Mury rodyjskie średniowiecza

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Dziś na dawnym pobojowisku rośnie trawa, zbudowano scenę teatralną, ludzie zaś grają w piłkę lub spacerują z psami. Tam, gdzie dobrych kilka wieków temu znajdowała się fosa, teraz rozciąga się park miejski. Dzięki temu łatwo zwiedzić każdemu turyście, który trafi do miasta Rodos, pozostałości średniowiecznych fortyfikacji.

Zresztą, jakie okazałe te „pozostałości”! Obejście całej fosy to szlak liczący przynajmniej 2300 metrów – więcej, jeśli ciekawski turysta będzie pozwalał sobie na skoki w bok, do czego będzie miał wiele możliwości podczas owych „dwóch kilometrów”. Można jeszcze przejść się blankami, choć jest to już trasa dozorowana i dostępna jedynie w określonych godzinach. Z całkiem słusznych powodów, jako że zachowane mury rodyjskie posiadają imponującą wysokość oraz nieco zastraszający brak barierek zabezpieczających przed upadkiem.

Historia fortyfikacji związana jest, oczywiście, ściśle z historią samego miasta. Antyczna linia murów nie dorównuje obecnie okazałości późniejszych epok, te jednak pozostawiły po sobie o wiele wyraźniejsze ślady. Obecne mury opasające rodyjską starówkę to imponujący przykład rozwoju umiejętności technicznych minionych czasów.

Tablice informacyjne witają wkraczających turystów przypomnieniem o szacunku dla rozlanej tutaj krwi. Na dowód załączono ilustrację w kolorze z jakiegoś dawnego manuskryptu, gdzie fosa została malowniczo wypełniona przez martwych już ludzi. Obecnie panuje tutaj zupełnie inny klimat. Jednym z miejsc zapadających w pamięć jest scena teatralna imienia Meliny Merkuri. Furda jednak scena, gdy wokoło pełno jest śladów dawnych starć (albo przykładów wyobraźni rodyjskiego konserwatora zabytków) – oto co jakiś czas z murów wystają kamienne kule. Samo Rodos było wielokrotnie oblegane, nie może więc dziwić fakt, że kamiennych kul różnego rozmiaru znalazło się całe mnóstwo. Zalegają one na całej trasie, pojedynczo lub grupami, w nieładzie bądź poukładane w piramidki. Dociekliwy turysta doszuka się na przynajmniej części z nich odpowiedniego znaku, mającego pomóc w identyfikacji wagi pocisku artyleryjskiego sprzed wieków.

Kule jednak nie okazały się jedynym źródłem zniszczeń. Być może najpotężniejszym przeciwnikiem oblegającym wyspiarskie fortyfikacje jest Czas. Kilkakrotnie bowiem można zobaczyć efekty jego cichego działania – kamienne licowania murów fosy ustępują ziemi i korzeniom drzew zasadzonych w miejskim parku. Nie dość tego, plan trasy udostępniony na tablicach informacyjnych nie pokazuje wszystkich możliwości zwiedzania terenu fosy. Po opuszczeniu teatru Merkuri i jego okolicy porosłej zieloną darnią, trafiamy na pylistą drogę kamiennego kanionu. Na lewo i na prawo, w nieregularnych odstępach, widać w owych ścianach wnęki, dziury, a nawet wręcz korytarze. Niektóre są zamknięte: drzwiami, siatką, metalową furtką, inne wręcz zapraszają swoją chłodną czeluścią ciekawskiego przybysza. Część z nich wygląda na, być może, pozostałości po pomieszczeniach magazynowych, kanałach odpływowych, są jednak i takie, które z całą pewnością oblegana załoga mogła wykorzystać do niespodziewanych wycieczek. Nawet i dziś, w ciszy parku, łatwo można by się dać podejść przez taką wycieczkę – turystów jednak nie ma tu wielu – trudno bowiem dostrzec te wszystkie drzwiczki ukryte w kamiennych załomach. Przyznać muszę, że gdybym urodził się gdzie indziej, gdybym dorastał na Rodos, z całą pewnością bawiłbym się w chowanego nie na płycie lotniska zawalonego betonowymi blokami, lecz w załomach i przejściach poukrywanych wzdłuż całej fosy. Jaki więc cios temu dziecku we mnie zadał fakt, że wiele z owych obiecujących szlaków nie jest udostępnionych do powszechnego zwiedzania!

Dla osoby, która nigdy nie miała okazji zobaczyć systemu obronnego, który Rodos zawdzięcza kawalerom maltańskim, należy się informacja, że ciąg murów podzielono do obrony pomiędzy zakonników rozmaitych narodowości. Mają więc swoje baszty i mury między innymi Włosi, Anglicy i Hiszpanie. W dwóch miejscach fortyfikacji znajduje się „terreplein”, obmurowane wzniesienie w fosie, które miało za zadanie ułatwiać walkę obrońcom. Samo zdobycie takiego wzniesienia nie dawało zaś wielkiej przewagi atakującym, jako że wzniesienia te nie były w żaden sposób połączone z właściwymi murami; co więcej – zadbano o to, aby mury chroniące miasto były wyższe niż poziom wzniesienia. Linia umocnień nie jest też prosta, trasa wzdłuż fosy wije się niemiłosiernie, a strzelnice baszt spoglądają w różne strony. Turysta musi dojść do najbliższego wyjścia (jest ich w sumie pięć), czego jednak musiał dokonać żołnierz oblegającej armii?

Trzy wyjścia prowadzą przez bramy na starówkę rodyjską. Każda zaś z bram ma swoją nazwę, swojego patrona, każda też oznaczona jest kamiennym godłem obrońców tego odcinka murów. Jest więc Brama Św. Jana, jest też Brama d`Amboise (ród jednego z Wielkich Mistrzów zakonu). Same herby zresztą poumieszczane są co jakiś czas na przestrzeni całej trasy. Droga wiodąca przez bramy jest na tyle szeroka, aby mógł przez nią przejechać samochód – tętent końskich kopyt pozostał już tylko w lokalnej telewizyjnej reklamie rodyjskiej winiarni.

To oczywiście, współczesność, ale wciąż próbuje się kultywować pamięć o przeszłości. Za mojego pobytu część murów znajdowała się w remoncie. Częściowo wyglądało to, jakby miejscowi mieszkańcy wznosili nowe, świeże kamienne mury. Przed kim jednak mieliby je wznosić?

Obejście fosy jest przyjemnością darmową. Ponieważ jest to, jak już wcześniej zauważyłem, część parku miejskiego – udostępniona przez całą dobę. Zwiedzanie wieczorne albo nocne tego terenu to już zgoła odmienne doznanie. Po zapadnięciu zmroku teren oświetlają nieliczne lampy, większość zaś fosy ginie w ciemności. Pozostańmy więc już lepiej w świetle dnia. Tak o wiele wyraźniej można dostrzec detale architektoniczne, tajemnicze dziury dokądś prowadzące, wreszcie samą wielkość murów otaczających fosę.

System murów pamięta jeszcze czasy Bizantyńczyków. Ich obecny kształt to wynik pracy wielu pokoleń oraz narodowości. Widać zarówno wysiłek włożony w budowę umocnień, jak i próby ich zniszczenia (część wspomnianych kamiennych kul „upadło” wewnątrz murów, gdzie położone były zazwyczaj kaplice lub kościoły). Obecnie fortyfikacje są atrakcją turystyczną, tym bardziej, że obejście całej trasy w gorący letni dzień zwiększa apetyt i pragnienie. Całe szczęście, że nieopodal wejścia znajdują się tawerny, gdzie zjesz, wypijesz i jeszcze za niewielką opłatą zrobisz sobie zdjęcie z gadającą papugą. Dla innych zaś teren fosy to możliwość przejażdżki rowerowej, biegów lub po prostu poleżenia na trawie w cieniu wysokiego muru.

Tak to przeszłość miesza się z teraźniejszością – na piramidach kul balansują coraz to inni zwiedzający w próbie złapania odpowiedniej pozy do zdjęcia. Mury, na przekór, stoją nadal w ciszy i spokoju. Kto wie, może właśnie ta cisza sprawia, że będąc tam obcuje się z duchem Historii (może nawet duchem Najjaśniejszego Cesarza?!)…

Artykuł pochodzi z magazynu „Planszowy Weteran” nr 15

Autor: Ryszard „RyTo” Tokarczuk
Zdjęcia: Ryszard „RyTo” Tokarczuk

Opublikowano 29.06.2012 r.

Poprawiony: piątek, 26 czerwca 2015 20:01