De Bello et Pace, czyli wojna i pokój w „Republice Rzymskiej”

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Listy Marka Furiusza Albina, dwukrotnego konsula i cenzora, dyktatora na początku drugiej wojny punickiej

Marek pozdrawia Lucjusza

Dowiedziałem się, że odbudowałeś swoją willę po ostatniej powodzi i prowadzisz teraz spokojne życie na wsi, z dala od zamętu wielkiego świata. Nie mogę powiedzieć, że Ci zazdroszczę, ale i nie mogę powiedzieć, że czasami nie chciałbym być na Twoim miejscu, chociaż w Rzymie ostatnio dość spokojnie. Jeden z Waleriuszy, Titus, którego zapewne pamiętasz, został nowym cenzorem. A ponieważ był jedynym kandydatem, nominacja nikogo nie zdziwiła. Co do innych, nie wiem, ale ja nie lubię go zbytnio, a jeśli przypomnisz sobie wydarzenia sprzed roku, zrozumiesz dlaczego tak jest. On zrobi wszystko dla poklasku tłumu, nawet może wysunąć nie poparte faktami oskarżenia. Ja, jak wiesz, staram się unikać działań, które można by uznać za niezgodne z wolą senatu i ludu rzymskiego. Unikam tego nie mniej i nie więcej od innych senatorów. Mogę więc chyba spać spokojnie.

Co się tyczy nowych konsulów, to nic złego, ale i nic dobrego powiedzieć o nich się nie da. Bo chociaż opróżnili skarb państwa, tworząc nowe legiony, to nie zapewnili właściwego wsparcia floty. A nawet Tobie, nieobeznanemu ze sztuką prowadzenia wojen, nie muszę tłumaczyć, jak potężna jest flota tych potomków Fenicjan, jak łatwo, w razie wojny, która chyba jest nieunikniona, będą mogli być tam, gdzie tylko zechcą. Zapowiada się gorące lato, skorzystaj więc z łaski bogów i spokojnie rób zapasy. Po żniwach zaś chętnie Cię zobaczę i przyjmę u siebie.

Bądź zdrów.

***

Marek pozdrawia Lucjusza

Dziękuję Ci za pękate i pełne słodkiego daru Bachusa amfory, w których każda kropla przypomina mi o lepszych czasach, które już chyba nie powrócą. A jeśli jeszcze nie wiesz, co się stało, to słuchaj.

Okręty, które wysłano przeciwko Kartaginie nie dopłynęły nawet do połowy drogi, ledwie dwa wróciły do portów po tej wielkiej burzy, która przez dwa dni trzymała morze w objęciach Neptuna. A w pierwszych potyczkach zginął Kajus Acilius, drugi konsul natomiast stanął przed senatem. Pamiętając o tym, że mógłbym być na jego miejscu, głosowałem przeciwko wyrokowi skazującemu, jak zresztą całe nasze stronnictwo. Nie pomogliśmy nieszczęsnemu Appiuszowi Klaudiuszowi, a zdaje się, że zaszkodziliśmy swoim sprawom.

Niektórzy senatorowie już myślą o podziale przyszłych łupów i szukają sojuszników. Nie potępiam ich, bo może i dla naszej familii znajdzie się jakiś tłusty kąsek. Na razie próbujemy zdobyć więcej głosów wśród ekwitów, ale nie jest to łatwe. Natomiast zupełnie łatwo przeszedł do naszego stronnictwa nowy senator, Lucjusz Emiliusz Paulus, który wydaje się być zdolnym dowódcą i niezłym mówcą. Myślę, że jeszcze o nim usłyszysz. A także i o mnie, ale o tym, jeśli bogowie pozwolą, napiszę do Ciebie w następnym liście.

Bądź zdrów.

***

Marek Furiusz pozdrawia Lucjusza

List pisany za konsulatu Marka Furiusza i Publiusza Korneliusza, na sześć dni przed Kalendami listopada, w dzień poświęcony Marsowi.

Wybacz, mój drogi, że od tak dawna nie pisałem i nie przesyłałem Ci wieści ze stolicy naszej wspaniałej Republiki. Wybacz także ten nieco zbyt oficjalny ton na początku listu, ale chyba rozumiesz dobrze drobne ludzkie słabostki, od których nie są wolni nawet wielcy mężowie stanu, za jakiego się przecież nie uważam, chociaż senat powierzył mi pełnienie urzędu konsula.

Mam nadzieję, że podobnie jak inni, zadowolony jesteś z tego, co z Publiuszem uczyniliśmy dla dobra Republiki. Publiusz odniósł wspaniałe zwycięstwo na morzu, co prawda głównie dzięki pomagającej nam w tym zbożnym dziele flocie rodyjskiej, a potem, nie bez pewnych strat, pokonał Persów. Niestety, ich wódz, Hannibal, zdołał ujść i jak nam doniesiono, znowu tworzy armię. Co do mnie, to długo pamiętał będę bitwę z Galami, podczas której tylko pancerz i łaskawość Marsa uchroniły mnie od tego, abym już nigdy do nikogo listu nie napisał. Zwycięstwo było pełne, a nasze straty tak małe, że i o nich wspominać nie muszę.

Żołnierze legionu siódmego sprawili się nadzwyczajnie, prawdziwi z nich teraz weterani, a chwalą mnie bardzo i przysięgali wierność i posłuszeństwo. Jak wiesz dobrze, szczery ze mnie zwolennik Republiki i nie pragnę powrotu królów, ale garść wiernych rębaczy zawsze się przydać może, zwłaszcza, że za dwa miesiące będę musiał przekazać ciężar władzy moim następcom.

Młody Kwintus Aureliusz przyszedł do mnie wczoraj i powiedział wprost, że gotów jest wysunąć moją kandydaturę na cenzora, jeśli tylko poprę go w staraniach o konsulat. Zastanawiam się nad tym poważnie, byłby chyba dobrym konsulem, zwłaszcza, że nadciąga kolejna wojna. Posłowie króla Filipa mieli wczoraj dość ostrą przemowę w senacie, wygląda na to, że chciałby on objąć spadek po swoich wielkich poprzednikach na tronie macedońskim, a to może zaszkodzić interesom Rzymu w Grecji, o Egipcie nie wspominając. A wspomnieć o nim muszę, skoro handel egipskim zbożem przynosi tak znakomite zyski. Co do Egiptu, to, jak mówią, także król Syrii patrzy łakomie w jego stronę. Ale cóż, odważnym podobno szczęście sprzyja, a odwagi na pewno nam, Rzymianom, odmówić nie można. Jeśli w rozlicznych Twoich podróżach będziesz przejeżdżał przez Rzym, odwiedź mnie, a ugoszczę Cię jak prawdziwy konsul.

Bądź zdrów.



Marek do Lucjusza

Zniszcz ten list zaraz po przeczytaniu, a niewolnika, który list przyniesie, zatrzymaj u siebie i dobrze traktuj, jest wart swojej ceny. Dokumenty, które Ci dostarczy, przechowaj. Wyślij także połowę mojego u Ciebie depozytu do Aten, bankiera znasz. Będę potrzebował twojej rady, jeśli Fortuna odmieni swoje wyroki, lub Jowisz rozpędzi tych przekupnych zdrajców zasiadających w senacie.

Dbaj o zdrowie, jeśli tylko możesz.

***

Marek przesyła pozdrowienia swojemu najlepszemu przyjacielowi, Lucjuszowi

Jak tylko powróciłem do Rzymu i znalazłem kogoś, kto mógłby dostarczyć Ci mój list, uważałem, że muszę Tobie, którego tu nie ma na miejscu, podziękować za Twoje starania, aby doprowadzić do mojego powrotu. A, że nie było to łatwe, sam wiesz najlepiej. Ja, były konsul i cenzor musiałem ukrywać się gdzieś w Grecji przed zemstą kilku zbrodniczych senatorów. To, że ja i jeszcze kilku znakomitych obywateli straciło majątki, a czasami i życie, wybaczam im jako człowiek o łagodnym sercu, ale nigdy im nie wybaczę, że narazili na tak straszne niebezpieczeństwo Republikę.

Jeśli pamiętasz, bo teraz mogę już o tym myśleć i pisać spokojnie, wszystko zaczęło się od tej strasznej suszy, a potem nastąpiła klęska w bitwie z wojskami Filipa i niedługo potem zaraza, która zabrała tak wielu dobrych obywateli. Ofiary przebłagalne nie pomogły, bogowie odwrócili się od Rzymu, a to, że z tego powodu zmieniono Najwyższego Kapłana, wyszło chyba państwu na dobre, gdyż Kwintus Sulpicjusz Krassus korzystając z przywilejów związanych z tym stanowiskiem wyraźnie nadużywał swojego prawa do wetowania niektórych ustaw. I gdyby w tak ciężkich czasach wybrano konsulów zdolnych do pokonania wrogów, można by myśleć o powolnej poprawie sytuacji wewnętrznej, bo lud był już bardzo niespokojny, a żołnierzy zaczynało brakować. Niestety, obawiając się wzrostu wpływów konsulów, a zwłaszcza Publiusza, gdyby powrócił jako zwycięzca, wybrano dwie miernoty. Nie muszę Ci ich imion przypominać, bo przecież znasz je dobrze. Publiusz spotkał swoje przeznaczenie w przeddzień Id Kwietniowych, zamachowcy czekali na niego przy wejściu do senatu. Nie powodowała mną wcale chęć zemsty, gdy jako cenzor oskarżałem ich w senacie, chciałem tylko, aby winni ponieśli karę, przecież wszyscy doskonale wiedzieliśmy, czyja ręka tak naprawdę kierowała zamachem. Ale cóż, przeciwnik był zbyt silny, mieli poparcie trybunów ludowych i dokupili tyle głosów, ile było trzeba, aby uznać się za niewinnych. Rozumiesz więc, że bałem się także o swoje życie. A jednak dzięki pomocy przyjaciół i łasce bogów udało się przetrwać, ale na jak długo, nie wiem. Nie wiem także, jaki będzie ten nadchodzący rok, ale wkraczam w niego z nadzieją, że w następnych listach będę mógł napisać do Ciebie weselsze słowa.

Bądź zdrów.

***

Marek pozdrawia Lucjusza

Dziękuję Ci za słowa pociechy, które docierają do mnie poprzez twoje listy. Czytam je zawsze z uwagą i wdzięcznością. Jak wiesz już zapewne, mój drogi, zostałem po raz drugi konsulem, i nie wiem, czy mam się z tego cieszyć, czy też przywdziać żałobę, gotując się na nieunikniony cios losu, czy też człowieka. Jak się okazało, moja osoba była jedyną, na jaką mogły się zgodzić zwaśnione stronnictwa w senacie. Jedyną poza Gnejuszem Manliuszem, ale ten, po nieudanym zamachu na jego życie, wycofał się z polityki, wetując swoją pewną kandydaturę, dzięki łaskawości trybunów. Teraz, gdy ten dostojny urząd konsularny spoczywa na moich barkach, nie uchodzi chyba tak mówić, ale Tobie mój przyjacielu, powiem wprost, że gdybym mógł, to wierz mi, postąpiłbym podobnie jak Gnejusz.

Ciężkie czasy nastały dla Republiki, bo to i wrogów na granicach pełno i skarbiec pusty, a i obywatele, niezbyt wiele mając szacunku do rządzących po niefortunnych poczynaniach moich poprzedników, do armii wstępować wcale nie chcą. Gdy więc wraz z moim kolegą w urzędzie zadecydowaliśmy, że nie pojedziemy na żadną wojnę, natomiast dzięki reformom i kontrybucjom poprawimy stan finansów państwa, senat zawrzał gniewem, nazywając nas tchórzami, jeśli nie zdrajcami, tak że tylko dzięki poparciu kapłanów udało się przegłosować nasze propozycje. Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo burzliwe było też głosowanie nad przyznaniem koncesji na produkcję uzbrojenia dla legionistów. Wiadomo powszechnie, że będą tworzone nowe legiony, tak więc każdy zwietrzył łatwy, a dość obfity zarobek. Po wzajemnych wetach i dwóch próbach zamachów, obu zresztą nieudanych, sprawa koncesji została po prostu odłożona, z czego jestem zadowolony, bowiem cenzor zapowiedział już, że oskarży każdego, kto się wzbogaci na wojnie, a sam przezornie nie rusza się bez kilku barczystych weteranów za plecami. Jak więc rozumiesz z tego, co Ci napisałem, przy takich wyrokach losu i z takimi ludźmi rządzić trudno, a myślę, że jestem jednym z niewielu, którzy mogliby poradzić sobie i uspokoić zarówno senat, jak i lud.

Co do ludu, to zorganizowaliśmy wielkie igrzyska, tak wspaniałe, że krew przesiąkła do samego chyba podziemnego państwa, z czego chyba i bogowie także, oprócz ludu, są zadowoleni.

Co do mnie, pragnę już tylko odpoczynku, a ponieważ od ostatnich świąt prawie bezsennie spędzam noce, wspominam dni spędzone w Twojej spokojnej willi, Twoje niewolnice i tancerki, Twoje wino i rozmowy o filozofii, trwające do rana. Ale dość już! Los przynosi mi dni pełne nowych trudów, a czyż nie dla trudu rodzi się człowiek?

Bądź zdrów.



Marek pozdrawia Lucjusza

Nie zdziw się, mój drogi, jeśli wiele z tego, co do Ciebie w tym liście napiszę, będziesz już wiedział od kogo innego. Piszę ten list w same Kalendy styczniowe, więc nie wiem, jakich będzie miał Rzym konsulów. Od czasu, gdy wysłano mnie na daleką północ, ciągle jestem gubernatorem w Galii Cisalpińskiej, w prowincji, którą sam nie tak dawno dla Rzymu zdobyłem. W zamierzeniu tych, którzy mnie tu wysłali, miała to być kara dla mnie lub ostrzeżenie, a może tylko odwleczenie wyroku. Ja jednak dziękuję bogom, że przez kilka lat pozwolili mi odetchnąć innym powietrzem, poznać innych ludzi, a przede wszystkim odpocząć. Bo po obowiązkach i intrygach stołecznych wydawanie rozkazów potulnym teraz Galom jest wręcz zabawą. Czuję się tu bezpiecznie, albowiem wątpię w to, aby któryś, choćby nie wiem jak uparty z moich wrogów, wysyłał swoich siepaczy tak daleko od Rzymu, w którym jest przecież tyle lepszych ode mnie celów.

Wspominam teraz wielkich tego świata, których dane mi było oglądać i zastanawiam się, co teraz robią, jakie snują nowe plany podbojów. Antioch umarł dwa lata temu, ale przecież Hannibal wraz ze swym bratem nadal gdzieś tam zbierają wojska, a król Filip po przegranej wojnie chyba nie zechce próbować po raz drugi, chociaż, o ile go pamiętam, byłby do tego zdolny.

Pamiętam też ile zamieszania i krzyku było w senacie po przemowie konsula Waleriusza. Był niewątpliwie jednym z lepszych konsulów, cóż kiedy zdolności oratorskich nie miał nawet za obola. Gdy podburzony jeszcze przez trybunów lud ruszył na senat, potrzebny był ostry miecz, a nie kruche słowo, albo też wcześniej należało organizować igrzyska, podczas których lud zapomniałby o swoich roszczeniach, a tak podczas zamieszek zginęło kilku naszych wrogów, ale i kilku przyjaciół. Mnie już wtedy w Rzymie nie było.

Co się tyczy naszych spraw, to wolałbym dołożyć złota ze swojej szkatuły niż próbować tego, co mi radziłeś. Po procesie Werresa nawet gubernator Sycylii, jak słyszałem, zrobił się nagle uczciwy i cnotliwy jak Westalka, a poza tym Galia nie jest tak bogata jak inne prowincje, abym mógł zapewnić dochody i Republice i sobie. Za Twe rady wszelako dziękuję.

Bądź zdrów.

*****

Na tym, niestety, muszę zakończyć fantazjowanie o tym, co by też sobie myślała postać z gry w „Republikę Rzymską”, jak mogłaby oceniać wydarzenia, w których brała udział. Nasz bohater, Marek Furiusz, po wybuchu drugiej wojny punickiej został odwołany z urzędu gubernatora, a senat uczynił go dyktatorem, gdyż był zdolnym dowódcą, a jednocześnie toczono jeszcze dwie wojny, w Macedonii i Ilirii. Wysłany przeciwko Kartaginie pokonał wroga i, chociaż mógł się zbuntować i ruszyć na Rzym, wrócił do stolicy. Dowiódł więc tego, że chociaż posiada wszelkie cnoty obywatelskie, to jednak zbyt łatwo wierzy w zapewnienia z ust swych byłych wrogów w senacie. Obiecywano mu bezpieczeństwo, byle tylko wrócił. Oczywiście, ledwo otworzył posiedzenie senatu, na którym chciał zdać swój urząd, zamachowiec wbił mu nóż w plecy. Uczestnik gry, który stał za zamachem, twierdził potem, że Marek Furiusz miał tak duże wpływy, iż spokojnie mógł zamiast składania urzędu zażądać dożywotniego konsulatu, dzięki czemu kierujący nim gracz mógłby wygrać grę. Jakie były prawdziwe plany co do Marka Furiusza, roztrząsać już chyba nie ma potrzeby, niech pamięć o nim będzie tak świetlana jak dotychczas.

Autor dziękuje kolegom senatorom, konsulom, cenzorom i kapłanom, którzy przez dwanaście godzin (z przerwą na spożycie pizzy, dostarczonej przez współczesnego posłańca), ślęcząc nad pokrytą żetonami i kartami planszą tworzyli losy Republiki.

Chwała zwycięzcom!


Artykuł pochodzi z czasopisma „Gry Wojenne” nr 3/96

Dyskusja o artykule na FORUM STRATEGIE

Autor: Grzegorz Bakera (zagorzały republikanin)
Zdjęcia: internet

Opublikowano 23.10.2012 r.

Poprawiony: wtorek, 23 października 2012 11:54