz kierujący stroną niemiecką może „tajnie” ustalić cel ofensywy, a po jego osiągnięciu wygrać grę przed czasem (co jest bardzo trudne, chyba że „Amerykanin” wybitnie się podłoży…). Uniknięto więc sytuacji, która zdarzyła się parę razy podczas „Ardenów 1944”, gdy przedarcie się jednego niemieckiego czołgu za Mozę kończyło grę.

Na zakończenie muszę przyznać jedno – w obie gry grało mi się w swoim czasie bardzo przyjemnie, a że po ładnych paru latach spędzonych nad planszami stałem się bardziej wymagający i nieco leniwy, to już chyba nie moja wina.

Recenzja pochodzi z czasopisma „Gry Wojenne” nr 1/97

Dyskusja o grze na FORUM STRATEGIE

Autor: Grzegorz Bakera
Zdjęcia: Raleen
Ilustracja tytułowa: Wizun

Opublikowano 11.11.2012 r.

Poprawiony: niedziela, 11 listopada 2012 15:46