Tarutino 1812

  • PDF
  • Drukuj
  • Email

Informacje o książce
Autor: Andrzej Dusiewicz
Wydawca: Bellona
Seria: Historyczne Bitwy
Rok wydania: 2004
Stron: 277
Wymiary: 19,6 x 12,5 x 1,6 cm
Oprawa: miękka
ISBN: 83-11-09945-6

Recenzja
Nakładem wydawnictwa Bellona, w 2004 r. ukazała się w serii „Historyczne Bitwy” książka Andrzeja Dusiewicza pt. „Tarutino 1812”. Książka traktuje o przełomowym okresie kampanii 1812 r., w którym to Rosjanom udało się przechwycić inicjatywę operacyjną. To ten czas, kiedy role zaczęły się powoli odwracać: dotychczas ciągle cofająca się pod naporem wojsk napoleońskich armia Kutuzowa przeszła do działań zaczepnych, odnosząc na tym polu pierwszy swój sukces.

Autor ukazuje nam wydarzenia, które miały miejsce począwszy od zajęcia przez Francuzów Moskwy i opuszczenia jej przez Rosjan, do tytułowej bitwy oraz zamykającej tą część działań wojennych bitwy pod Małojarosławcem. Wydaje się, że na ich przebiegu zaważyła naiwność Francuzów, w tym zwłaszcza dowodzącego awangardą Wielkiej Armii marszałka Murata, a także po części i samego Napoleona. Łudząc się nadzieją pokoju, przystawali oni na kolejne proponowane przez Rosjan zawieszenia broni, przez co dali im szansę na oderwanie się od swoich wojsk i zajęcie dogodnej pozycji na skrzydle Wielkiej Armii. W ten sposób armia Kutuzowa znalazła się pod Tarutino. Korzystając z dogodnych warunków terenowych miejsca rosyjski głównodowodzący postanowił zatrzymać tu swoje oddziały. Umocniwszy pozycję nie musiał chwilowo obawiać się ścigającej go grupy wojsk wiedzionej przez króla Neapolu. Prawdziwym zagrożeniem byłoby dla niego w tym momencie jedynie nadejście głównych sił Wielkiej Armii wraz z samym Napoleonem. Ten jednak czekał w Moskwie na posłańców od Aleksandra, sądząc że wraz z opanowaniem stolicy państwa carów w zasadzie wojna jest dla niego wygrana.

Bierność wojsk napoleońskich dała Rosjanom czas na reorganizację i wzmocnienie swoich sił. Do obozu pod Tarutino ściągały kolejne oddziały opołczenija, sukcesywnie wcielane do jednostek regularnych. Pod bokiem Murata prowadzono szkolenie rekrutów, ćwicząc ich m.in. w strzelaniu, którego odgłosy dochodziły niemal codziennie do uszu stojących na posterunkach żołnierzy Cesarza. W tej sytuacji wcześniej czy później musiała przyjść ta chwila, kiedy Rosjanie spróbują szczęścia, zwłaszcza, że po pierwszych tygodniach października ich siły przewyższały ponad trzykrotnie liczebność wojsk zgrupowania króla Neapolu.

Jak można ocenić ten etap działań? Autor zdaje się w większości rozgrzeszać zarówno Murata, jak i Napoleona. Nie znalazłem w książce jakichś szczególnych utyskiwań pod ich adresem. Zawiera ona za to szereg szczegółowych informacji, pozwalających wyrobić sobie zdanie na temat tych wydarzeń. Andrzej Dusiewicz podaje m.in. kilka występujących w literaturze przedmiotu wersji rozejmów, jakie zawierali wówczas dowódcy obu stron. Obraz, jaki się z tego wyłania, wygląda na dość zagmatwany. Prowizoryczne ustalenia, rozejmy za kilkugodzinnym wypowiedzeniem, dotyczące tylko działań od frontu, ale nieobowiązujące na skrzydłach – wszystko to w widoczny sposób świadczyło, że Rosjanie nie zmierzają do zawarcia pokoju, a jedynie chcą złapać oddech przed kolejną rundą walki.

Wreszcie sama bitwa. Znakomity plan Bennigsena, który doprowadzić mógł do zniszczenia całego zgrupowania Murata, nie zostaje zrealizowany, w zasadzie nie do końca wiadomo dlaczego. Autor stawia hipotezę, że operacja była sabotowana przez Kutuzowa. Stary feldmarszałek miał się obawiać, że działania ofensywne przeciwko Muratowi ściągną pod Tarutino samego Napoleona, z którym trzeba będzie następnie stoczyć kolejną krwawą bitwę, podobną do Borodino. Chciał tego za wszelką cenę uniknąć. Po drugie zaś, zagrać miały wzajemne animozje między wodzem naczelnym a jego szefem sztabu, narzuconym mu zresztą wbrew jego woli przez cara. Przebieg zdarzeń wskazywałby, że Kutuzow celowo uniemożliwił dowodzącemu główną grupą uderzeniową Bennigsenowi (który zarazem był autorem planu bitwy) odniesienie zwycięstwa.

Plan bitwy zakładał zaskoczenie przeciwnika m.in. przez odpowiednie wykorzystanie terenu. Głównym celem wojsk rosyjskich było opanowanie znajdującego się na tyłach zgrupowania Murata przewężenia pod Spas-Kuplią. Biegła tędy jedyna droga łącząca awangardę Wielkiej Armii z zapleczem. Zablokowanie jej odcinało słabym siłom króla Neapolu odwrót i skazywało je na walkę z wielokrotnie przeważającą liczebnie armią Kutuzowa, która miała ponadto możliwość ich oskrzydlenia.

By zaskoczyć przeciwnika, Rosjanie postanowili wykorzystać gęsty las, znajdujący się na lewej flance Francuzów. Umożliwiał on skryte podejście pod ich pozycje. Dodatkowym, istotnym czynnikiem był fakt, że ten odcinek obsadzał w większości II Korpus Kawalerii gen. Sebastianiego. Dowódca ten, zwany generałem-niespodzianka, zdołał już zasłynąć z tego, że wskutek niedochowywania środków ostrożności i zwykłego niedbalstwa nieraz łatwo dał się zaskoczyć przeciwnikowi. Wreszcie brak na tym odcinku przeszkód terenowych, ułatwiających obronę stanowił dla atakujących dodatkową zachętę.

Rosjanie postanowili podzielić armię na dwie części. Grupa uderzeniowa pod dowództwem Bennigsena (kilka pułków kozackich oraz 4 pułki jazdy regularnej, pod dowództwem hrabiego Orłowa-Denisowa, II, III i IV Korpus) wykonywała oskrzydlenie przez wspomniany las, podczas gdy reszta armii pod ogólnym dowództwem Kutuzowa (V, VI, VII i VIII Korpus oraz dywizje kirasjerów i rezerwa artylerii) w chwili rozpoczęcia ataku przez oddziały Bennigsena, miała nacierać od frontu.

Sama bitwa z początku toczyła się niemal według planu. Na biwakujące po upojnej nocy wojska Murata (dzień wcześniej dotarła do nich z Moskwy długo oczekiwana dostawa wódki) z samego rana ze skrzydła jako pierwsi uderzyli Kozacy, a następnie, w drugim rzucie, wspierające ich pułki regularnej kawalerii (wśród nich 3 pułki gwardii), pod dowództwem Orłowa-Denisowa. Stanowili oni skrajną, najdalej wysuniętą część grupy obchodzącej. Idący obok nich II Korpus początkowo również sprawił się dobrze. Kłopoty pojawiły się w sąsiednich jednostkach. W nocy poprzedzającej bitwę, kiedy to wykonywano marsz na wyznaczone do ataku pozycje, część oddziałów, maszerując przez las, pomyliła drogę. Wskutek tego wchodziły one do walki z opóźnieniami i w sposób nieskoordynowany. O wyniku bitwy przesądziło jednak coś innego. Otóż w czasie, kiedy na skrzydle walki toczyły się już w najlepsze, druga, zasadnicza grupa wojsk, dowodzona przez Kutuzowa, stała, mimo że przed nią w pewnym momencie nie było już żadnego przeciwnika. Wstrzymanie na pewien czas natarcia, a później jego ślamazarne prowadzenie, pozwoliło oddziałom Murata wydostać się z matni. Ostatecznie Bennigsenowi nie udało się uchwycić przewężenia pod Spas-Kuplią i wojska króla Neapolu, choć poważnie nadwyrężone, zdołały ujść ze śmiertelnej pułapki, w jakiej znalazły się w wyniku nieroztropności swego wodza.

Duża w tym jednak zasługa nie tylko kiepskiej koordynacji działań przez Rosjan i sabotażu Kutuzowa, ale również skutecznego dowodzenia w dniu bitwy marszałka Murata i księcia Poniatowskiego. Gdyby nie postawa tego ostatniego i kierowanych przez niego oddziałów V Korpusu oraz jednostek Legii Nadwiślańskiej, Francuzom groziła całkowita klęska. W bitwie, z operacyjnego punktu widzenia, niewątpliwe zwycięstwo odnieśli Rosjanie, choć nie udało im się osiągnąć wyznaczonego celu – przewężenia pod Spas-Kuplią. Ponieśli także większe straty. Znamienne było jednak to, że po raz pierwszy od początku kampanii to Francuzi musieli uciekać przed oddziałami Kutuzowa.

Odgłosy armat spod Tarutino obudziły czujność Napoleona, który wkrótce postanowił opuścić Moskwę. Rozpoczął się wyścig do szlaku wiodącego ku zasobnym w żywność południowym guberniom Rosji, gdzie obie armie miały nadzieję przeczekać zimę. Szybsze w tym wyścigu okazały się wojska Kutuzowa. Drogi obu armii przeciąć się miały pod Małojarosławcem.

Czy bitwa pod Tarutino była przełomowa? Autor nie udziela jednoznacznej odpowiedzi. Z pewnością stanowiła jedno z decydujących wydarzeń kampanii roku 1812. Niby Rosjanie odnieśli zwycięstwo, które podbudowało ich morale i pozwoliło ostatecznie otrząsnąć się z dotychczasowych klęsk, w tym oddania Moskwy, jak i z widma niekończącego się odwrotu. Z drugiej strony, widać wyraźnie, że Kutuzow ciągle bał się pełnej konfrontacji. Stary feldmarszałek nadal wolał prowadzić „małą” wojnę. Tym samym pierwszoplanową rolę w zagładzie Wielkiej Armii pozostawił do odegrania rosyjskiej zimie.

Wśród mnogości przewijających się w książce faktów z pewnością zwraca uwagę wspomniany wątek personalnych niechęci między wyższymi rosyjskimi dowódcami, przeplatający się tu i ówdzie z wątkiem politycznym (jak przekonać cara do decyzji militarnych, które z politycznego punktu widzenia są często wyjątkowo trudne do zaakceptowania, ale konieczne dla dalszego, efektywnego prowadzenia wojny). Okazuje się, że by być w tych czasach wodzem naczelnym armii rosyjskiej (i móc się na tym stanowisku utrzymać przez dłuższy czas) należało posiadać nie tylko zdolności militarne, ale w co najmniej równym stopniu polityczne. Rywalizacja generałów i nieustanne intrygi w rosyjskim sztabie głównym mogłyby stanowić same w sobie temat na odrębną książkę. Utrzymanie stanowiska i przejście do historii w roli wybawcy ojczyzny Kutuzow zawdzięcza niewątpliwie swojej dużej na tym polu sprawności, przewyższającej nawet jego talenty wojskowe. Swoje zrobiła też propaganda, której wzorując się na swoim cesarskim adwersarzu feldmarszałek także nie zaniedbywał. Praca Andrzeja Dusiewicza pokazuje więc także w sposób pośredni nowy wymiar wojny, intensywnie rozwijający się właśnie w epoce napoleońskiej – jej stronę agitacyjno-propagandową.

Książka jako całość jest znakomicie napisana. Stoi przy tym na wysokim poziomie merytorycznym. Została też dobrze skomponowana, jeśli chodzi o to, ile miejsca poświęcono poszczególnym zagadnieniom. Autor nie zaczyna „Od Adama i Ewy”, a jeśli po drodze przybliża nam bardziej ogólne, niemające bezpośredniego związku z bitwą informacje, robi to w taki sposób, by czytelnika nie zanudzić. Uwagi czy dygresje, jeśli się pojawiają, mają bezpośredni związek z zasadniczą treścią książki.

Podsumowując, uważam że jest to jedna z najlepszych książek z gatunku monografii bitewnych publikowanych w ramach serii „Historyczne Bitwy” i w ogóle jedna z najlepszych, jakie na temat kampanii 1812 roku można znaleźć. Na tle innych książek z tej serii pozycja autorstwa Andrzeja Dusiewicza odznacza się przede wszystkim dużym wyważeniem, zarówno pod względem kompozycji, jak i ujęcia tematu i pod tym względem stanowi wręcz wzorcową publikację tego typu.

Autor: Raleen

Opublikowano 28.08.2008 r.

Poprawiony: piątek, 31 grudnia 2010 13:59