Legion potępieńców

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Informacje o książce
Autor: Sven Hassel
Tłumaczenie: Juliusz W. Garztecki
Wydawca: IW Erica
Rok wydania: 2009
Stron: 364
Wymiary: 17,7 x 10,7 x 1,8 cm
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-89700-84-1

Recenzja
Sven Hassel zawsze mnie frapował, stojąc na półkach w księgarniach. Słyszałem o nim sporo dobrego: że jego książki są ciekawe, przejmujące i w przeciwieństwie do podobnie wydanego Leo Kesslera – oparte na faktach. Znam wręcz osoby, które swoją wiedzę o II wojnie św. opierają dość mocno na duńskim pisarzu. Dlatego biorąc do ręki „Legion potępieńców” byłem bardzo zaciekawiony tym, co na mnie czekało.

Jak głosi wstęp, jest to fabularyzowana autobiografia, oparta na faktach i jedynie uzupełniona fikcją artystyczną, aby sklecić z tego powieść i podać ją w atrakcyjnej formie, więc można by ją zaliczyć do beletrystyki. To tym bardziej podwyższyło moje oczekiwania. Treść jest ujęta w krótkie rozdziały, zazwyczaj każdy opisuje albo osobny epizod wojenny, albo parę rozdziałów grupuje się w jedną większą „przygodę”.

Fabuła rozpoczyna się nieco chaotycznie, myślałem wręcz, że „Legion...” to środek jakiegoś cyklu (a jest to pierwsza książka autora). Po prostu historia startuje bez żadnego rozbiegu. Autor staje przed sądem wojennym za dezercję, jest skazany, a potem wysłany do różnych więzień i obozów. Opis jego przeżyć na tym etapie robi wrażenie. Nie tylko szokują metody kaźni i tortur, jakie widział i jakie go dotykały, ale także zostały one dobrze opisane bogatym językiem, kwieciście nacechowanym emocjonalnie. Czytelnik jest przytłoczony niesprawiedliwością, jaka dotyka Hassela. Dla mnie jest to też o tyle wymowne, że Polacy jako naród niestety świetnie poznali realia niemieckich obozów, więc opis ten nie jest abstrakcją.

Następnie bohater trafia do jednostki karnej, gdzie zostaje poddany katordze szkolenia wojskowego. Pierwsza połowa książki to właśnie obozy i więzienia, a potem próba dotarcia na front, pełna perypetii, podróży, a nawet parodniowego dryfowania w Morzu Śródziemnym. Jest to nieźle napisane, pełne dramatyzmu i nawet z odrobiną poczucia humoru (mam tutaj na myśli epizody poobozowe, wcześniej autorowi nie było do śmiechu). Trochę to przypomina „Czterech pancernych”, gdyż przygody jakie spotykają Hassela i jego towarzyszy są niezwykłe.

Zanim zrecenzuję dalszy ciąg, pozwolę sobie na małą dygresję. Szukałem w internecie danych o Svenie Hasselu. Niestety jedyną dłuższą notką jest jego strona internetowa, gdzie zamieszczono też parę zdjęć, z czego zaledwie kilka podpisano, że występują na nich bohaterowie książek. Z tego powodu, jak każdy inny szeregowy czytelnik, nie miałem za bardzo możliwości zweryfikowania wszystkiego, co umieszczono w tej książce. Dlatego do tego momentu wierzę autorowi w jego opowieść.

Jednakże nareszcie dotarliśmy do scen batalistycznych, co do których istnieje wiele źródeł historycznych i można choć częściowo osądzić wyobraźnię Hassela.

Wraz z każdą kolejną stroną wierzyłem autorowi coraz mniej, aż doszedłem do wniosku, że to czysta bajka wojenna. Nie przeczę, że Hassel walczył na froncie, nawet w określonych miejscach, był ranny, zwiedzał sowiecki obóz jeniecki, a także jeździł czołgiem. Szczególnie, że istnieją zdjęcia, które ponoć przedstawiają go w takich chwilach. Jednakże Hasselowi często mylą się różne detale, od numerów jednostek, przez wyolbrzymianie niektórych faktów, aż po wstawianie sytuacji wyssanych z palca lub nieskończenie mało prawdopodobnych, które raziłyby nawet w powieściach czysto fikcyjnych.

Pierwsza strona pierwszego rozdziału batalistycznego („Przedstawienie”) zaczyna się od zdania „Nasz 27. pułk pancerny miał wraz z 4., 18., i 21. dywizją pancerną zaatakować...”. 21. dywizja pancerna zadebiutowała podczas operacji „Crusader” w Afryce Północnej, a autor w danym momencie bierze udział w operacji „Barbarossa”. Hassel wspomina, że służył w 13. dywizji pancernej... ale ona nie miała w swoim składzie 27. pułku pancernego i działała w innych rejonach i w innym czasie. W rzeczywistości Hassel służył w 17. dywizji pancernej.

Na wiosnę 1943 roku (rozdział 23) biorą udział w, jak to autor określił, „największej bitwie pancernej tej wojny”. Jak powszechnie wiadomo, takim starciem był Kursk, który jednak toczył się latem i nie na Ukrainie, a w Rosji. O ile dziwnym trafem wcześniej (tj. w czasie „Barbarossy”) nie wspomniano, w jakim typie czołgu walczył autor, teraz powiedziano o Panterze. To niemożliwe, gdyż te czołgi zadebiutowały właśnie dopiero po Kurskiem, a więc nie na wiosnę... i dostały je inne jednostki (17 dywizja miała 17. i 27. batalion pancerny, a Pantery dostał 51. i 52. batalion, a także dywizje LSSAH i „Das Reich”, które jednak nie posiadały tych czołgów pod Kurskiem). W związku z tym myślę, że Hassel służył w wozie typu PzKpfw III lub IV, a jedynie podkolorował ten fakt, dorabiając do fabuły bardziej medialny czołg. Jednakże jest tutaj epizod, gdzie Hassel (będący celowniczym) nie może trafić w czołg wroga, więc dowódca pojazdu zamienia się z nim miejscami, by osobiście namierzyć cel. W Panzer III i IV taka operacja byłaby trudna i długotrwała, bo celowniczy i dowódca siedzieli na innej wysokości, a wieża była bardzo ciasna. Łatwiej byłoby to zrobić właśnie w Panterze...

W tym samym miejscu autor wspomina, że Pantery i Tygrysy były jedynymi pojazdami zdolnymi walczyć z czołgami sowieckimi. To nieprawda, gdyż na wiosnę 1943 roku Wehrmacht już od dawna dysponował długolufowymi Panzer IV F2 (a potem G), różnymi niszczycielami czołgów z rodziny „Marder”, długolufowymi czołgami Panzer III L, nie mówiąc o StuG’ach.

W zimie 1943/1944 Hassel nosi czarny beret pancerniaków. Te berty wyszły z użycia parę lat wcześniej.

W 1943 roku ciągle walczą z obiema wersjami KW-2... a ten czołg został wycofany z użytku w 1942 roku.

W skład standardowego uzbrojenia czołgu w „Legionie Potępieńców” wchodzi miotacz ognia. To dziwne, gdyż załoga zwykłych Panzerkampfwagen’ów nie posiadała takiej broni. Ponadto, wbrew opisom autora, korzystanie z niej wewnątrz pojazdu (to znaczy strzelanie ze środka) byłoby niemożliwe. Tak samo zastanawia wspomnienie, że aż dwóch członków załogi ma karabiny snajperskie, co również nie funkcjonowało jako regulaminowa broń strzelecka załóg. Co ciekawe, bohaterowie posługują się nią z niezwykłą biegłością, bez odpowiedniego przeszkolenia.

Podobnych przekłamań historycznych jest mnóstwo. Budzi zatem wątpliwości, czy autor faktycznie przeżył to, o czym pisze... skoro nie pamięta dobrze nawet numeru dywizji. Równocześnie może po prostu nie odrobił lekcji i nie sprawdził, czy faktycznie w czasie operacji „Barbarossa”, mogła jego atak wspierać 21. dywizja pancerna. O ile jednak powyższe błędy mogą wynikać z różnych obiektywnych przyczyn lub autor pomieszał epizody (i np. walczył na wspomnianych Panterach, ale w 1944 roku), to poniżej przedstawię kilka casusów, którym nie umiem dać wiary.

Po trafieniu do niewoli sowieckiej, początkowo Hassel siedzi w typowym Gułagu, ale z czasem zostaje przeniesiony do Jenisiejska nad rzeką Jenisej, gdzie warunki pobytu są bardzo lekkie, jedzenia i wódki nie brakuje, zarabia się pieniądze, a jeńcy chodzą do kina. Biorąc pod uwagę ideologiczną wojnę między Trzecią Rzeszą i ZSRR, jeńcy obu nacji nie mieli co liczyć na ludzkie traktowanie u swoich przeciwników.

Zgodnie z dyrektywą Stalina, żołnierze Armii Czerwonej, którzy zdezerterowali lub poddali się wrogowi, byli traktowani jak zdrajcy i czekała ich kara śmierci, zazwyczaj przez rozstrzelanie. Jednakże nie w sposób tu opisany! Otóż wg Hassela Sowieci swoich dezerterów zrzucali z samolotów na niemieckie terytorium z kartkami z opisanymi wyrokami. Pomijając absurdalność takiego postępowania, byłoby ono niebezpieczne dla pilotów i samolotów, nie mówiąc o niepotrzebnej stracie benzyny.

W 1942 roku bohaterowie stacjonowali na odcinku, gdzie nie bili się z Rosjanami, a pili z nimi wódkę, bawili się i jedynie na czas inspekcji udawali, że walczą, strzelając w powietrze. Takie coś nie miało prawa mieć miejsca.

W zimie 1943 roku (koniec roku) walki przebiegały... pod ziemią. Żołnierze obu stron kopali tunele kilofami, a potem strzelali się w nich. To fizycznie niemożliwe, gdyż w zmarzniętym śniegu niezwykle ciężko się kopie, takie tunele potrzebowałyby odpowiednich stempli, a sama idea jest bezsensowna. Ponadto nie natrafiłem nigdzie na potwierdzenie czegoś takiego. Niemiec, który dostał się do sowieckiej niewoli, ograł Rosjan w karty, złupił ich w ten sposób i spokojnie wrócił do swoich. Takich, wręcz kosmicznych pomysłów, w tej książce nie brakuje. To już Gustlik strzelający z dwóch MP 40 wydaje się być bardziej prawdopodobny.

Jak wspominałem, autor ma też tendencję do wyolbrzymiania faktów. U niego 100% czołgów jest niszczone przez gwałtowny pożar, który pali swoje załogi żywcem... które często to przeżywają i potem konają godzinami w męczarniach. Co by nie mówić, taka śmierć czołgisty była niezwykle przerażająca, ale jak dowodzą statystyki zaledwie pewna, mniejsza ich część ulegała podpaleniu, co też nie oznaczało od razu śmierci członków załogi. Pożar rozprzestrzeniał się szybko, lecz załoga miała zazwyczaj przynajmniej parę cennych sekund na ucieczkę. Ponadto analiza zdjęć wraków pozwala stwierdzić, że wiele czołgów przeżywało ostrzał nieprzyjaciela i załoga opuszczała je z powodu uszkodzeń (gąsienice, silnik, zaklinowanie wieży, uszkodzenie armaty), a statystyki dowodzą, że wiele z nich potem było remontowanych i z powrotem kierowanych na front. Oczywiście kwestią był typ czołgu, jedne były bardziej odporne, inne mniej, jedne umożliwiały szybką ewakuację, inne nie.

Autor pisze, że wszyscy jego towarzysze i pozostali żołnierze serdecznie nienawidzili Hitlera i nazistów, głośno wyrażali swój bunt, a bali się sprzeciwić reżimowi jedynie z powodu SS. To charakterystyczne dla literatury tamtego okresu (książka ukazała się w 1953 roku), kiedy to nie można było się przyznać to poglądów nazistowskich i bezpieczniej było zadeklarować, że Hitlera się właściwie nigdy nie lubiło... Jednakże ciężko temu dać wiarę.

Bohaterowie książki już w 1941 roku wietrzą klęskę Niemiec w wojnie i są przekonani o bezsensowności jej prowadzenia. Jak dowodzą współczesne badania, ludność Niemiec i szeregowi żołnierze długo wierzyli w zwycięstwo, które zresztą zawsze jest niewiadomą.

Hassel i towarzysze prowadzą korespondencję ze znajomymi w Rzeszy. W listach zdecydowanie wypowiadają się przeciwko władzom Rzeszy. Zastanawiam się, jakby to przeszło przez cenzurę, a także czemu żadnego z nich nie ukarano za defetystyczne poglądy, jakie często wyrażają. Mam tutaj na myśli, że ówczesne realia nie pozwoliłyby im swobodnie dzielić się takimi myślami.

Według autora, wszyscy Wehrmachtowcy tak nienawidzili SS, że ci wręcz bali się walczyć w ich pobliżu. Ponoć nawet Rosjanie czasami przerywali walkę, aby dać Wehrmachtowi czas na wykończenie SS. To zupełnie nieprawdopodobne. Ten opis wynika z modnej po wojnie na zachodzie koncepcji, że Wehrmacht był czysty, a Złem i formacją od popełniania zbrodni było SS. Dziś ten mit obalono, jednak książka została napisana w takim duchu.

Lata wydania powieści skutkują też obliczem ZSRR, które tutaj ukazano. Autor sam wspomina, że Związek Radziecki był normalnym krajem, okrucieństwo Rosjan jest zrozumiałe (to zemsta za niemiecki najazd), a wszelka niegodziwość wypływa ze strony Osi. Sympatię do ZSRR można wytłumaczyć (jak podaje przypis redakcji umieszczony w książce) okresem, kiedy ZSRR odciął się od stalinowskiej przeszłości i na Zachodzie starano się go wybielić. Równocześnie Niemcy zostały zmuszone do stuprocentowej samokrytyki i wzięcia na siebie winy za całą wojnę. Ten mit dziś także obalono. Wojna była skomplikowanym układem przyczynowo-skutkowym, a warunki życia w ZSRR dobrze znamy jako państwo z bloku wschodniego.

Wracając do opisów walk, właściwie co parę stron mamy dłuższy fragment opisujący okrucieństwo wojny, zazwyczaj ujęty w podobny sposób. Jak już wspominałem wcześniej, na początku mnie to przejmowało. Jednak po którymś z rzędu tego rodzaju „wylewie”, zaczyna to nudzić.

Książka jest w dużej mierze fikcją literacką, w dodatku bardzo dziwną. Autor do przeżytych przez siebie wydarzeń podorabiał dużą ilość epizodów, które nie mogły mieć miejsca i przeszkadzają w czytaniu. W połączeniu z zanudzającymi opisami tragicznych przeżyć wewnętrznych, otrzymujemy książkę trudną i nudną, która ani nie może być źródłem wiedzy o II wojnie światowej, ani powieścią historyczną czytaną dla przyjemności. Zdecydowanie nie polecam.

Autor: Jakub Orłowski

Opublikowano 13.10.2012 r.

Poprawiony: piątek, 13 grudnia 2019 09:32