Synowie Rzeszy

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Informacje o książce
Pełny tytuł: Synowie Rzeszy. II Korpus Pancerny SS w Normandii, Ardenach i na froncie wschodnim
Autor: Michael Reynolds
Tłumaczenie: Joanna Jankowska
Wydawca: Instytut Wydawniczy Erica
Rok wydania: 2008
Stron: 496
Wymiary: 23 x 16 x 2,6 cm
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-89700-77-3

Recenzja
Każdej epoce historycznej towarzyszą pewne mity. Powtarzane i na różny sposób przetwarzane przez literaturę (w tym także historyczną) funkcjonują w jej obrębie latami, czasami wbrew wyraźnym próbom ich wykorzenienia. Jeśli wziąć okres średniowiecza, najwięcej różnego rodzaju bajek historycznych wiąże się z zakonem Templariuszy (nie daj boże jak występują oni jeszcze w towarzystwie Asasynów). W przypadku II wojny światowej tego typu tematy w największym stopniu „zagospodarowują” wszelkie wątki związane z SS. Tajemnicze, oderwane od „zwykłego” świata organizacje zawsze przyciągały zainteresowanie jakby większe niż wynikałoby to z ich obiektywnego znaczenia.

W odniesieniu do esesmanów mity te koncentrują się na ogół wokół ich fanatyzmu czy też, jak kto woli, oddania sprawie i specjalnych, wręcz nadludzkich zdolności bojowych. Nawiasem mówiąc, dziś wielu z nich obraz ten zapewne bardzo by odpowiadał. Poświęcone im książki, ukazując szlak bojowy poszczególnych jednostek bądź formacji podkreślają zwykle ich nieprzeciętną postawę, walkę do końca. Niekiedy pokazują one także, co działo się z żołnierzami tych oddziałów później – po zakończeniu wojny. Czasami wyłania się z tego obraz przypominający słowa piosenki zespołu „Perfect” o tym, że trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym. Dzielni wojownicy, bili się przez całą wojnę, a gdy przyszedł odpowiedni czas, postanowili swoją walkę zakończyć. Jeszcze gorzej, jeśli ostatnie rozdziały zaczynają nosić znamiona czegoś na kształt Tołstojowego moralnego zwycięstwa. Ot walczyli, póki tylko mogli, sumiennie wypełniając swój żołnierski obowiązek, by po upadku III Rzeszy uciec do Argentyny, czy jak Otto Skorzeny do niedalekiej Hiszpanii i tam prowadzić, nieraz dostatnie, życie.

Bez wątpienia, zideologizowany charakter jednostek SS przez lata wpływał i chyba nadal wpływa na ich postrzeganie, także przez historyków. Po wojnie, w okresie wykorzeniania wszelkich pozostałości po nazizmie, z oczywistych względów trudno było te tematy poruszać. W dzisiejszych czasach, gdy upłynęło już trochę lat, w pewnym momencie nastąpiło coś na kształt reakcji. Jak na tle tego wszystkiego wypada książka Michaela Reynoldsa? Po tym, być może nieco przydługim wstępie, śpieszę donieść, że dobrze. Autor znalazł własny sposób na poradzenie sobie z tematem, polegający do pewnego stopnia na tym, że potraktował tytułowy II Korpus Pancerny SS jak każdą inną formację. Dodatkowo, we wstępie znajdziemy fragment ukazujący stosunek autora do jego głównych bohaterów:

Nim zaczniemy naszą historię należy wyjaśnić pewne bardzo popularne nieporozumienie. Jest nim twierdzenie, że jednostki Waffen SS były formacjami ochotniczymi, pełnymi fanatyków, kochających walkę i nazistowską ideologię. Jest to prawdziwe tylko w przypadku najstarszych członków Waffen SS, która potem rozrosła się do stanu około 900 000 ludzi. Nie dotyczy jednak większości jej żołnierzy, w tym podstawowego stanu dwóch składowych dywizji II Korpusu Pancernego SS. W zasadzie nie było w nich ochotników, większość żołnierzy pochodziła z poboru, z przypadkowych przeniesień, które nie były wolą samych zainteresowanych. Z tego punktu widzenia niczym nie różnili się od żołnierzy w brytyjskich i amerykańskich dywizjach. Tak jak ludzie z dwóch sojuszniczych krajów, jednego, największego kraju przemysłowego i drugiego, największego imperium, czuli wzajemną więź, podobnie myśleli i odczuwali Niemcy. Była jednak ważna różnica! Członkowie SS, bez względu, czy to ochotnicy, czy poborowi, jako żołnierze byli nauczani o swojej wyższości nad przeciwnikiem. A co ważniejsze, że nie mogli się spodziewać litości w razie porażki. Aliancka deklaracja bezwarunkowej kapitulacji, skrzętnie wykorzystana przez nazistowską propagandę, jeszcze bardziej umacniała ich wolę walki. Chronić ojczyznę przed hordami podludzi, to był główny cel prania mózgów dokonywanego przez hitlerowców. Trzeba powstrzymać falę ze wschodu, w nadziei, że Fuhrer, który doprowadził Niemcy do dominującej pozycji na świecie, dokona jeszcze jednego „cudu” (s. 15-16).

Mam nadzieję, że ten fragment rozwieje ewentualne obawy części czytelników, zastanawiających się, na ile profil książki pod tym względem im odpowiada. Zresztą, przekornie dodam, że czytając niektóre, środkowe rozdziały, w pewnym momencie zastanawiałem się nawet, na ile jest to pozycja o SS, a na ile o… armii brytyjskiej i jej walkach z II Korpusem Pancernym SS, który tak się składa, stał akurat w Normandii i w operacji „Market Garden” właśnie naprzeciw Brytyjczyków. Ale o esesmanach też jest sporo, adekwatnie do tytułu książki.

Skoro już wspomniałem o Brytyjczykach, trzeba dodać, że tej narodowości jest także autor. Służył on w armii brytyjskiej, początkowo jako podoficer, następnie na różnych szczeblach dowodzenia, dochodząc pod koniec swojej kariery wojskowej do stopnia generała majora (odpowiednik polskiego generała brygady). Jeszcze jako niższy rangą żołnierz brał udział w konflikcie koreańskim. Nie brak mu więc bezpośredniego doświadczenia bojowego, popartego późniejszą pracą sztabową. Przekłada się to bardzo pozytywnie na książkę. Do tego, pisząc ją autor odwiedził wiele miejsc, m.in. przyglądał się większości opisywanych pól bitew. Jego kompetencje na tych kilku płaszczyznach (wiedzy historycznej, wiedzy stricte militarnej, własnego doświadczenia bojowego, własnych badań terenowych) znakomicie się uzupełniają. Jest to więc dzieło napisane przez praktyka, łączącego wiedzę historyczną z bezpośrednim doświadczeniem, teorię z praktyką.

Narodowość autora może nasuwać niektórym czytelnikom inne obawy. Jeśli chodzi o brytyjskich historyków, nieraz bywa, że prezentują oni pod wieloma względami odmienną od reszty wizję historii, charakteryzującą się brakiem krytycyzmu wobec własnej armii i usprawiedliwianiem, czasem nawet najgłupszych posunięć jej dowódców, zwłaszcza marszałka Montgomery’ego. Autor też w stu procentach się tego nie wyzbył i oczywiście mamy tu trochę do czynienia z brytyjską wersją historii. Nie musi to być samo w sobie złe – w końcu każdy naród ma prawo postrzegać pewne rzeczy nieco inaczej, a obiektywizm daje dopiero wypadkowa tych postrzegań, ocen czy interpretacji. Co więcej, gdy bardziej się w książkę (a zwłaszcza w przypisy) zagłębić, w zasadzie i tu niewiele można generałowi Reynoldsowi zarzucić. Niewątpliwie w większości stara się być obiektywny. Nie boi się też krytykować poczynań własnej armii ani podejmować trudnych tematów. Dla przykładu zamieszczam dwa fragmenty dotyczące działań Brytyjczyków w Normandii:

Przeprowadzono kilka narad, czego rezultatem była operacja KITTEN. Dziennik bojowy Brygady Czołgów Gwardii pokazuje, że „czołgi mają teraz mało do roboty, poza sporadycznym udzielaniem wsparcia przy atakach… i utrzymywaniem tymczasowych pozycji obronnych”. W zapiskach z następnego dnia czytamy, iż „Generał Eisenhower wezwał siły alianckie, aby uczyniły ten dzień najważniejszym w historii całej wojny”. Jednak, dwa dni później, pomimo tego całego nawoływania, w dzienniku bojowym czytamy: „Nic do zanotowania. Spędzamy czas na odpoczynku i zabezpieczaniu pozycji”. Dowódca plutonu z 32. Brygady Gwardii napisał:
„Mój pluton otrzymał wzmocnienia, więc spędzamy czas poza okopami i ćwiczymy rekrutów, chłopcy z zaopatrzenia przez całe popołudnie i w przerwach między zajęciami sprawdzają broń i ekwipunek.”
Dziennik bojowy 29. Brygady Pancernej pod datą 14 sierpnia ukazuje jeszcze więcej:
„Rozkazy dla oddziałów były takie, aby NIE nacierać tak szybko jak to możliwe, lecz oczyszczać wszystkie pozycje obronne, jakie odkryjemy i mieć tak dużo wyposażenia, jak się da. Oficer ze sztabu zadzwonił (o godzinie 23.00) i powiedział: od jutra „noga z gazu” – utrzymywać kontakt z przeciwnikiem, jeśli się wycofuje, ale nie angażować się w walki”
(s. 114).

I znowu, być może, gdyby 5. Brygada Pancerna Gwardii nie spędziła 18 i 19 sierpnia na paradach i wysłuchiwaniu przemówień Monty’ego, a potem nie traciła czasu na „odpoczynek i zwiedzanie”, można było schwytać lub unieszkodliwić dużo więcej Niemców (s. 122).

Odnośnie źródeł, pozytywnie należy odnotować fakt, że zbierając materiały do przedstawienia operacji „Market Garden” autor korespondował z polskimi weteranami z brygady gen. Sosabowskiego. Również jeśli chodzi o dobór literatury, wykorzystane zostały publikacje z różnych krajów. Daje to bardziej „zdywersyfikowany” obraz tej wojny. Bardzo wiele jest też w książce cytatów z pamiętników, relacji, rozkazów oraz fragmentów innych książek, z których autorami Michael Reynolds polemizuje bądź przytacza je dla lepszego zilustrowania opisywanych wydarzeń. Na końcu znajdziemy sporo wykazów i schematów organizacyjnych oraz przeszło 30 map, dzięki którym śledzić można bieg przedstawianych przez autora wydarzeń. W środku zamieszczono też zdjęcia głównych bohaterów (z obu stron konfliktu).

Jeśli miałbym wskazać jakieś mankamenty, to pewne uproszczenia we wspomnianych schematach – są one bardzo dobre dla laików, osób mało obeznanych z historią II wojny św., natomiast bardziej obeznanych z tematem nie zadowolą. W pierwszym, polskim wydaniu książki, które z tego co wiem od wydawcy już się sprzedało, występuje też trochę literówek, choć raczej mających drugorzędne znaczenie. Szczęśliwie, w dodrukowywanej na przełomie 2008 i 2009 roku edycji mają być one już skorygowane.

Z kolei, największą zaletę Synów Rzeszy i całej serii autorstwa Michaela Reynoldsa stanowi udane połączenie szczegółowości z bardzo przystępnym językiem, jakim napisana została książka. Dzięki temu powinna ona przypaść do gustu zarówno czytelnikom, którzy pasjonują się II wojną światową, jak i tym, którzy owszem także się tym konfliktem interesują, ale dla których nie stanowi on ich głównego przedmiotu zainteresowań. Bardzo wiele szczegółowych danych, dotyczących liczebności i sprzętu, zostało przeniesione z podstawowego tekstu do przypisów, przez co samą książkę lepiej się czyta. Ktoś, kogo interesują te informacje, znajdzie je w przypisach, natomiast mniej zainteresowany nimi czytelnik nie musi się przebijać przez gąszcz liczb, parametrów itp. Następna kwestia, sądzę, że istotna z punktu widzenia bardziej „zaawansowanych” w temacie, to liczne odesłania do dobrych, co nie oznacza, że dobrze znanych, pozycji literatury. Autor wyraźnie stara się unikać powtarzania tego, co pisali inni, skupiając się na nowych faktach, o których nikt bądź mało kto wspomina, jak również na swoich własnych obserwacjach i interpretacjach, o ile są one odmienne od dotychczas przyjętych.

Tytułowi synowie Rzeszy, czyli żołnierze II Korpusu Pancernego SS (jedna z jego dywizji – 2 Dywizja Pancerna SS – nosiła nazwę „Das Reich”, stąd chyba tytuł) byli z pewnością elitą armii Hitlera. Wśród szeregu opisanych w książce operacji, w których brali udział, odgrywając na ogół bardzo znaczącą rolę, od walk na Ukrainie wiosną 1944 roku, poprzez działania w Normandii, wokół Falaise, operację „Market Garden” po ofensywę w Ardenach na przełomie 1944 i 1945 roku (operacja „Jesienna Mgła”), szczególnie interesująca jest ostatnia wielka bitwa, jaką stoczył II Korpus Pancerny SS – walki na Węgrzech w początkach 1945 roku i będąca ich częścią operacja „Wiosenne Przebudzenie”. Wydawałoby się, że po klęsce w Ardenach, przy tym stanie, w jakim znalazła się III Rzesza na początku 1945 roku (szybko rozwijająca się ofensywa radziecka w północnej części frontu wschodniego), mało komu będzie się jeszcze chciało walczyć za Fuhrera. Poza tym, przy ówczesnym stanie przemysłu niemieckiego, systematycznie niszczonego przez alianckie naloty, a jednocześnie stającego wobec coraz gwałtowniej wzrastających potrzeb materiałowych armii, nie będzie wkrótce nie tylko komu, ale i czym walczyć. Mimo wszystko to, co się wydarzyło, wygląda tak, jakby na chwilę Niemcy zdołali się podnieść i stanąć do jeszcze jednej rundy tego śmiertelnego pojedynku, tym razem już nie o zwycięstwo, ale o przetrwanie. Niżej dwa fragmenty obrazujące stan II Korpusu Pancernego SS w tym, końcowym okresie II wojny światowej:

W momencie przystępowania do walk na początku marca dywizje Bittricha posiadały: 1000 ludzi więcej ponad podstawowy stan w dywizji pancernej, jeśli chodzi o Das Reich i 1200 poniżej tego stanu, jeśli chodzi o dywizję Hohenstaufen. Przypominam, że dywizja taka musiała posiadać około 18500 ludzi różnych stopni wojskowych. Jednak te stany osobowe nie ukazują dramatycznego braku oficerów i podoficerów – około 30% jednych i 50% drugich. Inną słabością przybyłych uzupełnień był mały lub bardzo ograniczony stopień przeszkolenia i doświadczenia z pola walki. Jako skrajny przypadek Wilhelm Tielke podaje, że IX batalion saperów SS dowodzony przez majora Moellera otrzymał uzupełnienia tuż przed rozpoczęciem ataku. „Nawet nie było czasu na przeszkolenie nowo przybyłych z Luftwaffe w technikach saperskich” (s. 340).

Znaczący „esprit de corps” w pierwszych dywizjach Waffen SS był już wielokrotnie opisywany i oczywistym było, że im dłużej trwała wojna, tym silniejsze związki występowały pomiędzy towarzyszami walk. Co jest jeszcze bardziej godne uwagi, to że nowi członkowie tych dywizji, nie zawsze ochotnicy i przeniesieni z Luftwaffe czy Kriegsmarine, którzy dostali się do dywizji po bitwie o Ardeny, szybko wtapiali się w środowisko i stawali się członkami „familii” – jest to bardzo interesujące, gdy weźmie się pod uwagę opłakany stan III Rzeszy w ostatnim etapie wojny.
W lutym 1945 roku żołnierze II Korpusu Pancernego SS już wiedzieli, że ich kraj nie ma szans na wygranie II wojny światowej, jednak nie chcieli poddać się „bezwarunkowo”, tak jak żądali tego alianci. Ponadto byli zdeterminowani bronić ojczyzny przed Armią Czerwoną, której żołnierze, jak ich uczono i jak wierzyli, byli niczym więcej, jak tylko „podludźmi”. Co więcej, wielu członków Das Reich i Hohenstaufen pochodziło ze wschodnich terytoriów III Rzeszy, a oni najbardziej obawiali się o swoje rodziny i ojczyste tereny, które leżały na drodze sowieckiego walca. Oni, podobnie jak Hitler, beznadziejnie wierzyli, że jeśli będą odpowiednio długo walczyć z Rosjanami, to zachodni alianci wreszcie poznają się na bolszewikach i dołączą się do niemieckiej krucjaty przeciwko nim
(s. 342).

Powyższe po części wyjaśnia dobrą postawę tych jednostek w ostatnich dniach wojny. Zapewne, gdyby nie dywizje pancerne SS, los III Rzeszy zostałby przesądzony dużo wcześniej. Z drugiej strony, w schyłkowym okresie wojny Hitler i naczelne dowództwo armii niemieckiej niejednokrotnie nie potrafili ich odpowiednio wykorzystać, co ta książka także dobitnie pokazuje. Autor wspomina między innymi o zapisku jednego z oficerów tych jednostek, z którego wynika, że na ogół, po przerzuceniu w newralgiczne rejony frontu żądano od nich natychmiastowego podjęcia ofensywy. Przez to częstokroć nie mieli czasu ani przeprowadzić porządnego rozpoznania, ani dobrze przygotować operacji. Żądanie szybkich efektów znacząco wpływało też na taktykę, zwiększając przy okazji straty.

Gdy wojna się skończyła, przyszły dla esesmanów ciężkie czasy. Co może najbardziej dla nich bolesne, odwrócili się od nich także ich rodacy, których jeszcze parę lat wcześniej bronić mieli przed bolszewizmem. Dziś cieszyć się możemy, że III Rzesza nie zdążyła wyprodukować więcej takich formacji (poza tymi, które powstały). Ich szlaki bojowe pokazują, że od strony militarnej stanowiły bardzo skuteczne narzędzie w walce o nazistowski nowy porządek.

Podsumowując, polecam książkę wszystkim miłośnikom historii i militariów. Dzięki prostemu, jasnemu stylowi autora, łączącemu się u niego z wysokim poziomem merytorycznym, jest to bardzo dobra pozycja, zarówno dla laików, jak i dla specjalistów.

Autor: Raleen

Opublikowano 01.02.2009 r.

Poprawiony: piątek, 31 grudnia 2010 13:49